Quantcast
Channel: Tajna Historia Rzeszowa
Viewing all 42 articles
Browse latest View live

Co się stało z 3 mln zł rzeszowskiej „Solidarności”?

$
0
0

Autor: Dariusz Iwaneczko

Dariusz Iwaneczko (ur. 1965), doktor, historyk. Zajmuje się dziejami najnowszymi Polski. Autor m.in. książek: „Urząd Bezpieczeństwa w Przemyślu 1944-1956”, „Opór społeczny a władza w Polsce południowo-wschodniej 1980-1989”, „Ogniwo strachu. Urząd Bezpieczeństwa w Lubaczowie 1944-1956” oraz „Przypadek czy przeznaczenie. Karol Kazimierz Kostecki, ps. „Kostek” (1917-1998)”.

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ "Solidarność" w Rzeszowie, Nr 91 /102/.

Głośna sprawa ukrycia 80 mln zł przez władze wrocławskiej „Solidarności” stała się kanwą filmu fabularnego. Była to największa kwota środków zgromadzonych ze składek członków NSZZ „S”, którą udało się zabezpieczyć przed władzą, która 13 grudnia 1981 r. wprowadziła stan wojenny.

Niewiele osób natomiast wie, że tego rodzaju zabiegi miały też miejsce m.in. w Krośnie, Przemyślu i Rzeszowie. Jesienią 1981 r. do działaczy rzeszowskiej „Solidarności” docierały nieoficjalne informacje

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ 
"Solidarność" w Rzeszowie, Nr 91 /102/

o mogących nastąpić działaniach represyjnych ze strony obozu władzy komunistycznej. Obawiano się o losy aktywnych członków „S” , jak też o środki finansowe zdeponowane na koncie bankowym. Dlatego też zdecydowano o podjęciu konkretnych działań.

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ "Solidarność" w Rzeszowie, Nr 13 /24/, str. 8.

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ 
"Solidarność" w Rzeszowie, Nr 13 /24/, str. 8

Otóż 21 września 1981 r. Prezydium Międzyzakładowego Komitetu Robotniczego (MKR) NSZZ „S” w Rzeszowie, podczas swojego posiedzenia, podjęło uchwałę o dofinansowaniu w kwocie 3 mln. zł budowy bliżej nieokreślonego kościoła. Nikt jednak nie miał wówczas wątpliwości, że środki te miały stanowić jedynie depozyt, który zamierzano złożyć w bezpiecznym miejscu na wypadek podjęcia przez władze jakichś działań zmierzających do ograniczenia lub likwidacji niezależnej aktywności związkowej. Kwota 3 mln. zł została pobrana z konta MKR w Banku PKO w dniu 25 września, a następnie prawdopodobnie zdeponowana w jednej z rzeszowskich parafii. Służba Bezpieczeństwa o tym fakcie dowiedziała się już po wprowadzeniu stanu wojennego 9 marca 1982 r. Informację na ten temat przekazał internowany wówczas Tadeusz Sowa, wiceprzewodniczący Zarządu Regionu, z którym ppor. Janusz Klader, funkcjonariusz SB przeprowadził w Załężu rozmowę operacyjną. W dniu 10 października 1981 r. cała kwota 3 mln zł, zgodnie z treścią pokwitowania, miała być przekazana ks. Stanisławowi Macowi, proboszczowi parafii NSPJ w Rzeszowie. Na potwierdzenie tego faktu Tadeusz Sowa podpisał pismo sporządzone na firmowym papierze Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „S” w Rzeszowie. Na posiedzeniu Prezydium, które odbyło się 12 października 1981 r., Tadeusz Sowa nawet nie wspomniał o fakcie przekazania pieniędzy ks. Macowi. Nie mówił o tym też podczas kolejnych posiedzeń, które odbyły się przed 13 grudnia 1981 r. Natomiast ślad dotyczący dalszych losów pieniędzy „S” znajduje się w rozmowie odbytej przez Sowę w nocy (17/18 IX 1982 r.) z płk. Bronisławem Galantem, zastępcą Komendanta Wojewódzkiego MO ds. SB w Rzeszowie. Wówczas Tadeusz Sowa oświadczył, że pieniądze znajdują się w depozycie. Po latach sam ks. Stanisław Mac w swojej książce wspomnieniowej tak opisał sprawę pieniędzy pochodzących z konta MKR: „Ale raz esbecy dopadli mnie szczególnie nachalnie, za wystawione przeze mnie pokwitowanie dla „Solidarności” rzeszowskiej na kwotę jednego miliona złotych. Był to depozyt, wybrany przez nich tuż przed stanem wojennym. A depozyt wynikał stąd, że struktury związkowe zostały zdelegalizowane i konta bankowe zamknięte, aby odciąć fundusze na ewentualną działalność podziemną. SB pytało: gdzie jest ten milion? Przesłuchiwani związkowcy oświadczyli, że przekazali go na budowę kościoła. I tu się zaczęło: kto przekazał, jak był ubrany, jakie banknoty itp. Trwało to godzinami. Przyjeżdżali też na plebanię, dokonywali rewizji, badali czcionki mojej maszyny do pisania, na której pisałem pokwitowanie. Przesłuchiwania były wielokrotne, bo wiedzieli, że ta kwota nie poszła na kościół, ale że posłużyła działalności podziemnej. I za wszelką cenę chcieli to udowodnić. Potem, co najmniej dwukrotnie, była powszechna rewizja prowadzona nocą przez kilku milicjantów i tajniaków”[1]. Tyle na ten temat możemy przeczytać w relacji księdza Maca. Relacja powyższa pochodzi z książki wydanej w 2007 r. Trudno dziś będzie dociec, czy nieścisłości zawarte w tym opisie wynikają z upływu czasu, a co za tym idzie braku pamięci, czy też fakty przedstawiały się zgoła inaczej. Pierwsza kwestia, która budzi poważne wątpliwości dotyczy kwoty przekazanej ks. Macowi, który w swojej książce dwukrotnie wymienia jeden mln zł. Wyraźnie stwierdza, że środki finansowe zostały mu przekazane w depozyt, gdy w piśmie sygnowanym przez Tadeusza Sowę, jednoznacznie zostało stwierdzone, że są przeznaczone na budowę kościoła. Biorąc jednak pod uwagę zaistniałą sytuację, a także prowadzone w tej sprawie śledztwo możemy przyjąć, że zarówno cel określony w treści uchwały, przeznaczenia pieniędzy na budowę kościoła, jak też treść pokwitowania przekazania i odbioru pieniędzy, były formą kamuflażu. Faktycznie bowiem chodziło o zabezpieczenie tych środków dla działaczy „S” na wypadek wprowadzenia przez władze jakichś niekorzystnych działań. Wątpliwości jednak nasuwają się przy próbie określenia faktycznego przeznaczenia tych środków finansowych, gdyż w istocie nie dysponujemy żadnymi dokumentami lub też jednoznacznymi relacjami, na podstawie których można by stwierdzić sposób i rzeczywisty cel wydatkowania 3 mln zł pochodzących z konta „S” rzeszowskiej.

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ "Solidarność" w Rzeszowie, Nr 75 /86/.

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ 
"Solidarność" w Rzeszowie, Nr 75 /86/

Po przejrzeniu dokumentów finansowych, które zostały zakwestionowane po rozbiciu siedziby MKR w Rzeszowie 13 grudnia 1981 r., SB natrafiła na zawiadomienie o księgowaniu czeku na sumę 3 mln zł. W ewidencji finansowej kwota ta została zaksięgowana jako dotacja na budowę kościoła. Z PKO uzyskano czek gotówkowy wystawiony przez MKR na osobę Tadeusza Sowy. Czek został wystawiony z datą 25 września 1981 r. i podpisany przez członka ZR Władysława Chruszczyka. Pieniądze zostały pobrane z banku w tym samym dniu. Te informacje posłużyły do wszczęcia sprawy operacyjnego rozpracowania, której nadano kryptonim „Pieczęć”. Jej celem miało być ustalenie „inicjatora tego nadużycia finansowego oraz faktycznego przeznaczenia pobranej sumy pieniędzy, gdzie znajduje się kwota 3 mln. złotych. Ponadto planuje się udokumentować powyższe nadużycia w działalności finansowej MKR Rzeszów” – takie założenia postawiła sobie rzeszowska SB. Dodatkowo pozyskano informację o przekazaniu kwoty 3 mln. zł księdzu sekretarzowi Kurii w Przemyślu. Informacja ta pochodziła od Adama Krztonia czyli TW „Maciej”. Podczas przekazania miał być sporządzony pisemny dokument. Ponadto ustalono, że pieniądze mogą być pobrane przez Sowę lub osobę przez niego upoważnioną. Następnie SB zainspirowała rzeszowską Delegaturę Najwyższej Izby Kontroli, aby jej inspektorzy dokonali przeglądu dokumentów finansowych MKR. Stwierdzono wówczas brak dokumentu rozliczenia pobranej kwoty 3 mln zł, co spowodowało, że przewodniczący grupy kontrolującej wystąpił do Wydziału Śledczego KWMO z wnioskiem o wszczęcie postępowania przygotowawczego. 30 września 1982 r. dyrektor Delegatury NIK przesłał do SB notatkę służbową zespołu kontrolującego dotyczącą ustaleń dokonanych w wyniku kontroli dokumentów MKR, „wnosząc o wszczęcie postępowania przygotowawczego w sprawie bezzasadnego pobrania w dniu 25 września 1981 r. z rachunku bankowego kwoty 3 mln złotych”, a 29 października 1982 r. Prokuratura Wojewódzka w Rzeszowie „wszczęła śledztwo o zabór mienia MKR.

Serwis informacyjny MKR Rzeszów, Nr 13.

Serwis informacyjny MKR NSZZ "Solidarność" w Rzeszowie, Nr 13

W dniu 2 listopada 1982 r. w wyniku współpracy Wydziału Śledczego i Wydziału V KWMO w Rzeszowie, został sporządzony „Plan czynności operacyjno-śledczych w sprawie Nr 36/82”, dotyczącej kwestii wypłaty kwoty 3 mln. zł z konta MKR. Już z notatki pokontrolnej NIK wynikało, że najwyższy akt prawny obowiązujący w NSZZ „S”, czyli Statut, nie zakładał udzielania pomocy finansowej instytucjom kościelnym. W świetle braku takiego zapisu w Statucie, decyzję Prezydium MKR dotyczącą przeznaczenia kwoty 3 mln. zł. na dofinansowanie budowy kościoła, uznano za działanie nielegalne. Stwierdzono ponadto, że w dokumentach MKR brak było dokumentów potwierdzających odbiór gotówki w kwocie 3 mln. zł i rozliczenia się z pobranej kwoty. Natomiast Wydział V KW MO w wyniku działań operacyjnych ustalił, że wymienioną kwotę pobrał z konta bankowego w dniu 25 września 1981 r. Tadeusz Sowa, wiceprzewodniczący MKR. Dokonał tego w obecności Adama Krztonia i Jana Plądra, który od września 1981 r. pełnił obowiązki głównego księgowego MKR. Następnie Sowa wraz z Krztoniem udali się do Przemyśla, gdzie prawdopodobnie całą kwotę 3 mln. zł zdeponowali w Kurii Biskupiej. Na początku listopada 1982 r. funkcjonariusze śledczy SB nie dysponowali jeszcze wiedzą o przeznaczeniu kwoty 3 mln. zł. Przypuszczano, że może w dalszym ciągu znajdować się w Przemyślu. Nie wykluczano też, że została wydatkowana na pomoc rodzinom osób internowanych, bądź też została przywłaszczona przez Tadeusza Sowę lub innych członków Prezydium MKR. Do wyjaśnienia wszystkich okoliczności i ustalenia faktów zostali wyznaczeni ppor. Antoni Czyżewski, inspektor Wydziału V KWMO oraz por. Henryk Oleksiuk, starszy inspektor Wydziału Śledczego. Tymczasem już następnego dnia po podjęciu decyzji o wszczęciu śledztwa, czyli 3 listopada por. Andrzej Czerwiński poinformował Tadeusza Sowę o wszczęciu śledztwa i możliwości przesłuchiwania go. Wówczas Sowa był opracowywany przez Czerwińskiego jako kandydat na tajnego współpracownika. „Uzgodniono – czytamy w notatce służbowej funkcjonariusza – „że w zależności od rozwoju sytuacji wspólnie z oficerem SB uzgodni on dalsze posunięcia w sprawie tego śledztwa”. Nie zachowały się jednak żadne ślady świadczące o jakimkolwiek „uzgadnianiu” zeznań z por. Czerwińskim czy też z innym funkcjonariuszem SB, co jednak nie świadczy, że takowych nie było. Andrzej Czerwiński natomiast 29 grudnia 1982 r. sporządził notatkę zatytułowaną „zapisek”. Oto obszerny fragment „zapisku”: „(…) Z informacji powyższych (zawartych m.in. w teczce pracy KO „Diana”, konsultanta „Krótki”, TW „Maciej” i TW „Jaśmin” – DI) wynika, że tw. przed pozyskaniem w porozumieniu z miejscowym klerem i b. aktywistami „S” sporządził fikcyjne dokumenty świadczące o przeznaczeniu kwoty 3 mln zł będącej własnością MKR Rzeszów na budowę kościoła przy ul. Sikorskiego w Rzeszowie. Dane te wymagają potwierdzenia i wyjaśnienia w rozmowie z tw, tym bardziej, że istnieje podejrzenie, że faktycznie nie wpłacił on wym. kwoty na budowę kościoła, a pozostaje ona nadal w dyspozycji tw i innych aktywistów b. NSZZ „S”. Planuje się taką rozmowę przeprowadzić z tw. po związaniu go ze Służbą Bezpieczeństwa. Wchodzi w rachubę także możliwość wykorzystania wym.[ienionej] kwoty lub jej części dla realizacji sprawy „TĘCZA””. Końcowy wniosek zastępcy naczelnika Wydziału V KWMO w Rzeszowie zdradza fakt zamiarów rzeszowskiej SB powołania kontrolowanej i sterowanej struktury podziemnej, w której widziano m.in. TW „Ludwika”. Należy tu dodać, że sprawa operacyjnego rozpracowania kryptonim „Tęcza” formalnie została wszczęta przez Wydział V po tym, jak ujawniono w nocy z 9 na 10 listopada 1982 r. ulotki sygnowane przez Międzyregionalną Komisję Obrony (MKO) NSZZ „S” „(…) prezentującej inne koncepcje działania niż TKK NSZZ „Solidarność”. MKO NSZZ „S” była „strukturą” stworzoną przez MSW. W dokumentach tej zakamuflowanej sprawy o kryptonimie „Tęcza” brak jest jakichkolwiek informacji o ewentualnym wykorzystaniu pieniędzy pochodzących z konta „Solidarności”. W aktach dotyczących TW „Ludwik” jest to ostatnia informacja dotycząca kwoty 3 mln zł. Należy wszakże założyć, że waga sprawy i jej znaczenie dla SB w szerszym kontekście, były zbyt istotne, aby pozostawić ją własnemu biegowi. Można się jedynie domyślać, że kolejne decyzje w tej sprawie nie znalazły swojego odzwierciedlenia w aktach Tadeusza Sowy. Sądzić możemy, że dalsze działania w tym zakresie podejmowane przez Sowę były uzgodnione z SB w sposób ściśle zakonspirowany. Brak jakiegokolwiek śladu dalszego zainteresowania ze strony SB losami pieniędzy pochodzących z konta „S” nie może świadczyć, że sprawą przestano się całkowicie interesować.

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ "Solidarność" w Rzeszowie, Nr 15 /26/

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ
"Solidarność" w Rzeszowie, Nr 15 /26/

Po wszczęciu postępowania przez Prokuraturę Wojewódzką w Rzeszowie, czynności śledcze zostały zlecone KW MO w Rzeszowie. W tej sprawie zostali przesłuchani kolejno, Jan Pląder, główny księgowy MKR, Władysław Chruszczyk, członek Prezydium MKR, Stefania Buda, przewodnicząca Komisji Rewizyjnej Regionu Rzeszowskiego, Tadeusz Sowa, wiceprzewodniczący ZR, Zbigniew Sieczkoś, członek Prezydium, Adam Krztoń, Stefan Rączy, członek Prezydium i Antoni Kopaczewski, przewodniczący ZR. Jako ostatni w dniu 30 listopada 1982 r. był przesłuchiwany ks. Stanisław Mac. Wszyscy świadkowie byli przesłuchiwani przez por. Henryka Oleksiuka z Wydziału Śledczego KW MO w Rzeszowie. Wszyscy też, poza Kopaczewskim i ks. Macem stwierdzili, że nie znają konkretnego przeznaczenia kwoty 3 mln zł. Antoni Kopaczewski wiedzę o konkretnym przeznaczeniu pieniędzy na budowę kościoła NSPJ w Rzeszowie – jak wynika ze śledztwa – powziął od Tadeusza Sowy, który okazał mu, już po wszczęciu śledztwa przez Prokuraturę, pokwitowanie ks. Maca. Sam Sowa, zeznał o tym przed prowadzącym śledztwo prokuratorem Adamem Pelcem. Sowa uzupełnił swoje zeznanie z 12 listopada złożone przed funkcjonariuszem KWMO o informację dotyczącą konkretnego przekazania całej kwoty 3 mln zł ks. Stanisławowi Macowi. Stwierdził, że do Kurii Biskupiej w Przemyślu jeździł bez pieniędzy w celu uzgodnienia przeznaczenia pobranych z banku środków finansowych. Oświadczył, że gotówkę przekazał ks. Macowi w dniu 10 października 1981 r. Oryginał pisma dotyczącego przekazania 3 mln ksiądz zachował u siebie, zaś na kopii potwierdził własnoręcznie odbiór pieniędzy. Sowa tłumaczył się też, że z uwagi na liczne sprawy prowadzone w MKR nie zdążył do 13 grudnia 1981 r. rozliczyć się z pobranej gotówki. Sam ks. Mac zeznał przed oficerem śledczym, że pierwszą informację o dofinansowaniu przez MKR budowy kościoła uzyskał od bp. Ignacego Tokarczuka. Kilka dni później osobiście Tadeusz Sowa przyniósł mu 3 mln zł i na maszynie w kancelarii parafialnej sporządził w dwóch egzemplarzach pismo dotyczące przekazania na firmowym papierze MKR NSZZ „S”. Ksiądz natomiast własnoręcznie potwierdził odbiór gotówki. Zeznał ponadto, że oryginał wspomnianego pisma przekazał do Kurii Biskupiej w Przemyślu, zaś o fakcie przyjęcia pieniędzy nie informował innych księży ze względów bezpieczeństwa. Ks. Mac zeznał również: „Gotówką tą pokryłem zakup płyt stropowych, cementu, żwiru i innych materiałów budowlanych, potrzebnych przy budowie kościoła. Kategorycznie zaprzeczam, aby wspomniana kwota 3 milionów złotych została przeznaczona na inny cel, bądź w ogóle nie została mi przekazana, a dokumenty na tę okoliczność zostały sporządzone fikcyjnie. (…) O wszystkich sprawach, a szczególnie finansowych, związanych z budową kościoła decyduję sam i jestem osobiście za to odpowiedzialny, a rozliczam się jedynie z Kurią Biskupią w Przemyślu, przesyłając tam wszelkie rachunki z przeprowadzonych inwestycji”. Pismo poświadczające fakt przekazania 3 mln zł przez T. Sowę ks. Macowi zostało przekazane przez tego pierwszego prokuratorowi A. Pelcowi w dniu 24 listopada 1982 r., co zostało potwierdzone stosownym pokwitowaniem.

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ "Solidarność" w Rzeszowie, Nr 15 /26/, str. 3

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ 
"Solidarność" w Rzeszowie, Nr 15 /26/, str. 3

Po zgromadzeniu materiałów dowodowych, w dniu 31 grudnia 1982 r. Prokuratura Wojewódzka w Rzeszowie wydała „Postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie o zagarnięcie mienia o wartości 3 milionów złotych przez osoby odpowiedzialne za nie”. W uzasadnieniu do Postanowienia prokurator Pelc skonstatował, że „Prowadzone śledztwo wykazało, że nie przywłaszczył on (T. Sowa) sobie pieniędzy pobranych w dniu 25 września 1981 r. i że nie zostały one zagarnięte przez inną osobę, a przeznaczono je na cel określony w uchwale b. Prezydium Zarządu Regionu”. Ponadto stwierdził, że „zebrany materiał dowodowy nie pozwala na przyjęcie, ze podjęcie Uchwały przez Zarząd Regionu w dniu 21 września 1981 r. i przekazanie pieniędzy na dofinansowanie kościoła wyczerpało znamiona innego przestępstwa”. Wydaje się, że wobec powyżej przytoczonych wniosków, jakie przyjął zespół kontrolujący NIK, jak też decyzji podejmowanych w Wydziale V i Wydziale Śledczym KW MO w Rzeszowie, które faktycznie stanowiły podstawę do wszczęcia śledztwa w sprawie 3 mln zł, decyzja Prokuratury zdaje się co najmniej zaskakująca. Biorąc pod uwagę inne sprawy tego rodzaju w okresie stanu wojennego, ówczesny obóz władzy skrzętnie starał się wykorzystywać je do podejmowanych medialnych ataków na działaczy opozycji. W tym przypadku nadarzała się dodatkowa okazja do zdyskredytowania przedstawiciela Kościoła. Szybkie umorzenie postępowania przez prokuratora doprowadziło do wyciszenia problemu. Wypada w tym miejscu dodać, że decyzja rzeszowskiego Prezydium ZR „S” nie była odosobniona. Analogiczne działania, których celem było zabezpieczenie części środków finansowych przed ewentualnym przejęciem ich przez władze, podjęły kierownictwa regionalnych struktur związkowych w Przemyślu i w Krośnie. Tymczasem rzeszowska sprawa dotycząca 3 mln zł została przez SB i prokuraturę „pozamiatana pod dywan”. Wręcz nierealne wydaje się, że rzeszowska SB z taką łatwością mogła zadowolić się wyjaśnieniami osób przesłuchiwanych w ramach prowadzonego śledztwa. Sam szef SB w Rzeszowie napominał dysponenta 3 mln zł Tadeusza Sowę, aby nie podejmował żadnych działań bez konsultacji z SB.

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ "Solidarność" w Rzeszowie, Nr 87 /98/

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ 
"Solidarność" w Rzeszowie, Nr 87 /98/

Inny tajny współpracownik SB, Stefan Rączy, TW „Jaśmin”, po niespełna dwóch latach ponownie w rozmowie z por. Kladerem wrócił do tematu dotyczącego przeznaczenia pieniędzy „S”, stwierdzając, że „3 mln zł jakie b. kierownictwo MKR przeznaczyło na cele konspiracji „rozeszło się”. Pieniądze te rozdysponowano m.in. dla Szczepańskiego, Rączego, Łakomego z przeznaczeniem na zainwestowanie w interesy przynoszące dochody na cele konspiracji. Rączy zakupił dla syna samochód i postawił na taxi lecz bez odpływu pieniędzy do kasy struktury. Kierownictwo konspiracyjnej „S” zdecydowało o zakupieniu sprzętu video, który obsługiwany był przez Jarosława Szczepańskiego do działalności kulturalnej w środowisku opozycyjnym. Część środków została wydatkowana na zakup samochodu, którego syn Rączego, Dariusz używał jako taksówkę, a część środków z tej działalności miała zasilać działalność RKW. Nikt z działaczy RKW nie przypuszczał wówczas, że udzielając dotację na zakup samochodu, faktycznie dofinansowali dwóch tajnych współpracowników, ojca i syna.

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ "Solidarność" w Rzeszowie, Nr 92 /103/

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ 
"Solidarność" w Rzeszowie, Nr 92 /103/

W treści wniosku o zakończenie sprawy operacyjnego rozpracowania krypt. „Pieczęć”, sporządzonym 28 lutego 1985 r. przez por. Bogusza napisano: „Prowadzone w ramach sprawy działania operacyjne nie wykazały, aby kwota ta została wykorzystana po dniu 13.12.81. do działalności konspiracyjnej nielegalnych struktur b. „S” funkcjonujących na terenie woj. rzeszowskiego. Działania w sprawie umożliwiły zorganizowanie nowych o.ź.i. (osobowych źródeł informacji – DI)”. W innym dokumencie z dnia 13 marca 1985 r. potwierdzającym zakończenie sprawy operacyjnego rozpracowania krypt. „Pieczęć”, stwierdzono: Działania w sprawie umożliwiły pozyskanie nowych osobowych źródeł informacji kategorii t.w. (…)”. Ponadto stwierdzono, że „Sprawę operacyjnego rozpracowania krypt. „Pieczęć” zakończyć, materiały złożyć w archiwum Wydz. „C”, sprawa nie może być wykorzystywana do celów szkoleniowych. Zastrzega się wypożyczanie materiałów archiwalnych bez zgody Wydz. V WUSW w Rzeszowie. Sprawę zaliczyć do kategorii A”.

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ "Solidarność" w Rzeszowie, Nr. 30 /41/

"Solidarność rzeszowska", Biuletyn informacyjny MKZ NSZZ 
"Solidarność" w Rzeszowie, Nr. 30 /41/

Pozostaje pewien niedosyt z powodu braku pełnego wyjaśnienia rzeczywistego wykorzystania pieniędzy pobranych z jesienią 1981 r. z konta MKR „S” w Rzeszowie, które przynajmniej formalnie zostały przeznaczone na dofinansowanie budowy kościoła. Trudności są tym większe, że zachowane źródła, jak też nie pokrywające się z informacjami w nich zawartymi relacje współczesne osób, które zasłaniają się brakiem pamięci, są w tym zakresie rozbieżne. Ponadto urywa się gwałtownie ślad w zachowanych dokumentach wytworzonych przez SB.


[1] S. Mac, Komu bije dzwon wolności, Rzeszów 2007, s. 50.


Rajd zgrupowania partyzanckiego „Zapory” po Podkarpaciu 31 lipca – 21 sierpnia 1946 r. Fakty i Mity.

$
0
0

Autor: Marcin Maruszak

Autorzy „Tajnej Historii Rzeszowa” dotarli do mjr Mariana Pawełczaka, por. Stanisława Ruska, por. Piotra Zwolaka i por. Zdzisława Harasima, ostatnich żyjących żołnierzy, uczestników rajdu zgrupowania partyzanckiego pod dowództwem majora Hieronima Dekutowskiego „Zapory” po Podkarpaciu, a także do innych świadków tamtych wydarzeń. Odnaleziono również dokumenty, które odkrywają nieznane dotąd epizody z walk prowadzonych przez oddział majora „Zapory” w okolicach Rzeszowa oraz rzucają nowe światło na działania organów bezpieczeństwa skierowane przeciwko dowodzonemu przez niego zgrupowaniu partyzanckiemu.

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział Zapory. . .

Lato 1946 r. Oddział "Zapory" na Podkarpaciu

Późnym wieczorem 31 lipca 1946 r., przy moście kolejowym na Sanie w okolicach Rozwadowa pojawił się od strony Lasów Janowskich oddział ok. 60 uzbrojonych i odzianych w polskie mundury wojskowe żołnierzy. Ich celem było przeprawienie się niepostrzeżenie przez most, na drugą stronę szerokiej i płynącej wartkim strumieniem rzeki. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że ludziom tym nie zależało na nadmiernym rzucaniu się w oczy. Wprawny obserwator mógł także zauważyć, że ich mundury różniły się od mundurów stacjonujących w tej okolicy jednostek „ludowego” Wojska Polskiego. Na ich rogatywkach, połyskiwało bowiem prawdziwe godło Rzeczypospolitej w postaci orzełka z koroną. Most był jednak pod stałą obserwacją wojska i służb kolejowych. Żołnierze poczekali do zmroku i oddalili się na południe, w poszukiwaniu innego, bardziej dogodnego miejsca. W nocy z 31 lipca na 1 sierpnia 1946 r. pojawili się nad brzegiem Sanu w m. Pysznica pomiędzy Stalową Wolą a Niskiem (według innych relacji, było to koło Radomyśla nad Sanem). Wszyscy poruszali się bezszelestnie, obserwując dokładnie otoczenie, jakby spodziewali się pościgu lub zasadzki. Powoli gromadzili się nad brzegiem wokół swego dowódcy, który bardziej gestami niż słowami wydawał ostatnie polecenia i rozkazy. Po chwili na tafli wody pojawił się cień łodzi, z widocznymi w niej sylwetkami żołnierzy trzymających gotową do użycia broń. Byli to „Miś”, „Kwiatek”, „Renek”, „Bachus”, „Tęcza” i „Cedur”. Po dotarciu na drugi brzeg, większość zajęła stanowiska ogniowe. „Miś” natomiast przewoził pozostałych. Przeprawa trwała kilkadziesiąt minut. Potem oddział rozpłynął się w mroku lasów Puszczy Sandomierskiej, nie pozostawiając żadnych śladów.

 W ten sposób rozpoczął się jeden z najbardziej malowniczych i jednocześnie tajemniczych epizodów w dziejach antykomunistycznego podziemia zbrojnego na Podkarpaciu, który do dzisiejszego dnia budzi emocje i wywołuje liczne spory historyków. Mamy bowiem do czynienia z wydarzeniem o ogromnej wadze, zarówno dla historiografii „Żołnierzy Wyklętych”, jak również dla pamięci historycznej mieszkańców naszego regionu.

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział Zapory. .

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział "Zapory"

Struktura i organizacja zgrupowania.

                      Oddziałem tym dowodził major Hieronim Dekutowski ps. „Zapora”, harcerz, żołnierz września, następnie cichociemny i dowódca oddziałów partyzanckich Kedywu, AK, Delegatury Sił Zbrojnych i WiN na Lubelszczyźnie. Już wówczas był żywą legendą za sprawą wielu spektakularnych akcji skierowanych przeciwko niemieckim i sowieckim siłom bezpieczeństwa, a po tzw. „wyzwoleniu” przeciwko wszelkiego rodzaju „utrwalaczom” władzy ludowej. W tym czasie dowodził zgrupowaniem partyzanckim podlegającym Zarządowi Okręgu WiN Lublin. W skład zgrupowania wchodziły oddziały dowodzone przez Jana Szaciłowa „Renka”, Tadeusza Skraińskiego „Jadzinka” i Michała Szeremeckiego  „Misia” liczące razem ok. 50 żołnierzy. Do tego dochodziła osobista ochrona Komendanta złożona z kilku oficerów i podoficerów oraz ppor. Jerzy Miatkowski „Zawada” jako adiutant. W bezpośredniej ochronie „Zapory” znajdowali się: ppor. Marian Pawełczak „Morwa”, Marian Przewłodzki „Granat”, który pełnił funkcję ordynansa oraz por. Mieczysław Czechowski „Wrzos”, którego dodatkowym zadaniem było odczytywanie mapy i ustalanie z „Zaporą” kierunku marszu. Co ciekawe, w oddziale znajdowała się jedna kobieta, która pełniła służbę sanitariuszki. Była nią Barbara Nangajewicz „Krysia”. Jej zadaniem była m.in. opieka nad rannym w piętę majorem „Zaporą”, który wyraźnie utykał i część trasy pokonywał konno lub na furmankach. Według relacji Mariana Pawełczaka: „ranę tę „Zapora” otrzymał w pierwszej naszej walce w bolszewikami 7 lutego 1945 r. koło Chodla”.

Poruszanie się tak dużego oddziału partyzanckiego na nieznanym i nasyconym wrogimi formacjami terenie wymagało odpowiedniej organizacji. Oddział poruszał się przeważnie nocami, a wszelkie akcje dywersyjne organizowano późnym wieczorem, aby następnie móc przeprowadzić skuteczny odwrót pod osłoną zapadających ciemności. W trakcie marszu, około 50 metrów przed oddziałem poruszała się czujka złożona z dwóch żołnierzy. Byli to przeważnie Stanisław Rusek „Tęcza” i Zdzisław Harasim „Kwiatek”. Podczas odwrotu po potyczce lub akcji dywersyjnej, obaj stanowili także zabezpieczenie tylne oddziału. Trasę marszu wyznaczali „Zapora” z „Wrzosem” pokazując jej przebieg żołnierzom przedniej szpicy. Oddział dysponował bardzo dokładnymi, wojskowymi mapami terenu, na których zaznaczone były wszystkie drogi i dukty leśne oraz takie charakterystyczne elementy terenu jak pojedyncze budynki, kapliczki, krzyże przydrożne itp. „Zapora” i „Wrzos” czytali w nocy mapę przy pomocy latarki i po wcześniejszym przykryciu kocem, aby światło latarki nie zdradziło pozycji oddziału. W razie niebezpieczeństwa obowiązywał odpowiedni system znaków dźwiękowych przekazywanych przez idących na przedzie. Wówczas żołnierze schodzili z drogi na odległość ok. 5 metrów, oczekując w ciszy na sygnał do dalszego marszu. W przypadku napotkania przypadkowych osób w pobliżu osiedli, zabierano je ze sobą i wypuszczano po oddaleniu na bezpieczną odległość od zabudowań. Na kwatery starano się wybierać samotne budynki lub przysiółki położone w pobliżu lasu, który stanowił ewentualne miejsce ucieczki. Ich mieszkańcom zabraniano  oddalać się od zabudowań, aby informacja o pobycie oddziału nie przedostała się na zewnątrz. Również osoby, które przychodziły do takiego gospodarstwa, musiały w nim już pozostać, do czasu odejścia oddziału. W ciągu dnia żołnierze starali się nie opuszczać wnętrz stodół i budynków mieszkalnych, w których kwaterowali, aby nie zwrócić uwagi przypadkowych obserwatorów. Zawsze starano się płacić gospodarzom za gościnę i pożywienie. Pieniądze pochodziły z rekwizycji w obiektach państwowych i spółdzielczych. Na poszczególnych drogach dojazdowych do kwater wystawiano posterunki składające się z jednego erkaemisty wraz z amunicyjnym. W przypadku pojawienia się wroga, mieli rozkaz od razu otworzyć ogień, co miało stanowić jednocześnie sygnał alarmowy dla pozostałych. Czasami kwatery urządzano w gęstym lesie. Wtedy żołnierze spali na legowiskach urządzonych z igliwia, mchu, gałęzi i trawy. Nocą nie rozpalano ognisk. Było to możliwe dopiero o świcie i tylko przy pomocy bezdymnego drewna. W walce starano się unikać okrążenia, otoczyć przeciwnika tyralierą i silnym ogniem ręcznych karabinów maszynowych zmusić do wycofania się. Żołnierze „Zapory” nie czuli lęku przed formacjami wojska i UB, gdyż liczebnie odpowiadali wówczas przeciętnej grupie operacyjnej KBW, a ponadto dysponowali odpowiednią siłą ognia, zwłaszcza w postaci kilku lub kilkunastu RKM-ów. Dodatkowe uzbrojenie stanowiły pistolety maszynowe, granaty, materiały wybuchowe i broń krótka. Ich morale podtrzymywała również wiara i patriotyzm, manifestowane przez „Zaporę”. Wszyscy żołnierze wierzyli i ufali swemu Komendantowi, który nie raz udowodnił swój talent dowódczy, wyprowadzając ich z obław i zasadzek urządzanych przez komunistyczne formacje zbrojne.

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział Zapory.. ..

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział "Zapory"

W przypadku konieczności rozdzielenia poszczególnych plutonów, ustalano wcześniej czas i miejsca ponownej koncentracji oddziału lub pozostawiano informację w umówionym miejscu, np. w konkretnej kapliczce w postaci pisma umieszczonego w butelce. Zwiad w terenie wykonywali doświadczeni żołnierze, np. „Wrzos”, „Tęcza”, i „Morwa”. Często przebierano się przy tym w stroje cywilne, a nawet udawano kobiety. W przypadku zaistnienia konieczności szybkiego przerzucenia oddziału na dużą odległość i w przypadkach rekwizycji dużej ilości mienia używano podwodów w postaci furmanek użyczonych od miejscowych gospodarzy. Pozwalało to na przebycie jednej nocy ok. 30 kilometrów. Na niektórych odcinkach, zwłaszcza górskich, oddział poruszał się oddzielnie niż podwody. Spotkanie następowało na wcześniej umówionym miejscu lub następnej kwaterze. Na cele aprowizacyjne dla potrzeb oddziału, bardzo często rekwirowany był towar i gotówka w instytucjach państwowych, takich jak spółdzielnie, poczty, leśniczówki, stacje PKP i inne. Zawsze zostawiano pokwitowanie z podpisem „Zapora”, celem pokrycia ewentualnych roszczeń w przyszłości oraz dla bezpieczeństwa personelu i pracowników tych instytucji. Podczas rajdu „Zapora” utrzymywał stałą łączność z Lubelskim i prawdopodobnie również Rzeszowskim Okręgiem WiN poprzez łączników, którym przekazywano informacje o trasie i planowanych miejscach zakwaterowania oddziału. Dokumentację fotograficzną z rajdu wykonywał Jerzy Stefański „Cedur”. Zdjęcia w okolicach Dobrynina miał według Piotra Zwolaka wykonywać  J. Moskal z oddziału „Olka”. Aparatem fotograficznym w oddziale „Zapory” dysponował również Kazimierz Pawłowski „Nerw”.

Pierwsze walki (Świtaki)

                    Według relacji Piotra Zwolaka, po przeprawie przez San oddział całą dobę odpoczywał w lesie. Rankiem w dniu 2 sierpnia 1946 r. „Zapora” wraz ze swymi żołnierzami dokonał najścia na PGR w Grębowie. Zarekwirowano pieniądze i spirytus w miejscowej spółdzielni oraz jednego konia dla rannego „Zapory”. Żołnierze natknęli się również na stado krów. Na rozkaz „Zapory” oddziały „Renka” i „Jadzinka” zarekwirowały stado, rozdając zwierzęta po drodze miejscowym gospodarzom m.in. w m. Krawce. Następnie oddział przemieszczał się w kierunku doliny rzeki Łęg. Ubezpieczenie tylne stanowili „Kwiatek” i „Tęcza”. Po pewnym czasie zauważyli, że ich śladem jadą na rowerach dwaj milicjanci. Przy jednej ze studni urządzono zasadzkę i zostali zatrzymani. Jednemu z nich udało się jednak uciec, a drugiego rozbrojono i zabrano ze sobą. Następnym miejscem postoju był złożony z kilku chłopskich chałup przysiółek Świtaki, położony tuż nad malowniczą doliną Łęgu. Znakomicie nadawał się na kwaterę, gdyż z jednej jego strony rozpościerała się daleka i niezalesiona dolina rzeki, a z drugiej gęsty sosnowy las, umożliwiający ewentualną ucieczkę.

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział Zapory... .

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział "Zapory"

Jak wspomina Marian Pawełczak, rozstawiono wartę, a żołnierze prowadzili przygotowania do „uczty” w postaci pieczonego mięsa jednej z zarekwirowanych wcześniej krów. Kucharzem oddziału był Kazimierz Kocoń „Kazek” i to do niego należało przyrządzanie posiłków. Był to ciekawy typ człowieka. Miał typowo tatarską urodę i zamiłowanie do śpiewu. Popularnie mówiono na niego w oddziale „bul bul”, a to powodu słów jednej z piosenek, którą lubił sobie podśpiewywać. Ta sielska atmosfera nie trwała jednak długo. Wieść o pojawieniu się dużej grupy partyzanckiej dotarła szybko do miejscowych władz bezpieczeństwa, które przystąpiły do działania. W momencie, gdy większość oddziału odpoczywała lub drzemała, ok. godz. 14.00 nastąpił atak dużej jednostki złożonej z żołnierzy 29 Dywizjonu Artylerii Ciężkiej (DAC) oraz funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej (MO) i Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP)  z Tarnobrzega. Od strony płaskiej i porośniętej krzakami doliny oraz od strony lasu, posypały się gęste strzały. Żołnierze „Zapory” byli całkowicie zaskoczeni. W pośpiechu chwytali za broń, wyskakując na bosaka i w bieliźnie ze swych kwater. Po chwili byli już na stanowiskach ogniowych, odpowiadając ogniem erkaemów.  Rozpoczęła się kanonada z obu stron. W następujący sposób przedstawił ten moment w swoich wspomnieniach Marian Pawełczak: „Zaatakowano od strony lasu i porośniętej krzakami łąki. Główny ostrzał skierowano na stodołę, w której kwaterowała grupa „Jadzinka”. Pociski leciały tak gęsto przez otwarte na przestrzał wierzeje (rolnik suszył polepę z gliny na klepisku stodoły), że żołnierze „Jadzinka” nie mogli z niej wyjść. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności pozostała część oddziału znajdowała się na innych kwaterach bliżej rzeki, gdzie ostrzał był mniej rażący i żołnierze „Renka” oraz „Misia” mogli przystąpić do kontrataku – umożliwiając tym samym wypad ze stodoły żołnierzom „Jadzinka” i włączenie się do walki. Okrążający napastników kontratak był tak gwałtowny i skuteczny, że wielu żołnierzy resortu salwowało się ucieczką za rzekę, kilku było rannych, a ponad 30 dostało się do niewoli. Z naszych żołnierzy nikt nie zginął”. Według Zdzisława Harasima, rannych żołnierzy wroga, którzy pozostali na polu bitwy opatrywała „Krysia”. Jednego z nich, prawdopodobnie w stopniu sierżanta, „Zapora” umieścił na wozie i kazał odwieźć do szpitala. W czasie walki miał także odnieść ranę postrzałową w ramię jeden z żołnierzy plutonu „Misia”.

23

Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji 
przeprowadzonej przeciwko oddziałowi "Zapory" w okolicach 
Wilczej Woli  w dn. 20-22.09.1946 r., sygn. akt AIPN 679/1211

        Klęska komunistycznych formacji była całkowita. Trudno dzisiaj zrozumieć taktykę przyjętą przez nich podczas walki. Być może wynikało to ze słabego rozpoznania, które zakładało, że oddział będzie nieliczny i partyzanci będą się wycofywać w kierunku lasu, unikając otwartego starcia. W każdym razie do niewoli dostało się kilkudziesięciu żołnierzy WP i funkcjonariuszy UB.  Rozbrojonych i pozbawionych mundurów jeńców ustawiono w szeregu. Marian Pawełczak twierdzi, że żołnierze ci (prawdopodobnie z 29 DAC) tłumaczyli się, że pochodzą z Wileńszczyzny, służyli w AK i że do wojska zostali wciągnięci siłą. Rzekomo powiedziano im, że jadą na bandy ukraińskie, które mordują polską ludność. Prosili także „Zaporę”, aby przyjął ich do oddziału. „Zapora” jednak odmówił, puszczając wszystkich wolno. Wcześniej, wszyscy wzięci do niewoli żołnierze WP wyrazili chęć oddania swych nowych mundurów, ubierając na siebie zużyte i zawszone mundury partyzantów. W podobny sposób zachowanie żołnierzy wziętych do niewoli, opisał w swej książce Piotr Zwolak: „Kilku z nich zginęło, a około 20 dostało się w nasze ręce. Poszli rozbrojeni i w kalesonach; bardzo nas przepraszali za swoją pomyłkę. Nie wiedzieli kim jesteśmy”. Jak się okazało, wśród wziętych do niewoli byli także funkcjonariusze UB. W swej pisemnej relacji  Marian Pawełczak napisał: „Następnie zebranych w szeregu żołnierzy zapytano, czy są wśród nich funkcjonariusze UB – ci mieli rozkaz wystąpienia do przodu. Nie było żadnej odpowiedzi, ale żołnierze ścieśnili szereg i łokciami wypchnęli ubeków do przodu. Było ich kilku. Zostali rozstrzelani”. Według Zdzisława Harasima, rozstrzelano 6 funkcjonariuszy UB. Egzekucja miała miejsce pomiędzy zabudowaniami przysiółka a rzeką Łęg. Ciał nie pochowano. Wyrok na dwóch z nich wykonał Jerzy Stefański „Cedur”, tuż po wzięciu ich do niewoli i stwierdzeniu, że są z UB. Czterech pozostałych zostało wcześniej przesłuchanych. Strzelał do nich Bronisław Jaśkowski „Tułacz” z oddziału „Jadzinka”, który już po wszystkim miał stwierdzić: „Wykończyłem tych starych skurwysynów”. To porażające świadectwo nienawiści i pogardy jaką żołnierze WiN czuli do swoich prześladowców i oprawców z bezpieki. Bezwzględność oraz okrucieństwo wobec komunistów była często przez nich celowo manifestowana i miała na celu osłabić morale przeciwnika i wzbudzić w nim respekt. Odnosiło to zresztą pożądany skutek. Według Mariana Pawełczaka, po akcji w Świtakach, oddziały UB, MO i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW) trzymały się na dystans i rzadko przyjmowały otwartą walkę. Sporo informacji na temat potyczki w Świtakach zawierają również meldunki operacyjne KBW. W jednym z nich informowano, że: „W dniu 2.VIII.1946 r. o godz. 14.00 siłami WP (50 ludzi z 29 S.D.A.C.), PUBP Tarnobrzeg (50 ludzi) i MO (20 ludzi), przeprowadzono operację p-ko bandzie N.N. (prawdopodobnie NSZ „Wołyniaka”), która obrabowała majątek państwowy Grębów […], pow. Tarnobrzeg. W rej. Krawce […] przysiółek Świerczyna, grupa spotkała się z silnym ogniem broni maszynowej bandy. Grupa poniosła następujące straty: 29-DAC: zabitych 1 ofic. + 1 podof., rannych 1 szereg., zaginion. 2 ofic. i kilku szeregowych, wziętych do niewoli – 1 oficer, rozbrojonych i zwolnionych przez bandytów 12-szereg.; PUBP Tarnobrzeg: zabitych 1 ofic. + 1 funkc., zaginionych 1 funkcjonariusz. W pościgu za bandą biorą udział 29 S.D.A.C., WBW Rzeszów, UBP Tarnobrzeg – Nisko i Kolbuszowa i MO, razem około 500 ludzi”. Mobilizacja sił bezpieczeństwa, jak na ówczesne warunki była dość niezwykła. W rejon stoczonej bitwy skierowano dodatkowo grupę operacyjną złożoną ze 142 żołnierzy 5 Samodzielnego Batalionu Operacyjnego (SBO) KBW z Rzeszowa pod dowództwem mjr Konona. Ponadto jeszcze tego samego dnia, tj. 2 sierpnia o godz. 24.00 wyjechała z Rzeszowa w rejon m. Bojanów w powiecie Niżańskim grupa operacyjna złożona ze 160 żołnierzy i funkcjonariuszy, w tym 100 żołnierzy z 5 SBO KBW, 20 żołnierzy z 20 Samodzielnej Kompanii Zwiadowczej KBW i 40 funkcjonariuszy MO. Jak określono w meldunku, celem grupy było „przeczesanie lasu i współdziałanie z WBW i 29 DAC”. Działania te okazały się jednak nie wystarczające, dlatego operująca w rejonie Ulanowa pow. Nisko grupa operacyjna złożona z 86 żołnierzy KBW pod dowództwem kpt. Szułkowa, z rozkazu Dowódcy Grupy Operacyjnej „Rzeszów” gen. Rotkiewicza, została w dniu 3 sierpnia skierowana w rejon Przyszowa w powiecie Niżańskim celem, jak to określono „współdziałania w okrążeniu i zniszczeniu N.N. bandy, która w dniu 2.VIII.1946 r. miała starcie w rejonie Krawce […], pow. Nisko z mieszaną grupą operacyjną WP, UBP i MO”. Tego samego dnia o godz. 10.30 wysłano także z Rzeszowa w rejon m. Bojanów, kolejną grupę operacyjną w sile 20 żołnierzy z 5 SBO KBW uzbrojonych w 2 RKM-y, automaty i karabiny pod dowództwem por. Kaszczewskiego. Jej zadaniem było „koordynowanie współpracy na operacji p-ko N.N. bandzie między WBW, a 29 S.D.A.C.” Ogółem, w wielkiej obławie na oddział „Zapory” w dniach 2 i 3 sierpnia wzięło udział ok. 1000 żołnierzy WP i KBW oraz funkcjonariuszy UB, MO i Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej (ORMO).

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział Zapory...,. .

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział "Zapory"

Tymczasem oddział zapadł głęboko w lasy, starając się zmylić pościg i przeczekać obławę. Według Zdzisława Harasima zakwaterował w zagubionym w lasach przysiółku złożonym z dwóch gospodarstw. Jednak jednemu z mieszkańców udało się uciec. Zdecydowano zatem o dalszym marszu. Żołnierze byli głodni, gdyż z powodu ataku KBW nie zdążono przygotować posiłku w Świtakach. Aby ułatwić kamuflaż i zdobycie żywności w nasyconym przez wroga terenie, „Zapora” podjął decyzję o rozdzieleniu poszczególnych plutonów. Jako miejsce ponownej koncentracji oddziału wyznaczono m. Ostrowy Tuszowskie w powiecie kolbuszowskim w dniu 8 sierpnia.

Potyczki w Cmolasie i Ostrowach Tuszowskich

Po południu 8 sierpnia, plutony „Misia” i „Renka” pojawiły się w m. Cmolas, gdzie splądrowano urząd gminy, pocztę i spółdzielnię oraz zarekwirowano większą ilość pieniędzy niezbędnych dla zaopatrzenia całego zgrupowania. Nie obyło się jednak bez poważnych incydentów. Warta ustawiona na skrzyżowaniu głównych dróg próbowała zatrzymać samochód z zaopatrzeniem dla stacjonującej w Dębie sowieckiej 20 Dywizji Pancernej. Znajdujący się w nim żołnierze sowieccy nie zareagowali na sygnał do zatrzymania się i otworzyli ogień w kierunku żołnierzy „Zapory”. Od pierwszych strzałów, ranny w genitalia został Zdzisław Kozak „Zdzicho” z plutonu „Renka”. Według relacji Zdzisława Harasima: „Ktoś od nas rzucił granat. Zapalił się samochód. Ruskich dwóch leżało zaraz zabitych przy samochodzie, a reszta wycofywała się, strzelając do nas. Na szosie była wielka kupa żwiru. Ja leżałem z jednej strony tego żwiru, a ruski z drugiej strony. I on do mnie z diegtiariewa, i byłby mnie wykończył, tylko ten diegtiariew mu się zaciął. Zaczął przy nim manipulować, wtedy ja widząc co się dzieje chwyciłem za Visa, którego miałem przy sobie i do niego: – Ruki wierch. A on mówi: – AK nie strielaj, ja toże AK. Ja mówię: – To dawaj. I zabrałem mu ten diegtiariew. Zostawiłem go, nie strzelałem do niego. Zaczęliśmy się wycofywać, bo nas była tam tylko grupa „Renka”. Mieliśmy się wycofywać do Ostrowów Tuszowskich. Naraz ruskie za nami w czołgu i z tankietkami. My już nie wycofywaliśmy się prosto drogą, lecz skręciliśmy w lewo na taką polanę, te ruskie najechali na „Jadzinka” w Ostrowach. Żołnierze „Jadzinka” słysząc strzały obstawili mostek i rozbili tych ruskich, zabierając im tankietkę. Natłukli tych ruskich. Nikt z nas oprócz „Zdziśka” nie został wówczas ranny”.

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział Zapory....

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział "Zapory"

W następujący barwny sposób akcję w Cmolasie i Ostrowach Tuszowskich opisał w swej książce Piotr Zwolak: „Kilku kolegów z oddziału „Misia” i „Renka” pod komendą por. „Tęczy” ma jechać po żywność do sklepu w miejscowości Cmolas. Wśród nich i ja się znalazłem. „Zapora” z pozostałymi oddziałami ma czekać na nas w miejscowości Ostrowy Tuszowskie. Sklep znajduje się przy szosie. Podjechaliśmy dwoma furmankami i ładujemy artykuły żywnościowe. Z obu stron szosy mamy swoje ubezpieczenia. Sklepowa bardzo miła, pomaga nam wybierać odpowiedni towar. Wkoło cisza i spokój. Jak się okazało, nie na długo. Nikt z całego zgrupowania nie przypuszczał, że to my będziemy sprawcami ogromnego zamieszania na tych terenach. Już po kilkunastu minutach, słychać warkot samochodu. Zostaliśmy postawieni w stan alarmu przez nasze ubezpieczenie. Widać zbliżające się dwa amerykańskie studebeckery. Muszą w nich jechać sowieci, ponieważ te wozy były na usługach ich wojska. Dopuszczamy sowietów na bliską odległość. W szoferce widać żołnierzy. Gdybyśmy ich przepuścili… ale instynkt wilków wziął górę. Lecą w ich stronę serie z broni maszynowej. Wozy tańczą po szosie i zatrzymują się gwałtownie nad rowem. Poprawiamy po stojących samochodach. Co za czort! Z wozów sypią się drzazgi, a sowici ciągle z nich wyskakują, kryją się w rowie i za pryzmą piachu. Myślę sobie, że nie jest dobrze. Zza pryzmy piachu widać dwóch żołnierzy i wystający erkaem. – Teraz zaczną! – myślę. Ale nie. Nie wiem dlaczego, ale z ich strony nikt nie strzela. Najbardziej boimy się erkaemu, który ma bardzo dobrą pozycję. Ale on nadal milczy. „Tęcza” nakazuje przerwać nieskuteczny nasz ogień. Przystawia swojego angielskiego brena do oka i strzela pojedynczymi strzałami. Wystające głowy żołnierzy znikają. Nie mamy na co czekać. Rzucamy się na samochody jak tygrysy. Obsługa erkaemu nie żyje! Kilku innych sowietów leży w rowie, reszta ucieka polem. Samochody są podziurawione jak sito. Zaglądamy pod plandeki. Wozy do połowy wypełnione są cukrem! Dlatego nasz ogień początkowo był tak mało skuteczny. W oddali słychać jadący samochód, który raptem zatrzymuje się. Domyślamy się, że musieli go zatrzymać rozbici przez nas sowieci. Zabieramy sowiecki erkaem, trochę cukru i to, co było na furmankach, po czym uciekamy. Wyjaśniła się przyczyna milczenia sowieckiego erkaemu – sprężyna odciągająca zamek była zwolniona z zaczepu, więc zamek nie mógł się przesuwać, a oni nie mieli czasu tego naprawić. Cudem, dzięki por. „Wrzosowi”, który odnalazł nas dopiero po kilku godzinach, dołączamy do zgrupowania”.

a

Z lewej: por. Zdzisław Harasim, z prawej: mjr Marian Pawełczak

Cała grupa „Renka” wyruszyła niezwłocznie furmankami do Ostrowów Tuszowskich. Zaalarmowani tymi wydarzeniami milicjanci z pobliskiego Majdanu Królewskiego zawiadomili sowietów w Dębie, którzy do Cmolasu wysłali sześć samochodów z wojskiem. Jak pisze Mirosław Surdej w książce poświęconej działalności Wojciech Lisa, ok. godziny 13.00 wyruszyła z Kolbuszowej grupa operacyjna złożona z dwudziestu dwóch funkcjonariuszy MO i UB oraz piętnastu żołnierzy KBW, którzy na miejscu potyczki spotkali już wojska sowieckie. Prawdopodobnie sowieci nosili się z zamiarem spacyfikowania Cmolasu i tylko zdecydowana postawa dowództwa zapobiegła represjom wobec cywilnych mieszkańców wsi. Połączone siły sowieckiego wojska i polskiej bezpieki udały się śladem partyzantów w kierunku Ostrowów Tuszowskich, próbując wkroczyć do wsi z dwóch stron. Jak wynika z meldunków KBW: „W pościgu za bandą brała udział wraz z żołnierzami Armii Czerwonej grupa zaporowa 9-ludzi z P.K. Kolbuszowa, 10 funkcjonariuszy MO, 15 PUBP, razem 34 ludzi pod d-ctwem kpt. Kondraciuka”. Władze bezpieczeństwa nie posiadały jeszcze pełnych informacji z jakim oddziałem miały do czynienia. Świadczy o tym chociażby następujący fragment tego samego meldunku: „W czasie pościgu dalszego bandyci pozostawili 1 wóz, 2 konie, 2 rowery, 1 RKM czeski i pokrwawione ubrania, które zdjęto prawdopodobnie z rannych bandytów. Wyżej wymieniona banda w/g informacji ludności jest pochodzenia obcego – prawdopodobnie z woj. Kieleckiego”. Tego samego dnia tj. 8 września o godz. 15.00, w pościg za oddziałem „Zapory” została wysłana dodatkowo grupa operacyjna złożona z 50 żołnierzy KBW pod dowództwem por. Barzyka, jednak z powodu że, jak to określono, „ilość ludzi Armii Czerwonej była dostateczna – grupa powróciła na rozkaz do m.p. w dniu 9.VIII.1946 r. o godz. 7.00”. Jednocześnie operujący wraz ze swoją grupą w okolicach Ulanowa mjr Konon z 5 SBO otrzymał rozkaz nawiązania współpracy z dowódcą jednostki Armii Czerwonej stacjonującej w Dębie płk Zubowem w celu jak to wynika z meldunku „zlikwidowania N.N. bandy, która na 7-miu furmankach wycofuje się w rej. Mielec”.

Tymczasem „Zapora” na czele oddziału „Jadzinka”, o oznaczonej porze zjawił się w Ostrowach Tuszowskich. Żołnierze korzystając z okazji udali się do miejscowej gospody w celu zaspokojenia głodu i pragnienia, gdyż upał i wiele kilometrów przebytych piechotą dawały im się mocno we znaki. Sam „Zapora” wraz z „Krysią”, „Wrzosem”, „Zawadą”, „Granatem” i „Morwą” udał się na odpoczynek do pobliskiego lasu. Jednak i ten postój również okazał się  krótki. Do wsi zaczęły wkraczać wojska sowieckie i w okolicach kościoła doszło do pierwszej wymiany ognia z rozlokowanymi tam wartownikami „Jadzinka”. Szczegółowy opis walki znamy m.in. z relacji Eugeniusza Mordonia ps. „Gitarka”, według której od pierwszych strzałów i granatów zginęło kilku żołnierzy sowieckich, w tym oficer NKWD jadący w pierwszym wozie pancernym. Reszta zaczęła uciekać, a w ślad za nimi ruszyli „Zaporczycy”.  Jak wspomina dalej Mordoń, żołnierze „Zapory” (Piotr Zwolak podaje, że byli to: Julek Dworucha „Żbiczek” i Bronisław Jaśkowski „Tułacz”) przejęli pozostawiony przez sowietów pojazd i zaczęli ostrzeliwać z jego karabinów inne pojazdy sowieckie znajdujące się z tyłu. Jeden z nich zaczął się palić, co unieruchomiło na chwilę kolumnę, w skład której wchodzić miało sześć samochodów z wojskiem, jeden pojazd pancerny i dwa czołgi. Partyzanci dłuższy czas utrzymywali stanowiska strzeleckie wzdłuż drogi, skutecznie ostrzeliwując sowietów z broni maszynowej. Wysadzono także mostek na rzeczce Jamnica, co unieruchomiło ciężkie pojazdy nieprzyjaciela i zatrzymało sowieckie natarcie. Wykorzystując ten moment  „Zaporczycy” wycofali się do pobliskiego lasu, kryjąc się w gęstym poszyciu i obserwując wieś z ukrycia. Ostrowy Tuszowskie zostały tymczasem zajęte przez wojsko i siły bezpieczeństwa. Przeszukiwano domostwa w poszukiwaniu rannych partyzantów. Przesłuchiwano także mieszkańców wsi. W trakcie tych walk spłonęło jedno domostwo. Nikt ze zgrupowania „Zapory” nie został ranny. Jak ustalił Mirosław Surdej, w czasie walki zginęło czterech żołnierzy sowieckich i funkcjonariusz plutonu operacyjnego Komendy Powiatowej MO w Kolbuszowej Stanisław Kędzior, a trzech innych zostało rannych. Rannych zostało także trzech sowietów, dwóch milicjantów i dwóch żołnierzy KBW, z których jeden, Marian Kierel zmarł w szpitalu w Kolbuszowej. Ogółem straty formacji komunistycznych, poniesione w potyczkach na terenie Cmolasu i Ostrowów Tuszowskich wyniosły jedenastu zabitych i sześciu rannych. Znane są stopnie i nazwiska poległych żołnierzy sowieckich. Są to: mł. Sierż. Witalij Dołżykow, mł. Sierż. Halif Dżajczijew, sierż. Michaił Gałkin, szer. Anatolij Goriunow, szer. Gienadij Kuźmin, mł. Sierż. Siergiej Polakow, sierż. Aleksandr Putiatin, szer. Serafim Sutiagin, st. lejt. Ilia Szulman.

Spotkanie z „Olkiem” i Lisem

Podczas walki poszczególne plutony zgrupowania utraciły wzajemną łączność ze sobą. „Miś” i „Renek” wraz ze swymi ludźmi zagłębili się w okoliczne lasy, kierując się na południe. Dla rannego w Cmolasie „Zdzicha” pobrano w pośpiechu furmankę, której woźnica okazał się współpracownikiem Aleksandra Rusina ps. „Olek”, dowódcy miejscowych oddziałów antykomunistycznego podziemia. Dzięki temu wiadomość o oddziale „Zapory” dotarła do „Olka”. W następujący sposób przedstawił omawiane wydarzenia w swej relacji Zdzisław Harasim: „Po walce w Ostrowach Tuszowskich z sowietami, którzy kwaterowali w Nowych Dębach, grupy „Renka” i „Misia” przeszły szosę i tory kolejowe prowadzące do Kolbuszowej. Zatrzymaliśmy się w małej wiosce, gdzie od gospodarzy dostaliśmy trochę chleba i mleka. Potem szybko wycofaliśmy się do lasu i zatrzymaliśmy się nad strumykiem, gdyż mieliśmy rannego Zdziśka od „Misia”. W pewnej chwili por. „Cedur” zauważył idących za nami Sowietów, którzy również nas zauważyli i wystrzelili czerwone rakiety, a następnie otworzyli do nas ogień. Tej walki nie przyjęliśmy. „Miś” dał rannemu pistolet i granat. Chłop, który miał rannego na furmance ruszył z nim w las, a my w szybkim tempie wycofaliśmy się w stronę Pogwizdowa. To było przed zachodem słońca. Przez całą noc maszerowaliśmy w szybkim tempie przez lasy i polany. Nad ranem dotarliśmy do dwóch domów na skraju lasu. Tam zakwaterowaliśmy. Wystawiliśmy dwa patrole i przez cały dzień odpoczywaliśmy, nie wypuszczając nikogo poza obręb gospodarstwa. Wieczorem wymaszerowaliśmy. Na tych kwaterach „Renek” nawiązał kontakt z grupą „Liska”, która operowała w tamtych terenach. Gospodarz, który wiózł rannego „Zdziśka”, należał do grupy „Liska” i ukrył go na swojej melinie. Spotkaliśmy się z nim po niedługim czasie. Ranny czuł się już lepiej, ale pozostał na melinie do dalszego leczenia”.

Lato 1946 r

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział "Zapory"

Tymczasem oddział „Jadzinka” po stoczonej bitwie nie dysponował żadnymi mapami terenu, które trzymał przy sobie jedynie por.„Zawada”. Dlatego z braku możliwości nawiązania kontaktu z „Zaporą” udał się w powrotną drogę na Lubelszczyznę. Po tej niespodziewanej wpadce, mjr Dekutowski wydał polecenie, aby wszyscy dowódcy plutonów byli odtąd zaopatrzeni w mapy z zaznaczonymi miejscami koncentracji oddziału. Po bitwie w Ostrowach Tuszowskich, „Zapora” wraz z kilkoma oficerami z najbliższego otoczenia zaszył się głęboko w lasy. Według Mariana Pawełczaka, z powodu odnowienia się rany w nodze, żołnierze zmuszeni byli nieść dowódcę na kocu. Zatrzymano się w gęstym lesie nad małym potokiem, prawdopodobnie w okolicach Toporowa. Tutaj żołnierze wybudowali prowizoryczny szałas. Próbując nawiązać kontakt z resztą oddziału, major Dekutowski rozesłał swoich przybocznych oficerów w teren. Według wspomnień Mariana Pawełczaka, udał się on wzdłuż strumienia na skraj lasu, skąd zobaczył pojedyncze gospodarstwo. Okazało się, że mieszkała tu siostra dowódcy miejscowego oddziału partyzanckiego Wojciecha Lisa – Janina, która wzięła Pawełczaka za żołnierza „z desantu”. To przeświadczenie było efektem walk jakie miały miejsce w Cmolasie i Ostrowach Tuszowskich. Miejscowa ludność zaczęła traktować „Zaporczyków” jak żołnierzy alianckiego desantu, których od kilku dni poszukiwały organa bezpieczeństwa, a miejscowi dowódcy partyzanccy chcieli się dowiedzieć z kim mają tak na prawdę do czynienia. Co ciekawe, informacje o rzekomych desantach pojawiają się nawet w meldunkach KBW w okresie poprzedzającym omawiane wydarzenia. W jednym ze sprawozdań czytamy, że: „W dniach od 19 do 21.VIII.1946 r. grupa ta (grupa operacyjna KBW pod dowództwem chor. Pękali – dop. MM) przy  ścisłej współpracy z PUBP Mielec przeprowadziła operacje mające na celu likwidację bandy „Lisa” i przejęcie desantów powietrznych, które miały być zrzucone w rej. Mielca – operacja ta nie dała rezultatów”. Za pośrednictwem siostry Lisa, Pawełczak spotkał się z Aleksandrem Rusinem „Olkiem”, którego po krótkiej rozmowie przyprowadził do majora „Zapory”. 

Tymczasem wysłany w teren por. Mieczysław Czechowski „Wrzos”, przypadkowo nawiązał kontakt z Wojciechem Lisem. Tak ten moment opisał w swoich wspomnieniach: „Rano na skraju lasu odkryłem pojedyncze gospodarstwo. Poszedłem tam, aby zdobyć coś do jedzenia. Po dłuższych pertraktacjach ze starszym człowiekiem, z ukrycia wyszedł młodszy (około 35 lat) z karabinem i obiecał, że za pół godziny przyniesie jedzenie do lasu. Zaczekałem na niego na skraju lasu i zaprowadziłem do Komendanta. W rozmowie dowiedzieliśmy się, że […] ma pseudonim „Lis”. Według Mariana Pawełczaka, to „Olek” zaprowadził „Zaporę” i jego kilku żołnierzy na miejsce, gdzie przebywał Lis razem z „Wrzosem”. Według jego relacji, na wspólnej kwaterze, którą urządzono w samotnej chacie niedaleko lasu, „śpiewy się zaczęły, wesoło nam się zrobiło, zresztą zawsze dużo śpiewaliśmy. Po pewnym czasie na miejscu zjawiły się plutony „Misia” i „Renka”. Bez plutonu „Jadzinka” stan oddziału zmniejszył się do liczby poniżej 50 osób. Wtedy dowódcy ustalili między sobą plan działania. My mieliśmy w tym czasie za zadanie pilnować bezpieczeństwa na zewnątrz. Następnie Komendant ustalił, że maszerujemy gdzieś dalej. On miał jakiś cel”. Wersję Pawełczaka potwierdza w swej książce Piotr Zwolak, który wyraźnie stwierdza, że „Olka” i Lisa „przyprowadził ppor. „Morwa” ze sztabu „Zapory”. Na nieco inne okoliczności w jakich doszło do spotkania „Zapory” z „Olkiem” wskazuje relacja, jaką Aleksander Rusin złożył autorowi niniejszego artykułu kilka lat temu. Wynika z niej, że pierwsze zetknięcie się z oddziałem „Zapory” miało miejsce już w dniu potyczki w Ostrowach Tuszowskich, bowiem w reakcji na odgłosy toczącej się walki, ludzie „Olka” dokładnie obserwowali teren od strony Przyłęku. To właśnie wówczas mieli się zetknąć w lesie z uciekającą przed obławą i nieznaną im grupą zbrojną, którą początkowo  traktowali z dystansem i nieufnością. Dopiero kolejne spotkanie, mające prawdopodobnie miejsce następnego dnia skutkowało nawiązaniem bliższych kontaktów. Aleksander Rusin wspominał, że bliższe informacje na temat oddziału „Zapory” uzyskał na melinie, gdzie przebywali ranni w potyczce w Ostrowach Tuszowskich. Co ciekawe, Rusin wspominał, że w grupie, z którą nawiązał kontakt nie było „Zapory”. Nie wspominał także o pośrednictwie Lisa.  Wersja ta odpowiada cytowanym wcześniej wspomnieniom Harasima, który twierdził, że człowiek, który zamelinował „Zdziśka” należał do oddziału Lisa. Być może zatem to dzięki kontaktom rannego „Zdzicha”, udało się „Zaporze” nawiązać kontakt z oddziałem „Olka”. Wersję Rusina o przypadkowym pierwszym spotkaniu potwierdza także Stanisław Rusek, który twierdzi, że gdy żołnierze „Renka” i „Misia” opuszczali Cmolas, natknęli się na trzech ludzi jadących w ich stronę na rowerach. Gdy tylko zobaczyli zbliżający się, uzbrojony oddział, wszyscy uciekli, pozostawiając rowery, a przy nich broń i amunicję. Żołnierze „Renka” wzięli ich początkowo za milicjantów. Stanisław Rusek twierdzi ponadto, że w trakcie kolejnej wymiany ognia z tropiącymi ich sowietami, chłop, który wiózł rannego „Zdzicha”, spiął konie i uciekł z nim do swojego domu. To właśnie tam, według Stanisława Ruska, od rannego „Zdzicha”, „Olek” miał się dowiedzieć kim są i to właśnie za pośrednictwem „Zdzicha” skontaktowali się z „Olkiem”.  Od tego czasu „Olek” sam miał szukać kontaktu z „Zaporą”.

17

Meldunek operacyjny Dowócdcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji 
przeprowadzonej przeciwko oddziałom Wojciecha Lisa, 
Tadeusza Jaworskigo i Józefa Szyllera, sygn. akt AIPN 679/1211

Okoliczności w jakich doszło do ponownego połączenia z plutonami „Renka” i „Misia” zachowały się w pisemnych relacjach żołnierzy. Jak wspomina w swej relacji obecny wówczas przy „Zaporze” por. Czachowski, na kolejnym punkcie kontaktowym oddziału w dniu 10 sierpnia nikt się nie pojawił. Wtedy „Zapora” rozkazał mu wraz z „Zawadą” i „Granatem” udać się na oddalony o 20 kilometrów kolejny punkt kontaktowy. Następnego dnia tj. prawdopodobnie 11 sierpnia zjawił się tam oddział „Renka”. Relacja ta pokrywa się w zupełności ze wspomnieniami Harasima, który napisał, że: „Oddziały nasze krążyły po tych terenach aby uzyskać kontakt z majorem „Zaporą”, bo w walce w Ostrowach Tuszowskich rozłączyliśmy się. W pewnym miejscu zauważyliśmy w lesie porucznika „Wrzosa” maszerującego z małą grupka ludzi, chyba z trzema żołnierzami, którzy w krótkiej rozmowie z „Renkiem” i „Misiem” powiadomili nas, że na tych terenach operuje samodzielny oddział „Rusinka”, z którym „Zapora” ma kontakt i który podporządkował się pod jego dowództwo”. Obie relacje potwierdzają, że kontakt z „Olkiem” nastąpił już przed 11 sierpnia.

Niezwykle barwnie przedstawił w swej książce ówczesną sytuację plutonów „Renka” i „Misia” Piotr Zwolak: „Nasze zgrupowanie ruszyło na południe w kompleksy leśne. Zapadał zmierzch i dalej iść nie mogliśmy. Byliśmy zmęczeni walką, upałem, forsownym marszem i dużym obciążeniem, a na dodatek głodem. W gęstym, świerkowym lesie zostaliśmy na noc. Następnego dnia skierowaliśmy się dalej na południe. Zrobiło się gorąco i duszno wśród drzew. Doszliśmy do leśnej rzeczki, która płynęła w poprzek drogi. Było to w pobliżu przysiółka Dębczyna (prawdopodobnie chodzi o Dębrzynę – dop. MM) niedaleko Dobrynina. Wszyscy zdjęli mundury, buty i zaczęli moczyć obolałe nogi. Mój oddział ubezpieczał drogę od strony, z której przyszliśmy. Mam pecha! Znów na mnie wypada warta! Nie będę moczył nóg. Biorę erkaem polski typu browning i idę z powrotem drogą o lekkim wzniesieniu, aby mieć dobrą widoczność. Kiedy już dochodziłem do wzniesienia, nagle stanąłem jak wryty. Ok. 50 m przede mną, z przeciwnej strony zbliża się ubezpieczenie dużej kolumny żołnierzy sowieckich. Stoimy tak chwilę i patrzymy na siebie z niedowierzaniem. Nasze zgrupowanie na wpół rozebrane siedzi spokojnie nad wodą. Nastąpiła śmieszna sytuacja. Sowieckie ubezpieczenie ucieka do swoich, a ja do swoich. Nie mogłem strzelać, ponieważ sowieci byli za daleko. Obie strony miały czas do zastanowienia się, co dalej. Robię alarm. Koledzy pytają, co się stało. Mówię, że mamy na karku sowietów. Nie bardzo chcą wierzyć. Na drodze cicho i spokojnie. „Czarny Renek” mówi, że musiało mi się coś z gorąca przywidzieć. Namawia mnie, abyśmy poszli upewnić się. – Co za idiotyczna propozycja! – myślę, ale zgadzam się. Całe zgrupowanie nadal moczy sobie nogi. Kiedy obaj byliśmy już blisko wzniesienia, ujrzeliśmy całą sowiecka kolumnę wojska. Prawie natychmiast zostaliśmy ostrzelani. „Czarny Renek” lewą, a ja prawą stroną drogi uciekamy co sił w nogach. Teraz dopiero nasze zgrupowanie w popłochu łapie buty, broń, mundury i ucieka do lasu. Jesteśmy w niedogodnym położeniu. Możemy mieć zabitych, rannych i nawet nie moglibyśmy ich zabrać. Ranni, aby nie dostać się w ich ręce, musieliby się sami dobić. Okazuje się, że sowieci nam nie darowali. Nasze zgrupowanie jest już gotowe do marszu. Za nami słychać jadące samochody, wrzaski i strzały – oni mieli taką głośną metodę płoszenia przeciwnika. My kluczymy po lesie, aby ich zgubić, ale jak to zrobić, żeby nas nie osaczyli? Oni na razie nie  wiedzą, gdzie my jesteśmy. „Zaporze” szkoda każdego straconego żołnierza w walce. Decyduje się zatem na rzecz bardzo ryzykowną. Przy jednej z dróg leśnych, i to w pobliżu spotkania z sowietami, ciągnął się dość długi, ale bardzo wąski pas gęstych zarośli. Za nim rosły sosny z dużym prześwitem w głąb lasu. Na rozkaz „Zapory” całe zgrupowanie skryło się w tych zaroślach. Krok przed nami jest piaszczysta, leśna droga. Obowiązuje zakaz rozmów. Nawet szeptem. Ogień mamy otworzyć tylko wtedy, gdyby nas odkryli. W ogromnym napięciu mija kilkanaście minut. Słyszymy serie z sowieckiej broni i warkot ich samochodów, które teraz jadą naszą drogą. Z odbezpieczonym erkaemem leżę obok „Leszczyny”. On też odbezpieczył swego „tokara” z tankietki. Granaty mamy w zasięgu ręki. Słyszę bicie własnego serca. Jeszcze się boję, ale za chwilę, w walce na śmierć i życie, przestanę się bać. To zawsze jest właśnie tak. Już sowieci przejeżdżają obok nas. Ziemia drży pod kołami ich samochodów oraz pod szybkimi krokami idących brzegiem drogi żołnierzy. Przed nami wciąż przesuwają się nowe ich grupy. Szczęściem dla nas i dla nich jest to, że nie mają czasu przyglądać się zaroślom przy drodze. Taki przemarsz powtarza się parę razy. Wygląda na to, że kręcą się po lesie i nie wiedzą, co się z nami stało. Leżę z brodą opartą na piachu. Jestem cały spocony. Kiedy wreszcie wyjdziemy z tych krzaków? Powoli wraca cisza. Las wypełniony gorącym powietrzem. Morzy mnie sen. Budzi mnie „Leszczyna”. Widzę wychodzących z krzaków kolegów. Wynika z tego, że sowieci dali w końcu za wygraną. Pytam „Czarnego Renka”, jak mu się leżało w krzakach, ale nie odpowiada, bo jest wciekły. Późnym wieczorem dochodzimy do samotnej chaty ze stodołą. Oblepiamy ja jak rój pszczół. Okazuje się, że sowieci byli tutaj i pytali o nas. Układamy się do snu, gdzie kto może. Następnego dnia por. „Wrzos” przebrał się za chłopa i poszedł na zwiady. Po kilku godzinach powrócił. Okazało się, że narobiliśmy dużo zamieszania w terenie. W lasach ludzie widzieli dużo sowieckiego i polskiego wojska, które blokowało drogi i jeździło jak szalone w te i z powrotem. Teraz nareszcie z nimi mamy spokój”.

IPN Rz 0057-24 t. 1, Fragment sprawozdania KPMO w Rzeszowie 29.08.1946 r7

IPN Rz 0057-24 t. 1, Fragment sprawozdania KPMO w Rzeszowie 29.08.1946 r..

as

IPN Rz 0057-24 t. 1, Fragment sprawozdania KPMO w Rzeszowie 29.08.1946 r

IPN Rz 0057/24 t. 1, Sprawozdanie KPMO w Rzeszowie z 29.08.1946 r

Terror wobec komunistów

12 sierpnia plutony „Misia” i „Renka” stawiły się w miejscu gdzie stacjonował „Zapora” w otoczeniu ludzi Lisa i „Olka”. Było to prawdopodobnie w okolicach m. Dobrynin, na terenie kontrolowanym przez „Olka”. Tam, według przywołanej relacji przebywali kilka dni. Według Mariana Pawełczaka, po pewnym czasie „Zapora” czuł się w obecności Lisa, „Olka” i ich ludzi tak swobodnie i bezpiecznie, że wysyłał wszystkich swoich przybocznych żołnierzy w teren, nie zważając na to że pozostaje z nimi sam na sam. Po pewnym czasie „Zapora” podporządkował sobie oddziały Lisa i „Olka”. Wzmożono jednocześnie akcje ekspropriacyjne na potrzeby oddziału, m.in. 16 sierpnia kilka patroli zgrupowania przebywało w ponownie Cmolasie w miejscowym sklepie, rozpytując mieszkańców o zachowanie i stosunek do ludności miejscowych funkcjonariuszy MO. Dnia 17 sierpnia rozbito posterunek MO w Tuszowie Narodowym, a następnie zarekwirowano towar w miejscowym sklepie spółdzielczym, gdzie pozostawiono pokwitowanie z podpisem „Zapora”. Tego samego dnia zajęto m. Chorzelów, gdzie dokonano rekwizycji mienia w miejscowym tartaku, stacji zootechnicznej, gorzelni i spółdzielni o propagandowej nazwie „Przyszłość”. Informacje te potwierdził w trakcie późniejszego śledztwa adiutant „Zapory” Jerzy Miatkowski ps. „Zawada”, zeznając: „Po skontaktowaniu się z oddziałem dywersyjnym „Lisa” w pow. Mielec, „Lis” kontaktował nas z „Rusinkiem”, z którym wspólnie kwaterowaliśmy około dwa tygodnie w lasach koło miejscowości Rudy (Ruda – dop. MM). W tym czasie „Zapora” wysłał oddział „Misia” wraz z ludźmi „Rusinka” w teren, celem zdobycia odzieży i żywności. „Miś” z rozkazem „Zapory” dokonał kilku napadów zbrojnych na członków PPR w okolicznych wioskach, którym zabierał odzież i żywność, a informacje w terenie udzielane nam były przez ludzi „Rusinka”. Po dwóch tygodniach czasu zostawiliśmy oddział „Rusinka” i udaliśmy się na południe […]”.

Jak ustalił Mirosław Surdej, w dniu 19 sierpnia połączone oddziały „Zapory”, Lisa i Rusina dokonały zatrzymania pociągu w Tuszowie Narodowym.  Wylegitymowano m.in. wszystkich pasażerów. Jedenastu żołnierzy WP wyprowadzono na pobliskie pole, gdzie odebrano im broń i mundury, a jednego spośród nich, który podawał się za oficera politycznego uprowadzono. Rozbrojono również strażnika PZL Mielec Michała Wiktora oraz funkcjonariusza ochrony gmachu PUBP w Mielcu Edwarda Chmielowca, którego przy tym dotkliwie pobito. Po kilku dniach Chmielowca zastrzelono. Według relacji Mariana Pawełczaka jego likwidacji domagał się sam Lis, gdyż funkcjonariusz ten słynął z „wyjątkowego okrucieństwa”. W czasie legitymowania pasażerów pociągu zidentyfikowano kilku członków PPR, którym nakazano zjeść swoje legitymacje, „co też pod lufami karabinów z ochotą uczynili”. Warto zaznaczyć, że „częstowanie” PPR-owców ich własnymi legitymacjami było powszechnie stosowaną przez oddziały podziemia praktyką. W następujący sposób opisał tę akcję Piotr Zwolak: „Pewnego dnia podchodzimy pod tory kolejowe i stację Tuszów Narodowy. Decydujemy się zatrzymać pociąg osobowy. Ja i „Leszczyna” pilnujemy zawiadowcę, aby coś niepotrzebnego nie powiedział przez telefon. Zgrupowanie rozciąga się wzdłuż linii kolejowej i czekamy. Zawiadowca jest zdenerwowany, ale grzeczny. Zgłasza się inna stacja. Podsuwam mu pod nos visa. Mówi przez telefon, że wszystko w porządku. Po pewnym czasie pociąg nadjechał. Maszynista jest już pod kontrolą, a wagony są opanowane przez kolegów. W jednym z wagonów padł strzał. Dowiedziałem się, że to „Lis” zabił jakiegoś ubowca. Na peron partyzanci wyprowadzili kilkunastu wojskowych różnych stopni. Są wystraszeni. Domyślają się kim jesteśmy. Pociąg zwalniamy, a wojskowych zabieramy ze sobą. W lesie sprawdzamy ich dokumenty i rekwirujemy krótką broń. „Zapora” robi im krótką pogadankę. Zabieramy im mundury i buty. W samej bieliźnie puszczamy ich wolno. Mimo nietypowego jak na wojsko wyglądu, idą śmiejąc się z powrotem na stację. Widać z ich zachowania, że nie mają nam za złe tego, cośmy im zrobili. My też mamy prawo wyglądać przyzwoicie. Jesteśmy prawdziwym polskim wojskiem. To my walczymy o Polskę Wolną”.

Jak wynika z relacji Zdzisława Harasima, w tym okresie oddział „Renka” otrzymał zadanie wysadzenia sowieckich zbiorników z paliwem w okolicach Nowej Dęby. Jednak okolica była dobrze strzeżona przez uzbrojone patrole z psami i ostatecznie zrezygnowano z przeprowadzenia akcji. Z tym wypadem wiąże się zagadkowa i wstrząsająca historia. Tak te wydarzenia opisał sam Harasim: „Podczołgaliśmy się na bliską odległość w mały lasek i leżeliśmy tam chyba do godziny trzeciej lub czwartej. W pewnej chwili nasz przewodnik wycofał się do większego lasu. Po kilku minutach z jego kierunku usłyszeliśmy pojedynczy strzał. Porucznik „Cedur” i jeszcze jeden żołnierz poczołgali się w jego stronę chcąc zbadać co się stało. Po kilkunastu minutach wrócił „Cedur” i oświadczył, że nasz przewodnik się zastrzelił. Porucznik „Renek” dał rozkaz wycofania się do dużego lasu, gdzie leżał martwy przewodnik. Trzymał w ręku pistolet. Żył chyba jeszcze. Strzelił się w skroń. Przykryliśmy go gałęziami i szybkim marszem doszliśmy do oddziału, gdzie był major „Zapora” i oddział „Misia”.

19

Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji 
przeprowadzonej przeciwko oddziałowi Tadeusza Jaworskiego 
w okolicach Tarnobrzega, sygn. akt AIPN 679/1211

Liczne akcje podziemia spowodowały nasilenie działań ze strony grup operacyjnych bezpieki. Z meldunków KBW wynika, że od 9 sierpnia w rejonie Przecławia prowadziła działania grupa operacyjna złożona z 28 żołnierzy KBW z 5 SBO pod dowództwem chor. Pękali. Na podstawie doniesień zwiadu o lokalizacji oddziałów Lisa i „Zapory” w okolicach Józefowa i Poręb Dymarskich w powiecie kolbuszowskim, wysłano w teren grupę operacyjną złożoną z 25 żołnierzy 5 SBO KBW pod dowództwem ppor. Trojana. W dniu 19 sierpnia o godz. 6.00 rano na miejsce dotarła z Rzeszowa kolejna grupa 40 żołnierzy. W rejonie Tarnobrzega prowadziła z kolei działania grupa operacyjna dowodzona przez ppor. Sobola, złożona z 50 żołnierzy 5 SBO KBW.

Okres kilkunastu dni jakie upłynęły od czasu potyczki w Ostrowach Tuszowskich wygląda imponująco. Pomimo zakrojonych na olbrzymią skalę działań polskich i sowieckich jednostek wojskowych i bezpieczeństwa, „Zapora” zdołał w tym czasie podporządkować sobie większość grup partyzanckich działających na terenach powiatów Kolbuszowskiego i Mieleckiego oraz w części Tarnobrzeskiego, Sędziszowskiego i Rzeszowskiego oraz przeprowadził wiele spektakularnych akcji dywersyjnych.  Jak wynika z analizy  dokumentów WUBP w Rzeszowie, podlegały mu oprócz wspomnianych już „Olka” i Lisa także m.in. prowadzące intensywną działalność dywersyjną oddziały Józefa Szyllera, Józefa Białka, Tadeusza Jaworskiego i Eugeniusza Porady. Jednak akcje podziemia spowodowane koniecznością zdobycia środków na utrzymanie tak dużego oddziału sprawiały, że działania grup operacyjnych KBW zaczęły zagrażać miejscowym strukturom podziemia. Znalezienie bezpiecznej „meliny” stało się bardzo trudne. To prawdopodobnie w tym okresie, wśród najbliższego otoczenia „Zapory” zapadła decyzja o rajdzie w kierunku południowej granicy.

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział Zapory. .

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział "Zapory"

Ku południowej granicy. Leszcze.

Pierwszym etapem w drodze na południe stała się miejscowość Leszcze w powiecie kolbuszowskim. Potwierdzenie tej informacji znajduje się w meldunku operacyjnym Dowódcy KBW Województwa Rzeszowskiego płk Litwina z dnia 28 sierpnia. Oto jego niezwykle interesująca treść: „Dnia 25.08.1946 r. o godz. 8.00 przybyła banda do gromady Leszcze […] pow. Kolbuszowa. Bandyci zajęli kwatery miejscowych gospodarzy i przebywali we wsi do godz. 19.00, następnie udali się w kierunku lasów Blizna, położonych na zachód od wsi Leszcze. Banda ta uzbrojona była w RKM i granaty, w mundurach WP. W bandzie tej,  liczącej około 90 ludzi było 3 oficerów w stopniu: porucznika, podporucznika i st. lejtnanta w mundurze sowieckim. Dowódcą bandy jest por. pseudonim „Jaskółka” (czyżby chodziło o Kazimierza Niewielskiego? – dop. MM) wysoki, włosy czarne z brodą, oczy niebieskie, pod lewym okiem blizna podłużna od noża. O powyższym powiadomiono grupę operac. por. Nowaka, operującą w rejonie Mielec”. Jednak działania liczącej 60 żołnierzy 5 SBO KBW grupy operacyjnej pod dowództwem por. Nowaka, nie przyniosły spodziewanych rezultatów.

Opis dalszej trasy na południe znajdujemy w cytowanej wcześniej książce Piotra Zwolaka, który pisał: „Idziemy wciąż na południe. Pewnego dnia, nie wiem skąd dowiadujemy się, że szosą Rzeszów-Sędziszów ma przejeżdżać KBW. Decydujemy się na urządzenie zasadzki […]. Obsadzamy długi odcinek szosy biegnącej lasem i czekamy. Czas płynie, a nikt nie jedzie. W końcu, gdy już zrezygnowaliśmy, słychać zbliżający się samochód. Nadjechał tylko jeden i to nie ten, na który czekaliśmy. „Zefir” i „Tarzan” wychodzą na drogę, aby go zatrzymać. Kierowca dodał gazu i zaczął uciekać. Koledzy w ostatniej chwili uskoczyli do rowu. Gdzieś z przodu poszła seria po kabinie. Samochodem zarzuciło i wylądował w rowie. Gdy kilku z naszych podeszło do samochodu, okazało się, że szyba szoferki jest zbita w drobny mak, lecz kierowca jest cały i trzęsie się ze strachu, a z wozu wycieka jakiś płyn o znanym nam zapachu. Wyciągamy kierowcę, trochę obrywa po buzi, a my zaglądamy pod plandekę: cały samochód załadowany jest gatunkową wódką. Koledzy pomogli kierowcy częściowo go rozładować. Cieszymy się, że chociaż ten samochód nadjechał, a to że KBW nie nadjechało, wyszło im i nam na zdrowie”.

Oddział „Zapory” wkracza do Czudca

„Zapora” kontynuował marsz na południe. Z meldunków MO wynika, że około godziny 18.00 w dniu 28 sierpnia 1946 r. „Zaporczycy” maszerując od strony Zgłobnia wkroczyli do m. Czudec z zamiarem rozbrojenia miejscowego posterunku MO i zdobycia środków aprowizacyjnych. Zatem przemarsz z okolic Leszcz w okolice Woli Zgłobieńskiej, gdzie oddział kwaterował w pobliskim lesie musiał nastąpić nocą z 26 na 27 sierpnia. Co ciekawe wśród żołnierzy rozpoznano poszukiwanych przez UB i MO współpracowników WiN i dezerterów z MO Jana Barana oraz Władysławę Targosińską. Baran, jako żołnierz oddziału Franciszka Rejmana ps. „Bicz”, na polecenie swych przełożonych z WiN i PSL służył w milicji od stycznia do maja 1946 roku, a następnie jako zagrożony zdezerterował. Od tego czasu był poszukiwany listem gończym wystawionym przez Wojskową Prokuraturę Rejonową w Rzeszowie. Targosińska zaś była dezerterem Komendy Powiatowej MO w Rzeszowie. Oboje mogli być przewodnikami oddziału z ramienia WiN.

_________________________________________________________________ AIPNRz 00153_1499, kf

Władysława Targosińska, imię panieńskie Dorocka, c. Stefana, ur. 18 marca 1922 r. w Sękowej pow. Gorlice. Siedmioklasową szkołę powszechną ukończyła w Jedliczach pow. Krosno. Następnie uczęszczała do 3-letniej szkoły zawodowej, którą ukończyła w 1939 r. W okresie okupacji niemieckiej pracowała w zakładzie fryzjerskim męża w Rzeszowie. Od 17 października 1944 r. w strukturach MO. Skierowana do Polityczno Wychowawczej Oficerów Milicji w Lublinie. Od 1 lutego 1945 r. w KPMO Sanok. W dn. 15 marca 1945 r. skierowana do Kompanii Operacyjnej KWMO Rzeszów. 20 sierpnia 1945 r. przeniesiona do KPMO Rzeszów, gdzie pracowała na stanowisku kierownika sekcji w Oddziale Kobiecym w stopniu plutonowego podchorążego MO. W dn. 31 października 1945 r. napisała podanie o zwolnienie ze służby. W aktach osobowych brak informacji o dalszym toku sprawy. W 1969 roku była rozpracowywana przez KWMO Rzeszów w ramach SOR krypt. „Julia”. AIPN Rz 00153/1499, Akta osobowe Władysławy Targosińskiej.

AIPNRz 00153_1499, k

AIPN Rz 00153/1499, k. 4, Karta ewidencyjna z akt osobowych MO 
Władysławy Targosińskiej

AIPNRz 0080_637,d k

Jan Baran s. Michała, ur. 29 stycznia 1920 r. w Błędowej Zgłobieńskiej w pow. rzeszowskim. Od lutego do września1939 r. służył w 22 pułku artylerii lekkiej w Przemyślu. Działał w Stronnictwie Ludowym. W okresie okupacji dowodził drużyną w plutonie BCh dowodzonym przez Henryka Stawarza. W dniu 3 I 1946 r. wstąpił do MO i pełnił służbę na posterunku w Świlczy w stopniu st. kaprala. Był podejrzewany o kontakty z oddziałem partyzanckim Franciszka Rejmana ps. „Bicz” oraz o „wystawienie” funkcjonariusza PUBP w Rzeszowie Kazimierza Rozborskiego, któremu udało się uciec. Zagrożony aresztowaniem, zdezerterował w maju 1946 r. Ujawnił się w dniu 11 IV 1947 r. przed komisją amnestyjną działającą przy PUBP w Rzeszowie. AIPN Rz-00105/18, Akta śledcze p-ko F. Rejmanowi i innym, k. 33; AIPN Rz-046/1006, Akta śledcze przeciwko członkom poakowskiej grupy pod dowództwem Franciszka Rejmana, k. 119; AIPN Rz 0080/637. Akta osobowe Jana Barana.

AIPNRz 0080_637, k

AIPN Rz 0080/637, k. 3, Karta ewidencyjna z akt osobowych MO 
Jana Barana

_________________________________________________________________

Tak oto wydarzenia w Czudcu opisał w trakcie późniejszego śledztwa adiutant „Zapory” ppor. Jerzy Miatkowski ps. „Zawada”: „[…] doszliśmy do miejscowości Czudec. Tam chcieliśmy rozbić posterunek MO, lecz w budynku tym nie zastaliśmy nikogo, więc nie było potrzeby go zdobywać. W miasteczku tym złapaliśmy tylko jednego milicjanta, któremu zabraliśmy pistolet, zdjęliśmy mundur i zbiliśmy go. W odległości 1 km drogi od Czudca przeprawiliśmy się przez rzekę Wisłoka (Wisłok – dop. MM), nad tą rzeką w lesie spotkaliśmy obóz PCK i obrabowaliśmy go z żywności, lekarstw oraz zabraliśmy jeden automat PPsz”. Według relacji Mariana Pawełczaka atmosfera w obozie PCK była serdeczna i podniosła. Partyzanci wraz z młodzieżą, siedząc przy ognisku, śpiewali  pieśni harcerskie i patriotyczne. Zastanawiano się także wspólnie, jak zabezpieczyć uczestników obozu przed konsekwencjami przyjęcia na kwaterę partyzantów. Ostatecznie ustalono, że obozowicze upozorują napad ze strony partyzantów. W tym celu Komendant obozu (Według relacji Mariana Pawełczaka i Stanisław Ruska, w czasie okupacji niemieckiej pracował w Komendzie Głównej AK. Dodatkowo Stanisław Rusek twierdzi, że młodzież ta pochodziła z Warszawy, co miało wynikać z przeprowadzonych wówczas rozmów) oddał pistolet maszynowy typu pp-sz, który był na jego wyposażeniu. Niezwykłym zbiegiem okoliczności, instruktorką na omawianym obozie była czynna łączniczka Rzeszowskiego Rejonu WiN Danuta Socha-Jakubczyk używająca wówczas pseudonimu „Zakopiańska”. Podczas pożegnania major „Zapora” poprosił aby podarowała mu swój szkaplerz, co też uczyniła. Wiele lat później, kiedy w 1955 roku została zwolniona ze stalinowskiego więzienia, koleżanka przekazała jej niewielki, metalowy ryngraf od majora „Zapory” z podziękowaniami za szkaplerz. Ta niezwykła relacja w bardzo przejmujący sposób obrazuje więź, jaka musiała zapanować pomiędzy młodzieżą przebywającą na tym obozie, a żołnierzami podziemia, walczącymi o wolną Polskę.

20

Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji 
przeprowadzonej w okolicach Czudca w dn. 11.09.1946 r., 
sygn. akt AIPN 679/1211

Oddział miał przebywać w obozie PCK ok. dwóch godzin. Tymczasem zaalarmowane przez zbiegłych milicjantów i przybyłe na miejsce oddziały KBW z Rzeszowa i Jasła natknąwszy się na siebie, zaczęły się nawzajem ostrzeliwać, myśląc że mają przed sobą uzbrojoną „bandę”. Znakomicie przedstawił te wydarzenia Zdzisław Harasim w swej pisemnej relacji, zamieszczonej w książce Ewy Kurek pt. „Zaporczycy”. Jednak ewidentnie pomylił on Czudec z Łańcutem. Stwierdza w niej bowiem, że zaraz po nieudanej akcji na zbiorniki paliwowe w okolicach Nowej Dęby oddział pomaszerował w kierunku Rzeszowa i zakwaterował w pobliżu Łańcuta. Harasim twierdzi nawet, że żołnierze oddziału weszli w biały dzień do Łańcuta i zajęli miejscowy Urząd Bezpieczeństwa lub posterunek MO, co wydaje się oczywiście niemożliwe. Po pierwsze takie wydarzenie nie miało w ogóle miejsca, a po drugie jego opis znakomicie pasuje do akcji przeprowadzonej w Czudcu. Wszystko wskazuje zatem na to, że słynne zdjęcie mjr „Zapory” z kozą zostało wykonane nie pod Łańcutem lecz pod lasem na Woli Czudeckiej. Za tym, że Harasim pomylił sobie Łańcut z Czudcem przemawia również fakt przywołania przez niego w kontekście tych wydarzeń, wizyty w obozie harcerskim nad Wisłokiem, który tak naprawdę był wspomnianym wcześniej obozem PCK w Czudcu. Swą wątpliwość o wizycie oddziału w Łańcucie wyraził także Marian Pawełczak, który także łączy to wydarzenie z pobytem w obozie harcerskim. Pomimo tej nieścisłości warto przytoczyć fragment barwnej i ważnej relacji Zdzisława Harasima: „Nad ranem zakwaterowaliśmy w dwóch domach w pobliżu Łańcuta (Czudca – dop. MM). Dostaliśmy trochę jedzenia. „Cedur” zrobił nam zdjęcia. Na jednym z nich „Zapora” jest z kozą. Około godziny trzeciej lub czwartej poszliśmy do Łańcuta (Czudca – dop. MM). Podczas marszu spotkaliśmy dziewczynę z milicjantem, który przyjechał na urlop ze Śląska. Major „Zapora” rozkazał im wstąpić w nasze szeregi i maszerować razem nami. Po chwili doszliśmy do rynku lub placu; po lewej stronie naszego szeregu mieściło się UB lub milicja. W otwartym oknie stał żołnierz i nas zauważył. Major „Zapora” dał rozkaz: – Do drzwi na piętro! „Zapora”, „Renek”, „Cedur” i ja szybko weszliśmy na piętro, a reszta żołnierzy zajęła stanowiska wokół budynku. Drzwi na piętrze były zabarykadowane. Wtedy major „Zapora” dał rozkaz wycofania się na dół bez strzału. Wycofaliśmy się przez tory za Wisłok. Tam stał obóz harcerzy z Rzeszowa. Kierownik obozu miał pepeszę. Harcerze powiedzieli nam o tym i musiał ją oddać. Harcerze mieli akordeon, więc „Cedur” na nim grał, a my śpiewaliśmy partyzanckie piosenki. W obozie zarekwirowaliśmy trochę konserw i ruszyliśmy marszem nad Wisłokiem. Tam „Zapora” zwolnił milicjanta i dziewczynę. Po drugiej stronie rzeki widzieliśmy wolno jadące tankietki i samochody. Ruszyliśmy więc ostrym marszem przez wąskie ścieżki, aby nie dać się okrążyć. Świtało już gdy przechodziliśmy spalony most. „Zapora” powiedział wtedy, że już jesteśmy bezpieczniejsi. Po dalszym marszu doszliśmy do lasu z gęstym poszyciem. Byliśmy zmęczeni i głodni. Na szczęście mieliśmy trochę konserw, więc zjedliśmy je i po wystawieniu czujek zapadliśmy w sen. Spaliśmy do wieczora. Wieczorem wymarsz na południe. Po kilku dniach znaleźliśmy się w okolicach Krosna. „Zapora” mówił nam, że do Dukli jest stąd 6 kilometrów. Pamiętam, że była tam zabytkowa kapliczka, na której wycieczkowicze zostawiali napisy. W dalszym marszu doszliśmy w okolice Jasła, przeszliśmy Wisłok, a potem pod Tarnów, Mielec, Baranów Sandomierski i między Stalową Wolą a Niskiem przekroczyliśmy San”.

Lato 1946 r. Oddział Zapory na Podkarpaciu .

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział "Zapory"

W rozmowie z autorami THR Zdzisław Harasim wspominał także, że: „Niedaleko Łańcuta (Czudca – dop. MM), gdzie kwaterowaliśmy i gdzie zostało wykonane zdjęcie z kozą, była wdowa, która miała dwie córki. Jedna chodziła do Łańcuta uczyć się na krawcową. Ja przez nią wysłałem taki list do ojca, że żyję. Ojciec nic nie wiedział, gdzie ja jestem. Napisałem, że ja żyję, a jak przeżyję to wrócę. Ona wzięła ode mnie adres i wysłała ten list, i dostał ojciec ten list. Ja już byłem w Gdańsku i ona pisała do ojca: Jeżeli przeżyłem, to żeby dał mój adres, bo ona się chciała ze mną spotkać. Ale ja się bałem i nie spotkałem się z nią”. Warto także w tym miejscu przywołać relację Piotra Zwolaka, który pisał: „Na drodze stanęło nam miasteczko o nazwie Czudec. Zapadła decyzja odwiedzenia miasteczka całym zgrupowaniem. Oddział „Misia” ma zająć się stacją PKP. Planuje się „obrobić” posterunek UB, pocztę oraz zdobyć żywność. Okazało się, że w tym czasie do stacji Czudec nie przybędą pociągi osobowe, a szkoda. Nasza akcja na miasto została przeprowadzona planowo i udała się. Po odejściu z miasteczka znaleźliśmy się u podnóża dość wysokiej góry porośniętej lasem. Na niewielkiej łące widzimy obóz młodzieżowy PCK. […] Tak się złożyło, że w tym czasie stałem obok „Misia”. W pewnym momencie podszedł do nas uczestnik obozu i powiedział, że ich komendant ma broń. Idę z „Misiem” do ich komendanta. Prosimy aby oddał broń. Ten bez słowa oddaje sowiecki pistolet TT. „Miś” po jego obejrzeniu oddaje go mnie. Mam już teraz dwa pistolety. […] chłopcy z obozu mówią, że mają dużo puszek żywnościowych z UNRA i proszą, abyśmy sobie trochę zabrali. Kochane chłopaki! Nie mamy nic przeciwko temu. Pomogli nam załadować trochę konserw na furmankę, ale nie było na nie zbyt dużo miejsca, bo były na niej zarekwirowane w sklepie materiały tekstylne. Furmanka odjechała natychmiast i znalazła się na drugi dzień na nowych kwaterach”.  Zupełnie inaczej zdobycie posterunku MO w Czudcu wspomina Stanisław Rusek. Według niego posterunek mieścił się w wielkiej kamienicy z ogromnymi, trzymetrowymi drzwiami. „Zapora” miał podejść pod drzwi i uderzając w nie krzyczał: – Partyzanci, otwierać! Otwórzcie bo wywalimy wam drzwi! Następnie „Zapora” krzyknął do „Tęczy”: – Dawaj gamonę! (chodziło o materiał wybuchowy, uruchamiający zapalnik od uderzenia). Przystawił ten materiał do zamka i wysadził nim drzwi. Po wejściu do środka, rozbrojono kilku milicjantów oraz zabrano broń i amunicję. Stanisław Rusek twierdzi ponadto, że złapany milicjant, młody chłopak, zapewniał, że był na robotach w Niemczech, a po powrocie siłą wciągnęli go do MO. „Zapora” rozkazał mu się nim opiekować. Jego siostra miała nalegać i prosić, aby go wypuścić. „Zapora” w końcu zdecydował, żeby  ukarać go chłostą, co skwapliwie wykonał „Tęcza”. Milicjant dostał 20 kijów, a „Tęcza” miał potem spisać jego nazwisko i powiedzieć jego siostrze, że: „Jak go jeszcze raz spotkamy, to nie będzie litości”. Z dokumentów UB wynika, że zatrzymanym milicjantem był Józef Warzybok, który rozpoznał wśród żołnierzy oddziału Jana Barana oraz Władysławę Targosińską. Po odejściu oddziału, poinformował o tym fakcie UB.

22

Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot.operacji 
przeprowadzonej przeciwko oddziałowi "Zapory" w okolicach 
Wilczej Woli  w dn. 19-22.09.1946 r., sygn. akt AIPN 679/1211

Tropieni przez KBW

Z relacji żyjących jeszcze, ostatnich czterech uczestników rajdu, do których dotarli autorzy THR wynika, że dalszą drogę od Czudca oddział pokonywał nocami lub w porze wieczornej. Według Mariana Pawełczaka, podczas marszu, oddział miał się zatrzymać w miejscu, skąd „Zapora” pokazywał swym żołnierzom światła z jednej strony Jasła, a z drugiej Krosna. Biorąc pod uwagę, że na trasę marszu wybierano tereny zalesione, można przypuszczać, że oddział przemaszerował przez okolice Żarnowej, Godowej, Węglówki, aż w okolice Odrzykonia i Korczyny, gdzie przekroczył ponownie Wisłok poniżej Krosna i poruszał się dalej na południe, mijając miejscowości Jedlicze i Bóbrka. Wskazuje na to także relacja Mariana Pawełczaka, który w rozmowie z autorami THR wspominał, że podczas marszu w nocnych ciemnościach natknęli się na wierzę wiertniczą do poszukiwania ropy naftowej, przy której pracowali górnicy. Również Zdzisław Harasim potwierdza, że takie wydarzenie miało miejsce i było to niedaleko Krosna. Górnicy mieli nawet opowiadać partyzantom na czym polega wydobycie ropy. Z powodu braku innych źródeł, po raz kolejny wypada odwołać się do barwnej opowieści Piotra Zwolaka, który w następujący sposób opisał dalszą trasę marszu, po opuszczeniu Czudca: „Pniemy się pod górę porośniętą lasem. Na szczycie góry odpoczywamy aż do późnych godzin nocnych. Trochę żeśmy się przespali. Idziemy wąską drogą górską. Jest tak ciemno, że nie widzimy się w marszu. Często zderzamy się ze sobą. W końcu schodzimy z niemal pionowej góry i przechodzimy przez rzekę Wisłokę. Przecinamy szosę Czudec –Strzyżów i tory kolejowe. Podchodzimy do chat i zajmujemy je na kwatery. Jest i nasza furmanka, która pojechała inna drogą. Została ona na krótko zarekwirowana, a następnie zwolniona. Teraz dopiero stwierdzamy brak „Zefira” z erkaemem. Musiał pozostać na górze w czasie odpoczynku. Zastanawiam się co on teraz zrobi. „Czarny Renek” pociesza mnie, że da sobie radę. Zauważyłem, że nikt się tym nie przejął. Później okazało się, że „Czarny Renek” miał rację. „Zefir” dołączył za jakiś czas do nas i opowiedział, że tam na górze zasnął, a kiedy się obudził, stwierdził, że jest widno i zgrupowanie odeszło. Rozebrał więc swój erkaem i zakopał go, po czym w mundurze poszedł na stacje PKP z krótką bronią i przyjechał pociągiem do oddziału. W chacie, w której kwaterowaliśmy po przejściu Wisłoki, bieda aż piszczy. Jest małżeństwo z kilkorgiem dzieci. Decydujemy się na spożycie naszego suchego prowiantu. Tymczasem gospodyni chcąc zrobić nam dobry obiad, bez naszej wcześniejszej zgody zabiła kilka kur. Kiedy pytamy, dlaczego to zrobiła, powiedziała, że przecież musi nakarmić głodnych partyzantów. Jesteśmy wzruszeni jej dobrocią. Gospodarz też podziela jej zdanie. Na drugi dzień przed naszym odejściem proponujemy „Misiowi”, aby wynagrodzić dobre serce gospodyni. „Miś” oczywiście zgadza się z nami. Zwołujemy wszystkie dzieci. Jest ich pięcioro. Stoją przed nami zbite w gromadkę. Dostają dwie bele materiału na sukieneczki i ubranka. Dodajemy do tego dużo słodyczy. Gospodarze też zostali obdarowani. Kobieta rozpłakała się ze wzruszenia. Dzieciaki obcałowały nas z wdzięczności. Idziemy dalej na południe. Po kilku dniach jesteśmy w okolicach Jasła. Dnie i noce są piękne i ciepłe. Śpimy na ziemi usłanej mchem i trawą. W dzień miasteczko wygląda bardzo malowniczo. Nie jesteśmy jednak zaprawieni do górskich wędrówek. Chodzi nam się ciężko tym bardziej, że jesteśmy obładowani bronią i żywnością. Po kilku dniach kręcenia się pod górach, udajemy się w powrotną drogę. Nie wiem w jakim celu doszliśmy aż do Jasła”.

Z dokumentów KBW wynika, że organa bezpieczeństwa znały kierunek przemieszczania się „Zaporczyków”. Może o tym świadczyć dokument zatytułowany „Sprawozdanie z działalności band i działalności operacyjnej W.B.W. woj. Rzeszowskiego za okres od 1.VIII. 1946 r. do dnia 31.VIII.1946 r.”, w którym znajduje się następująca informacja: „W okresie sprawozdawczym sytuacja polityczna w rejonie zasięgu operacyjnego WBW Rzeszów pogorszyła się na skutek pojawienia się na terenie powiatów: Kolbuszowa, Mielec, Rzeszów, a w ostatnich dniach miesiąca – Brzozów, Krosno nowej bandy NSZ „Zapora”, przybyłej z terenu woj. Lubelskiego oraz na skutek nawiązania między poszczególnymi bandami ściślejszej łączności, co utrudnia znacznie zwalczanie ich”.  W tym samym sprawozdaniu czytamy również: „W nocy z 30 na 31.VIII.1946 r. banda NSZ „Zapora” przeszła z gromady Bonarówka […] do gromady Węglówka […]. W dniu 31.VIII.1946 r. banda uszła na teren pow. Brzozów”. Na miejsce wysłano niezwłocznie grupę operacyjno-zwiadowczą w sile 30 żołnierzy z 12 SBO KBW pod dowództwem chor. Bałucha, która prowadziła dotychczas kontrolę linii kolejowej Rzeszów-Jasło i Krosno-Sanok. Ponadto informacja o pojawieniu się oddziału w okolicach Bonarówki spowodowała mobilizację sił bezpieczeństwa w całej okolicy. W meldunku operacyjnym Dowódcy WBW Woj. Rzeszowskiego płk Litwina i Szefa Sztabu WBW ppłk Rałdugina czytamy: „W dniu 30.VIII.1946 r. wyjechała mieszana grupa operacyjna w sile: 65 ludzi z WBW (pod d-ctwem ppor. Chonutowskiego), 60 ludzi z WKMO, 37 ludzi z PUBP Rzeszów. Całością dowodził kpt. Szubert z Woj. Kom. MO. Grupa operowała w rejonie Strzyżów […], pow. Rzeszów w celu zniszczenia bandy NSZ „Zapora” liczącej około 40 ludzi. W nocy z 30 na 31.VIII.1946 r. grupa przeprowadzała pościg za bandą przez m. Bonarówka […] i Węglówka […]. Banda uszła na furmankach w nieznanym kierunku. Dalszy zwiad i pościg za bandą prowadzą mieszane grupy WP, MO, UB i ORMO z Krosna, Brzozowa i Sanoka w liczbie przeszło 100 ludzi. W dniu 31.VIII.1946 r. o godz. 10.00 grupa powróciła do m.p. bez strat własnych”.

IPN Rz 0057-24 t. 1, Pismo PKMO z dn. 28.09

IPN Rz 0057/24 t. 1, Pismo PKMO z dn.28.09.1946 r.

Okolice Dukli. Decyzja o odwrocie.

Trasa rajdu oddziału wiodła w kierunku Przełęczy Dukielskiej. Na przełomie sierpnia i września 1946 roku oddział przebywał w okolicach Dukli. Tutaj „Zapora” wydał niespodziewanie rozkaz o natychmiastowym i szybkim powrocie na Lubelszczyznę.  Według relacji żyjących żołnierzy oddziału i uczestników tamtego marszu tj. Mariana Pawełczaka i Zdzisława Harasima, decyzja ta zapadła po otrzymaniu wiadomości kurierskiej w momencie gdy oddział znajdował się w okolicach Dukli, kilkadziesiąt kilometrów od przełęczy dukielskiej. Zdzisławowi Harasimowi ten moment szczególnie utkwił w pamięci, gdyż miało to miejsce przy pewnej kapliczce (wspomina o niej w swej pisemnej relacji cytowanej powyżej), na której wyrył on swój pseudonim, na pamiątkę, jak sam stwierdził, swojego pobytu w tym miejscu. Trudno jest jednak ustalić precyzyjną datę tego wydarzenia, m.in. ze względu na brak dokumentów. Z zachowanych meldunków UB, MO i KBW wynika, że organa bezpieczeństwa nie wiedziały o dokładnym położeniu oddziału oraz jego zamiarach w tym okresie. Jedyne wiarygodne meldunki z tego okresu dotyczą okolic Pogórza Strzyżowskiego i Jasła i są bardzo nieprecyzyjne. Biorąc jednak pod uwagę, że w dniu 31 sierpnia oddział był widziany w okolicach Węglówki, a następny udokumentowany przez organa bezpieczeństwa pobyt oddziału dotyczy dnia 7 września, gdy zauważono go w okolicach Gogołowa, można wnioskować, że dojście w okolice Dukli musiało zająć minimum dwa dni, a raczej dwie noce. Natomiast przejście z okolic Dukli do Stępiny musiało zająć  ok. 3 dni/nocy. Zatem decyzja o odwrocie musiała zostać podjęta pomiędzy 2 a 4 września 1946 roku. Miejsce natomiast wydaje się łatwe do ustalenia. Akurat ok. 6 kilometrów od Dukli (zgodnie z relacją Harasima), w masywie Cergowej znajduje się kapliczka z wizerunkiem Św. Jana z Dukli zwana „Złotą Studzienką”. Jednak ostateczne potwierdzenie, że chodzi o to miejsce, wymaga dalszych badań.

Z przytoczonych relacji wynika, iż decyzja „Zapory” o odwrocie była dosyć gwałtowna, a oddział wracał w pośpiechu podwodami. Do dzisiaj nie wyjaśniono przyczyn jego wydania. Co takiego mogło wydarzyć się na przełomie sierpnia i września 1946 r. na Lubelszczyźnie? Wiadomo, że po śmierci Mariana Bernaciaka „Orlika” i aresztowaniu w dniu 26 lipca 1946 r. Franciszka Jaskólskiego „Zagończyka” oraz ujawnieniu się wielu działaczy z jego Rejonu, doszło pod koniec sierpnia do licznych aresztowań na terenie Rejonu WiN Puławy, co z kolei spowodowało, że organa bezpieczeństwa znalazły się bezpośrednio na tropie kierownictwa Lubelskiego Okręgu WiN. W efekcie prowadzonych działań  9 listopada 1946 r. na warszawskiej Pradze władze bezpieczeństwa zatrzymały ścisłe kierownictwo Okręgu z kierownikiem Rejonu WiN Lublin Franciszkiem Abraszewskim ps. „Boruta” na czele. Poprzedzające te wydarzenia sygnały o niebezpieczeństwie dekonspiracji, mogły skłonić „Zaporę” do szybkiego powrotu na macierzysty teren swej działalności aby chronić aktywa oddziału przed likwidacją i przejęciem przez UB. Świadczą o tym także zakrojone na szeroka skalę akcje dywersyjne, organizowane przez zgrupowanie „Zapory” po powrocie na Lubelszczyznę, m.in. spalenie wsi Moniaki.

W cieniu góry Chełm

Z relacji Zdzisława Harasima oraz zachowanych fotografii wynika, że trasa powrotna oddziału wiodła m.in. przez okolice Jasła. To prawdopodobnie z tego okresu pochodzą fotografie, ukazujące maszerujący na tle dalekich widoków żołnierzy „Zapory”. Układ terenu oraz trasa przemarszu mogą wskazywać, że omawiane fotografie wykonano w lasach pokrywających Wzgórza nad Warzycami niedaleko Lubli. Może o tym także świadczyć jeden z odnalezionych przez autorów THR meldunków KBW. Wynika z niego, że „Zapora” wraz ze swymi żołnierzami pojawił się wieczorem dnia 7 września w okolicach m. Gogołów, gdzie prawdopodobnie zakwaterował w pobliskich lasach. Wieczorem w dniu 8 września „Zaporczycy” wkroczyli do m. Stępina. Wystawiono warty i zabroniono komukolwiek opuszczać miejscowość. Tego wieczoru w Stępinie odbywała się zabawa zorganizowana przez miejscowe organizacje młodzieżowe. Według zachowanych relacji żyjących jeszcze uczestników tych wydarzeń, partyzanci wzięli udział w tej zabawie, tańcząc z miejscowymi dziewczętami.  Zdzisław Harasim pamięta nawet jak Mikołaj Malinowski ps. „Mikołaj” z oddziału „Renka” tańczył „kozaka”, a „Cedur” zrobił wówczas kilka zdjęć. Jak twierdzi Zdzisław Harasim był on w posiadaniu tych fotografii jeszcze kilka lat po wojnie. Jednak potem uległy one spaleniu. Jedną z osób biorących udział w tej zabawie była obecna mieszkanka Stępiny Maria Kuternoga, która wspomina tamte wydarzenia w następujący sposób: „Pamiętam do dzisiaj, jak który wyglądał. Potańcowali z nami. Byliśmy wówczas pannami i przez siedem miesięcy mieszkaliśmy na Oparówce, bo tu był front. Dlatego poszłyśmy ochoczo na zabawę. Miejscowi chłopcy nas pozapraszali. Było to dość późno. Na raz narobili strachu, że partyzantka. Skąd wtedy partyzantka, jak już przecież przeszedł front? Byliśmy w wielkim strachu. Nie wiem, czy oni byli troszkę podpici, ale chwilkę pouważali, przypatrzyli się na nas i nas pobrali do tańca. No i pohulaliśmy. Około północy poszli sobie. Może gdzieś ktoś ich wcześniej nastraszył? No i wynieśli się przez ten las, a myśmy zostali i hulali dalej. Nikomu nic złego nie zrobili. Zabawa miała miejsce w drewnianym baraku poniemieckim, który stał niedaleko dzisiejszej szkoły. Na tej zabawie były także moje koleżanki: Armata Anna, Mateja Maria, mój szwagier Kuternoga i inni. Być może, że na tej zabawie grał Andrzej Papuga na skrzypkach, Godek także. Zabawę urządzali m.in.: Kostek Gierlasiński, Ziobrowscy Franciszek i Jan. Było wesoło. Hulali jak pieron, a myśmy w powietrzu chodziły… od strachu. Oni byli pod bronią, ale też byli pod wielkim strachem. Jeden z nich stał cały czas w drzwiach”. Wizytę oddziału „Zapory” pamięta również zamieszkały w Stępinie Zdzisław Bysiewicz, który opowiada: „Był taki barak niedaleko szkoły w Stępinie i była wówczas w nim zabawa. I na tę zabawę przyszli i rozegnali całą tę zabawę. Były to duże rozruchy. Nie wiadomo skąd przyszli. Ubrani byli po wojskowemu, ale te mundury były inne, jakby leśnicze, takie ciemno zielone. Wszyscy potem mówili, że to byli Niemcy. Przecież od 1939 roku budowali tutaj bunkry. Ludzie mówili, że nastawali na Czesława Trzebiota, który był wówczas w UB i który uciekł im. Zabawę tę zorganizował miejscowy społecznik Stanisław Dziok. Sołtysem we wsi był wówczas Henryk Wanat”. Warto zaznaczyć, że obie osoby dopiero w rozmowie z autorami THR dowiedziały się, że oddział, który przechodził przez ich rodzinną miejscowość należał do zgrupowania majora „Zapory”.

18

Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji 
przeprowadzonej przeciwko oddziałowi "Zapory" w okolicach Stępiny, 
sygn. akt AIPN 679/1211

Około  północy 8 sierpnia oddział opuścił Stępinę i udał się w kierunku zalesionej góry Chełm. Wszystko wskazuje na to, że dzień 9 września żołnierze „Zapory” spędzili jeszcze pod osłoną kompleksu leśnego Klonowej Góry. Tymczasem zaalarmowane przez miejscowych komunistów organa bezpieczeństwa urządziły pościg za partyzantami. Jak wynika z zachowanych meldunków KBW, już 9 września w nocy wyruszyła z Rzeszowa grupa operacyjna 5 SBO KBW, złożona z 4 oficerów, 5 podoficerów i 47 szeregowych pod dowództwem kpt. Dzena, z zamiarem przeprowadzenia zwiadu w okolicach Frysztaka, Stępiny i Brzostka. Grupa dotarła na miejsce ok. południa, przeprowadzając do końca dnia szczegółowe rozpoznanie w takich miejscowościach jak Gogołów, Huta Gogołowska, Stępina i Jaszczurowa. W wyniku trwającego rozpoznania, bezpiece udało się zebrać informacje o liczebności i uzbrojeniu zaobserwowanego oddziału i potwierdzić jego dalszy kierunek marszu w kierunku góry Chełm. Poszerzono zatem obszar działania zwiadu o miejscowości położone wokół kompleksu leśnego Klonowej Góry. Tymczasem cały dzień „Zapora” spędził w ukryciu w cieniu góry Chełm, zastanawiając się zapewne jak zgubić ewentualny pościg. Sytuacja nie była łatwa. Jeżeli oddział miałby kontynuować kierunek północny, musiałby przebyć znaczną odległość w otwartym terenie, aż w okolice Dębicy, gdzie stacjonowały duże jednostki UB i wojska. Nie wykluczone zatem, że „Zapora” obserwował z daleka działania bezpieki, czekając na zapadnięcie zmroku, aby pod osłoną nocy wydostać się z zagrożonego terenu. Celem zmylenia ewentualnego pościgu, zrezygnował prawdopodobnie z marszu w kierunku masywu leśnego w okolicach Łączek Kucharskich i obrał kierunek na kompleks leśny w rejonie Budzisza. Potwierdzają to informacje zawarte w omawianym meldunku KBW, który wspomina, że ok. godz. 23 w dniu 9 września widziano oddział w okolicach Jaszczurowej zmierzający w kierunku Dębicy. Jednak działania zwiadowcze przeprowadzone przez oddział KBW kpt. Dzena w miejscowościach położonych na północ od Jaszczurowej tj. w Kamienicy Górnej, Kamienicy Dolnej i Brzezinach nie  potwierdziły obecności oddziału. Następnego dnia tj. 11 września szef sztabu WBW Rzeszów ppłk Rałdugin sporządził meldunek specjalny do Szefa Sztabu Grupy Operacyjnej „Rzeszów”, w którym czytamy: „Wg danych agentury WUBP Rzeszów, w wiosce Stępina […] pow. Jasło – od dnia 8.09.1946 r. znajdowała się N.N. banda polskiego pochodzenia w liczbie do 100 ludzi. W dniu 10.09.1946 r. o godz. 3.00 wysłana została na miejsce dyslokacji bandy grupa operacyjna w sile 80 ludzi z WBW Rzeszów. […] Ustalono, że banda przebywała w tym rejonie od 7.09 do 9.09.1946 r. godz. 24.00 i odeszła w kierunku Dębica. Banda ta jest polskiego pochodzenia, polityczna, pochodząca z innych terenów. Bandyci nie rabowali, za wyżywienie płacili pieniędzmi i w rozmowie między sobą mówili „no my dziś jedliśmy, ciekawe gdzie i co będziemy jedli jutro”. Bandyci nie dowierzali ludności cywilnej i na przykład kiedy weszli do wsi, nikogo ze wsi nie wypuszczali. Zakwaterowanie bandy w czasie dnia było na górze Chełm […]. Nie zdołano ustalić dokładnej ilości bandytów z tego względu, że albo rzeczywiście bandytów było dużo (około 300), albo też banda manewrowała specjalnie tak, aby sądzić, że ich jest wielka ilość.  Największe skupisko bandytów w jednym miejscu wynosiło przeszło 150 ludzi. Bandyci uzbrojeni byli w automaty rosyjskie, K.B. i R.K.M. Dichterowa, ubrani w mundury W.P. Między nimi było kilku osobników w ubraniach cywilnych. Dowódcą całości był kapitan w starszym wieku, kulawy na prawą nogę. Bandyci między sobą nazywali go „Stary”. Jeden z oficerów miał obandażowaną szyję. Grupa powróciła bez wyników w dniu 10.09.1946 r. o godz. 23.00 do M.p.”

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział Zaporya. .

Lato 1946 r. Rzeszowszczyzna. Oddział "Zapory"

Oddział „Zapory” w okolicach Łańcuta. Fakty czy Mity?

Dalsza trasa marszu oddziału mjr „Zapory” pozostaje do dzisiaj zagadką. Tak naprawdę nie ma żadnych materialnych dowodów na to, że oddział przechodził w drodze powrotnej przez Łańcut, z wyjątkiem fotografii z kozą i relacji, które jak wykazaliśmy powyżej mylą Łańcut z Czudcem. Wszystko wskazuje także na to, że omawiana fotografia z kozą została wykonana niedaleko Czudca, a nie Łańcuta. Ponadto biorąc pod uwagę fakt, że „Zapora” zamierzał w drodze na Lubelszczyznę, jak najszybciej  ponownie spotkać się z „Olkiem” i Lisem w okolicach Dobrynina, marsz z Jaszczurowej, przez Łańcut, a więc obchodzenie od wschodu Rzeszowa, wydaje się całkowicie niezrozumiały zwłaszcza, że żołnierze byli bardzo zmęczen, a „Zaporze” bardzo się spieszyło. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby przekonać się, że to przedsięwzięcie dosyć karkołomne. Czyżby zatem „Zapora” wraz ze swoim oddziałem nigdy nie przebywał w okolicach Łańcuta? Odpowiedź na to pytanie wymaga oczywiście dalszych badań. Nie można jednak lekceważyć relacji Mariana Pawełczaka, który jako jedyny twierdzi, że wraz z oddziałem zwiedzał powozownię zamku w Łańcucie. Jeżeli przyjmiemy, że taki fakt miał miejsce, to oznacza że od Jaszczurowej oddział przemieszczał się przez okolice Wielopola Skrzyńskiego w znane już  lasy, położone na północ od Czudca, gdzie kwaterował przez cały dzień 10 września. Pomiędzy 11 a 12 września partyzanci musieli przekroczyć rzekę Wisłok w okolicach Babicy i udać się w kierunku Łańcuta. Trasa mogła prowadzić przez okolice Lubeni, Hermanowej, Chmielnika i Albigowej. Co ciekawe, z tego to mniej więcej okresu pochodzi istotna jak się wydaje informacja, zawarta w meldunku Komendanta Powiatowego MO w Rzeszowie ppor. Cwynara z dn. 28 września 1946 r. Wynika z niego, że w dniu 12 września, po informacjach spływających z terenu o pojawieniu się dużego oddziału partyzanckiego, do m. Budziwój udała się grupa operacyjna złożona z Plutonu Operacyjnego KPMO w Rzeszowie oraz Batalionu Operacyjnego KWMO w Rzeszowie. W trakcie przeprowadzonej obławy zauważono grupkę kilku uzbrojonych ludzi wycofujących się do lasu w okolicach Hermanowej. Nie doszło jednak do strzelaniny, ze względu na dużą odległość w jakiej od uciekających znajdował się pościg. Według zebranych przez milicjantów informacji oddział składał się z ok. 30 ludzi, a patrol go ubezpieczający z 5 osób. Partyzanci nikogo nie obrabowali, a jedynie próbowali sprzedać używane trzewiki w zamian za żywność. Miejscowi mieszkańcy nie rozpoznali także nikogo z żołnierzy podziemia. Analogie po analizie tego meldunku nasuwają się same. Czas, skład osobowy, ubezpieczenie oraz fakt, że nie używano przemocy wskazują jednoznacznie, że może chodzić o oddział „Zapory”. Poza tym trudno by było wskazać inne i tak liczne oddziały partyzanckie w tym okresie i na tym obszarze, które dodatkowo obierałyby kierunek północny. Analizując omawiany dokument, warto zwrócić także uwagę na fakt, że nie wspomina on o tym, żeby partyzanci porozumiewali się po ukraińsku lub z obcym akcentem, co pozwala wyeliminować ewentualność, że chodzi o oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA).

Przypuszczalna data pojawienia się „Zaporczyków” w okolicach Łańcuta jest trudna do ustalenia. Mogło to być w okolicach 13 lub 14 września 1946 r. Według relacji Mariana Pawełczaka i Zdzisława Harasima, przed Łańcutem żołnierze mieli się sfotografować wraz z napotkaną po drodze kozą na tle przydrożnego lasu. Dodatkowo z relacji Mariana Pawełczaka wynika, że zdarzenie to miało miejsce niedaleko Łańcuta, co może wskazywać na kompleks leśny w okolicach m. Albigowa. W dalszej drodze oddział miał przechodzić obok zabudowań zamku w Łańcucie. Według tej samej relacji, żołnierze zwiedzili nawet powozownię pałacową. Biorąc pod uwagę dotychczasowy sposób wyboru trasy przemarszu, oddział mógł przebyć dalszą trasę od Łańcuta po przez Medynię Łańcucką do lasów w okolicy Głogowa Małopolskiego, a  stamtąd przez Poręby Kupieńskie, Przedbórz, Leszcze, Niwiska, aż do okolic Toporowa. Z tego właśnie okresu pochodzi ciekawy meldunek KBW, który informuje, że w dniu 15 września „banda” w sile 40 ludzi napadła na wieś Brzezówka, położoną na południe od Kolbuszowej i leżącą na trasie przypuszczalnego marszu oddziału. W trakcie najścia wykonano wyrok na Pełnomocniku Akcji Siewnej Adamie Jemiole, który należał do Stronnictwa Ludowego. Brak jest jednak jakichkolwiek informacji, które pozwalałyby powiązać to zdarzenie z oddziałem „Zapory”. Wskazywałoby to jednak, że 15 września oddział znajdował się już w okolicach Kolbuszowej.

IPN Rz 00105.26, Sprawozdanie dot. bandy Zaporyz 1946grIPN Rz 00105.26, Sprawozdanie dot. bandy Zaporyz 1946 r

IPN Rz 00105/26, Sprawozdanie dot. bandy "Zapory" z 1946 r

Jak wynika z meldunków KBW z tamtego okresu, natężenie operacji ze strony organów bezpieczeństwa tropiących nieustannie wszelkie przejawy bytności żołnierzy podziemia musiało stanowić coraz większy problem dla „Zapory”, „Olka”, Lisa i podlegających im oddziałów podziemia. Od 14 września w okolicach Mielca prowadziła bowiem działania grupa operacyjna w sile 60 żołnierzy 5 SBO KBW pod dowództwem kpt. Nowaka. Jej celem było zlokalizowanie i likwidacja oddziału Wojciecha Lisa. Ponadto dnia 18 września o godz. 22.00 skierowano z Rzeszowa  w rejon miejscowości Ocieka, Leszcze, Blizna grupę 100 żołnierzy z 5 SBO KBW po dowództwem ppor. Nitki. Tej samej nocy o godz. 1.30 wyjechał w ten sam rejon kolejny oddział 100 żołnierzy pod dowództwem por. Wocha. Ich zadaniem było przeprowadzenie wspólnie z operującymi już na tym terenie grupami kpt. Nowaka i kpt. Ciesielskiego operacji przeciwko jak to ujęto: „bandzie NSZ „Zapora” i „Olka”. Całością operacji dowodził Szef Sztabu KBW Rzeszów, sowiecki oficer ppłk Rałdugin. Do tego należy oczywiście doliczyć rozlokowane na tym terenie jednostki sowieckie.

Ostatnia Bitwa (Świnki)

Analizując meldunki KBW i MO o przejawach działalności oddziału „Zapory” w okresie od 9 do 20 września, trudno jest ustalić precyzyjnie miejsce jego kwaterowania i przebieg dalszej marszruty. Wypada zatem ponownie odwołać się do lakonicznego wprawdzie, ale jedynego opisu tego fragmentu trasy, jaki przedstawił w swej książce Piotr Zwolak: „Po kilku dniach powrotnego marszu, dochodzimy do dużego wyrębu leśnego. Poplątane druty, zawalone baraki. Jest to słynna z okupacji Blizna-Pustków. To stąd leciały rakiety V2. Na kwatery zajmujemy niewielki zagajnik. Jak pięknie jest na łonie natury w polskim lesie! Robimy legowiska z gałęzi i mchu. Nareszcie doszło do generalnej bitwy z insektami. Ileż może się gnieździć na grzbiecie człowieka! Nie wiem skąd dostaliśmy cudowny proszek DDT. Dokładnie zasypałem nim wszystko, co nie było ludzką skórą. Od tego momentu ani jedna wesz nie pojawiła się na moim ciele. Noc jest piękna i ciepła. Na fioletowym niebie migocą gwiazdy. Którą sobie wybrać, aby nie zgasła za szybko? Trzeba sobie trochę pomarzyć… Wszak jesteśmy tacy młodzi, a tak niepewni jutra. Jeszcze kilka dni marszu i dochodzimy do Sanu. W drodze powrotnej nie robiliśmy już żadnej akcji. Chcemy bez strat w ludziach, szczęśliwie powrócić w rodzinne strony. W tym samym miejscu promem przeprawiamy się przez San. Jesteśmy nareszcie na swoich śmieciach. Furmankami po kilku godzinach dojeżdżamy do położonej w lesie miejscowości Gwizdów. Zajmujemy wszystkie chaty, stodoły i przybudówki na kwatery. Oddział „Misia” zajął pierwszą chatę wraz ze stodołą. Wystawiamy też wartę na drodze, którą przyjechaliśmy. Objął ją „Mikołaj” ze swoim erkaemem. Z powodu braku dostatecznej ilości domów, śpimy w chałupach, stodołach i na klepiskach. Zdążyliśmy się trochę przespać, kiedy przybiegł „Mikołaj”. Alarm. Zrywamy się jak oparzeni. Mówi, że drogą, którą przyszliśmy, idzie wojsko. Kiedy je zauważył, byli już blisko. „Miś” pyta go, dlaczego nie strzelał. Okazało się, że rozebrał erkaem, bo w wolnej chwili chciał go sobie przeczyścić. Zostawił go na końcu. Taki doświadczony i bojowy partyzant! Drugi raz w życiu widziałem „Misia” tak wściekłego. Na awanturę nie było jednak czasu. Łapiemy swoją broń i chcemy wyskoczyć ze stodoły, lecz jest już za późno. Nawała ognia z broni maszynowej rąbie po naszej stodole. Intuicyjnie przylegamy do klepiska. Z wrót stodoły sypią się drzazgi. Za chwilę odpadają. Słyszymy już ogień naszego zgrupowania z dalszych kwater. Wreszcie wypadamy grupami i pod ogniem obu stron wycofujemy się do swoich. Całe nasze zgrupowanie jest teraz na dużej polanie. Przeciwnik obsadził brzeg lasu i prowadzi zmasowany ogień. Powoli opanowujemy krytyczną sytuację. Rozciągnięci w długą tyralierę, przypuszczamy huraganowy ogień. Przeciwnik ani drgnie. Trwa ciągła wymiana zmasowanego ognia z obu stron. Nie ma co atakować dobrze zamaskowanych ubowców. Nawet ich nie widać. Widzimy tylko ukazujący się ogień z ich broni i wtedy strzelamy w te miejsca. Słychać już teraz tylko zlewający się grzmot ognia z obu stron. Żadna ze stron nie zamierza się cofać. „Zapora” podbiega do „Misia” i mówi, że mamy osłaniać naszym ogniem inne oddziały, które będą próbowały okrążyć ubowców i wtedy już ich nie wypuścimy. Zlikwidujemy ich bez litości. Pozostałe oddziały już realizują plan okrążenia. Resort przejrzał jednak nasze zamysły. Pękła ich obrona. Poleciała biała rakieta. Zaczęli się szybko wycofywać. Dopadamy lasu, ale już ich nie ma”.

Relacje Piotra Zwolaka zdają się potwierdzać dokumenty KBW. Według jednego z meldunków, w dniu 20 września oddział „Zapory” przeszedł przez Ostrowy Tuszowskie, Jagodniki i Hadykówkę, a następnie na szosie Kolbuszowa – Majdan Królewski zatrzymał ciężarówkę z żołnierzami sowieckimi, zabijając jednego z nich, by następnie udać się przez Poręby Dymarskie w kierunku Raniżowa. Tego samego dnia pojawiły się meldunki o zaobserwowaniu oddziału w okolicach Wilczej Woli. Jak wspomina Marian Pawełczak, w drodze nad San, spotkali porzucone samochody UNRA, z których zarekwirowali proszek na wszy, a w napotkanej po drodze gorzelni zarekwirowano dużą ilość wódki i spirytusu. Informacje te spowodowały natychmiastową reakcję bezpieki oraz stacjonujących w pobliżu jednostek sowieckich. Jak wynika z dalszych meldunków KBW, tego samego dnia tj. 20 września o godz. 19.00 wyjechała z Rzeszowa w rejon Kolbuszowej grupa 15 żołnierzy z 5 SBO KBW pod dowództwem por. Czecharowskiego, celem skoordynowania działań operujących już na tym terenie oddziałów KBW kpt. Nowaka i ppor. Lubienieckiego z Armią Czerwoną. Dowództwo nad całością sił KBW liczących 123 żołnierzy objął por. Czecharowski. Ciekawe, że w relacjach uczestników rajdu brakuje jednak informacji o akcji przeprowadzonej 20 września w okolicach Hadykówki na ciężarówkę sowiecką. Nie potwierdzają tego również żyjący jeszcze żołnierze oddziału. Być może była to akcja osłonowa przeprowadzona przez któryś z oddziałów „Olka” lub „Lisa”. Okoliczny teren roił się bowiem od grup operacyjnych KBW, a przemarsz dużego oddziału przez ruchliwą szosę można było zabezpieczyć poprzez odwrócenie uwagi i związanie walką oddziałów bezpieki.

21

Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji 
przeprowadzonej w okolicach m. Ruda i Blizne w dn. 18-19.09.1946 r., 
sygn. akt AIPN 679/1211

Z dalszych meldunków KBW wynika, że już 20 września organa bezpieczeństwa posiadały informacje o kierunku przemieszczania się oddziału. Dlatego pobyt w otwartym terenie stawał się coraz bardziej trudny. Tylko szybki przerzut całego zgrupowania na daleką odległość mógł zgubić i zaskoczyć przeciwnika. Według Piotra Zwolaka, w drodze na Lubelszczyznę do oddziału dołączyli „Tarzan” i „Francuz” z grupy „Olka”. Tak ostatnie chwile pobytu zgrupowania „Zapory” na Podkarpaciu opisuje Marian Pawełczak: „Ludność, z którą zapoznawaliśmy się w marszu była do nas nastawiona spokojnie, chociaż bez entuzjazmu, niemniej zachowywaliśmy wszelkie środki ostrożności, między innymi nie wypuszczając z kwater przygodnych gości gospodarzy w czasie naszego pobytu. Po dotarciu na tereny „Lisa” i „Olka”, którzy nas serdecznie ugościli, powróciliśmy do kwaterowania w lasach, gdyż po naszym poprzednim pobycie – władze UB utrzymywały ciągłe pogotowie i penetrowały teren. Noce były coraz chłodniejsze, a ognisk nie wolno było rozniecać; dopiero nad ranem i pod warunkiem spalania wyłącznie suchego, bezdymnego drewna. Pamiętam jak po przespaniu nocy na igliwiu pozbieranym spod sosen – rano zrywały się zmarznięte postacie i biegły rozgrzać się przy zapalonych ogniskach. Przeziębiłem się w końcu i musiałem leżeć, pocąc się pod i na zgromadzonych przez kolegów płaszczach. Nagle alarm któregoś dnia i potrzeba szybkiego marszu, gdyż pod las podeszły grupy pacyfikacyjne. I choroba gdzieś znikła – dodatkowy pot wydzielony w szybkim i forsownym marszu wypędził ją z organizmu. A potem próba powtórnego przejścia przez San, który był dniami i nocami patrolowany przez oddziały MO, UB i KBW z Rzeszowa, Mielca i Dębicy, Niska i Stalowej Woli. Kilka razy podchodziliśmy pod San i po stwierdzeniu zasadzki musieliśmy wracać do lasu. Nie było w końcu co jeść, a nawet brakowało wody do picia. Pamiętam, „Miś” pewnego razu nazbierał grzybów, popularnie zwanych bilami – podejrzewanych o lekkie właściwości trujące (wtedy mieliśmy jeszcze resztki wody), wygotował je dokładnie, a na koniec podsmażył w bańce do odciągania śmietany z mleka. Z bańki wytopiła się i wymieszała z grzybami masa podobna do smoły, którą uszczelnione było dno bańki. W celu zmniejszenia ilości chętnych do spożycia grzybów, dodał jeszcze do nich pasty do zębów. Nikomu to nie przeszkadzało, grzyby nam bardzo smakowały i nikomu nie zaszkodziły. Gdy zabrakło już wody pitnej, szukaliśmy głębszych miejsc w koleinach dróg leśnych, gdyż były tam ślady wilgoci i przez chusteczki do nosa próbowaliśmy chociaż lekko zwilżyć usta. Wreszcie pewnej ciemnej i wietrznej nocy, odkryliśmy niestrzeżone miejsce nad Sanem – naprzeciw domu przewoźnika. We dwóch z „Misiem” przepłynęliśmy rwący San, z jedną ręką, w której był pistolet uniesioną do góry. Przewoźnika nie było w domu, więc „Misio” przepłynął łódką z powrotem, a ja utrzymywałem przyczółek. Pierwsza grupa przywiozła mi ubranie, ale całe mokre. Ruszyliśmy w kierunku lasów janowskich. Wobec mokrego umundurowania szedłem owinąwszy się kocem. Wreszcie gajówka w miejscowości Świnki – upragniona kwatera. Wysuszyłem odzież, „Kazek” przygotował w kuchni smakowite jedzenie. Żołnierze z  „Misiem” i „Renkiem” spali w stodole, komendant leżał na jakiejś szerokiej ławie, „Wrzos”, „Zawada” i ja pokotem na podłodze zaścielonej garścią słomy. Nie mogliśmy zasnąć obiecując sobie jak za chwilę smacznie podjemy. Nagle usłyszeliśmy świst kul nad naszymi głowami, jednocześnie zjadliwy terkot broni maszynowej. Do drzwi wejściowych musieliśmy się doczołgać, jak również prawie na brzuchach zjechaliśmy po kilku schodach do sadu, taki był gęsty i nisko koszący ostrzał. W takich samych warunkach opuszczały stodołę oddziały „Renka” i „Misia”. Kto jednak tylko wysunął się z budynków, otwierał ogień, który wkrótce zahamował atak wroga i pozwolił nam pod komendą „Starego” zaatakować las, w którym czaił się resort. Zaskoczenia nie byłoby, gdyby nie został z miejsca ranny w nogę erkaemista „Rota” – Marian Wójcik, który stał na warcie z niesprawnym – jak się później okazało diegtiarowem. Rkm wystrzelił mu tylko jeden raz. Ubecy wówczas dopadli do skraju lasu i mieli jak na dłoni naszą kwaterę oraz rozciągającą się wokół polanę. Po odepchnięciu resortu z pierwszej pozycji natarcia, komuniści próbowali okrążyć nas, przesuwając się lasem obrzeżającym polanę. W tym czasie został ranny drugi żołnierz, też erkaemista ps. „Sokół” – Edward Kwiatkowski. Przewożono obydwóch rannych wozem konnym na drugą stronę polany, co opóźniało nieco wycofywanie. Obiegający polanę ubecy zbliżali się do miejsca stykającego się z wylotem polany na główny las, co mogło w ogóle uniemożliwić wydobycie się z planowanego przez nich okrążenia. Komendant dał mi rozkaz, ażebym z Mariana „Roty” diegtiarowem zajął stanowiska naprzeciwko nadbiegających ubeków. Biegnąc na to miejsce sam, bez amunicyjnego, krzyknąłem do „Jaskółki” – Kazimierza Niewielskiego, doświadczonego erkaemisty, aby uważał co się ze mną dzieje i wspomógł w razie potrzeby. Za chwilę za jakimś krzaczkiem ustawiłem jak najkorzystniej erkaem i z napięciem czekałem na zbliżających się wrogów. Nadbiegali ponad rowem, pomiędzy rzadkimi drzewami. Wymierzyłem i bach! Zamiast serii pojedynczy strzał. Ubecy jednak jak niepyszni z powodu wykrycia ich zamiarów, cofnęli się do tyłu. Ja tymczasem, zawiedziony i zdenerwowany szamotałem się z zamkiem, nie mogąc wyciągnąć łuski z komory nabojowej. „Zapora” tymczasem grzmiał tubalnym głosem: „Morwa”, ognia! „Morwa”, ognia! „Jaskółka” widząc co się dzieje, przysłał mi amunicyjnego z wyciorem – usunęliśmy łuskę. Amunicyjny „Jaskółki” odbiegł, ja wystrzeliłem znów pojedynczo, gdyż kolejna łuska utkwiła w komorze zamka. Całe szczęście, że „Jaskółka” mógł w tym czasie przesunąć kierunek swojego ostrzału na mój cel – co wykonał bardzo skutecznie. Mieliśmy otwartą drogę do wycofania się w większą przestrzeń leśną.  Walka ta trwała ponad pół godziny 22 września 1946 r., rozpoczęła się o godzinie 5 rano, atakowało nas ponad 110 wrogów”.

Według ustnej relacji Mariana Pawełczaka żołnierze oddziału byli w ostatniej fazie rajdu na skraju wyczerpania. Z powodu panujących wówczas upałów i forsownego marszu najbardziej doskwierał im brak wody. Na przeprawę przez San musieli oczekiwać kilka lub kilkanaście godzin, wyczekując dogodnego momentu, aby ominąć liczne patrole wojska i milicji. W żołnierskich menażkach nie było już wtedy ani kropli wody, a mjr „Zapora” zabronił oddalać się od oddziału w poszukiwaniu studni. Dlatego gdy „Morwa” wraz z kilkoma żołnierzami oddziału zobaczyli wielką kałużę brunatnej wody, rzucili się do niej aby ugasić pragnienie. W tym momencie pojawił się niespodziewanie „Zapora” i przystawiając jednemu z klęczących nad sadzawką żołnierzy pistolet do głowy powiedział: „Może od razu was zastrzelę, żebyście nie musieli umierać w męczarniach?”.

Przeprawa przez San musiała nastąpić w tym samym co poprzednio miejscu, w nocy z 20 na 21 września. Potwierdza to meldunek Komendy Wojewódzkiej MO w Rzeszowie przesłany do Komendy Wojewódzkiej MO w Lublinie, w którym informowano, że: „Dnia 21.IX.1946 r. Pow. Kom. MO w Nisku została powiadomiona, że banda w sile ok. 100 ludzi przeprawiła się promem w miejscowości Pysznica, gdzie pobiła kilkunastu gospodarzy, zabierając garderobę i wybijając szyby. W pościg za bandą udało się 18 ludzi z Kom. Pow. MO w Nisku, 19 z PUBP z Niska, 70 żołnierzy KBW z Leżajska pod ogólną komendą tow. Kpt. Sułakowa. Po śladach furmanek, którymi jechała banda, pościg dotarł do miejscowości Gwizdów. Tam pościg odpoczywał w lesie. O godz. 5 rano rozpoczęto dalszy pościg. Pod miejscowością Świnki pow. Kraśnik natknęliśmy się na bandę. Nasza grupa przystąpiła natychmiast do ataku na bandę przebywającą na kwaterach. Po półgodzinnej walce, banda wycofała się w kierunku Zaklikowa. Jak ustalono, była to banda „Zapory”, uzbrojona w „erkaemy” i 1 „cekaem”. Banda była w mundurach”.

W następujący sposób meldunek ten skomentował w swej książce Piotr Zwolak: „Żaden chłop nie został pobity, żadne okno nie zostało wybite, żaden chłop nie utracił garnituru. Sowiecki kpt. Sułakow meldował, że „banda była w mundurach”. Przecież nasze oddziały składały się z synów chłopów, robotników i inteligencji. To my broniliśmy chłopów przed kołchozami. To wioski nas żywiły i ochraniały. Nigdy bez powodu nikt nie został pokrzywdzony. Akcja rozpoczęła się pod Świnkami. Po półgodzinnej walce, cała banda zdrajców pod dow. Sowieckiego oficera uciekła w popłochu, bo groziło im całkowite okrążenie w lesie. Wycofali się przez Modliborzyce i Janów, opatrując swoich rannych i razem z zabitymi wywieźli ich do Niska”. W innym miejscu Piotr Zwolak pisze: „Rannego Mariana Wójcika ps. „Warta” zawieźliśmy do Adama i Marysi Momotów, mieszkających we wsi Biała k. Janowa, od których parę dni wcześniej odszedł z meliny wyleczony „Cygan” z oddziału „Wołyniaka”. Sprowadzony doktor Sowiakowski zabezpieczył źle wyglądająca ranę. Przy okazji od doktora dowiedzieliśmy się, że UB i KBW, które uczestniczyły w akcji przeciwko nam, umieściło w szpitalu kilku swoich zabitych i rannych. Ilu, tego nie wiedział”.

Fragment Ewidencji band WUBP Rzeszów z 1946 r

Fragment Ewidencji band WUBP Rzeszów z 1946 r.(Zbiory IPN/O Rzeszów)

Informacje o udziale jednostki KBW w pościgu i bitwie z oddziałem „Zapory”, potwierdzają również meldunki tej formacji. Wynika z nich, że w dniu 21 września, operująca w okolicach Leżajska grupa operacyjna 5 SBO KBW pod dowództwem sowieckiego oficera kpt. Szułakowa otrzymała rozkaz udania się w pościg za oddziałem „Zapory”, który miał się pojawić w okolicach miejscowości Studzieniec w powiecie Niżańskim. W dniu 22 września dogoniono „Zaporę” we wsi Świnki w powiecie janowskim, gdzie doszło do walki, w czasie której partyzanci „stracili 4 zabitych i 6 rannych. Na polu walki pozostawili 2 zabitych, 3 dyski od RKM-ów, 1 dysk od ppsz, 1 dubeltówkę, 1 minę oraz czapki wojskowe, płaszcze i koce. Jak wynika z dalszej części omawianego meldunku „wskutek tego, że znajdujący się w odległości 2 km oddział 29 PAL-u WP nie udzielił pomocy walczącej grupie kpt. Szułakowa, bandyci korzystając z tego – zbiegli w rozproszeniu”. Jednocześnie dokumenty KBW wskazują, że dane o stratach zostały ustalone na podstawie dochodzenia przeprowadzonego przez komisję złożoną z przedstawicieli KBW, Grupy operacyjnej „Rzeszów” i WUBP w Rzeszowie. Ustalono je na podstawie zeznań schwytanych trzech „współpracowników bandy”. Tymczasem z pisemnej relacji Harasima wynika, że oddział nie miał zabitych, a jedynie dwóch rannych, z których jeden o ps. „Sokół” po kilku godzinach zmarł. Wersję tę potwierdza również Marian Pawełczak pisząc w swoich wspomnieniach, że: „Ranny „Rota” stracił nogę (musiała być amputowana), „Sokół” umarł z głową na moich kolanach, gdy głaskałem go po bujnych, ciemnych włosach uspokajając, że koledzy przywiozą z Janowa lekarza, który uratuje mu życie. Osobiście nie wierzyłem w taką możliwość, jak i „Krystyna”, „Seniora”, która próbowała w różny sposób złagodzić cierpienia „Sokoła”. Przed śmiercią musiał, bardzo cierpieć, gdyż błagał nas, abyśmy oddali mu zabrany pistolet. Pochowaliśmy go pod wysoką sosną, zaznaczając na niej miejsce jego spoczynku, wyrżniętym na drzewie krzyżykiem”.

Jakie były cele i założenia rajdu?

Zaskakujące wydaje się to, że opisane wydarzenia wciąż czekają na fachowe opracowanie historyczne i miejsce na mapie ważnych wydarzeń powstania antykomunistycznego na Podkarpaciu. Pomimo, że zgrupowanie mjr „Zapory” było jednym z najważniejszych zgrupowań partyzanckich WiN, do dzisiaj nie podjęto kompleksowych badań nad tym epizodem z jego działalności. A wystarczy chociażby wyjechać w teren i spróbować odnaleźć żyjących jeszcze, jak to wynika z niniejszego artykułu świadków, zwłaszcza, że Marian Pawełczak wspomina, że: „Często korzystaliśmy również z przewodników”. Wokół omawianych wydarzeń narosło wiele legend i mitów, które wymagają historycznej analizy. Do dzisiaj chociażby niejasne są przyczyny, z powodu których major „Zapora” zdecydował się na opuszczenie macierzystego terenu działania i rozpoczęcie trwającego prawie dwa miesiące rajdu po nieznanym i nierozpoznanym terenie nowoutworzonego województwa rzeszowskiego. Informacji takiej nie posiadali także zwykli żołnierze z jego oddziału, którzy w spisanych po upadku komunizmu wspomnieniach przedstawiali liczne hipotezy na ten temat. Wedle jednej z nich, oddział miał się skontaktować ze zgrupowaniem „Ognia” na Podhalu, które chciano rzekomo podporządkować WiN. Wersja ta wydaje się dosyć mało prawdopodobna, przede wszystkim ze względu na fakt, że operację taką można było przeprowadzić o wiele skromniejszymi siłami, wysyłając miejscowych kurierów WiN, bez konieczności organizowania eskapady licznego i rzucającego się w oczy bezpiece oddziału partyzanckiego z terenu Lubelszczyzny. Poza tym działalność „Ognia” była dobrze znana szefostwu Obszaru Południowego WiN,  które wykorzystywało własne kanały kontaktowe z nim. Temat ten poruszają m.in. Zdzisław Zblewski w swej książce pt. „Okręg Krakowski Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” 1945-1948” oraz Maciej Korkuć w książce „Niepodległościowe oddziały partyzanckie w Krakowskiem 1944-1947”. Inna, zgoła fantastyczna w swej wymowie wersja mówi z kolei o rzekomych planach uprowadzenia córek Bolesława Bieruta, które miały w tym czasie przebywać w Zakopanem. Obu tym wersjom przeczą niestety fakty związane z kierunkiem marszu oddziału, który kierował się wyraźnie w kierunku Przełęczy Dukielskiej. Nie był to zatem kierunek na Podhale. Również trzecia wersja, która mówi, że „Zapora” miał szukać kontaktów z podziemiem ukraińskim nie trzyma się kolokwialnie rzecz ujmując kupy. Kontakty wysokich rangą przedstawicieli WiN i UPA na terenie Lubelszczyzny i  Podkarpacia sięgają bowiem swymi początkami 1945 roku i zostały znakomicie udokumentowane m.in. przez ich uczestnika Mariana Gołębiewskiego oraz doskonale opisane m.in. w książkach Rafała Wnuka „Lubelski Okręg AK, DSZ i WiN 1944-1947” i  w pracy tego samego autora napisanej wraz z Grzegorzem Motyką pt.  „Pany i rezuny. Współpraca AK-WiN i UPA”.  Nie udało się także dotąd odnaleźć wiarygodnych dokumentów, które rzuciłyby nowe światło na ten wątek. Najbardziej wiarygodna wydaje się zatem najczęściej przytaczana hipoteza, zgodnie z którą „Zapora” miał rozpoznać teren i możliwości przejścia całym oddziałem do alianckich stref okupacyjnych w Niemczech lub w Austrii. Może o tym świadczyć kierunek obrany przez oddział oraz fakt jego zamaskowania i całkowitej konspiracji na przemierzanym terenie. Oddział poruszał się bowiem przeważnie nocą, w ciągu dnia pozostając na kwaterach. W przypadku próby przekroczenia granicy lub rozpoznania systemu zabezpieczeń, takie środki bezpieczeństwa miały określone i bardzo ważne znaczenie. Nie trudno sobie bowiem wyobrazić, że informacje o dużym oddziale partyzanckim zmierzającym w kierunku granicy musiałyby spowodować alarm jednostek bezpieczeństwa rozlokowanych na tym terenie oraz znaczne wzmocnienie patroli granicznych WOP, co de facto miałoby negatywne skutki dla przebiegu całej operacji. Dodatkowo należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden dosyć istotny fakt. Jak wynika bowiem z relacji Mariana Pawełczaka, „Zapora” umówił się z Aleksandrem Rusinem ps. „Olek”, że w drodze powrotnej cały oddział ponownie zatrzyma się u niego na kwaterze. Może to wskazywać, że mjr Dekutowski nie zamierzał przekraczać granicy i planował powrót na Lubelszczyznę. Oczywiście odpowiedzi na te wszystkie pytania muszą być zawarte w meldunkach, które „Zapora” sporządzał dla swoich przełożonych z Lubelskiego Okręgu WiN, jednak archiwum zgrupowania nie zostało do dnia dzisiejszego odnalezione.

26

Meldunek operacyjny Dowódcy 5 SBO WBW Rzeszów dot. operacji 
przeprowadzonej przeciwko oddziałowi "Olka" w okolicach Mielca 
w dn. 19-20.09.1946 r., sygn. akt AIPN 679/1211

Cichociemny kontra KBW

Poszukując prób odpowiedzi na pytanie o cel rajdu zgrupowania „Zapory” po Podkarpaciu, należy również uwzględnić dotychczasowe ustalenia historyków, z których wynika, że w lipcu 1946 roku, a więc już po referendum ludowym, sytuacja zgrupowania „Zapory” na terenie Lubelszczyzny była dosyć trudna. Ze względu na dużą aktywność sił bezpieczeństwa, toczono nieustanne potyczki, w trakcie których ginęli ludzie. Jak wspomina Marian Pawełczak: „istniało stałe zagrożenie, a w związku z tym utrzymywaliśmy ciągłą gotowość do obrony”. W ten sam sposób wypowiedział się Zdzisław Harasim, twierdząc, że: „Na Lubelszczyźnie KBW tak nas obstawiło, że trudno było się poruszać. Dlatego przeskoczyliśmy za San, żeby trochę odpocząć. Na Lubelszczyźnie tyle było tych z KBW, ubowców i sowietów, że trudno nam się było poruszać. My zawsze tylko w nocy maszerowaliśmy, a w dzień ukrywaliśmy się, żeby odpocząć i coś zjeść. Ciężko było”. Dodatkowo Marian Pawełczak wskazuje, że chodziło także o ochronę ludności cywilnej, gdyż KBW na masową skalę pacyfikował wsie, które udzielały schronienia partyzantom. Dochodziło również do podpaleń poszczególnych przysiółków i pojedynczych gospodarstw. Strategicznym bowiem celem władz komunistycznych było wówczas wykorzystanie uczucia przygnębienia i apatii, które dominowało wśród działaczy podziemia po ogłoszeniu wyników referendum i maksymalne sterroryzowanie PSL-owskiej opozycji oraz całego społeczeństwa. W walce z partyzantką zastosowano metody przejęte od sowieckiego NKWD, m.in. w dniu 23 lipca 1946 r. wszedł w życie rozkaz Ministra Bezpieczeństwa Publicznego o powołaniu specjalnych i stałych grup operacyjnych do tropienia oddziałów podziemia. Złożone z funkcjonariuszy UB i MO dysponowały one całym aparatem operacyjnym na danym terenie oraz własnymi środkami transportu i łączności. Taktyka ta sprawdziła się. Dzięki wzmożonej akcji antypartyzanckiej, władze bezpieczeństwa zdobywały coraz więcej informacji na temat struktur podziemia. Tuż przed referendum poległ legendarny dowódca zgrupowania partyzanckiego na terenie Rejonu WiN Puławy Marian Bernaciak ps. „Orlik”. W nocy z 2 na 3 lipca 1946 roku „Uskok” i „Zapora” wpadli w zasadzkę urządzoną przez KBW w miejscowości Radzic w powiecie lubartowskim. Doszło do walki, w czasie której żołnierze obu oddziałów musieli przebijać się z okrążenia. Zginęło wówczas dwóch żołnierzy „Zapory”. W dniu 6 lipca podległy „Zaporze” oddział „Jadzinka” natknął się na grupę KBW, z którą stoczył walkę, zabijając kilku żołnierzy. Z kolei 26 lipca funkcjonariusze UB aresztowali Komendanta Rejony WiN Radom-Kozienice Franciszka Jaskólskiego ps. „Zagończyk”, który za namową władz bezpieczeństwa ujawnił podległe sobie struktury. W krótkim czasie doprowadziło to do licznych aresztowań na terenie Lubelskim Okręgu WiN i miało prawdopodobnie decydujący wpływ na późniejsze rozbicie przez UB komendy Okręgu. Wydarzenia te oraz utrzymujący się permanentny stan zagrożenia ze strony grup operacyjnych UB doprowadziły do podjęcia decyzji o wyprowadzeniu części oddziałów z terenu Lubelszczyzny i zamelinowaniu ich na terenie Puszczy Sandomierskiej, zwłaszcza że okolice te były dobrze znane pochodzącemu z Tarnobrzega „Zaporze”, także z okresu wcześniejszych rajdów podległych mu oddziałów. Na stałe zagrożenie ze strony grup operacyjnych wskazuje także adiutant „Zapory” Jerzy Miatkowski ps. „Zawada”, który w trakcie prowadzonego przeciwko niemu śledztwa miał stwierdzić m.in., że: „Po śmierci „Zbyszka” w lipcu 1946 r. przez „Zaporę” mianowany zostałem jego adiutantem i od tej pory stale byłem razem z „Zaporą”. W tym czasie sytuacja nasza pogarszała się ze względu na wzmożoną działalność UB i WP. „Zapora” postanawia ze swoimi oddziałami udać się w inne tereny”. Analizując wspomniane zagadnienie, należy również zwrócić uwagę, że sam „Zapora” stwierdził w trakcie procesu sądowego, że: „[…] Następnie znaleźliśmy się na terenie Rzeszowskim, utrzymując łączność z tamtejszym inspektoratem i podległymi mu bandami”. Może to świadczyć o tym, że jego rajd na Podkarpacie organizowany był w porozumieniu ze strukturami Okręgu Rzeszowskiego WiN. Także wymienieni wcześniej przewodnicy oddziału w drodze do m. Czudec, mogą wskazywać, że w organizację przemarszu oddziału zaangażowane były miejscowe struktury WiN. Co ciekawe, w aktach śledztwa i procesu „Zapory” i jego podkomendnych brakuje początku kluczowego dla tego problemu protokołu przesłuchania, w którym słynący z sadyzmu oficer śledczy MBP por. Jerzy Kędziora zadaje mjr Dekutowskiemu szczegółowe pytania dotyczące rajdu w Rzeszowskie. Czyżby komuś w resorcie bezpieczeństwa tak bardzo zależało na tym, aby ta sprawa pozostała tajemnicą? Nie wiadomo. Miejmy nadzieję, że odpowiedź na to pytanie przyniosą badania nad działalnością Hieronima Dekutowskiego jakie prowadzą Oddziały IPN w Lublinie i Rzeszowie.

Niewątpliwie bilans niemal dwumiesięcznego rajdu zgrupowania „Zapory” po Podkarpaciu wygląda imponująco. Ilość stoczonych potyczek i przeprowadzonych akcji dywersyjnych, a także ilość środków zaangażowanych przez komunistyczne organa bezpieczeństwa przeciwko pojedynczemu oddziałowi podziemia nie ma prawdopodobnie precedensu na omawianym terenie. Uwzględniając dodatkowo straty poniesione przez formacje komunistyczne w walce z „Zaporczykami” oraz fakt, że żaden z żołnierzy oddziału nie zginął, a jedynie dwóch zostało rannych, należy wyrazić głębokie uznanie dla talentów dowódczych majora Hieronima Dekutowskiego. Te wydarzenia mają także inne symboliczne znaczenie. Jeżeli przyjmiemy, że omawiany rajd stanowił poligon, na którym starły się ze sobą metody walki partyzanckiej cichociemnych w postaci majora „Zapory” z metodami stosowanymi przez wojska NKWD w postaci KBW, to bilans ten jest wyraźnie zwycięski dla żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego.

Apel

W celu kompleksowego opisania omawianych wydarzeń  i odtworzenia trasy rajdu oraz ze względu na niezwykle skromną bazę źródłową, niezbędne i pilne jest przeprowadzenie badań terenowych oraz archiwalnych, łącznie z poszukiwaniem żyjących jeszcze  świadków tamtych wydarzeń. Dlatego autorzy Tajnej Historii Rzeszowa zwracają się z apelem do wszystkich, którzy dysponują relacjami lub dokumentami mogącymi przybliżyć okoliczności związane z pobytem mjr „Zapory” na Podkarpaciu, o ich dostarczenie  redakcji.

 Podczas prac nad artykułem wykorzystano m.in.:

  1. Ewa Kurek, Zaporczycy, Lublin 1995
  2. Zaporczycy. Relacje, oprac. E. Kurek, t. I, Lublin 1997; t. II, 1998; t. III, 1998; t. IV, 1999; t. V, 1999.
  3. Piotr Zwolak, My z oddziałów Zapory…, Lublin 1999.
  4. Marian Pawełczak, Wspomnienia „Morwy”, Lublin 1997.
  5. „Zaporowcy” przed sądem UB, oprac. H. Pająk, Lublin 1997.
  6.  Akcje oddziałów „Zapory” w tajnych raportach UB-MO, oprac. H. Pająk, Lublin 1996.
  7. Adam F. Baran, Pseudonim „Zapora”. Mjr cc. Hieronim Dekutowski (1918-1949), Staszów 1996.
  8. Rafał Wnuk, Lubelski okręg AK, DSZ i WiN 1944-1947, Warszawa 2000.
  9. Mirosław Surdej, Oddział Partyzancki Wojciecha Lisa 1941-1948, Rzeszów 2012.
  10.  AIPN 679/1211;  AIPN 578/211, Meldunki KBW Rzeszów.
  11. Relacje i dokumenty z archiwum THR.

WYJŚĆ Z BAGNA – od „Bagna” do „Sprawy obiektowej kryptonim MUZA”

$
0
0

Bagno

Z Wiesławem Zielińskim, pisarzem, o jego książkach:

„Bagno”(wydanej w 2011 r. poruszającej problematykę działań prowadzonych przez SB wobec Autora w środowisku literackim Rzeszowa lat 80 -tych) oraz przygotowywanej do druku „Sprawa obiektowa kryptonim MUZA” (dotyczącej działań bezpieki wobec lokalnego środowiska kulturalno- artystycznego) – rozmawia Sławek Bury

1Wiesław Stanisław Zieliński (ur.6 maja 1949 roku w Rzeszowie) −  poeta, prozaik, eseista, krytyk literacki, dziennikarz prasowy i radiowy. W latach 1990-1996 i 1999-2009 był prezesem rzeszowskiego oddziału Związku Literatów Polskich w Rzeszowie. Debiutował w 1972 roku wierszem „Geometria” zamieszczonym w rzeszowskim magazynie młodzieżowym „Prometej”. 

Jako poeta oraz eseista, krytyk literacki i recenzent publikował w pismach: „Życie Literackie”, „Literatura”, „Poezja”, „Gazeta Polska”, „Biały Orzeł” (Boston), „Express Wieczorny” (Sydney), „Krynica” (Kijów), „Tygodnik Kulturalny”, „Przegląd Tygodniowy”, „Okolice”, „Tu i Teraz”, „Nowiny Rzeszowskie”, „Nasz Dom Rzeszów” i „Dziennik Bałtycki”.Jako dziennikarz – publicysta sportowy debiutował w tym samym roku na łamach tego samego magazynu. Posługiwał się pseudonimem Wiesław Karny. Pierwszy tomik poezji „Zabawa w dorosłych” opublikował w 1979 roku.

Od 1968 do końca 1975 pracował w Rzeszowskich Zakładach Graficznych. Od 1979 w Rzeszowskim Wydawnictwie Prasowym. W latach 1993-2001 pracował jako reporter sportowy w Gazecie Rzeszowskiej (oddział Gazety Wyborczej). Obecnie jest felietonistą sportowym Radia Rzeszów oraz współpracuje z miesięcznikiem „Nasz Dom Rzeszów”.
Od stycznia 1977 do marca 1981 roku pełnił funkcję prezesa Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy „Gwoźnica” w Rzeszowie. Organizował sesje i ogólnopolskie spotkania literackie pod nazwą Wspólna Obecność. Pod koniec marca 1981 roku w Jadwisinie k. Warszawy został wybrany przewodniczącym Krajowej Rady KKMP. Zrezygnował z tej funkcji po ogłoszeniu stanu wojennego w lutym 1982 roku.
W latach 1984-1986 był rozpracowywany przez służby bezpieczeństwa PRL z powodu propagowania wrogich poglądów i prowadzenia działalności „przeciwko linii politycznej partii”.

SŁAWEK BURY: – Minęły już dwa lata od wydania Pana książki ”Bagno”, która ujawniając szczegóły związane z działalnością aktywnych wokół Pana tajnych współpracowników SB ,wywołała poruszenie w środowisku literackim Podkarpacia. W wymiarze medialnym nigdy jednak naprawdę nie zaistniała. Trzeba też jasno powiedzieć, że naraził się Pan na zarzut „lokalnego lustratora”. Wydana w niewielkim nakładzie, przekazywana z rąk do rąk, kopiowana nie do końca legalnie książka żyje już niejako swoim życiem. Jako pierwsza publikacja tego typu w naszym mieście wciąż wzbudza żywe emocje. Dlaczego zdecydował się Pan napisać książkę, która tak wielu osobom może popsuć „dobry nastrój”?

WIESŁAW ZIELIŃSKI : Nie tylko kopiowana nielegalnie, ale także sprzedawana moim zdaniem nielegalnie w Niemczech za cenę 14.80 Euro za jeden egzemplarz. A autor nie ma z tego nic! Zgłosiłem sprawę do prokuratury, postępowanie zostało na razie zawieszone do czasu odpowiedzi z Niemiec. A wracając do sedna pytania, to sensem napisania tej książki i jej wydania, nie było dokuczenie komukolwiek, nie chciałem też nikogo ukarać. Chciałem tylko rozliczyć się z moim środowiskiem literackim. Tak naprawdę to w ogóle nie planowałem wydać tej książki .Ona się zrodziła całkowicie spontanicznie. Skoro zostałem oszukany przez moje środowisko…

Książka jest efektem kwerendy, którą na Pana wniosek w 2001 roku przeprowadził w swoich zasobach Instytutu Pamięci Narodowej . Korzystał Pan z materiałów wytworzonych przez SB w latach 80 – tych. W jaki sposób przebiegał proces dochodzenia do wniosków, które zebrane w „Bagnie” tworzą obraz tak przygnębiający? Jak przebiegała analiza tych materiałów, określenie przez Pana ich wiarygodności?

W 2001 roku dowiedziałem się, że wszyscy, którzy chcą uzyskać wiadomości na swój temat i zapoznać się z ewentualnymi tzw. teczkami powinni się zgłosić do IPN. Zgłosiłem się jako jeden z pierwszych. No i powiem szczerze, nigdy nie przypuszczałem, że byłem takim groźnym przeciwnikiem dla ustroju socjalistycznego, który poza jego głupotą wcale mi nie przeszkadzał. Kiedy zapoznałem się z tymi materiałami to był dla mnie szok. Chociaż wnikliwa analiza dokumentów i zastosowana przeze mnie wielka ostrożność w ocenie działań ludzi, którzy na mnie donosili, już od początku wskazywały na podstawie łączenia, kojarzenia pewnych faktów na dużą wiarygodność treści tam zawartych. Trzeba jednak sprawę dochodzenia przeze mnie do tej wiedzy połączyć z sytuacją panującą w środowisku literackim w tamtym czasie. I to nie tylko w Rzeszowie. Także w Zarządzie Głównym Związku Literatów Polskich atmosfera była nieszczególna. W 2004 roku wiedziałem już wiele – padały nazwiska, które nie były zbyt dużym zaskoczeniem. Po pewnym czasie podzieliłem się z moimi przyjaciółmi wiedzą o sygnałach, że w Gazecie Polskiej ukaże się artykuł o całym warszawskim ZLP. Według moich informacji miały się tam pojawić informacje o współpracy członków Zarządu Głównego z SB. Pytałem wówczas co mam robić jako prezes oddziału i członek ZG. Wiedziałem tylko, że gdyby te informacje okazały się prawdziwe, to w takim towarzystwie pracował nie będę. Już wtedy wyszła książka Joanny Siedleckiej „Kryptonim liryka. Bezpieka wobec literatów” i padały pewne nazwiska, między wierszami dotarło do mnie, że szykuje się poważna sprawa. Proszę pamiętać, że także moja wiedza na temat działań i zainteresowania bezpieki moją osobą wskazywała na członków ZG, jako tajnych współpracowników.

trójka

Kopia ze zbiorów W. Zielińskiego

 Jak zareagowało na te sygnały środowisko rzeszowskie?

Wtedy w Rzeszowie powiedziano tak: „słuchaj, co cię Warszawa obchodzi. Przecież my cię wybieramy. Oni i tak nam nie dają pieniędzy. Nie należy się nimi przejmować. Niech robią co chcą”. Wyrazili zgodę na napisanie przeze mnie pisma potępiającego współpracę członków ZG z bezpieką, z prośbą do tych którzy współpracowali, aby złożyli dymisję ze swoich funkcji. W tym czasie w kilkuosobowym składzie byliśmy z wizytą w Koszycach, a po powrocie do Rzeszowa zaczęły się telefony. Członkowie ZLP w Rzeszowie stopniowo wycofywali się z deklaracji potępiającej postawy niektórych ludzi z Zarządu Głównego. Z 46 osób w Oddziale, list podpisało 13. Zostałem wezwany podobnie jak wszyscy inni prezesi lokalnych oddziałów na nadzwyczajne zebranie Zarządu Głównego 20 lutego 2009 roku do Warszawy, poświęcone temu tematowi. Jechałem z tą myślą, że jeżeli tajni współpracownicy zrezygnują z uczestnictwa we władzach ZLP, to zostanę w Związku. Mówiąc jednak szczerze, nie bardzo w to wierzyłem.

Mógłby Pan przybliżyć kulisy obrad Zarządu Głównego ?

Nie było prawie nikogo, kto stanął zdecydowanie by po mojej stronie. Paradoksem było, że wśród tych osób był Andrzej Zaniewski wskazany wcześniej także książką Joanny Siedleckiej jako TW o pseudonimie „Witold Orłowski”. Oponentami wobec wymienionych najpierw przez Joannę Siedlecką, a później w „Gazecie Polskiej” byli także prezesi oddziałów w Krakowie i Poznaniu, Szczęsny Wroński i Zbigniew Gordziej. Pierwszy zaraz po mnie zrezygnował z funkcji prezesa w Krakowie i przeniósł się do Oddziału w Kielcach, a drugi po pewnym czasie przeszedł na „organizacyjną emeryturę”. Jedyna osoba, która mogła zająć zdecydowane stanowisko – Teresa Kaczorowska z ZLP w Ciechanowie (które później gremialnie wystąpiło z ZLP i założyło Związek Literatów na Mazowsza ) – akurat była w USA. Wyznaczonemu przez nią do reprezentowania zarządu tego oddziału, Staszkowi Kęsikowi, nie pozwolono przybyć na owe nadzwyczajne zebranie. Nikt się nie interesował przywiezionymi przeze mnie materiałami uzyskanymi z rzeszowskiego Oddziału IPN, ściągniętymi z warszawskiej centrali, więc trochę wyglądało to, jak z czarną teczką Tymińskiego. Powiedziałem im, że mam takie dokumenty oraz zapytałem, jak członkowie władz Związku wyobrażają sobie dalsze nasze działania z członkami władz w składzie, obarczonymi zarzutami o bycie agentami SB? Czy nie lepiej zrezygnować, żeby młodzi ludzie przyszli i dali temu związkowi możliwość działania? Tylko A. Zaniewski przyznał się publicznie. Trochę niewyraźnie mówił na ten temat Jacek Kajtoch, a Krzysztof Gąsiorowski ironicznie bijąc mi brawa, wołał w moją stronę: zrezygnuj!( wcześniej powiedziałem: „jeśli wy nie zrezygnujecie, to zrezygnuję ja”.)

 Postawa Andrzeja Zaniewskiego wydaję się niezwykła……

Tak. Podszedł do mnie w przerwie obrad i poprosił, żebym nie odchodził z Zarządu Głównego. Uznał swoje działania za zwykłe świństwo i chyba było mu wstyd. Ale ja już nie miałem w tym towarzystwie czego szukać. W głosowaniu nad votum nieufności dla ZG tylko ja byłem za „nieufnością”, ale prezesi oddziałów z Krakowa, Poznania, Szczecina i bodajże Gorzowa Wielkopolskiego wstrzymali się od głosowania za udzieleniem absolutorium władzom z agentami SB według akt IPN. W komunikacie z tego posiedzenia przeczytałem, że wszyscy głosowali za udzieleniem ZG absolutorium…To była ich metoda działania. Czułem się oszukany. Następnego dnia z Rzeszowa napisałem pismo z rezygnacją. „Bagno” powstało jednak znacznie później, gdy prawie wszyscy- koleżanki i koledzy z rzeszowskiego zarządu okazali się nielojalni i nie dotrzymali uzgodnień podjętych w Koszycach oraz na jednym ze spotkań w lokalu Oddziału przy ulicy Staszica 10 w Rzeszowie. Zaznaczyć trzeba, że pismo z żądaniem rezygnacji przez tajnych współpracowników z władz w ZG ZLP podpisali jedynie członkowie rzeszowskiego zarządu w osobach Janiny Ataman-Gasiewicz i Bogusława Kotuli. Niemały wpływ na napisanie „Bagna” miała dalsza postawa współpracujących dotąd ze mną koleżanek i kolegów oraz fakt, że w kwietniu 2010 roku otrzymałem kolejne dokumenty poszerzające zakres mojej dotychczasowej wiedzy o środowisko literackie Rzeszowa i Podkarpacia.

3

II tydzień pisarzy środowiska rzeszowskiego"
-impreza organizowana przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną 
w Rzeszowie. Członkowie Oddziału (od lewej) Emil Granat,
Zbigniew Domino, Zbigniew Krempf, Tadeusz Piekło,Tadeusz Sokół 
i Franciszek Lipiński podczas spotkania z czytelnikami 
(ze zbiorów Archiwum ZLP o/w Rzeszowie)

Wróćmy na chwilę do początków Pana twórczości, które przypadają na lata 70-te, gdyż chyba tam należy szukać genezy procesów, które doprowadziły pośrednio do powstania „Bagna”. Pana debiut przełożył się dość szybko na aktywność w tworzeniu struktur Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy „Gwoźnica”. Jak wówczas wyglądało środowisko literackie Rzeszowa? Jak Pan wspomina ten okres?

W 1972 roku debiutowałem na łamach „Prometeja”, a w 1977 zostałem przewodniczącym KKMP „Gwoźnica”. Gdy w marcu 1981 wybrano mnie na prezesa Rady Krajowej nie zdawałem sobie sprawy ile czeka mnie pracy. Wówczas zaproponowano mi przeniesienie do Warszawy i zajęcie się młodzieżą literacką, lecz nie przyjąłem tej propozycji. Nie chciałem zostawić Rzeszowa – miałem tu rodzinę. Ale zaproponowałem Andrzeja Żmudę na stanowisko redaktora naczelnego „Okolic”, który przyjął propozycję i w Warszawie został na stałe. Trzeba pamiętać, że KKMP działał niejako pod auspicjami ZSMP, którego członkiem nigdy nie byłem. Nie byłem też członkiem PZPR. Więc gdy po rezygnacji T. Kubasa z funkcji prezesa stanęła moja kandydatura, wówczas ten sam Żmuda zaręczył za mnie w ZSMP, że podołam organizacyjnie zadaniom. Wiceszefowa ZSMP miała tylko jedną obiekcję – czy ja aby nie zajmę się jakąś polityką. Zapewniałem, że mnie polityka nie interesuje, bo naprawdę mnie nie interesowała. Dostałem zgodę na swobodne działanie – oczywiście w sensie literackim. Wydawało mi się wtedy dziwne gdy dostałem jakieś pismo z KW od kierownika wydziału propagandy, który zaprosił mnie do KW i pouczył, abym proponując młodych poetów do wydania tomików, zwracał uwagę na to, żeby ci ludzie spełniali jakieś kryteria ideowe. Było to w okresie kiedy powstawała KAW w Rzeszowie. Odpowiedziałem, że dla mnie liczy się wartość artystyczna, literacka, a nie widzę takich, którzy by godzili jedno i drugie. Więc na tym nasze rozmowy się skończyły. Pod auspicjami Gwoźnicy nikt wówczas nie wydawał pozycji książkowych, indywidualne wnioski poeci i prozaicy kierowali bezpośrednio do rzeszowskiego oddziału Krajowej Agencji Wydawniczej.

Potem był Związek Literatów Polskich. Chociaż członkiem pełnoprawnym został Pan dopiero w 1990, to od 1984 był Pan kandydatem. Dlaczego tak długo pukał Pan do drzwi ZLP, przecież miał Pan już pewien dorobek literacki. Proszę powiedzieć dlaczego wybrał Pan ZLP. Czy wówczas działalność poza jego strukturami była dla twórcy niemożliwa?

Muszę się przyznać, że wtedy zbyt otwarcie mówiłem o swoich sympatiach politycznych. Jednocześnie nie mieszałem się w politykę. Uważałem i mówiłem, że głupotą jest, aby „naciskać” na pisarzy, żeby przyjmowali legitymacje partyjne. Uważałem, że pisarz powinien być jak najdalej od polityki i jakiejkolwiek politycznej przynależności. Zaraz doszło to do pewnych ludzi. Zaproponowano mi wstąpienie do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich – twierdzili, że mam już pewien dorobek literacki. Z SPP było mi jednak nie po drodze, bo znałem trochę życiorysy niektórych ludzi. Uwielbiam np. Szymborską jako znakomitą poetkę, natomiast jako człowiek była to osoba spalona – szerzej piszę o tym w książce. Czesław Miłosz – doskonale wiemy kim był – chociaż nosił legitymację SPP z nr.1. Z tym towarzystwem było mi nie po drodze. Wolałem już tych uważanych za komunistycznych. Świadomie wstąpiłem do ZLP dlatego, że oni byli dla mnie rozpoznawalni, czytelni. Większość z nich (jakieś 80 %) to były twardogłowe beztalencia literackie, ale oni mnie niczym nie mogli zaskoczyć. Bo wie pan nienawidzę zmiany postaw. Tak jak mnie akceptowano w ZSMP pod warunkiem, żebym nie robił polityki w „Gwoźnicy”, tak ja akceptowałem ZLP. No ale w tym ZLP rzeszowskim to nie było komu działać. Z całym szacunkiem do moich poprzedników, ale muszę stwierdzić, że tylko jeden Zbigniew Domino, który notabene cieszył się ogromną estymą ludzi partyjnych, był dobrym organizatorem. Więc gdy przyszedłem do ZLP, przyjęto mnie z otwartymi ramionami, pomimo tego, że byłem młodym człowiekiem. A sześcioletnie pukanie do ZLP o przyjęcie na członka zawdzięczam jednemu z moich ówczesnych kolegów, który na pewno nie przypadkiem, mimo składanych przeze mnie próśb o przekwalifikowanie z kandydata na członka, nie wysłał do Warszawy mojej trzeciej książki, która otwierała wtedy drzwi do pełnego członkostwa w Związku. To przykra opowieść o słabościach ludzkich. No ale zostałem w końcu przyjęty w 1990 roku.

 Jak Pan ocenia ówczesną działalność Związku w Rzeszowie?

Sądzę, że naprawdę wiele udało się zrobić. Wydaliśmy dwa almanachy, zrobiliśmy sześć międzynarodowych sesji literackich z udziałem pisarzy Polski, Słowacji i Ukrainy, a nawet USA, Niemiec i Litwy. Moim pomysłem były najpierw Złote i uzupełniane co 5 lat Diamentowymi Piórami. Były to nagrody przyznawane zarówno zdolnym jak i ważnym dla literatury (Diamentowe Pióra przyjęli od nas Tadeusz Różewicz i Wiesław Myśliwski). Lokalnie było to wydarzenie o dużym prestiżu, na nasze spotkania przychodzili przedstawiciele prasy, radia, telewizji. To była, moim zdaniem, ważna działalność, która miała wspierać lokalne talenty literackie.

2

Zebranie Oddziału ZLP w Rzeszowie w roku 1977. Przemawia 
ówczesny prezes Zbigniew Domino (Fot. archiwum ZLP/O Rzeszów)

Wspomniał Pan o wieloletnim prezesie ZLP \O w Rzeszowie – Zbigniewie Domino. Czy może Pan powiedzieć jaki był jego wpływ na środowisko literackie Rzeszowa? Znana jest przecież obecnie rola i czynny udział tego pana w strukturach aparatu represji PRL.

Ten wpływ był i jest ogromny! Proszę mi wierzyć. Jest kilka osób w ZLP, które naprawdę szanuję. Nie wszyscy z nich są mierni jako twórcy. Zbigniew Domino jest bardzo inteligentnym człowiekiem. Jak się okazuje, o złym życiorysie politycznym, ale bardzo inteligentnym. Jest jednocześnie „kołem napędowym” całego ZLP, utożsamia się ze związkiem – wydaje mu się, że to jest jego związek, jego dziecko tutaj w Rzeszowie. Sądzę, że i tak na dużo mi pozwolił, bo to dzięki niemu zostałem prezesem. Jednak po dokładnym poznaniu jego politycznego życiorysu uważam, że to jest kontrowersyjny człowiek. Ale niech go kto inny z tego rozlicza. Muszę tu także dodać, że byłem bardzo blisko towarzysko z Piotrem Kuncewiczem – wieloletnim Prezesem ZG ZLP. To była niezwykła postać. Europejczyk w pełnym tego słowa znaczeniu – niezwykła erudycja, inteligencja. On mi bardzo imponował. Powtarzał mi zawsze, że Zbyszek Domino to jest taki gość, który owszem był prokuratorem wojskowym, ale bardzo rzadko wnioskował o kary śmierci, można powiedzieć, że wcale. I ja uwierzyłem w to. W zasadzie Domino jest dla mnie przede wszystkim autorem „Bukowej polany”. To jest znakomita książka. Oparta na konflikcie polsko – ukraińskim, ale z lirycznym podtekstem i bardzo dobrze napisana. Jeśli chodzi o „Syberiadę polską”, to ja pierwszy ją recenzowałem i bardzo mi się podobała. I kiedy na spotkaniu w Bibliotece Wojewódzkiej Marek Pękala zaocznie zaatakował Dominę, publikując jednocześnie w tym samym dniu artykuł w „Nowinach” na temat jego przeszłości, to przyznaję, miałem wątpliwy zaszczyt go bronić. Powiedziałem wtedy, że będziemy oceniać go wyłącznie jako pisarza. Oczywiście nie przypuszczałem wówczas, że on będzie tak ideologicznie zajadły, że potrafi poświęcić cały ZLP.

Dlaczego poświęcić?

Dlatego, że dla niego najważniejsze jest, żeby ZLP istniał, nieważne jak „ubrudzony”. To jest mózg rzeszowskiego oddziału ZLP i autorytet dla wielu jego członków. On decyduje o wszystkim, chociaż oficjalnie w nic się rzekomo nie angażuje.

Zostańmy przy tym wątku. Jak w takim razie rozumie Pan „zły życiorys” autora dobrej książki. Czy w kontekście twórczości literackiej taka klasyfikacja może w ogóle występować?

Podam przykład. Kiedy byłem młodym człowiekiem w latach 70-tych, byliśmy wtedy pod wpływem wielkich romantyków współczesnych, tzw. samobójców: Stachura, Bursa, Milczewski, Wojaczek. I mówiąc o np. Wojaczku to krew mnie zalewa jak część prasy współczesnej próbuje go zrobić ideałem dla współczesnej młodzieży. To jest jakieś szaleństwo. Jako człowiek to była szumowina, lecz dla mnie dobry poeta. Widzi pan, dla mnie dobra poezja i ogólnie literatura, to jest to co ja zdołam w sobie zagospodarować i co z niej pamiętać.

Więc co jest ważne?

Chamstwo, pijaństwo i życie na pokaz. Czy to jest ważne? Teraz już nikt nie wie czy on się powiesił, czy wyskoczył przez okno jak wszyscy mówią. Czy za przeproszeniem, narzygał komuś do talerza, czy napluł. Ale to dla mnie dobry poeta. Więc się pytam: nie odróżni pan życiorysu od twórczości? Jeśli pan nie odróżni, to nic pan nie będzie wiedział o literaturze. Rzadko się zdarza, aby twórca życiem afirmował sens swojej twórczości. Ale są takie chlubne wyjątki, jak między innymi Zbigniew Herbert czy ks. Jan Twardowski.

Wróćmy do lat 80-tych. Dlaczego w tamtym czasie kojarzono Pana jako człowieka Solidarności?

Byłem normalnym członkiem „Solidarności” Nowin i Rzeszowskiego Wydawnictwa Prasowego. Prawdą jest, że zapisałem się dopiero trzy miesiące po jej powstaniu, ale tylko dlatego, że przewodniczącym był były lektor PZPR. Powiedziałem wtedy, że do takiego związku to ja się nie zapiszę. Zapisałem się, jak wybuchł strajk w Zakładach Graficznych. Wydawnictwo i drukarnia mieściły się wówczas w jednym budynku, a ja pracowałem w Wydawnictwie, a wcześniej siedem lat w tych Zakładach. Poproszono mnie, abym został rzecznikiem strajkujących drukarzy i przyznam, że prawie sam redagowałem gazetę strajkową „pod 19”.

szóstka_małe

Gazeta Strajkowa Rzeszowskich Drukarzy "pod 19-tką" nr.1 (001) 
z 4.września 1981r.(ze zbiorów W.Zielińskiego)

Czy ta aktywność miała jakieś konsekwencje po wprowadzeniu stanu wojennego?

Drugiego dnia stanu wojennego, a pierwszego roboczego, zostałem zwolniony z pracy. Gazety nie wychodziły. Dział, w którym pracowałem został zlikwidowany – taka była oficjalna wersja. Z Wydawnictwem po procesie, rozstałem się na zasadzie ugody. Pracy nie mogłem znaleźć przez rok. 17 grudnia poszedłem do mieszkania mojej siostry Grażyny i jej męża Mietka Eldera (przewodniczącego Solidarności w Zakładach Graficznych). Po sąsiedzku mieszkał Antek Kopaczewski. Poszedłem zapytać co z nim. Okazuje się, że10 minut po moim wyjściu SB zamontowała tam kocioł i zwinęli wszystkich, którzy przychodzili. Wróciłem do domu. Żona powiedziała mi, że był milicjant z karabinem i zostawił wezwanie na Komendę. A gdybym się nie zgłosił, to przyjdą po mnie. Do Komendy MO miałem pięćdziesiąt metrów, poszedłem. Jakieś dwie godziny trzymali mnie w poczekalni. Jako ciekawostkę powiem, że siedział tam też jeden facet, który strasznie mnie prosił, żebym wszystkim rozpowiadał, że on też tu siedział. Nazwiska nie podam. Zabrali mnie na górę. W pokoju było dwóch esbeków. Jeden to chor. Dziadosz, drugi nieznany. Zresztą oni nie mieli zwyczaju się przedstawiać (nazwisko tego pierwszego poznałem oczywiście później). Jeden mnie straszył i bił pięścią w stół, a drugi łagodził, uspokajał i zachęcał do współpracy. Powiedzieli, że mnie będą internować. Odpowiedziałem, że jestem na to przygotowany (miałem z sobą ręcznik, przybory do golenia, mydło, tomik wierszy i książeczkę do modlitwy). Znali doskonale moją sytuację materialną i zaproponowali, że załatwią mi natychmiast pracę i mieszkanie. Miałbym tylko podpisać, że będę się z nimi spotykał co dwa tygodnie i będę współpracował. Odmówiłem. Odpowiedzieli, że muszą mnie internować. Powiedziałem: trudno. Ale wtedy przedstawili mi jeszcze „jedno wyjście”, bo na pytanie czy mam coś przeciwko Polsce Ludowej odpowiedziałem, że przeciwko Polsce nic, a czy ona „ludowa”, to mnie nie interesuje. No i jest w moich dokumentach takie oświadczenie, że nie będę podejmował żadnych kroków przeciwko Polsce Ludowej. Niczego innego bym nie podpisał. Po pierwsze dlatego, że w tym czasie mało kto sobie wyobrażał, że w ogóle jakaś inna Polska kiedyś będzie, a po drugie ja naprawdę nie byłem klasycznym działaczem Solidarności czy podziemia. Po prostu reprezentowałem siebie. Ale jednocześnie nie mogłem się pogodzić ze zwykłym chamstwem w wykonaniu partyjnych towarzyszy. Dzisiaj mam podobny stosunek do formacji politycznej sprawującej władzę. Tyle afer z udziałem członków PO nie zanotowano nawet podczas istnienia PRL!

Zainteresowanie SB nie kończyło się zazwyczaj na takich kontaktach. Odczuł Pan jakoś obecność służb?

Wiem, że byłem obserwowany i śledzony. Lecz najgorsze było to, że nie miałem pracy. W tym czasie otrzymywałem pomoc z parafii MB Saletyńskiej i od oo. Bernardynów. Pomagali mi dobrzy ludzie, tacy jak między innymi pan Myśliwiec. Dziś mogę im tylko podziękować. Jednocześnie okazało się, że połowa ludzi z Zarządu Regionu, która się nade mną litowała, to byli tajni współpracownicy bezpieki…

siódemka_małe

IPN Rz 053/40 t.2,S.O.krypt."MUZA",
pismo Naczelnika Wydz.V SB KWMO w Rzeszowie mjr.St.Śledziony 
(kopia ze zbiorów W.Zielińskiego)

A SOR kryptonim ”Literat”?

No tak. Założono taką sprawę, gdzie byłem głównym „figurantem”. Lecz naprawdę nie mogę zrozumieć dlaczego formalne zainteresowanie moją osobą ze strony SB zaczyna się dopiero w 1984 roku. Co robili przez tyle czasu? Według akt sprawę założyli mi w 1984 a w marcu 1985 zwerbowano do mojej sprawy TW o pseudonimie „Literat”. We wrześniu 1986 skończyli ze mną – chyba uznali, że ze mnie żaden antysocjalista. Prawdą jest, że nie chciałem być kimś, kim nie byłem. Nie chciałem budować swojego image’u na kłamstwie. Co ważne w tym samym czasie skończono współpracę z TW „Literatem”. Wśród sposobów inwigilacji zastosowano wobec mnie tzw. podsłuch operacyjny, założono mi kontrolę korespondencji domowej. Myśleli chyba, że mają mnie w garści.

A Pan myśli, że mieli? Codzienne życie ze świadomością pozostawania w zainteresowaniu tajnych służb, w raczej ponurej rzeczywistości PRL, do tego smutna konstatacja, że „literaturę” znacznie łatwiej „robić” zgodnie z linią partii – to przecież były, jak wiemy obecnie, często wystarczające przesłanki żeby się ugiąć.

Bywało naprawdę różnie. Proszę sobie wyobrazić, że pewien człowiek z Nowej Huty mówił, że jak nie będzie donosił, to mu zamordują żonę. A oni byli przecież zdolni do wszystkiego. Jak Pan myśli, można było w to uwierzyć? Ja takich sytuacji nie miałem, więc nie mogłem z siebie robić bohatera, ale powiem panu nie wiem jak bym się zachował. Oczywiście mnie też wałkowano, próbowano nastraszyć, ale w inny sposób. Poza tym ja naprawdę nie byłem antysocjalistą, żadnym działaczem podziemia. Byłem jednak człowiekiem, który miał w sobie pewną dumę. Największą pretensję mam do tych, którzy zgodzili się na współpracę tak łatwo….

Trzeba chyba rozumieć postawy i decyzje, które zapadają pod presją, przecież…..

Proszę pana! Byłem sędzią piłki nożnej. Sędziowałem od C klasy do I ligi (tam jako liniowy). Niejeden raz odczuwałem presję tysięcy ludzi, którzy próbowali naciskać na podjęcie przeze mnie sędziowskich decyzji. Oczywiście analogia może nie do końca trafna, ale zawsze trzeba było być sobą. Być w miarę uczciwym człowiekiem. To się oczywiście różnie układa.

Książka dość jednoznacznie opisuje Pana stosunek do środowiska literackiego PRL, a jak Pan dziś ocenia postawy ludzi, którzy wówczas pracowali w strukturach bezpieki?

Ludzie byli jacy byli. Jeden pracował w MPO jako kanalarz, drugi był milicjantem. Tylko wie pan, trzeba było być człowiekiem. Dlaczego ja miałbym teraz kogoś obrażać; bo ja jestem byłym działaczem „Solidarności”? Ja nim nigdy w sensie dosłownym nie byłem. Ale jeżeli się do „Solidarności” zapisałem, to tylko po to, żeby ta Polska była lepsza. Jednocześnie gdy chciano mi dawać różne dokumenty mówiące za dużo o innych – odmówiłem, bo uważam, że każdy ma prawo do prywatnego życia. Naprawdę nie byłem żadnym konspiratorem. Mówiłem otwarcie co myślę, nie ukrywałem niczego. Wszystko co robiłem, robiłem z przekonania. Uważałem, że to był bandycki ustrój, nie oparty na żadnej logice. Ale starałem się w każdym człowieku jako pisarz widzieć coś dobrego. Czułem się przede wszystkim autentycznym pisarzem. Byłem może idiotą .Uważałem się bowiem za romantyka i poetę, który nie powinien się zniżać do poziomu, który reprezentują ci panowie z „resortu”.

W „Bagnie” przedstawia Pan ciekawy obraz działalności literackiej na styku z opiekuńczą rolą PZPR, która działała poprzez odpowiednie wydziały, zarówno na szczeblu centralnym jak i wojewódzkim. Jak wyglądało zainteresowanie tych struktur działalnością ZLP?

Partia mogła wpływać na wszystkie obszary aktywności artystycznej, także na działalność ZLP. Wielu twórców wprost określało swoją dużą przydatność w kreowaniu ówczesnej rzeczywistości. Stwarzano im wtedy znacznie lepsze warunki. Ale rzeczywistość kształtują osobowości, mocne charaktery, postacie, z którymi inni się liczą. Jedyną osobą w naszym środowisku literackim, którą darzono ze strony partii zaufaniem był Zbigniew Domino. Z nikim więcej żaden komitet się nie liczył. A Zbigniew Domino był prezesem tyle razy, ile chciał. Podam ciekawy myślę przykład. Na jednym ze spotkań literackich Domino pyta: kto chce pracy? Zgłosiłem się. I na jego rekomendację zgłosiłem się do KW. Tam zaproponowano mi pracę wśród nich w Komitecie, oczywiście pod warunkiem wstąpienia do PZPR. Odmówiłem. Powiedziałem, że jestem katolikiem i nie chcę chrzcić swoich dzieci po kryjomu. Wówczas przedstawiono mi propozycję zatrudnienia w Wydawnictwie Prasowym mówiąc, że tam przejdę ideologicznie pewną szkołę i dam sobie jakoś radę. To dzięki panu Domino zdobyłem tą pracę. Tylko on się liczył. Nikt inny nie miał nic do powiedzenia. Pamiętajmy, że był członkiem KW, a potem awansował na zastępcę kierownika Wydziału KC.

Wymienia Pan nazwiska bądź inicjały osób, które tworzyły środowisko literackie Rzeszowa, Podkarpacia, w kontekście ich współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Nie chcę zdradzać szczegółów książki, ale ton rozliczenia z ich przeszłością łagodzi Pan niezwykle obszernym wstępem, który dla mnie był wręcz szokujący. Swoistą obrona ich podłości czy próby usprawiedliwiania ich czynów, w Pana ustach brzmią dość niesamowicie. Przytacza Pan np. znany komunikat Prymasa Glempa, który po ogłoszeniu stanu wojennego stwierdził moralną nieważność podpisywania tzw. lojalek wobec komunistycznego reżimu, jednocześnie w ocenie działalności tajnych współpracowników zastrzega Pan wyjątkową ostrożność w przypadkach braku podpisów pod zobowiązaniami do współpracy. Próbuję zrozumieć tą konstrukcję osobowości, która jakby z trudem nazywa oczywiste zło i krzywdę wyrządzone jej z niskich pobudek. Mówiąc wprost – dlaczego Pan broni tych ludzi? Czy są tego warci?

To było przecież moje „środowisko naturalne”! Grono najbliższych często ludzi, którym ufałem, żyłem wśród nich. Mieliśmy wspólne zainteresowania, no ale przede wszystkim łączyły nas pasje literackie. Szok, który przeżyłem nie zwalnia mnie w żaden sposób z pewnej powściągliwości w sądach wyrażanych na temat tych ludzi. Nie chciałem rozstrzygać tajemnic ludzkiego postępowania. Jak piszę w książce – ograniczyłem się tylko do przedstawienia faktów postępowania niektórych z nich. Uważam, że nikogo nie wolno pomawiać bezpodstawnie i oskarżać o współpracę ze służbami PRL, ale z drugiej strony jeżeli ja posługuję się dokumentami IPN, to chyba na ich podstawie, na podstawie własnej wnikliwej weryfikacji danych mogę w to wierzyć lub nawet być tego pewnym.

Okazuje się, że w jednym przypadku będzie Pan chyba jeszcze tą pewność musiał „udowodnić”…. Mam na myśli proces zakończony w I instancji z pozwu zarejestrowanego w ewidencji SB, znajdującej się w zasobach IPN, jako TW o pseudonimie „Literat”.

Życie przyniosło mi nowe doświadczenia i jak się okazuje dla Sądu w Rzeszowie dokumenty zweryfikowane przez prokuratorów IPN i wydane oficjalnymi Notami, zaświadczającymi o fakcie bycia tajnym współpracownikiem SB, nie przedstawiają żadnych wartości. Czy w takiej sytuacji, ma pan do mnie „pretensje” o ostrożność i łagodność wobec byłych agentów SB, zweryfikowanych na mocy sejmowych ustaw i postanowień Sądu Najwyższego oraz Trybunału Konstytucyjnego, jak w przypadku osoby wskazanej przez IPN jako TW „Literat”? Proszę mi wierzyć, że tego człowieka szczególnie broniłem w gronie literackim. Nie spodziewałem się, że może się tak zachować. Choć trzeba jasno powiedzieć, że moim zdaniem jest to wyjątkowo zdolny człowiek, dobrze piszący. Jednak sprawa toczyć się będzie nadal przed sądem II instancji i nie chcę ujawniać jej szczegółów.

No właśnie. Proszę powiedzieć, co się zmieniło w Pana życiu po wydaniu „Bagna”.  Opisanie tamtej rzeczywistości wpłynęło jakoś na Pana?Czy środowisko literackie podjęło próbę jakiejś polemiki z zaprezentowanym w książce obrazem?

Ta książka była dla mnie swego rodzaju oczyszczeniem. Musiałem ją napisać. Jednocześnie polemiki nikt nie podjął (poza jednym pozwem sądowym).Okazało się, że tym, którym jej wydanie było nie w smak, nie starczyło wiele odwagi. Dostawałem anonimy do domu i telefony, które zgłosiłem do prokuratury. Zakończyło się to tak, że podobno jakaś nieszczęśliwa osoba czuła się obrażona, że została pominięta przeze mnie jako prezesa w pisaniu i publikowaniu swoich wierszy. Była to sprawa delikatnie mówiąc, wątpliwa. Były też telefony nie anonimowe wyrażające opinie na temat wartości książki. Wplątano w to także moją żonę, wygadując różne rzeczy na mój temat. Prokuratura oczywiście umorzyła śledztwo w tej sprawie. Choć były też próby zastraszania mnie, które wyraźnie odczułem. Dostawałem też telefony o dziwo, pozytywne. Wiem, że nawet pracownicy IPN kupowali tę książkę, chwalili nawet. Lecz przyznam, że sam nie jestem z niej do końca zadowolony. Jak już mówiłem, w ogóle nie planowałem wydać tej książki. Zrodziła się ona spontanicznie z buntu przeciwko oszustwu. Czułem się oszukany. Tyle dla tego środowiska zrobiłem, więc mogę zapytać jakie powody miał np. TW „Literat”, żeby na mnie donosić? Człowiek, którego broniłem wobec całego środowiska, którego talent podkreślałem wszędzie, wnioskując nawet o nagrody dla niego. Faktycznie byłem człowiekiem, który za dużo mówił, tym samym szkodziłem sobie – jak się okazało. Mówią mi dziś niektórzy, że powinienem tą książkę napisać wiele lat temu – wówczas zrobiłbym pewnie sporą karierę polityczną. Ale mnie to nie interesuje. Nie interesuje mnie żadna kariera.

Więc dlaczego Pan ją napisał? Może nie warto było grzebać w tym bagnie?

Chodzi o pewną czystość w tym środowisku, o możliwości dla wszystkich twórców, bez względu na to czy ktoś jest z PZPR czy z Solidarności,. Albo ugrzęźniemy w tym bagnie na zawsze, albo stworzymy w Rzeszowie i na Podkarpaciu autentyczne środowisko twórcze ludzi, którzy mają talenty, chociaż inaczej widzą przeszłość i obecną rzeczywistość. Oceniajmy każdego człowieka indywidualnie, a nie jako „masę” czy mętne „środowisko”. Weźmy tu np. Zbigniewa Dominę. Oceniajmy go jako pisarza.

Pisze Pan, przytaczając korespondencję, że starał się o wydanie i promocję książki we współpracy z Oddziałem IPN w Rzeszowie.

Zaproponowałem Oddziałowi IPN w Rzeszowie wydanie „Bagna”. Odpowiedziano mi, że ze względu na popularnonaukowy charakter opracowania, który nie wyczerpuje cech publikacji historycznej nie jest możliwe wydanie go w rzeszowskiej serii oddziałowej. Jednocześnie doceniono erudycję autora i zachęcono do dalszego poszukiwania wydawcy.

Czy kurtuazyjna skądinąd odmowa IPN miała wpływ da wydanie książki?

Oczywiście. Sądzi pan, że łatwo jest znaleźć wydawcę, który podejmie się tematu tak mało dziś atrakcyjnego, nie przynoszącego zysku i obarczonego ryzykiem procesów z „pomówionymi”? Udało się ją wydać i to jest najważniejsze, choć nakład i promocja mogą pozostawiać wiele do życzenia.

Jaką w takim razie promocję miało „Bagno” i jak Pan ocenia zainteresowanie pierwszą tego typu publikacją w naszym mieście ze strony lokalnych mediów?

Wysłano książkę do wszystkich redakcji rzeszowskich gazet, telewizji i radia. I nic się nie wydarzyło. Zupełnie nic. Po prostu nikt się tym lokalnie nie zainteresował. Ukazała się tylko jedna recenzja pióra pana Masłonia w ogólnopolskiej gazecie. Ponieważ w warstwie prozatorskiej uznał książkę za „ważną nie tylko dla środowiska literackiego Rzeszowa”, a bardzo zganił za znajdujący się tam wiersz, nazywając go nawet grafomanią, z którą się dotąd nie spotkał, natychmiast dostałem do domu anonim z triumfującym komentarzem: „Trzeba było dopiero red. Masłonia, abyś zrozumiał, że jesteś grafomanem!”. Takie to nasze rzeszowskie, że aż rozśmieszające, zamiast przygnębiać zgodnie z zamysłem „animatora”…

Z drugiej strony trudno wymagać, żeby jeden z bohaterów książki, nie będący jednak tajnym współpracownikiem, pracujący w telewizji, był specjalnie zainteresowany jej promocją. Właściwie trudno powiedzieć o istnieniu w Rzeszowie jakiegoś środowiska dziennikarskiego. Dla mnie dziennikarz to człowiek, który poprzez obiektywizm potrafi zachować indywidualność. Sądzę, że istnieją pewne powiązania, które determinują poczynania lokalnych dziennikarzy, ograniczające ich suwerenność. Nie czarujmy się: „Bagno” promocji nie miało. Jesteście pierwszą redakcją, która wykazuje zainteresowanie tą książką.

Przygotowuje Pan do druku kolejną książkę.

Tak, mogę powiedzieć, że dotyczy „nadzoru” Służby Bezpieczeństwa nad środowiskiem artystycznym województwa podkarpackiego ze szczególnym uwzględnieniem Rzeszowa. A więc ludzie kultury i sztuki. Ale chcę dodać, że zaraz po tej pozycji, ukończyłem następną o akcentach politycznych, do czego zmusił mnie werdykt Sądu I instancji w sprawie TW „Literat”. Jest oparta o przesłanie dzieł Ignacego Krasickiego i nosi tytuł „Śmiejmy się chociaż i z przewielebnych”. Jednak jest to raczej książka nie do śmiechu. Tylko kto to wyda?

dziewiątka_małe

IPN Rz 053/40 t.10,Wniosek o wszczęcie S.O.krtypt."MUZA",
(kopia ze zb. W.Zielińskiego)

Czy to niejako kontynuacja ,nawiązanie do problematyki zawartej w „Bagnie”? Proszę przybliżyć czytelnikom THR jakieś szczegóły.

Pierwsza nosi tytuł „Sprawa obiektowa kryptonim MUZA”, tak samo jak zespół akt wytworzonych przez Służbę Bezpieczeństwa w celu inwigilacji i często dezintegracji szeroko pojętego środowiska artystycznego naszego miasta oraz Regionu. Pod wieloma względami książka ta będzie się różnić od „Bagna”. Przede wszystkim mój stosunek do tej problematyki uległ pewnej zmianie. Druga to opis politycznych „wygłupów” znanych postaci politycznego i artystycznego życia, czynionych dla doraźnych korzyści.

Wciąż jednak Pańskie zainteresowania prozatorskie dotyczą szeroko pojmowanego rozliczenia się z PRL. Poprzednia książka „Bagno” pozostawia na pewno pewien niedosyt u czytelnika. Czy z pana perspektywy ten niedosyt przełożył się na potrzebę rozwinięcia, poszerzenia wiedzy o nowe, nieznane wcześniej fakty z tamtego okresu?

Wydaje mi się, że człowiek, który współtworzył to środowisko, odpowiadał za nie, ma jakiś moralny obowiązek mówić o tym, a jednocześnie ma poczucie moralnego kaca, jeśli się dowiaduje, że wielu liderów w tych środowiskach, wielu ludzi o bardzo znaczących nazwiskach zajmowało się nie tylko działalnością kulturalną lecz także współpracą z SB. Wielu ludzi może to dzisiaj śmieszyć, że dla mnie to był szok, że może zbyt ufałem i wierzyłem wszystkim ludziom, byłem zbyt naiwny. Przytoczę tu pewną prawdziwą historię. Przewodniczący ZLP powiedział kiedyś, że on nie ma pretensji do tych, którzy donosili, bo były to takie czasy, że wszyscy, według niego, musieli donosić. Według mnie nie tylko nie wszyscy musieli donosić, ale nikt nie powinien tego czynić! Pamiętajmy, że świat kultury to jest trochę inny świat niż np. świat polityki. Jeżeli my wierzymy w ten świat kultury, wierzymy w to co tworzymy, „sprzedajemy” swoje osobowości, to być może donosząc, nigdy tych osobowości nie mieliśmy! Mam takie poczucie, że artysta to jest ktoś, kogo w żaden sposób nie można porównać do współpracownika SB.

dziesięć (jeden)_mały

dziesięć (dwa)_mały

IPN Rz 053/40 t.10,wniosek Zastępcy Komendanta Wojewódzkiego MO 
ds.Służby Bezpieczeństwa w Rzeszowie o wszczęcie S.O.krypt."MUZA" 
(kopia ze zbiorów W.Zielińskiego)

To bardzo klarowny postulat, lecz czy on wytrzymuje próbę w konfrontacji z rzeczywistością?

Odpowiem inną prawdziwą historią. Miałem propozycję dotyczącą tego, że dostanę etat w jednej z redakcji, jeżeli będę donosił na dwóch moich kolegów pisarzy. Oczywiście natychmiast odrzuciłem tę propozycję. Jednocześnie natychmiast powiadomiłem o tym obu kolegów. Dzisiaj się okazało, że obaj ci koledzy byli według akt IPN tajnymi współpracownikami SB.

Czy w takim razie w nowej książce pojawią się nazwiska współpracowników bezpieki z opisywanego okresu?

Nie będę publikował żadnych nazwisk to nie tylko ze względu na doświadczenia z rzeszowskim Sądem I instancji. Ujawniam tylko pseudonimy tajnych współpracowników, kryptonimy prowadzonych spraw i sygnatury dotyczących ich dokumentów. Pojawią się za to nazwiska pokrzywdzonych przez tych, którzy współpracę podjęli. Ujawnię także nazwiska oficerów, którzy prowadzili działania operacyjne wobec opisywanych środowisk.

Proszę wobec tego przybliżyć czytelnikom THR zakres badawczy, którego dotyczy nowa książka. Które instytucje czy grupy twórcze zainteresowały Pana szczególnie?

W obrębie prowadzonej przez bezpiekę sprawy obiektowej kryptonim MUZA istniały tzw. podteczki, które obejmowały swym zakresem całość działań prowadzonych wobec poszczególnych instytucji i tak:
podteczka I – Pracownie Konserwacji Zabytków
II – Związek Literatów Polskich o/ Rzeszów
III – Teatr im. Wandy Siemaszkowej
IV – Związek Polskich Artystów Plastyków o/ Rzeszów
V – Wojewódzka Biblioteka Publiczna
VI – Estrada
VII – Filharmonia
VIII – Dom Książki
IX – Wojewódzki Dom Kultury
Jak więc widać obszar zainteresowania służb specjalnych PRL obejmował właściwie wszystkie aspekty życia, nie oszczędzając nawet instytucji kultury i sztuki. Cały ten obszar postanowiłem zbadać i opisać.

Untitled-1

IPN Rz 053/40 obwoluty tzw.podteczek 
w S.O ktypt. "MUZA" (ze zbiorów W.Zielińskiego)

Jak ocenia Pan zakres merytoryczny i stan akt, które opisują w pewien sposób tamtą rzeczywistość. Pytam tu także o ich objętość i ewentualne ubytki, np. wskutek ich brakowania czy niszczenia.

Właściwie akta główne zachowały się niemal w całości i w niezłym stanie. Jeżeli jakieś zagadnienia interesowały mnie szczególnie, np. związane z jakimś „specjalnie zasłużonym” tajnym współpracownikiem, po prostu prosiłem o ich udostępnienie. Wówczas zdarzały się teczki zniszczone, niepełne, bardzo „okrojone”. Z rzeczy niezwykle ciekawych, proszę sobie wyobrazić, że zamiast teczek pojawiały się informacje, że niektóre osoby, np. ze środowiska literackiego pozostawały w zainteresowaniu Wydziału II
Służby Bezpieczeństwa zajmującego się kontrwywiadem. Dla mnie połączenie literat i kontrwywiad to jakieś dwa różne kosmosy!

jedenastka_małe

dwunastka_małe

IPN Rz 053/40 t.10,wykaz prowadzonych spraw w S.O.krypt."MUZA" 
(ze zbiorów W.Zielińskiego)

Czy coś szczególnie zwróciło Pana uwagę po zapoznaniu się z całością SO krypt. „Muza”?

Na pewno swoista „rywalizacja” pomiędzy instytucjami w ilości tajnych współpracowników. Z tej batalii „zwycięsko” wyszedł Teatr im. Wandy Siemaszkowej, który „pokonał” Wojewódzki Dom Kultury. Ale mówiąc całkiem serio w wielu przypadkach cała perfidia SB polegała na tym, że niektóre osoby pozyskane do współpracy były wcześniej prześladowane. Były na nie organizowane sprawy, działania operacyjne.

W obecnej rzeczywistości nie obawia się Pan negatywnych skutków związanych z publikacją tych informacji w najnowszej książce?

Pisarz, podobnie jak dziennikarz powinien mówić prawdę. Jeżeli mówię prawdę, to czego miałbym się bać? Tak myślałem przed zakończeniem sprawy sądowej, dotyczącej wskazanego aktami SB i IPN, jako TW o pseudonimie „Literat”. Ale nie mam zamiaru przyznawać racji fałszującym przeszłość. Nie ugnę się nawet przed wyrokami Sądu! Myślę, że osąd książki będzie tak różny jak w przypadku „Bagna”. Pojawią się dwie skrajności. Ludzie, którzy „odczytają” siebie jako pokrzywdzeni powiedzą, że to dla nich jest już historia, ale dobrze się stało, że przynajmniej przypomina im się w jakich podłych czasach żyli. Natomiast większość chyba powie, że są to jakieś bzdury z IPN -u, że to nieprawda, że Zieliński robi to żeby wywołać sensację, po to żeby się skarżyć na środowisko, które opuścił. Piszę w imię prawdy, w imię zachowania jej dla przyszłych pokoleń. Za jakieś pięćdziesiąt lat, kiedy nas nie będzie, następne pokolenia będą rozpatrywać to wyłącznie w kategoriach historycznych. Dla nich w większości nie będą to postacie znane, ale będą znane ich czyny. Im pozostawiam osąd. Sądzę, że choćby z tego powodu miałem moralne prawo pisać tego typu książki. Odpowiadając na pytanie – spodziewam się kolejnych reperkusji. Z której strony – zobaczymy.

Więc Pana zdaniem współcześni Polacy nie będą potrafili jej właściwie odczytać? Do kogo w takim razie chciałby Pan ją adresować?

Współcześni za bardzo żyją sprawami życia codziennego. Mimo wszystko myślę, że jest ona adresowana do ludzi wrażliwych, takich, którzy chcą znać prawdę. Pozwolę sobie tutaj na refleksję bardziej ogólną. Proszę pamiętać, że komunizm, socjalizm, PRL to nie są moje wymysły. To jest coś co istniało naprawdę. Przeżyłem w tym ustroju pięćdziesiąt lat. To jest pewien bagaż doświadczeń. Nie mogę zrozumieć, gdy np. niektórym rządzącym wydaje się, że Polska zaczęła się wtedy, gdy oni doszli do władzy. Taką samą przecież logiką posługiwali się komuniści przejmując po wojnie władzę. Chciałbym, by ta książka mogła przyczynić się do kształtowania właściwej, czyli obiektywnej postawy w patrzeniu na sprawy naszego kraju.

trzynastka_małe

czternastka_małe

IPN Rz 053/40 t.10,S.O. krypt."MUZA",wykaz tajnych współpracowników
 i kontaktów operacyjnych (kopia ze zbiorów W.Zielińskiego)

Z perspektywy znajomości dokumentów i ówczesnych realiów, Pana zdaniem, osoby współpracujące z bezpieką prezentowane w najnowszej książce, które znacząco wpływały na życie kulturalne, artystyczne naszego miasta nadal ten wpływ posiadają , czy też może wycofały się z przestrzeni publicznej i zostały jakoś zmarginalizowane przez nowe czasy, inną rzeczywistość? Może spotkały się z jakimiś oznakami ostracyzmu środowisk, które reprezentowały?

Nie mogę jednoznacznie powiedzieć, czy mają jakiś wpływ bez pewnego zastrzeżenia, że sprawy kultury są dziś postawione na odległym miejscu. Cokolwiek by się powiedziało o ustroju, który opisuję, paradoksem jest to, że dbał o sprawy kultury więcej jak dziś to się czyni! Gdybym powiedział coś innego to przestał bym być wiarygodny dla swoich czytelników.

No więc czy dawni TW pozostali do dziś aktywni w swych środowiskach, czy nadal jak to się mówiło „robią w kulturze”?

Jakie to życie kulturalne w mieście i na Podkarpaciu jest, wszyscy wiemy. Ale oczywiście są tacy, którzy wciąż działają. Także tacy, którzy chcą odgrywać znaczącą rolę. Jednak najbardziej przerażające jest to, że ci ludzie jakby nie zdawali sobie sprawy z tego co robili. Twierdzą, że w zasadzie działali w takich czasach, w takim ustroju, że niczego innego nie można było zrobić. Podobno życie to na nich niejako wymuszało – co jest oczywiście nieprawdą, bo przecież było wielu uczciwych, którzy nie chcieli donosić, chcieli żyć normalnie, choć może skromniej. Generalnie myślę, że dzieje się z nami jako społeczeństwem coś niedobrego, że to tzw. ”gruba kreska” Mazowieckiego uczyniła w naszym życiu zbiorowym największy chaos. Pomieszało się złe z dobrym. Pomieszali się agenci z uczciwymi ludźmi. Z pewnością brak rozliczenia tamtego systemu ma duży, jeśli nie decydujący wpływ na dzisiejszą kondycję szeroko rozumianego świata kultury w naszym kraju. Z tym, że chcę zastrzec, że nie idzie mi o jakieś wtrącanie ludzi do więzień. Oczywiście, jeśli ktoś dopuścił się jakiejś zbrodni, to musi za to odpowiedzieć. Proszę zwrócić uwagę, że cywilizowane narody, np. Czesi czy Niemcy, na okres 10-15 lat odsunęli funkcjonariuszy aparatu władzy totalitarnej od sprawowania władzy. Po 1989 roku w Polsce to nie nastąpiło. Obecnie byli oficerowie SB otrzymują większe emerytury niż ich ofiary.

piętnastka (jeden)_małe

piętnastka (dwa)_małe

IPN Rz 053/40 t.2,S.O. krypt."MUZA",informacja z rozmowy z kontaktem 
służbowym "Z.D." (kopia ze zbiorów W.Zielińskiego)

Wracając do Pańskich publikacji – w obliczu faktów w nich zawartych oraz tych niewesołych konstatacji – co musiało by się wydarzyć, aby życie społeczne ze szczególnym uwzględnieniem naszego lokalnego kulturalno – artystycznego, uległo oczyszczeniu, odnowie? Czy to w ogóle możliwe?

Myślę, że to możliwe, wymaga jednak pewnego trudu od nas wszystkich. Wymaga prawdy. Rzecz oczywiście nie dotyczy tylko spraw kultury. Dotyczy całego naszego życia. Nie wyłączając życia politycznego, od którego nie jesteśmy przecież wolni. Pamiętajmy, że w Polsce zmiana polityczna tzw. transformacja ustrojowa dokonała się bardzo umownie – nie praktycznie. W tym sensie, że przecież żadną tajemnicą nie jest, iż towarzysze partyjni i inni funkcjonariusze służb w zamian za zrzeczenie się władzy politycznej otrzymywali rozmaitą „pomoc”, także finansową, która została skutecznie skierowana na budowanie nowych struktur gospodarczych – banków, przedsiębiorstw prywatnych. Nie mieli takiej szansy w budowaniu tego kapitalizmu ludzie uczciwi, poszkodowani przez tamten system. Tego wątku w książce nie poruszam, choć z pewnością zasługuje on na szersze rozwinięcie.

szesnastka_małe

IPN Rz 053/40 t.10,S.O.krypt. "MUZA",pismo Z-cy Nacz.Wydz.III WUSW 
Rzeszów do Naczelnika Wydz.IV  Depart.III MSW 
(kopia ze zbiorów W.Zielińskiego)

Więc mimo przebijającej się czasem nadziei, dochodzi Pan raczej do smutnych wniosków.

W takich okolicznościach często dziś zdaję sobie sprawę, że mój wysiłek i wysiłek wielu podobnych idzie na marne. Ktoś powie: po co to wszystko robisz? Zawsze wtedy odpowiadam, że dla zachowania wartości historycznej i prawdy tamtych czasów. A brak szerokiego zainteresowania tymi sprawami to wynik swoistej degrengolady, jakiej po 1989 roku uległo nasze społeczeństwo. Nie pamiętamy o tych ludziach, którzy dla nas współczesnych ginęli, byli aresztowani, prześladowani.

Jak wobec tego postrzega Pan siebie dziś, w kontekście własnej próby opisania rzeczywistości PRL ?

Poprzez te książki czuję się głównie kronikarzem, człowiekiem, który chce oddać klimat i prawdę tamtych lat.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

Dziękuję! Pozdrawiam czytelników THR!

Rozmawiał Sławek Bury

Article 16

$
0
0

baner_v1

Autor: Marcin Maruszak

             Aby zrozumieć symbolikę związaną z sylwetkami żołnierzy AK z omawianego terenu, należy na wstępie przedstawić czytelnikowi szczegóły walk z Niemcami miejscowego zgrupowania AK w okresie akcji „Burza”. Ze względów militarnych i propagandowych największe znaczenie miała potyczka z wojskami niemieckimi w przysiółku „Gaj” wchodzącym w skład Boguchwały oraz pomoc udzielona przez miejscowych AK-owców wkraczającej na te tereny Armii Czerwonej.  Wieloletnie próby wymazania omawianych wydarzeń z podręczników historii oraz pamięci miejscowych mieszkańców, stanowią symboliczny przykład propagandy kłamstwa, na bazie której wielu miejscowych działaczy komunistycznych robiło karierę w partii i bezpiece.

Akcja na Gaju

            Wydarzenia ostatnich dni lipca 1944 roku zapisały się na trwałe w dziejach Rzeszowa i jego okolicy. Przede wszystkim ze względu na trwającą akcję powstańczą Armii Krajowej o kryptonimie „Burza”. Jej celem było wyzwalanie terenów Polski z wojsk niemieckich oraz organizowanie władzy na wyzwolonych terenach. Zgodnie z założeniami „Burzy”, AK miała występować w roli gospodarza przed wkraczającymi na te tereny oddziałami Armii Czerwonej, a organizowaniem struktur władz państwowych miała się zajmować administracja cywilna Polskiego Państwa Podziemnego. Zanim jednak sowieci weszli w dniu 2 sierpnia 1944 r. do Rzeszowa, najbliższe okolice miasta stały się areną intensywnych działań partyzanckich oddziałów AK i Batalionów Chłopskich, które skutecznie paraliżowały ruchy Wehrmachtu i niemieckiego aparatu bezpieczeństwa. Prowadzone wówczas walki obfitowały w szereg niezwykłych wydarzeń, które świadczą o poświęceniu i bohaterstwie ich uczestników. Jeden z ważniejszych i całkowicie wymazanych z ludzkiej pamięci epizodów tamtego okresu, miał miejsce na południowych przedmieściach Rzeszowa. Oto jego krótki opis, zrekonstruowany w oparciu relacje i dokumenty.

Fragment meldunku Inspektoratu AK Rzeszów z okresu Burzy (Ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

Fragment meldunku Inspektoratu AK Rzeszów z okresu "Burzy" 
(Ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

Przed świtem 26 lipca 1944 r., w pobliżu drewnianego mostu na rzece Lubczy w Boguchwale zebrali się żołnierze AK z drużyny dywersyjnej plutonu dowodzonego przez ppor. Stanisława Rzepkę ps. „Jastrząb”, który wchodził w skład Zgrupowania II „Wschód” Obwodu AK Rzeszów. Ich zadaniem było paraliżowanie transportów niemieckich na linii kolejowej i drodze łączącej Rzeszów z Boguchwałą. Oddziałem tym dowodził  nieznany do dzisiaj z imienia i nazwiska podoficer o pseudonimie „Zagłoba”, a skład uzupełniali żołnierze AK z miejscowości Zwięczyca, Racławówka i Drabiniaka, m.in.: Hieronim Bednarski ps. „Nawrócony”, Antoni Rzucidło ps. „Szkop”, Wojciech Buczek ps. „Zając”, Tadeusz Miąsik ps. „Mikuś”, Adam Rusin ps. „Sroka”, Piotr Rusin, Zdzisław Rusin, Władysław Kalandyk, Mieczysław Półchłopek ps. „Wierzba”, Jan Ślęzak ps. „Edian”, Józef Lasota, Józef Buda, Józef Materna, Tadeusz Dronka, Marek Szalacha, Jan Złamaniec ps. „Grab”, Marian Cyrek, Karol Miąsik, Albin Kruczek, Paweł Grzebyk i Adam Wróbel. Zgodnie z rozkazami otrzymanymi dzień wcześniej, wszyscy posiadali biało-czerwone opaski z napisem AK-WSOP (Armia Krajowa-Wojskowa Służba Ochrony Powstania). Broń, w którą zostali wyposażeni była przeważnie zdobyta na Niemcach, w trakcie licznych akcji organizowanych na transporty kolejowe oraz na pojedyncze patrole wroga. Były to m.in. pistolety maszynowe, karabiny „mauser”, jeden RKM, granaty i broń krótka. Żołnierze „Zagłoby” stanowili elitę podziemnej armii na tym terenie. Byli dobrze wyszkoleni. Wielu z nich służyło wcześniej w formacjach zbrojnych II Rzeczpospolitej. Jako żołnierze dywersji dysponowali najlepszą bronią i wyposażeniem.

biogramy_v1

Po nastaniu ciemności „Zagłoba” wydał rozkaz do zniszczenia mostu. Oblano drewnianą konstrukcję benzyną i podpalono. W ciągu kilkudziesięciu minut most przestał istnieć. Tym samym najkrótsza droga, biegnąca z Rzeszowa do Boguchwały stała się nie przejezdna. Niemcy nie mając innej możliwości przemieszczania się wzdłuż nadciągającej linii frontu, zmuszeni zostali do zorganizowania objazdu przez Racławówkę. Droga ta jednak biegła przez wiele licznych w tej okolicy wąwozów. Na to liczył „Zagłoba”. Dysponując informacjami wywiadu o mających tamtędy przejeżdżać transportach, mógł precyzyjnie zaplanować miejsce i czas zasadzki.

2.Meldunek Jastrzębia2

Bilansowy meldunek sytuacyjny dowódcy Placówki "22" Stanisława 
Rzepki ps. „Jastrząb”.(Ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

            Na rozkaz „Zagłoby”, w nocy z 26 na 27 lipca 1944 r., jedenastu żołnierzy oddziału zebrało się pod mostem kolejowym z Zwięczycy. W skupieniu wysłuchali instrukcji przekazywanych przez dowódcę, sprawdzając jednocześnie zamki w karabinach i pistoletach. Rozkaz brzmiał jasno i klarownie. Zniszczyć transport niemiecki, przemieszczający się objazdem, drogą ze Zwięczycy, przez Niechobrz, do Boguchwały. Unieruchomić pojazdy, zdobyć jak największą ilość broni i zlikwidować możliwie dużo siły żywej nieprzyjaciela. Po wysłaniu patroli zwiadowczych, „Zagłoba” zarządził wymarsz. Żołnierze poruszali się w ciszy, gęsiego wzdłuż linii kolejowej w kierunku Boguchwały. Sprzyjały im panujące ciemności. Po dotarciu na tzw. Kaczerne, skierowali się wzdłuż rzeki Lubczy, w kierunku przysiółka „Gaj”, wchodzącego w obręb Boguchwały. Tutaj droga do Niechorza, wijąca się pomiędzy szachownicami pól, opadała gwałtownie w głęboki wąwóz obrośnięty zaroślami. Takie ukształtowanie terenu sprzyjało zorganizowaniu zasadzki oraz dawało szansę na bezpieczny odwrót. Po dotarciu na miejsce, żołnierze zajęli stanowiska strzeleckie na obrzeżach wąwozu. Patrol zwiadowczy ulokował się tymczasem na pobliskich wzgórzach, skąd rozpościerał się daleki widok na okolicę, umożliwiający obserwację ruchów wojsk na całej trasie objazdu od Zwięczycy, przez Racławówkę, do Niechobrza. Jednocześnie utrzymywano kontakt wzrokowy ze zwiadowcami rozlokowanymi wzdłuż drogi. O świcie cała okolica stała się doskonale widoczna. Było jeszcze bardzo wcześnie, gdy jeden ze zwiadowców dostrzegł w Zwięczycy zbliżający się konwój  pięciu wypełnionych żołnierzami niemieckimi i ukraińskimi ciężarówek. Auta przemieszczały się dość powoli, ze względu na wyboistą drogę. Kolumnę prowadził samochód osobowy, w którym jechało kilku oficerów. Przed nimi, w odległości kilkudziesięciu metrów znajdował się motocykl stanowiący przednie zabezpieczenie. Dzięki umówionym sygnałom, wiadomość o niemieckim transporcie została przekazana żołnierzom na zasadzce.  Ich dłonie coraz mocniej ujmowały trzymaną w pogotowiu broń. Z wolna  narastało napięcie. Po kilkudziesięciu minutach niemiecka kolumna znalazła się na „Gaju”. Żołnierze AK przepuścili motocykl zwiadu. Za nim wjechał w obręb wąwozu samochód wiozący oficerów. Wówczas padł rozkaz rozpoczęcia akcji. Kilkoma celnymi strzałami z „mausera”, zlikwidowano zwiadowców na motocyklu, zaś auto zostało obrzucone granatami i seriami z karabinów maszynowych. Dzieła dopełnił Hieronim Bednarski, wybiegając na drogę przed nadjeżdżający samochód i zasypując przednią szybę pojazdu celnym gradem kul z pistoletu maszynowego. Samochód wypadł z drogi i uderzył w skarpę. Terkoczący w jego reku automat rozpruwał karoserię nie dając żadnych szans znajdującym się w jego wnętrzu Niemcom.

Postanowienie Wojskowej Prokuratury Garnizonowej wobec Piotra Rusina i Tadeusza Miąsika

Postanowienie Wojskowej Prokuratury Garnizonowej wobec Piotra 
Rusina i Tadeusza Miąsika. Sygn. akt AIPN 915/1454 
(Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej)

Wyciąg z księgi kar i nagród 2-go Zapasowego Pułku Piechoty dot. Piotra Rusina

Wyciąg z księgi kar i nagród 2-go Zapasowego Pułku Piechoty 
dot. Piotra Rusina. Sygn. akt AIPN 915/1454 
(Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej)

Jednemu albo dwóm udało się wydostać na zewnątrz, lecz momentalnie zostali skoszeni seriami z automatów. W tym samym momencie jedna z kul drasnęła Bednarskiego w skroń. Padł ogłuszony, a krew zalała mu oczy. Widząc to, biegnący za nim koledzy błyskawicznie przyszli mu z pomocą, wynosząc go na swych ramionach z pola walki. Jednocześnie umieszczony na szczycie wąwozu RKM zaczął ostrzeliwać gęstym ogniem ciężarówki z Niemcami, którzy wyskakując w panice z samochodów, usiłowali zorganizować naprędce linię obrony. Wysiłki te nie zdały się jednak na wiele, gdyż prowadzony przez partyzantów z rożnych kierunków ogień skutecznie je paraliżował. Pozbawieni dowództwa Niemcy rozpoczęli się bezładnie wycofywać w kierunku Niechobrza. Odprowadzał ich nękający ogień partyzanckich karabinów. Gdy ucichły ostatnie strzały, natychmiast rozpoczęto zbieranie zdobycznej broni i wyposażenia, którego każdy element był na wagę złota dla partyzantów. W środku rozbitego samochodu widać było nieruchome i zakrwawione ciała zabitych niemieckich oficerów. Sprawdzono dokładnie ich teczki, mogły bowiem zawierać cenne informacje o planach obronnych lub działaniach prowadzonych przeciwko zgrupowaniom partyzanckim. Jednak w trakcie przeglądu zdobytego sprzętu żołnierze „Zagłoby” dostali się ponownie pod silny ostrzał niemieckich ciężkich karabinów maszynowych od strony  Racławówki. Ze względu na brak amunicji i dużą przewagę nieprzyjaciela „Zagłoba” podjął decyzję o wycofaniu oddziału. W trakcie oględzin porzuconego przez Niemców sprzętu okazało się, że pozostawione na placu boju ciężarówka i motocykl,  po przeprowadzeniu drobnych napraw będą mogły być ponownie wykorzystane. Błyskawicznie podjęto decyzję o ich zabezpieczeniu i ukryciu. Przy pomocy sprowadzonych koni udało się je przetransportować do Zwięczycy, gdzie zostały ukryte i zamaskowane niedaleko zabudowań Hieronima Bednarskiego. We wspomnieniach niektórych mieszkańców Zwięczycy zachował się obraz triumfalnego przejazdu partyzantów na zdobycznym sprzęcie. Przez wieś przejechała wypełniona akowcami ciężarówka, udekorowana dodatkowo biało-czerwona flagą. Partyzanci śpiewali patriotyczne pieśni i trzymając wysoko nad głowami karabiny wznosili okrzyki triumfu. Zwycięstwo odniesione w potyczce z Niemcami, okupione zostało jednak dotkliwymi stratami. Oprócz „Nawróconego”, rany odnieśli Antoni Rzucidło ps. „Szkop”, Mieczysław Półchłopek ps. „Wierzba” oraz Wojciech Buczek ps. „Zając”, który otrzymał postrzał w ramię. Fragment charakterystyki nr 31 bandy terrorystyczno-rabunkowej pod dowództwem Hieronima  Bednarskiego ps. Nawrócony. Sygn. akt AIPN Rz 05-51.. Fragment charakterystyki nr 31 bandy terrorystyczno-rabunkowej pod dowództwem Hieronima Bednarskiego ps. Nawrócony. Sygn. akt AIPN Rz 05-51.. Fragment charakterystyki nr 31 bandy terrorystyczno-rabunkowej pod dowództwem Hieronima Bednarskiego ps. Nawrócony

Fragment charakterystyki nr 31 "bandy" terrorystyczno-rabunkowej 
pod dowództwem Hieronima  Bednarskiego ps. Nawrócony. 
Sygn. akt AIPN Rz 05/51

Ramię w ramię z Armią Czerwoną

            Zgodnie z otrzymanymi rozkazami, 29 lipca żołnierze „Zagłoby” nawiązali kontakt z jednostkami Armii Czerwonej, wobec których występowali jako sojusznicy, przekazując zdobyty na Niemcach sprzęt . Wspólnie z sowietami wzięli udział w natarciu przeciwko wycofującym się Niemcom w okolicach Zwięczycy, przeprowadzając przez Wisłok i bocznymi drogami sowiecki zwiad i kilka czołgów. Manewr ten zniweczył plany obronne Niemców i spowodował ich szybki odwrót na pozycje w okolicach Kielanówki i Zabierzowa. Według meldunków Inspektoratu AK Rzeszów, sowieci mieli wypowiadać się z uznaniem o odwadze i bohaterstwie miejscowych AK-owców. W trakcie pokazywania drogi żołnierzom sowieckim zginęła od niemieckiego pocisku Aniela Bednarska, krewna Hieronima Bednarskiego i prawdopodobnie jedna z łączniczek oddziału. W dniu 28 lipca zginął żołnierz Placówki „22” Jan Komarzyca, a 29 lipca, na drodze w Racławówce, Niemcy zastrzelili znanego z odwagi i zuchwałości wobec wroga Jana Ślęzaka ps. „Edian”, który w przebraniu żołnierza niemieckiego prowadził obserwację transportów wojskowych. 2 sierpnia, w trakcie pełnienia służby porządkowej w wyzwolonym przez sowietów Rzeszowie, zginął Zdzisław Rusin, nieumyślnie postrzelony przez kolegę z oddziału.

Fragment Oświadczenia Józefa Mika z okresu amnestii 1947 roku (Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie)

Fragment Oświadczenia Józefa Mika z okresu amnestii w 1947 roku 
(Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie)

Komunistyczna propaganda

            Każdy, kto choć odrobinę interesuje się najnowszymi dziejami Polski, powinien w tym miejscu zadać sobie pytanie, dlaczego opisane powyżej wydarzenia i uczestniczący w nich żołnierze AK nie doczekali się do dziś właściwego upamiętnienia? Dlaczego przez ponad 65 lat, jakie minęły od tamtych wydarzeń skutecznie wymazywano z pamięci mieszkańców okolicznych miejscowości przykłady bohaterstwa i poświęcenia jakimi wykazali się ich przedstawiciele w walce z niemieckim okupantem? Dzisiaj można z całą pewnością stwierdzić, że na ten stan rzeczy największy wpływ mieli ludzie będący u władzy w okresie komunistycznym. Żołnierze AK z omawianego terenu mieli bowiem to nieszczęście, że swą służbę pełnili na terenie o silnych wpływach i tradycjach komunistycznych i to przede wszystkim miejscowym komunistom nie na rękę było wysławianie bohaterów akowskiego zrywu zwłaszcza, że część żołnierzy z oddziału „Zagłoby”, po ucieczce Niemców nie złożyła broni i prowadziła walkę przeciwko nowemu, tym razem sowieckiemu okupantowi. Niezręcznie było zatem nowej, zainstalowanej z sowieckiego nadania władzy, podkreślać olbrzymi wkład żołnierzy „stojącej z bronią u nogi” Armii Krajowej w pokonanie hitlerowskich Niemiec. Owo wymazywanie z pamięci miało ściśle określony cel. Umożliwiało bowiem systematyczną budowę mitu i kłamstwa o pierwszorzędnej roli Polskiej Partii Robotniczej (PPR), Gwardii Ludowej (GL) i Armii Ludowej (AL) w „wyzwoleniu” Polski. Umożliwiało także budowę mitu o Zwięczycy jako „czerwonej wsi”, w której ruch oporu przeciwko hitlerowskim najeźdźcom reprezentowany był jedynie przez członków PPR, GL i ich popleczników. Miejscowa szkoła nosiła nawet przez 45 lat imię ich „wybitnego” przedstawiciela, jakim był Augustyn Micał, agent międzynarodówki komunistycznej, przysłany na te tereny przez Stalina, celem instalowania sowieckiej władzy. Dlatego jakiekolwiek ślady po działalności miejscowego AK miały zostać wymazane z pamięci mieszkańców.

Fragment Oświadczenia Mieczysława Półchłopka z okresu amnestii 1947 roku (Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie)

Fragment Oświadczenia Mieczysława Półchłopka z okresu amnestii 
w 1947 roku (Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie)

Takie działania wymagały jednak odpowiedniej oprawy propagandowej. W tym celu, z nakazu partii komunistycznej i jej czołowych działaczy uruchomiono olbrzymią machinę kłamstwa. Z miejscowych żołnierzy AK zrobiono po prostu bandytów, skutecznie eksponując działania dywersyjne i odwetowe prowadzone przez nich przeciwko komunistom oraz kolaborującym z nimi mieszkańcom i przedstawiając je jako zbrodnie popełnione na zwykłych obywatelach. Do takich właśnie, „bandytów” miała należeć większość żołnierzy z plutonu „Zagłoby” z Hieronimem Bednarskim na czele. Aby podtrzymać ten mit w świadomości społecznej, komuniści zaangażowali olbrzymie środki, z działaniami Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa na czele. Inspirowano i kontrolowano w tym celu prasę i środki masowego przekazu, wymazywano z programów nauczania szkolnego i badań regionalnych jakiekolwiek informacje na ten temat. Wspierano także artykuły i programy propagandowe, ukierunkowane w jedynie słuszną stronę, podpierając się wątpliwymi i lansowanymi przez partię komunistyczną autorytetami. Jednym z kierunków działań propagandowych stało się także lansowanie przekonania o kryminalnym rodowodzie podziemia antykomunistycznego na omawianym terenie. Działania te trafiały niestety na podatny grunt, gdyż miejscowi mieszkańcy nie posiadali prawie żadnej wiedzy o działalności konspiracji niepodległościowej. To jedynie komunistyczna bezpieka dysponowała pełną wiedzą na ten temat i skutecznie to wykorzystywała. Dlatego do dnia dzisiejszego można spotkać ludzi wypowiadających się na te tematy w duchu komunistycznej propagandy.

Lata 40. XX wieku. Okolice Racławówki. H. Bednarski stoi drugi z lewej (fot. ze zbiorów S. Burego)

Lata 40. XX wieku. Okolice Racławówki. Pierwszy z lewej 
Władysław Kalandyk, obok Hieronim Bednarski 
(fot.ze zbiorów S. Burego)

            Wszystkie te działania wynikały z logicznie wysnutego przez komunistów wniosku, który wyraźnie wskazywał, że bez działań aparatu represji i skutecznej propagandy, nie będą mogli uchodzić w oczach społeczeństwa za sprawujących władzę ze społecznego nadania. Dlatego powtarzane przez dziesięciolecia kłamstwa o bandytach ze Zwięczycy, Racławówki i Drabinianki podszywających się pod AK należy dzisiaj traktować jako jedno z kłamstw założycielskich systemu komunistycznego na tym trenie, stanowiące fundament, na którym wielu miejscowych działaczy komunistycznych robiło kariery w partii i bezpiece. Ponadto w oparciu o to kłamstwo, zrzeszeni w Związku Bojowników o Wolność i Demokrację m.in. byli ubecy, ormowcy i inni utrwalacze władzy ludowej, którzy nigdy nie trzymali broni w ręku, mogli budować mit o własnym kombatanctwie.

 Fragment protokołu przesłuchania Wojciecha BuczkaFragment protokołu przesłuchania Wojciecha Buczka. (Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie).

Fragment protokołu przesłuchania Wojciecha Buczka.Dwie różne odpowiedzi
na ostatnie pytanie oraz charakter i styl podpisu przesłuchiwanego
świadczą o metodach stosowanych wówczas przez UB 
(Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie)

Represje

            Większość żołnierzy z plutonu „Zagłoby” spotkały po wojnie różnego rodzaju represje ze strony komunistów. Ci którzy zaangażowali się w działalność poakowskiego, antykomunistycznego podziemia, stali się dla nich śmiertelnymi wrogami. Kilku z nich zostało zastrzelonych przez UB i bojówki PPR, kilku skazano na wieloletnie kary więzienia, z karą śmierci włącznie. Ci którzy przetrwali, po wyjściu z więzienia byli ludźmi zniszczonymi fizycznie i psychicznie, ludźmi złamanymi szykanami i torturami. Wiele wycierpiały ich rodziny. Wielu z nich musiało na zawsze opuścić rodzinne strony. Musieli się ukrywać, zmieniać nazwiska, zerwać kontakty z rodziną i przyjaciółmi. Musieli przede wszystkim milczeć. Resztę życia wypełniały im strach i obawa o najbliższych. Przykładem szczególnym jest życiorys Hieronima Bednarskiego, znanego jako „Minek”. Przez wiele lat istnienia PRL stał się on w okolicach Rzeszowa symbolem znienawidzonego reakcjonisty i bandyty. Odmówiono mu nawet przynależności do antyhitlerowskiego „ruchu oporu”. Komuniści kilkakrotnie usiłowali go zlikwidować. W końcu dopadł go stalinowski sąd, skazując na karę śmierci. Jego zwłoki, przez kilkadziesiąt lat spoczywały na śmietniku, a w wolnej już Polsce starano się nie dopuścić do jego godnego pochowania. Los Hieronima Bednarskiego jest przykładem losów pokolenia AK, losów Polaków, którym odmówiono ich zasług, a jakże często również godnego pochówku po śmierci. Wieloletnie próby niszczenia jakichkolwiek świadectw jego działalności w AK i WiN oraz ludzi, którzy go pamiętali nie mają precedensu wśród wielkiej liczby żołnierzy podziemia antykomunistycznego z terenu powiatu rzeszowskiego. Posuwano się nawet do niszczenia dokumentów operacyjnych UB i usuwania niewygodnych danych z akt sądowych. Wiele dokumentów „sprywatyzowano”, czyli znalazły się w prywatnych rękach odchodzących ze służby esbeków. Mimo to pamięć o nim przetrwała w sercach wielu ludzi i w nielicznych dokumentach, na podstawie których możemy dzisiaj podejmować próby odtworzenia losów jego i innych żołnierzy AK z „wyklętej” placówki krypt. „22”.

Protokół likwidacji magazynu broni Placówki krypt

Protokół UB z likwidacji magazynu broni Placówki krypt."22"
(Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu)

 Geneza i historia oddziału

Genezą utworzenia oddziału stały się trwające od kwietnia 1944 roku i nadzorowane przez Komendę Rzeszowskiego Obwodu Armii Krajowej przygotowania do powstania zbrojnego przeciwko okupantowi niemieckiemu, znanego pod kryptonimem akcji  „Burza”. W dniu 22 maja 1944 r. Komendant Obwodu AK Rzeszów, kpt. Władysław Składzień („Twardy”, „Boruta”) wydał rozkaz bojowy do akcji „Burza” oraz rozkazy organizacyjne dla podległych mu placówek. W rozkazach znajdowały się także zadania i obowiązki dla poszczególnych oddziałów zbrojnych, z których uformowano cztery zgrupowania. Każda placówka obwodu miała wystawić własny oddział dywersyjny do zadań specjalnych. Na terenie Placówki o kryptonimie „22” (obejmowała Rzeszów, Drabiniankę, Zwięczycę, Staroniwę, Kielanówkę i Bziankę) utworzono kilka oddziałów dywersyjnych. W skład oddziału, którym dowodził podoficer o pseudonimie „Zagłoba” weszli żołnierze AK z terenu Zwięczycy, Drabinianki i Racławówki. Oddział posiadał kryptonim bojowy 5a i podlegał bezpośrednio dowódcy placówki ppor. Stanisławowi Rzepce („Jastrząb”), który z kolei podlegał rozkazom dowódcy Zgrupowania II Mieczysławowi Chendyńskiemu („Józef”).

Wojciech Buczek (w środku) w mundurze 10 Brygady Kawalerii (Fot

Wojciech Buczek (w środku) w mundurze 10 Brygady Kawalerii 
(Fot. ze zbiorów rodziny Buczków)

W czasie „Burzy” pluton został włączony w struktury Wojskowej Służby Ochrony Powstania (Placówka Aop/1 na terenie PZL Rzeszów) wykonując oprócz zadań ściśle dywersyjnych również zadania zabezpieczające tzw. „zaplecze” powstania. Przez oddział przewinęli się m.in.: Hieronim Bednarski („Nawrócony”), Tadeusz Dronka, Albin Kruczek, Zdzisław Rusin, Piotr Rusin, Adam Rusin („Sroka”), Tadeusz Miąsik („Mikuś”), Mieczysław Półchłopek („Wierzba”), Józef Materna, Jan Ślęzak („Edian”), Marek Szalacha, Wojciech Buczek („Zając”), Stefan Mikuła, Paweł Grzebyk, Adam Wróbel wszyscy ze Zwięczycy, oraz Józef Buda, Władysław Kalandyk, Józef Lasota i Antoni Rzucidło („Szkop”) z Racławówki. W jego skład weszli także Jan Złamaniec („Grab”), Marian Cyrek i Karol Miąsik, wszyscy trzej z Drabinianki. Żołnierze oddziału przeprowadzili szereg skutecznych i spektakularnych akcji dywersyjnych na linie komunikacyjne i transporty wroga, zabijając wielu żołnierzy niemieckich i zdobywając wiele jednostek broni oraz innego sprzętu wojskowego, w tym samochody i motocykle, które zostały przekazane wkraczającym wojskom sowieckim. W trakcie walk drużyna dywersyjna złożona z żołnierzy oddziału przeprowadziła jednostki sowieckie na tyły wojsk niemieckich, co umożliwiło sowietom przeprowadzenie skutecznego natarcia od strony Zwięczycy. Podczas „Burzy” oraz bezpośrednio po niej polegli Jan Ślęzak i Zdzisław Rusin. Rany postrzałowe odnieśli Hieronim Bednarski, Wojciech Buczek, Mieczysław Półchłopek i Antoni Rzucidło.

Fragment charakterystyki bandy Bednarskiego sporządzona przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie

Fragment charakterystyki "bandy" Bednarskiego sporządzona przez 
Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie. 
(Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie)

            Po zakończeniu walk z jednostkami niemieckimi w dniach 2-7 sierpnia 1944 r. żołnierze oddziału zostali wyznaczeni do pełnienia służby porządkowej na terenie wolnego od Niemców Rzeszowa. Każdy z nich otrzymał stosowną legitymację AK. Po nieudanych negocjacjach miejscowego dowództwa AK z sowietami otrzymali rozkaz  pozostania w konspiracji, zabezpieczenia magazynów broni i prowadzenia działań propagandowych skierowanych przeciwko władzy Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (PKWN) i poborowi do wojska. Jednak jawne wystąpienie przed sowietami w trakcie trwania „Burzy” umożliwiło sowietom rozpracowanie (również przy pomocy zwerbowanej w tym celu agentury) miejscowych struktur podziemia.

Protokół rewizji w domu Wojciecha Buczka

Protokół rewizji w domu Wojciecha Buczka. Jeden z punktów dotyczy 
legitymacji AK (Zbiory Inistytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu)

Żołnierze AK pomimo, że byli żołnierzami Polskiego Państwa Podziemnego i podlegali polskiemu rządowi emigracyjnemu w Londynie, byli uważani przez sowietów za dywersantów działających na tyłach Armii Czerwonej i poszukiwani przez oddziały NKWD i sowieckiego kontrwywiadu wojskowego „SMIERSZ” za posiadanie broni i uchylanie się od wstąpienia do tworzonej m.in. w Rzeszowie II Armii Wojska Polskiego. Celem uniknięcia represji wielu z nich musiało się ukrywać, część wyjechała, inni wstąpili do „ludowego” wojska. Do dnia 14 stycznia 1945 r., tj. do rozwiązania struktur AK byli zobowiązani przestrzegać przysięgi i wypełniać rozkazy swoich dowódców. W marcu 1945 r., decyzją dowództwa rzeszowskiego obwodu poakowskiej organizacji „NiE”, na bazie kadrowej oddziału został utworzony patrol egzekucyjny samoobrony, a następnie jako „Straż” wchodzący w skład Delegatury Sił Zbrojnych (DSZ) i podlegający Komendantowi Obwodu DSZ Rzeszów. Żołnierze oddziału otrzymywali rozkazy od „Zagłoby”, który podlegał bezpośrednio Bolesławowi Jastrzębskiemu („Jastrząb”) pełniącemu obowiązki oficera dywersji zachodniej części Obwodu DSZ Rzeszów.

Fragment prośby o łaskę skierowanej do  Prezydenta Krajowej Rady Narodowej Bolesława Bieruta przez dzieci Antoniego Rzucidło (Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu)Fragment prośby o łaskę skierowanej do  Prezydenta Krajowej Rady Narodowej Bolesława Bieruta przez dzieci Antoniego Rzucidło (Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu).

Fragment prośby o łaskę dla Antoniego Rzucidło skierowanej do  
Prezydenta Krajowej Rady Narodowej Bolesława Bieruta 
(Zbiory Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu)

Rozkaz bezpośredniego dowodzenia patrolami w czasie akcji otrzymał Hieronim Bednarski. W skład oddziału weszli także: Antoni Rzucidło, Tadeusz Miąsik, Adam Rusin, Piotr Rusin, Mieczysław Półchłopek, Wojciech Buczek, Józef Mik, Władysław Kalandyk, Józef Buda. Oddział wykorzystywano przede wszystkim do ochrony struktur AK, żołnierzy i ich rodzin oraz magazynów broni przed infiltracją ze strony NKWD i polskiej bezpieki. Prowadził też działania dyscyplinujące byłych żołnierzy AK, jak również organizował akcje specjalne, w tym likwidacje  konfidentów. W okresie swojej działalności od lutego do sierpnia 1945 r. wykonał kilka wyroków śmierci oraz kar chłosty, a także przeprowadził akcje rekwizycji mienia na rzecz podziemia. Zastrzelono m.in. funkcjonariusza UB Ludwika Barana, a w czerwcu 1945 r. zlikwidowano w Zwięczycy dwóch żołnierzy sowieckich, prawdopodobnie funkcjonariuszy NKWD. W planach dotyczących wykorzystania oddziału przez dowództwo zbrojnego podziemia była także likwidacja kilku konfidentów z okresu okupacji niemieckiej, kilku funkcjonariuszy UB oraz czołowych działaczy PPR, m.in. Władysława Kruczka.

Prośba o Łaskę skierowana do Bolesława Bieruta przez skazanego na karęśmierci Tadeusza Miąsika. Pod spodem adnotacja Bolesława Bieruta o zamianie kary.Sygn. akt IPN Wr 21-632 tProśba o Łaskę skierowana do Bolesława Bieruta przez skazanego na karęsśmierci Tadeusza Miąsika. Pod spodem adnotacja Bolesława Bieruta o zamianie kary.Sygn. akt IPN Wr 21-632 t

Prośba o łaskę skierowana do Bolesława Bieruta przez skazanego na 
karę śmierci Tadeusza Miąsika. Pod spodem adnotacja Bolesława Bieruta 
o zamianie kary.Sygn. akt IPN Wr 21/632 t. 2

Koniec działalności oddziału związany jest z decyzją o rozwiązaniu struktur Delegatury Sił Zbrojnych w dniu 2 sierpnia 1945 r. Wszyscy żołnierze oddziału byli zaciekle tropieni przez UB. Musieli się ukrywać. Kilku z nich posługując się fałszywymi dokumentami otrzymanymi z dowództwa DSZ wyjechało na tzw. ziemie odzyskane. Kilku z pośród nich włączyło się w działalność konspiracyjną nowo utworzonego, poakowskiego  Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”.

Ekshumacja szczątków Hieronima Bednarskiego na cmentarzu ewangelicko-augsburskim w Opolu. 29 marca 1986 r. (fot. A. Kurek)

Ekshumacja szczątków Hieronima Bednarskiego na cmentarzu 
ewangelicko-augsburskim w Opolu. 29 marca 1996 r. 
Na zdjęciu dr hab. Krzysztof Szwagrzyk (fot. A. Kurek)

                        Los żołnierzy oddziału okazał się pod wieloma względami tragiczny, o czym świadczą załączone biogramy. Za nieugiętą postawę wobec komunistycznego terroru wielu z nich zapłaciło cenę najwyższą jaką jest cena życia. Inni trafili na wiele lat do stalinowskiego więzienia, z którego wychodzili ze zrujnowanym zdrowiem. Jeszcze inni zostali zmuszeni do zmiany nazwiska i ukrywania się na tzw. ziemiach odzyskanych. W stosunku do dwóch żołnierzy oddziału stalinowskie sądy orzekły karę śmierci. Jednak największą represją jaka ich spotkała ze strony komunistów, było całkowite wymazanie z pamięci potomnych ich zasług i poświęcenia w walce o wolną Polskę. Propaganda komunistyczna przedstawiała ich nie jako żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego lecz jako zwykłych bandytów, a każdy przejaw uznania i pamięci o nich był zwalczany przy pomocy represji. Zastraszano ich rodziny, a dzieciom uniemożliwiano robienie karier naukowych i zawodowych.  Dzisiaj, w wolnej Polsce zasługują na Cześ i pamięć.

wystawa 1

Fragment wystawy poświęconej żołnierzom oddziału,przygotowanej 
przez rzeszowski IPN w 2009 roku

                     Ze względu na upływ czasu oraz represje władz komunistycznych,  po działalności niepodległościowej oddziału pozostało bardzo niewiele pamiątek i dokumentów. W związku z powyższym, autorzy zwracają się z prośbą o przekazywanie do redakcji THR wszelkich informacji na temat żołnierzy oddziału, miejscowych struktur AK i konspiracji antykomunistycznej.

Historycy Instytutu Pamięci Narodowej ustalili kolejne miejsca pochówku ofiar zbrodni komunistycznych w Rzeszowie.

$
0
0

Marcin Maruszak

Grób działaczy Zrzeszenia WiN Władysława Koby, Leopolda Rząsy 
i Michała Zygo na starym cmentarzu w Zwięczycy znajduje się pod 
nieustanną opieką mieszkańców Rzeszowa (fot. M. Maruszak)

enia WiN Władysława Koby, Leopolda RzÂąsy i Michała Zygo na cmentarzu w Zwięczycy znajduje się pod nieustannÂą opiekÂą mieszkańców Rzeszowa (fot. M. Maruszak)

Instytut Pamięci Narodowej w Rzeszowie zwraca się z apelem do osób posiadających wiedzę na temat  potajemnych pochówków dokonywanych przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego na cmentarzu Pobitno w Rzeszowie lub w innych miejscach na terenie Podkarpacia, a także do rodzin osób pozbawionych życia przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa, które nie znają miejsca pochówku swoich bliskich o kontakt pod numerem telefonu 17 860-60-23 lub adresami poczty elektronicznej:

boguslaw.kleszczynski@ipn.gov.plmiroslaw.surdej@ipn.gov.pl

Poszukiwania prowadzone przez rzeszowski IPN na terenie Rzeszowa dotyczą zarówno osób zamordowanych w więzieniu na rzeszowskim zamku w wyniku orzeczonej kary śmierci jak również osób zmarłych na terenie tego więzienia i aresztów organów bezpieczeństwa w latach 1944-1956. Podstawowym źródłem do prowadzenia badań jest „Lista straconych i zmarłych w więzieniu na zamku w Rzeszowie (sierpień 1944 – grudzień 1956)” przygotowana i opublikowana na początku lat 90. XX w. przez Marię Ożóg, ówczesnego wicedyrektora Instytutu Historii Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie. Do ustalenia pozostaje jednak nadal pełna lista osób zamordowanych i pochowanych na terenie aresztów śledczych NKWD oraz Powiatowego i Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie. Według Bogusława Kleszczyńskiego z Rzeszowskiego Oddziału IPN, potajemnych pochówków osób straconych na rzeszowskim zamku dokonywano w różnych częściach cmentarza Pobitno, początkowo w obecnej kwaterze XXIX i na jej obrzeżach oraz w kwaterze XXXI, a w okresie późniejszym na terenie kwatery XXXII. Prawdopodobnie część mogił znajduje się poza obrębem obecnego muru cmentarnego, który uległ przesunięciu w połowie lat 70. XX w. w wyniku budowy ronda na skrzyżowaniu dzisiejszej ul. Lwowskiej z aleją Armii Krajowej.

Nagrobek działaczy Zrzeszenia WiN Władysława Koby, Leopolda RzÂąsy i Michała Zygo (fot. M. Maruszak)

Nagrobek działaczy Zrzeszenia WiN Władysława Koby, Leopolda Rząsy 
i Michała Zygo na starym cmentarzu w Zwięczycy (fot. M. Maruszak)

Nieznana jest niestety łączna liczba pochówków więziennych na tym cmentarzu, ale może to być nawet ok. 300 mogił, z czego spora liczba może dotyczyć więźniów kryminalnych. Ich poszukiwanie jest jednak bardzo trudne. W dostępnej dokumentacji niełatwo jest bowiem znaleźć informacje na temat miejsca pochówku, a ponadto kwatery, w których mogą znajdować się omawiane groby były wielokrotnie przekopywane, co dodatkowo może utrudniać badania. Przeprowadzona w 2012 roku przez pracowników rzeszowskiego oddziału IPN inwentaryzacja dzielnicy XXXII (dawna  kwatera 7), pozwoliła ustalić dwie nieznane dotąd mogiły więźniów rzeszowskiego więzienia na zamku, które zachowały się do dnia dzisiejszego i nie zostały zniszczone przez późniejsze pochówki. Znane są nazwiska osób w nich pochowanych. Jedną z nich jest Antoni Bednarczyk, pochowany 28 listopada 1953 r. Dzięki dosyć dobrze prowadzonym księgom ewidencyjnym cmentarza, wytypowano także orientacyjne miejsca pochówku innych osób. W księgi ewidencyjne cmentarza wpisywano bowiem osoby zmarłe na terenie rzeszowskiego więzienia oraz licznych aresztów, co pozwoliło specjalistom z IPN wyodrębnić szereg nazwisk. Jednak tylko dzięki odwadze i determinacji części rodzin ofiar, w ewidencji cmentarnej udało się umieścić wpisy dotyczące miejsc pochówku osób straconych na zamku, m.in. żołnierzy AK i WiN Tadeusza Pleśniaka i Jana Prędkiewicza oraz Wacława Polewczyńskiego żołnierza Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Dzięki temu żołnierze ci mieli swoje nagrobki jeszcze w okresie PRL-u. Można także z dużym prawdopodobieństwem określić miejsce spoczynku Jana Wawry. Pomimo braku odpowiedniej adnotacji w cmentarnej ewidencji, znane są także mogiły Bronisława Stęgi i Józefa Koszeli, żołnierzy AK powieszonych publicznie 17 czerwca 1946 r. na tzw. rynku giełdowym w Rzeszowie (obecny Plac Ofiar Getta). Rodzinom straconych w tej egzekucji wydano bowiem ich ciała. Prawdopodobnie na tym cmentarzu znajdują się również mogiły kilkunastu oficerów podziemia niepodległościowego, zamordowanych przez komunistów na zamku i w siedzibie Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Jagiellońskiej. Wśród nich znajdują się Jan Toth „Mewa”, dowódca oddziału partyzanckiego NOW-AK oraz Jan Balawejder, działacz młodzieżowej organizacji antykomunistycznej „Orlęta”, którego zamordowano 12 października 1949 r. podczas przesłuchania w poliklinice WUBP przy ul. Baldachówka.

Jak wynika jednak z badań przeprowadzonych przez IPN, nie wszystkie rodziny starały się o ustalenie miejsc pochówku, a grabarze mieli obowiązek wpisywać tylko pochówki osób zmarłych, których sami dokonywali. Dlatego w większości przypadków brakuje jakichkolwiek informacji na temat pochówków osób, na których wykonano wyrok śmierci. Osoby te chowano całkowicie anonimowo. Dlatego poszukiwania ich miejsc pochówków polegają przede wszystkim na odtworzeniu pierwotnego opisu i układu kwater, który ulegał na przestrzeni lat dużym zmianom. Wpływ na to miały m.in. liczne ponowne pochówki w tych samych miejscach (polskie prawo stanowi, że gdy miejsce pochówku nie jest opłacane po 20 latach może nastąpić ponowny pochówek na tym samym miejscu), odchylenia nagrobków od faktycznych miejsc pochowania zwłok oraz zmiany numeracji rzędów na poszczególnych dzielnicach. Metoda ta pozwala na zlokalizowanie w dużym przybliżeniu miejsc, w którym mogą być pochowane ofiary komunistycznych zbrodni. Dodatkowe informacje mogłyby przynieść badania magnetometryczne i pomiary dokonywane przy pomocy georadaru, jednak w przypadku cmentarza Pobitno może się to okazać bezcelowe ze względu na wielokrotnie przekopywaną ziemię oraz obecność w niej dużej liczby elementów metalowych. Ewentualne badania georadarem brane są pod uwagę jedynie na cmentarzu w Zwięczycy.

Cmentarz na Pobitnem nie jest jedynym miejscem będącym w zainteresowaniu IPN na terenie Rzeszowa. Poszukiwania miejsc pochówków obejmują również rzeszowski zamek, który do końca lat 60. XX w. był siedzibą więzienia. Jak poinformował Bogusław Kleszczyński, na obecnym etapie można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że na dziedzińcu zamku nie dokonywano masowych pochówków. Miały na to wpływ m.in. dwie okoliczności. Po pierwsze na dziedzińcu były wykonywane egzekucje, a po drugie na dziedziniec ten skierowane były okna sądu, w którym pracowały osoby postronne. Bardzo poważnie bierze się natomiast pod uwagę teren wszystkich bastionów zamku, na których według relacji wielu świadków stale prowadzono bliżej nieokreślone prace ziemne. Warto przypomnieć, że na początku lat 90. XX w. podczas prac remontowych prowadzonych na terenie zamku odnaleziono ludzkie szczątki, a Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie prowadziła w tej sprawie śledztwo. Relacje i nieliczne dokumenty wskazują, że ofiary zbrodni komunistycznych chowano również w bezpośrednim otoczeniu siedziby Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego mieszczącego się w Rzeszowie przy ul. Jagiellońskiej, gdzie obecnie znajduje się budynek Komendy Miejskiej Policji.

Według opinii specjalistów IPN, kolejnym miejscem potajemnych pochówków ofiar zbrodni komunistycznych na terenie Rzeszowa jest cmentarz komunalny przy ulicy Podkarpackiej (teren dawnej Zwięczycy). Tutaj zostali pochowani m.in. działacze Okręgu Rzeszowskiego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”: Władysław Koba, Leopold Rząsa i Michał Zygo, rozstrzelani na zamku w dniu 31 stycznia 1949 r. Według historyka Grzegorza Ostasza, tylko dzięki informacji przekazanej przez strażnika więziennego Kazimierza Werelusza, rodziny zamordowanych znały ich miejsce pochówku. Po latach można było dzięki temu postawić na tym miejscu nagrobek z nazwiskami zamordowanych. Bogusław Kleszczyński uważa, że pochówek wymienionych ofiar represji komunistycznych na cmentarzu w Zwięczycy nie może być jedynie pojedynczym epizodem i innych pochówków na tym cmentarzu nie można wykluczyć. Z zachowanych relacji wynika jednak, że więźniów tych pochowano w tym miejscu tylko dlatego, że Urząd Bezpieczeństwa otrzymał informacje o obserwacji cmentarza Pobitno przez działaczy WiN. Odpowiedzi na te pytania mają przynieść dopiero szczegółowe badania tego cmentarza.

Niezwykle pomocne w odnalezieniu grobów ofiar represji komunistycznych mogą się okazać wszelkie informacje przekazane przez rodziny i żyjących nadal świadków. Jednak na apel wystosowany przez IPN odpowiedziało dotąd zaledwie kilkanaście rodzin. Jest to niewiele w porównaniu z ogólną liczbą zamordowanych.

Podczas przygotowywania niniejszego tekstu, wykorzystano m.in. artykuł Bogusława Kleszczyńskiego zamieszczony w wydawnictwie Stowarzyszenia Opieki nad Starym Cmentarzem w Rzeszowie im. Włodzimierza Kozło pt. „Nie ma wolności bez przeszłości. XI rzeszowska kwesta na rzecz ratowania pomników nagrobnych na starym cmentarzu”, Rzeszów 2013.

Leon Słowik ps. „Uzda”. Żołnierz niezłomny z Bratkowic

$
0
0
Leon S-owik w  mundurze 2 pu-ku strzelców podhala-skich

Leon Słowik w mundurze 2 pułku strzelców podhalańskich

Marcin Maruszak

Prawdopodobnie nigdy przedtem ani nigdy potem nie wydano i nie wykonano w Rzeszowie wyroku śmierci w czasie tak krótkim, jak to miało miejsce w 1947 roku wobec żołnierza AK i WiN Leona Słowika. Komunistyczny sąd i prokuratura w sposób niezwykle szybki i skrupulatny zlikwidowały i zatarły wszelkie ślady po człowieku, który stał się w okolicach Rzeszowa symbolem oporu przeciw narzuconej siłą władzy. Przez cały okres PRL niszczono wszelkie ślady jego działalności i pamięć o nim, którą władze komunistyczne uważały za szczególnie groźną. Zastanawiające jest to co dzieje się z pamięcią o Leonie Słowiku również dzisiaj. Nie umieszczono jego biogramu w wydanej przez rzeszowski IPN książce poświęconej skazanym na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Rzeszowie, a w wydawanej przez władze samorządowe „Trzcionce” oczerniono pamięć o nim i o jego kolegach z podziemia. Czy to tylko wynik przeoczenia, czy może działalności tzw. resortowych dzieci?

Pomimo czynionych przez władze komunistyczne starań aby wymazać z pamięci mieszkańców Bratkowic postać Leona Słowika, zachowały się liczne świadectwa jego walki o wolną Polskę. Paradoksalnie to właśnie komuniści najlepiej udokumentowali jego działalność Zachowane protokoły przesłuchań oraz inne wytworzone przez komunistyczne organa bezpieczeństwa dokumenty wskazują wyraźnie, że jego działalność skierowana była wyłącznie przeciwko przedstawicielom komunistycznego aparatu represji oraz jego współpracownikom. Pomimo tego, że został przez stalinowski sąd skazany i zamordowany jako zwykły kryminalista, przywrócono mu po latach cześć i honor. Sąd Okręgowy w Rzeszowie II Wydział Karny, postanowieniem z dnia 11 stycznia 2011 r. unieważnił wyrok śmierci orzeczony wobec niego przez Wojskowy Sąd Rejonowy (WSR) w Rzeszowie i uznał, że jego działalność skierowana była na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego. Orzeczenie sądu, wydane w tej sprawie, stanowi wyjątkowy przykład dużego zaangażowania organów wymiaru sprawiedliwości w proces dochodzenia do prawdy o życiu i walce jednego z żołnierzy wyklętych.

1

Fałszywa Kenkarta, którą posługiwał się Leon Słowik w okresie okupacji niemieckiej. Dokument ze zbiorów Rodziny Słowików

Przedwojenny dowód osobisty Leona Słowika. Dokument ze zbiorów rodziny Słowików.

Przedwojenny dowód osobisty Leona Słowika. Dokument ze zbiorów rodziny Słowików

Leon S-owik. Lata 30. XX wieku. Fot. ze zbiorów rodziny S-owików.

Leon Słowik. Lata 30. XX wieku. Fot. ze zbiorów rodziny Słowików.

Leon Słowik urodził się 2 marca 1915 r. w miejscowości Bratkowice w powiecie rzeszowskim w rodzinie chłopskiej, jako syn Józefa i Marii Kwoka. Do szkoły powszechnej uczęszczał w Bratkowicach. Służbę wojskową odbywał w 2 Pułku Strzelców Podhalańskich w Sanoku w stopniu szeregowego. Z tego okresu zachowała się jego fotografia w charakterystycznym podhalańskim umundurowaniu. 5 lutego 1940 r. poślubił Marię Świder z Bratkowic. Mieli dwóch synów. W 1943 r. został zaprzysiężony w Placówce AK Głogów Młp. krypt. „Grab” otrzymując pseudonim „Uzda”. Pełnił służbę w plutonie pod dowództwem Jana Surowca ps. „Rydz” w Bratkowicach. Następnie został przydzielony do patrolu dywersyjnego pod dowództwem ppor. Józefa Lisa ps. „Tajfun”, który przeznaczony był do wykonywania zadań specjalnych związanych m.in. z akcjami AK pod krypt. „Kośba” i „Wrzód” tj. zwalczaniem gorliwych funkcjonariuszy niemieckich, osób współpracujących z władzami okupacyjnymi, sowieckich szpiegów oraz powszechnego bandytyzmu. Używał wówczas fałszywej kenkarty na nazwisko Leon Kurek, w której figuruje m.in. krakowski adres zameldowania. Może to świadczyć o jego zaangażowaniu w poważne zadania wywiadowcze i dywersyjne na rzecz podziemia. Latem 1943 roku uczestniczył na terenie Nosówki w likwidacji dwóch groźnych dla AK działaczy komunistycznych Władysława Mytycha i Józefa Ciebiery ze Zgłobnia. Według jednoźródłowej informacji, akcją dowodził Tadeusz Lis ps. „Ukleja”, późniejszy zastępca Dowódcy Placówki AK w Głogowie. W okresie akcji „Burza” walczył w składzie wydzielonej ze Zgrupowania III Obwodu AK Rzeszów grupy pod dowództwem „Tajfuna”, której zadaniem było realizowanie działań dywersyjnych wzdłuż szosy Rzeszów-Głogów Młp. W trakcie prowadzonych działań zbrojnych żołnierze oddziału m.in. rozbili kilka niemieckich samochodów zdobywając wiele jednostek broni maszynowej. Od jesieni 1944 r. w ramach oddziału „Tajfuna” wykonywał zadania z zakresu dywersji i samoobrony skierowane przeciwko nowemu, sowieckiemu okupantowi. Od dowódcy otrzymał pistolet typu „colt”, który pochodził z alianckiego zrzutu. Po aresztowaniu w październiku 1944 r. ppor. Lisa przez NKWD, „Uzda” objął dowództwo nad patrolem dywersyjnym na terenie placówki, którego zadaniem było zabezpieczanie struktur AK oraz magazynów broni, a przede wszystkim ochranianie żołnierzy i ich rodzin przed infiltracją bezpieki. Oddział prowadził też działania dyscyplinujące byłych żołnierzy AK, jak również organizował akcje specjalne, w tym likwidację zagrażających AK konfidentów.

Leon S-owik wraz z ma--onk- przed rodzinnym domem. Bratkowice, lata 40. XX wieku. Fot. ze zbiorów rodziny S-owików.

Leon Słowik wraz z małżonką przed rodzinnym domem. Bratkowice, lata 40. XX wieku. Fot. ze zbiorów rodziny Słowików

abc

d

Postanowienie Sądu Okręgowego w Rzeszowie, stwierdzające nieważność wyroku b. Wojskowego Sądu Rejonowego w Rzeszowie wydanego wobec Leona Słowika. Kopia ze zbiorów autora

Po wydaniu 19 stycznia 1945 r. przez Komendanta Głównego AK rozkazu o jej rozwiązaniu, oddział „Uzdy” działał nadal. Było to możliwe dzięki bezpośredniemu zaangażowaniu i działalności Inspektora Inspektoratu AK Rzeszów mjr Łukasza Cieplińskiego ps. „Konrad”, który od lutego 1945 r. pełnił funkcję szefa sztabu Okręgu antykomunistycznej organizacji „Nie”. Mjr Ciepliński rozbudowywał sieć organizacji opierając ją przeważnie na strukturach akowskich i utrzymując w terenie sieć wywiadowczą AK oraz oddziały dywersyjne. W połowie lutego 1945 r. Ciepliński zorganizował w Rzeszowie odprawę oficerów swego sztabu w czasie której zadecydował o wzmożeniu czynnego oporu. Przekazał podległym sobie komendantom obwodów m.in. rozkazy likwidacji zagrażających podziemiu działaczy Polskiej Partii Robotniczej (PPR) i funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa (UB). Nakazem chwili było też zorganizowanie funduszy na przerzut spalonych żołnierzy na inny teren w sytuacji całkowitego odcięcia od środków przyznanych na ten cel w Komendzie Okręgu, którego dowództwo mieściło się za linią frontu w Krakowie. Przystąpiono więc do planowania i realizowania akcji ekspropriacyjnych na składy, magazyny, przedsiębiorstwa, a także bogatych gospodarzy wysługujących się nowej władzy. Za organizację tych działań na terenie Obwodu „Nie”-DSZ Rzeszów odpowiadali Komendant Obwodu Mieczysław Kawalec oraz ppor. Wiktor Błażewski ps. „Orlik”, dowódca dywersyjnego oddziału dyspozycyjnego Inspektoratu. „Uzda” utrzymywał bezpośredni kontakt z p.o. oficera dywersji zachodniej części Obwodu rzeszowskiego AK-„Nie”-DSZ Bolesławem Jastrzębskim ps. „Jastrząb”, a następnie z jego następcą Michałem Frankiewiczem ps. „Kaczor”.

skan 8

Kserokopia protokołu oględzin broni przechowywanej przez Leona Słowika, sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

W pierwszej połowie 1945 r. oddział „Uzdy” wykonał kilka wyroków śmierci oraz przeprowadził szereg akcji rekwizycji mienia u członków PPR, m.in. w dniu 23 maja 1945 r. brał udział w likwidacji funkcjonariusza UB Franciszka Fereta oraz próbie likwidacji członka PPR Władysława Mytycha. W dniu 15 czerwca 1945 r. patrol „Uzdy” uczestniczył w rozbiciu posterunku Milicji Obywatelskiej (MO) w m. Świlcza, w trakcie którego żołnierze podziemia uwolnili zatrzymanego dzień wcześniej żołnierza podziemia oraz zarekwirowali na cele organizacyjne większą ilość broni palnej, maszynę do pisania, pieczątki, sorty mundurowe, kilka zegarków funkcjonariuszy MO, a także kwotę 153 200 złotych, własność gminy zbiorowej.

Scan 28

Kserokopia wyciągu z protokołu przesłuchania Tadeusza Dziedzica ps. „Grusza”, byłego dowódcy dywersji Placówki AK krypt. „Świerk” Trzciana. Potwierdza, że w okresie okupacji niemieckiej Leon Słowik brał udział w akcjach likwidacyjnych w oddziale dywersyjnym AK dowodzonym przez Tadeusza Lisa ps. „Ukleja”, późniejszego z-cę Dowódcy Placówki AK w Głogowie Młp. Sygnatura akt IPN Rz 046/1006 t. 3. Ze zbiorów autora.

Po ogłoszeniu 2 sierpnia 1945 r. amnestii Leon Słowik nie ujawnił się i kontynuował działalność podziemną. W wyniku ustaleń zapadłych pomiędzy rzeszowskimi działaczami Polskiego Stronnictwa Ludowego (PSL) i niepodległościowej organizacji podziemnej „Wolność i Niezawisłość” (WiN), na początku 1946 r. wraz z byłym dowódcą miejscowego oddziału Ludowej Straży Bezpieczeństwa (LSB) Franciszkiem Rejmanem ps. „Bicz”, otrzymał polecenie utworzenia oddziału partyzanckiego mającego operować na styku powiatów rzeszowskiego, kolbuszowskiego i dębickiego. Oddział miał sprawować rolę żandarmerii, której zadaniem było pacyfikowanie postaw i nastrojów prokomunistycznych wśród byłych działaczy podziemia i chłopów a także zapobieganie infiltracji struktur WiN i PSL ze strony UB i MO. Działania o wymienionym charakterze zostały wymuszone sytuacją polityczną w kraju, zwłaszcza stopniowym zaostrzaniem przez komunistów represji wobec członków PSL, co z kolei było ściśle związane ze zbliżającym się terminem powszechnych wyborów do Sejmu, a tym samym walką o władzę pomiędzy PSL a partiami tzw. bloku komunistycznego.

skan 10

Kserokopia postanowienia o tymczasowym aresztowaniu Leona Słowika z podpisami Szefa PUBP Rzeszów i Podprokuratora WPR Rzeszów, sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

Analiza dokumentacji z omawianego okresu wskazuje, że była ona prowadzona przy pomocy znacznie bardziej radykalnych metod niż się to dzisiaj powszechnie uważa. Nieoficjalne działania o charakterze terrorystycznym prowadzone były zarówno z jednej jak i z drugiej strony. Oczywiście przewaga była po stronie bloku komunistycznego, który dysponował całością aparatu bezpieczeństwa choć akcje zbrojne podziemia potrafiły skutecznie paraliżować działalność władz państwowych na niektórych terenach, a w niektórych przypadkach doprowadzały do jej całkowitego paraliżu. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego z kolei, realizując wytyczne KC PPR prowadziło działania mające na celu, oprócz rozpracowywania poszczególnych środowisk chłopskich przy pomocy agentury, również organizację licznych prowokacji. W porozumieniu z wojskiem tworzono grupy operacyjne, które organizowały oddziały zbrojne podszywające się pod struktury podziemia dokonując m.in. zabójstw najbardziej niewygodnych działaczy PSL na danym terenie. Bezpieka dozbrajała i osłaniała także działania bojówek PPR i ORMO, które urządzały polowania na członków stronnictwa. Część powiatowych struktur Stronnictwa zmuszona została do zejścia do podziemia, a terror wymuszał działania o charakterze samoobrony.

skan 11

Kserokopia aktu oskarżenia przeciwko Leonowi Słowikowi sporządzonego przez oficera śledczego Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie, sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

Ponadto w ówczesnym kierownictwie PSL działania o charakterze zbrojnym miały wielu zwolenników. Należał do nich m.in. były dowódca BCh oraz ówczesny członek Naczelnego Komitetu Wykonawczego PSL Franciszek Kamiński. Dążenie PSL do przeprowadzenia wolnych wyborów oraz utworzenie samodzielnej listy spotkało się także z wyraźnym poparciem ze strony kierownictwa podziemnego WiN-u, które zwróciło się z apelem do „wszelkich ośrodków konspiracji” wzywającym do zapewnienia zwycięstwa wyborczego tej partii. W wyniku współpracy ustalono wspólną dla obu ugrupowań strategię przed zaplanowanym na 30 czerwca 1946 r. referendum ludowym oraz przyszłymi wyborami do parlamentu. Polegała ona m.in. na wydaniu szeregu instrukcji szczeblom powiatowym obu organizacji nakazujących przekazywanie kierownictwu PSL danych wywiadowczych z sieci WiN i Brygad Wywiadowczych (BW) oraz wsparcie akcji zbrojnych przeciwko organom bezpieczeństwa i PPR. Zarząd Główny WiN wzmógł także akcję propagandową wśród społeczeństwa polskiego, podejmując kolportaż wydawnictw i ulotek. Jej celem było propagowanie ducha oporu wobec komunistów i wzrost poparcia dla PSL.

Leon Słowik wraz z małżonką. Lata 40. XX wieku. Fot. ze zbiorów rodziny Słowików.

Leon Słowik wraz z małżonką. Lata 40. XX wieku. Fot. ze zbiorów rodziny Słowików

skan 12

Kserokopia odpisu protokołu przesłuchania funkcjonariusza UB Kaziemierza Rozborskiego, w którym opisał on próbę zlikwidowania go przez oddział Rejamana i Słowika, sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

12 lutego 1946 r. oddział „Uzdy” i „Bicza” dokonał rekwizycji mienia w spółdzielniach w Trzcianie i Bratkowicach. Tego samego dnia „Uzda” brał także udział w wykonaniu kary chłosty na leśniczym Władysławie Baranie i Franciszku Mytychu za współpracę z okupantem niemieckim. Próbowano wówczas również zlikwidować sekretarza miejscowego koła PPR Jana Fereta i jego syna Franciszka, który służył w PUBP w Rzeszowie. Jednak Feretowie ostrzeliwali się z posiadanej broni, co uniemożliwiło realizację zadania. Wiosną 1946 roku Leon Słowik brał udział w zlikwidowaniu funkcjonariusza UB o nazwisku Woźniak w Stykowie oraz sołtysa Nosówki Stefana Miłka za donoszenie na UB. W maju oddział „Uzdy” i „Bicza” próbował zlikwidować funkcjonariusza UB Kazimierza Rozborskiego, któremu udało się jednak uciec i złożyć obciążające żołnierzy oddziału zeznania. 10 lipca jego oddział dokonał rekwizycji mienia w spółdzielni produkcyjnej w Zgłobniu, a pod koniec lipca zlikwidował funkcjonariusza UB nazwiskiem Kocór w Klęczanach. Żołnierze chodzili wówczas uzbrojeni m.in. w zrzutowe pistolety maszynowe typu „Sten”, colty i granaty.

skan 1 ew

Kserokopia pisma Szefa Wydziału Karnego Departamentu Służby Sprawiedliwości MON informującego o nieskorzystaniu przez Prezydenta RP z prawa łaski wobec Leona Słowika, sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

Oprócz bezwzględnego zwalczania funkcjonariuszy UB i członków PPR, do podstawowych zadań oddziału „Uzdy” w tym okresie należało systematyczne pobieranie kontrybucji i różnego rodzaju opłat nakładanych na wysługujących się komunistom działaczy partyjnych i spółdzielczych, a także pobieranie opłat za drzewo wywożone z lasu oraz tzw. pogadanki z nauczycielami i działaczami młodzieżowych organizacji. Zaplecze oddziału w początkowej fazie było dobrze zorganizowane. Osłona wywiadowcza WiN i sieć informatorów w terenie zapewniały bezpieczeństwo i dostęp do informacji. Za aprowizację odpowiadały lokalne struktury PSL. Prawie wszyscy partyzanci posiadali ponadto legitymacje PSL wystawione na fałszywe nazwiska oraz posługiwali się innymi fałszywymi dowodami tożsamości. Przez kilkumiesięczny okres działalności oddziału przewinęło się przez jego szeregi kilkunastu byłych żołnierzy z byłego patrolu LSB pod dowództwem Franciszka Rejmana ps. „Bicz”, Oddziału Specjalnego BCh pod dowództwem Stanisława Pieli ps. „Kościarz” i patrolu dywersyjnego „Straży” AK-„Nie”-DSZ pod dowództwem Leona Słowika ps. „Uzda”. Oddział utrzymywał także kontakty z operującym latem 1946 roku na terenie Podkarpacia zgrupowaniem partyzanckim WiN pod dowództwem mjr Hieronima Dekutowskiego „Zapory”. Leon Słowik odpowiadał za jeden z magazynów broni oddziału, który mieścił się w Bratkowicach. Schowano w nim cztery ręczne karabiny maszynowe, kilka karabinów, pistoletów oraz kilkaset sztuk amunicji.

skan 2 ew

Kserokopia postanowienia Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie o zatwierdzeniu aktu oskarżenia w sprawie Leona Słowika. sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora.

Działalność partyzancka „Uzdy” spotkała się z wyraźną reakcją władz bezpieczeństwa. Represje nasilono zwłaszcza w okresie przed zaplanowanym na dzień 30 czerwca 1946 r. referendum ludowym. Tropieniem i likwidacją działań zbrojnego podziemia na terenie powiatu rzeszowskiego zajmował się m.in. powołany w dniu 8 czerwca 1946r. Powiatowy Sztab Bezpieczeństwa Głosowania Ludowego, którego zadaniem było koordynowanie działań skierowanych przeciwko podziemiu, przy wykorzystaniu zwiększonej obecności wojska i jednostek Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW) w terenie oraz działań operacyjnych UB. W celu rozbicia oddziału „Uzdy” oraz w reakcji na doniesienia o przejawach jego działalności, począwszy od kwietnia 1946 r. wysyłano w teren grupy operacyjne złożone przede wszystkim z funkcjonariuszy Wojewódzkiego (WUBP) i Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) w Rzeszowie oraz żołnierzy stacjonującego w tym mieście 5 Samodzielnego Batalionu Operacyjnego KBW, którymi dowodził m.in. oficer sowiecki Piotr Rałdugin. W wyniku podjętych radykalnych działań, do końca 1946 r. władzom bezpieczeństwa udało się doprowadzić do aresztowania większości partyzantów. Pozostała część ujawniła się w okresie amnestii ogłoszonej 22 lutego 1947 r. W efekcie, na początku 1947 r. bezpieka dysponowała szczegółowymi danymi na temat struktury i składu osobowego oddziału. Wielu z nich zostało później aresztowanych i skazanych przez stalinowskie sądy. Ciekawie brzmią fragmenty zeznań jednego z żołnierzy oddziału Eugeniusza Porady, które złożył przed oficerem UB w trakcie prowadzonego przeciwko niemu śledztwa. Stwierdził on między innymi, iż […] Rejman mówił mi, że to jest stara organizacja AK, która zmieniła nazwę na WiN. Zaprzysiężony Rejmanowi nie byłem, legitymacji nie posiadałem, widziałem legitymację u Rejmana, Leona Słowika, Misia Wojciecha, na których była fotografia z pieczątką okrągłą, przez kogo podpisana nie wiem […]. Będąc spalonym na terenie Rzeszowszczyzny Leon Słowik zmuszony został do ukrycia się pod fałszywym nazwiskiem na tzw. ziemiach zachodnich. Około 15 sierpnia 1946 r. wyjechał do miejscowości Turków w województwie Pomorskim. Występował m.in. pod nazwiskiem Sebastian Wiśniewski. Imał się rożnych zajęć starając się dość często zmieniać swe miejsce pracy i zamieszkania. Jednak miłość do żony oraz do dwójki małych dzieci, które pozostawił w Bratkowicach była silniejsza. Utrzymywał tajny listowny kontakt z żoną. Okazało się to jednak zgubne.

skan 3

Kserokopia pierwszej strony Protokołu rozprawy głównej przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Rzeszowie w sprawie Leona Słowika, sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

Jak wynika z zachowanych dokumentów bezpieki, do drugiej połowy 1947 r. działała jeszcze na omawianym terenie siatka oddziału „Uzdy”, nastawiona już przede wszystkim na przetrwanie, choć do końca zachowująca charakter antykomunistyczny. W jednym z meldunków KBW z tego okresu informowano, iż […] dnia 24 lipca 1947 roku w rejonie Głogowa pow. Rzeszów ukazała się banda NSZ Słowika w sile 20 ludzi. W celu likwidacji w/w bandy wyjechała grupa operacyjna WBW. Operacja dała wynik negatywny gdyż banda rozproszyła się po lesie na drobne grupy. Trudno jest zaliczyć informację o tak licznym oddziale do wiarygodnych, biorąc pod uwagę fakt, że Leon Słowik i Franciszek Rejman ukrywali się na ziemiach zachodnich, a pozostali dowódcy patroli i większość żołnierzy oddziału została aresztowana lub ujawniła się w czasie amnestii. Być może była to jedynie zwykła konfabulacja, mająca usprawiedliwić represje ze strony KBW.

Scan 29

Kserokopia potwierdzenia osadzenia Leona Słowika w więzieniu na rzeszowskim zamku, sygnatura akt IPN BU 108/2897. Ze zbiorów autora

Jednak podjęte w tej sprawie przez organa bezpieczeństwa działania wydają się całkowicie nieadekwatne do tej sytuacji. W reakcji na wspomniane wydarzenie, Szef Sztabu WBW Rzeszów kpt. Woch oraz pomocnik szefa sztabu do spraw wywiadowczych por. Kicki w piśmie z dnia 2 VIII 1947 r. poinformowali Wydział III Oddziału I KBW w Warszawie o „nowo utworzonej bandzie rabunkowej Słowika”. W załączonej informacji na temat oddziału, sporządzonej przez por. Kickiego znalazły się informacje o tym, że banda ta jest pozostałością bandy Rejmana, działa w sile 6-12 ludzi rekrutujących się z bandy Rejmana i Lisa, uzbrojonych w 1 RKM, automaty i granaty, umundurowana w mundury WP i MO. Dowódcę Leona Słowika określono jako b. żołnierza AK. Według przedstawionych w dalszej części meldunku danych […] banda ta dokonuje napadów wyłącznie rabunkowych, lecz stara się okazać jako banda o zabarwieniu politycznym. Obecnie zwiad pracuje nad ustaleniem stanu osobowego bandy oraz stałego miejsca dyslokacji w celu jej likwidacji.

W kolejnym meldunku KBW z omawianego okresu znalazła się m.in. informacja, że w dniu 14.08.1947 zwiad ustalił, że banda NSZ Słowika jest bandą rabunkową i grasuje w rejonie Głogowa pow. Rzeszów. D-ca bandy Słowik uciekł na Ziemie Odzyskane. Z-ca Słowika pochodzi z Trzciany a pozostałych 5-ciu członków rekrutuje się z bandy NSZ Lisa. Wypad zorganizowany pod koniec miesiąca nie dał większych rezultatów. Aresztowano brata d-cy bandy – współpracownika Słowika, znaleziono 430 sztuk amunicji, 1 płaszcz wojskowy oraz dokumenty i zdjęcia.

Scan 27

Protokół przesłuchania świadka, który może świadczyć o tym w jaki sposób Leon Słowik i jego działalność była postrzegana przez część mieszkańców Bartkowic. Określenia typu „przychodziło po niego NKWD” czy „partyzant przeciw demokracji” wydają się w tej kwestii kluczowe. Sygnatura akt IPN Rz 046/1006 t. 1. Ze zbiorów autora.

Rozpracowaniem i likwidacją oddziału „Uzdy” zajmowała się specjalnie do tego celu powołana grupa operacyjna złożona z funkcjonariuszy Sekcji do Walki z Bandytyzmem PUBP w Rzeszowie oraz Samodzielnej Kompanii Zwiadu 3 Brygady KBW. W dniu 18 sierpnia 1947 r. grupa operacyjna KBW pod dowództwem por. Józefa Włodyki rozpoczęła działania w okolicach miejscowości Bratkowice i okolicznych lasach. Zorganizowano szereg zasadzek i wzięto pod obserwację zabudowania ukrywających się członków oddziału. Jak wynika z treści raportu ówczesnego Dowódcy KBW woj. rzeszowskiego […] Grupa była zakonspirowana i w celu zdobycia wiadomości od ludności cywilnej żołnierze zostali poprzebierani na pracowników leśnych. Oprócz tego zostały urządzone zasadzki w stodole obok domu dowódcy bandy „Słowika” w Bratkowicach, skąd w dzień i w nocy obserwowano żonę Słowika, ponieważ przypuszczano, że ma kontakt z mężem[…]. Zebrane informacje były podstawą do przeprowadzenia rewizji w domu „Uzdy” jak również u jego sąsiadów, w trakcie której wykryto zdjęcia i korespondencję do żony kierowaną przez niego na adres sąsiadów. Na podstawie uzyskanych materiałów ustalono miejsce jego pobytu. „Uzda” został zatrzymany 2 września 1947 r. przez grupę operacyjną KBW i PUBP Rzeszów pod dowództwem st. sierż. Jana Bardynia w miejscowości Kleśnik na terenie Pomorza Zachodniego. Przy zatrzymanym znaleziono m.in. kenkartę oraz trzy zaświadczenia tożsamości wystawione na fałszywe nazwiska, a także pistolet 15-strzałowy kal. 9 mm. Postanowienie o jego tymczasowym aresztowaniu podpisał Podprokurator Wojskowej Prokuratury Rejonowej (WPR) w Rzeszowie Ludwik Migalski. Opis okoliczności towarzyszących jego zatrzymaniu znajduje się w dalszej części wspomnianego raportu, który informuje, że […] Tego samego dnia dowódca grupy por. Włodyka obstawiał okoliczne poczty oraz rodzinę Słowika, ażeby nie wysłali telegramu na zachód, poczym z przedstawicielem PUBP udał się do ww miejscowości gdzie w dniu 2 września 1947 roku wspólnie z tamtejszymi funkcjonariuszami PUBP w majątku Klejnik [Powinno być: Kleśnik – dop. M.M.] aresztował Słowika, który ukrywał się na fałszywe nazwisko Wiśniewski Sebastian. Podczas konfrontacji Słowik usiłował zbiec, co mu się nie udało. Podczas przesłuchania na tamtejszym PUBP Słowik usiłował wyciągnąć pistolet jednemu z funkcjonariuszy PUBP. W czasie transportowania Słowika pociągiem pośpiesznym Szczecin-Kraków do Rzeszowa, Słowik pod pretekstem załatwienia swojej potrzeby o godz. 24.00 przechodząc koło drzwi raptownie je otworzył i wyskoczył z pociągu, który jechał z prędkością 80 km/godz. Porucznik Włodyka zatrzymał pociąg i ujął Słowika, który usiłował się odczołgać do pobliskich zarośli. Słowik odniósł ciężkie obrażenia twarzy i oczu.

Pech chciał, że przy wyskakiwaniu z pociągu Leon Słowik uderzył w słup telefoniczny. Według zachowanej korespondencji UB odniósł on ciężkie obrażenia, m.in. stracił większość zębów w górnej szczęce. Nie był w stanie uciekać. Półprzytomnego ubecy wsadzili z powrotem do pociągu. Nie wiadomo czy był opatrywany przez lekarza. W ciężkim stanie przewieziono go do siedziby PUBP w Rzeszowie. Podczas przesłuchania prowadzonego przez oficera śledczego st. sierż. Kazimierza Witka, „Uzda” nie przyznał się do żadnego zabójstwa. Jednocześnie ujawnił magazyn broni i amunicji, który mieścił się w Bratkowicach.

skan 9

Kserokopia pisma Szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Rzeszowie informującego o próbie ucieczki podjętej przez Leona Słowika, sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

W treści aktu oskarżenia przeciwko Leonowi Słowikowi oskarżonemu z art. 4 § 1 Dekretu z dnia 13 VI 1946 r. „o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa polskiego”, oficer śledczy WPR w Rzeszowie ppor. Stanisław Horak zawarł wniosek o rozpatrzenie sprawy w trybie doraźnym na zasadzie art. 1 § 4 Dekretu z dnia 25 VI 1946 r. „o przystosowaniu przepisów w postępowaniu doraźnym do postępowania przed sądami wojskowymi”. Już w dniu 2 października akt oskarżenia został zatwierdzony przez prokuratora WPR w Rzeszowie ppłk Cezarego Matkowskiego. W trakcie rozprawy, która odbyła się w dniu 7 X 1947 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Rzeszowie w składzie: kpt. Norbert Ołyński, strz. Tadeusz Kaczmarczyk, strz. Michał Morawski, Słowik podtrzymał zeznania złożone w trakcie śledztwa oraz opisał swoją działalność w AK i okoliczności aresztowania. Podprokurator WPR w Rzeszowie kpt. Tadeusz Małaczyński złożył wniosek o zastosowanie najwyższego wymiaru kary. Sąd uznał Słowika winnym popełnienia przestępstwa z art. 4 § 1 Dekretu z dnia 13 VI 1946 r., skazując go w dniu 7 października 1947 r. na karę śmierci oraz po myśli art. 49 § 1 KKWP na utratę praw na zawsze i po myśli art. 49 § 1 Dekretu z dnia 13 VI 1946 r. na przepadek mienia. W uzasadnieniu sąd stwierdził, iż […] jedyną karą na jaką oskarżony zasłużył może być tylko całkowite wyeliminowanie go ze społeczeństwa jako jednostkę wybitnie aspołeczną. Po wydaniu wyroku L. Słowik został osadzony w celi śmierci więzienia na rzeszowskim zamku. W telefonogramie skierowanym do Szefa Departamentu Służby Sprawiedliwości MON, mającym na celu ustalenie czy Prezydent RP nie skorzysta z prawa łaski, skład sądzący wyraził opinię, że […] skazany jako typ wybitnie aspołeczny na łaskę nie zasługuje. W odpowiedzi wystosowanej w dniu 23 X 1947 r. Szef Wydziału Karnego Departamentu Służby Sprawiedliwości MON ppłk Mieczysław Halski zawiadomił o nie skorzystaniu przez Prezydenta RP z prawa łaski wobec Leona Słowika. Wyrok został wykonany w dniu 29 X 1947 r. w więzieniu na Zamku w Rzeszowie w obecności kpt. Ołyńskiego i naczelnika więzienia. Katem był Bronisław Kisiel zaś zgon stwierdził lekarz dr Jan Matuszewski. Miejsce pochówku Leona Słowika do dnia dzisiejszego pozostaje nieznane.

Scan 21

Kserokopia postanowienia o wszczęciu śledztwa wydanego przez oficera sledczego PUBP Rzeszów w sprawie Leona Słowika, sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

Komuniści pozbawili Leona Słowika i jego rodzinę dosłownie wszystkiego. Skonfiskowano cały jego majątek oraz próbowano odebrać mu honor i dobre imię żołnierza Rzeczypospolitej. W rozpowszechnianej latami propagandzie komunistycznej przedstawiany był jako krwiożerczy herszt bandy. W ostateczności skazano go na całkowite zapomnienie odmawiając także godziwego pochówku. Skrupulatnie zacierano po nim ślady. Był bowiem symbolem oporu przeciwko narzuconemu przemocą systemowi. Jego postać wzbudzała strach wśród licznej rzeszy współpracowników nowej władzy. Musiał zniknąć. Prawdopodobnie już nigdy nie uda się ustalić niektórych szczegółów jego życiorysu. Jego dzieci i wnuki nie wiedzą nawet gdzie dokładnie stał rodzinny dom ich dziadka i ojca.

Scan 22

Kserokopia protokołu rewizji osobistej dokonanej u Leona Słowika przez funkcjonariuszy UB i KBW. Wśród zatrzymanych rzeczy figurują fałszywe dokumenty, notes i fotografia, których brak w aktach śledztwa. Sygnatyra akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

Wyrok na Leonie Słowiku został wykonany w wiezieniu urządzonym w byłym Zamku Lubomirskich w Rzeszowie. Jak się okazuje pamięć o nim jak i o innych ofiarach komunistycznego reżimu zamordowanych w tym więzieniu budziła i nadal budzi strach wśród byłych beneficjentów minionego systemu. Do dnia dzisiejszego bowiem nie wiadomo gdzie znajdują się miejsca pochówku zamordowanych w tym więzieniu patriotów, którzy oddali życie w obronie niepodległości ojczyzny. A przecież żyją nadal wśród nas byli funkcjonariusze i urzędnicy komunistycznego aparatu represji z tamtego okresu. Niestety czas jest nieubłagany. Razem z pokoleniem żołnierzy wyklętych odchodzi również pokolenie ich katów i prześladowców w postaci chociażby byłych funkcjonariuszy UB. Grozą napawa fakt, że nikt nigdy ich nie zapytał i prawdopodobnie już nie zapyta gdzie pochowane są ich ofiary.

Przy pisaniu artykułu wykorzystano tekst autora pt. Oddział Franciszka Rejmana „Bicza” i Leona Słowika „Uzdy”. Geneza, struktury i działalność (1944-1947), który ukazał się w Nr 32-33 Zeszytów Historycznych WiN-u oraz dokumenty i relacje ze zbirów THR.
Autor dziękuje rodzinie Leona Słowika za okazaną pomoc przy pisaniu artykułu.

Scan 23

Kserokopia protokołu przesłuchania Franciszka Fereta, ówczesnego sekretarza PPR w Bratkowicach, w którym opisuje on próbę zlikwidowania go przez oddział Leona Słowika, sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

Scan 13Scan 14Scan 15Scan 16Scan 17Scan 18Scan 19

Scan 20

Kserokopia protokołu przesłuchania Leona Słowika przez oficera śledczego PUBP w Rzeszowie, w którym wbrew intencjom śledczych opisał polityczny charakter działalności oddziału. Wszyscy wymienieni w nim poszkodowani to członkowie PPR, funkcjonariusze UB, konfidenci lub osoby w inny sposób wysługujące się władzy komunistycznej, sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora.

skan 4skan 5 skan 6

skan 7

Kserokopia wyroku Wojskowego Sądu Rejonowego w Rzeszowie w sprawie Loeona Słowika z orzeczoną karą śmierci, sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

Scan 25

Kserokopia tzw. karty zapytaniowej Wzrór E-15 dot. Leona Słowika, skierowanej w 1967 r. przez KWMO w Rzeszowie do Wydziału Ewidencji Operacyjnej MSW (awers), sygnatura akt IPN Rz 046/1006 t. 1. Ze zbiorów autora

Scan 26

Kserokopia tzw. karty zapytaniowej Wzrór E-15 dot. Leona Słowika, skierowanej w 1967 r. przez KWMO w Rzeszowie do Wydziału Ewidencji Operacyjnej MSW (rewers). Wskazuje na lakoniczność infoamcji dot. osoby Leona Słowika, jakimi dysponowały organa bezpieczeństwa oraz na mity i przekłamania funkcjonujące w lokalnym środowisku na temat jego losów. Sygnatura akt IPN Rz 046/1006 t. 1. Ze zbiorów autora

Scan 30

Kserokopia arkusza zarządzeń Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie dotyczących wykonania kary śmierci na Leonie Słowiku, sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

Scan 31

Kserokopia zawiadomienia o wykonaniu kary śmierci na Leonie Słowku, wystawionego przez Naczelnika Więzienia w Rzeszowie (awers), sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

Scan 32

Kserokopia zawiadomienia o wykonaniu kary śmierci na Leonie Słowku, wystawionego przez Naczelnika Więzienia w Rzeszowie (rewers), sygnatura akt IPN Rz 108/2897. Ze zbiorów autora

Zapomniana wojna. Czy historię Konfederacji Barskiej będziemy musieli pisać na nowo?Ujawniamy nowe fakty i źródła dotyczące walk konfederackich na Podkarpaciu.

$
0
0

Krzysztof Bajrasz

 Bitwy i potyczki wojny konfederackiej (1768-1772) na terenie woj.  Podkarpackiego w źródłach.

Poniższy tekst jest wynikiem wieloletnich, żmudnych badań archiwalnych i stanowi pierwszą w historiografii próbę zestawienia źródeł dotyczących bitew i potyczek stoczonych przez oddziały Konfederatów Barskich z Rosjanami na terenie Podkarpacia. Wiele spośród omawianych tekstów zacytowano w Polsce po raz pierwszy. W wielu przypadkach, zawarte w omawianych źródłach informacje na temat danej potyczki są jedynymi jakie się zachowały i stanowią istotny materiał przyczynkarski do badań dziejów konfederacji. Mogą tym samym przyczynić się do rozwoju badań naukowych na ten temat, wzrostu świadomości historycznej i rozwoju postaw patriotycznych wśród mieszkańców Podkarpacia. Wydaje się to bardzo istotne, gdyż o dużej części potyczek i bitew zapomniano, nie przypomina o nich żaden pomnik lub tablica. Te miejsca wciąż czekają na odkrycie, upamiętnienie i zaistnienie na mapie ważnych wydarzeń historycznych regionu.

Działania militarne prowadzone na terenie obecnego województwa podkarpackiego w okresie Konfederacji Barskiej w latach 1768 – 1772, miały przeważnie charakter wojny partyzanckiej. Jednorazowo w poszczególnych potyczkach, każda ze stron (Konfederaci i Rosjanie) dysponowała oddziałami liczącymi od kilkunastu do kilkuset żołnierzy. Sporadycznie jednostki taktyczne walczących przekraczały liczbę tysiąca żołnierzy (Dęborzyn 1770 r., Majdan Królewski 1771 r., Rzeszów 1772 r.). Niemałe trudności w rzetelnej ocenie liczebności walczących oddziałów, wysokości poniesionych strat czy nawet wyniku starcia, wynikają z nagminnie stosowanych przez obie strony zabiegów propagandowych, które celowo zakłamywały rzeczywisty stan rzeczy. Konfederaci starali się zwrócić w ten sposób uwagę opinii publicznej na masowość ruchu barskiego i jego sukcesy militarne, Rosjanie natomiast zmierzali do przedstawienia nieprzyjaciela w jak najbardziej niekorzystnym świetle, często podkreślając jego nieudolność wynikającą z braku wyszkolenia. Do większych potyczek z udziałem artylerii doszło zaledwie kilkakrotnie: Rzeszów i Rzemień (1769 r.), Przemyśl (1769), Grab (obrona obozu 1770 r.), Dęborzyn (1770 r.), Majdan Królewski (1771 r.).

Nadmienić należy, że niespójna polityka przywódców ruchu barskiego i rodzące się na tym tle konflikty, skutkowały zbrojnymi starciami, do których dochodziło niejednokrotnie pomiędzy zwaśnionymi oddziałami konfederackimi (Strzegocice, Iwonicz, Grab, Lesko, Kolbuszowa).

Zestawienie chronologiczne:

1768 r. – Zarzecze (pod Jarosławiem). Potyczka z oddziałem rosyjskimi w okolicach obozu konfederackiego [1].

Marzec 1769 r. – Ostrów (pod Radymnem). „Wielka potyczka”  konfederatów pod dowództwem Kossowskiego [2,3] z oddziałem rosyjskim. „Dziesięciu ciężko rannych konfederatów (w ich liczbie Stefana Wolskiego i Kajetana Tworkiewicza), pokłutych lancami kozackimi przewieziono wtenczas do reformackiego klasztoru w Jarosławiu, gdzie niebawem zmarli
i pochowani zostali w kościelnych podziemiach” [4, 5].

5 kwietnia 1769 r. – Jaśliska. Potyczka oddziału dowodzonego przez Kazimierza Pułaskiego z wojskami rosyjskimi.

„6 Aprilis 1769” [6]:

„Dnia wczorajszego [5 kwietnia]  JmP. Kazimierz Pułaski syn P. Starosty Wareckiego
w półtora tysięcy wojska przyszedł na Barwinek, pod Jaśliskami była potyczka od Moskwy, zginął jeden ImP. Pułaskiego żołnierz, a Moskwa siedmiu, osiem koni wziął ImP. Puławski łupów. Xsiążę Imć Jerzy  [Jerzy Marcin Lubomirski] Imć. P. Dzierżanowskiego [Michała, marszałka gostyńskiego] Dywizje miał znieść  a samemu pozwolić aby do Gostyńskiej ziemi poszedł” [7].

3 maja (przed) 1769 r.  – Iwonicz. Starcie dwóch oddziałów konfederackich dowodzonych przez
K. Pułaskiego  (wówczas regimentarza województwa krakowskiego i sandomierskiego)
i Józefa Bierzyńskiego, marszałka sieradzkiego (regimentarza „ogniwa”) [8].

5 maja 1769 r. –  Gumniska (obecnie Tarnów) i Strzegocice (koło Pilzna). Starcie oddziałów konfederackich pod dowództwem Józefa Bierzyński i Pawłowskiego z podjazdem Antoniego Bojaneckego, „rotmistrza konfederacji krakowskiej i sandomierskiej”, „komendanta milicji księcia Jerzego Marcina Lubomirskiego” [9, 10, 11, 12].

Z listu Morżkowskiego do Wessla z dnia 9 maja 1769 r.:

„Księciu Marcinowi 5 praesentis [5 maja] w Tarnowie, Imp. sieradzki  {Józef Bierzyński, marszałek sieradzki]  z swoją dywizją zabrał kilkadziesiąt ludzi z komendantem Bojaneckim i drugim oficerem, których trzymają w areszcie: a ludzi komputowych, którzy służyć nie chcieli, dyzarmowawszy puścili wolno, wysłuchawszy przysięgi, że do księcia wracać nie będą” [13].

10 maja 1769 r. – Grab. J. Bierzyński  i  M. Dzierżanowski zaatakowali obóz J.M. Lubomirskiego [marszałka konfederacji województwa krakowskiego, księstwa oświęcimskiego i zatorskiego] i Adama Parysa [marszałka sandomierskiego]. Z aresztu obozowego został zabrany, Stanisław Rucki (Rudzki) łowczy bydgoski, rotmistrz w służbie J. M. Lubomirskiego, rozstrzelany później na rozkaz Dzierżanowskiego [14,15].

Jerzy Marcin Lubomirski opisał to wydarzenie w sposób następujący: „10 tegoż miesiąca [maja 1769] blisko Grabiu zabrał mi [Bierzyński] obóz z 600 ludzi i kilka sztuk armat, z moim archiwum i kasą wojenną” [16].

W manifeście Józefa Bierzyńskiego czytamy: „Zabrałem obóz pod Grabiem będący, z ludźmi, amunicją, armatami, śmigownicami i różnego gatunku strzelbą, mundurami, inwentarzem i całym porządkiem. Zabrałem także papiery i blankietów kilka ręką tegoż Xcia podpisanych i to ich Mośc. Panom marszałkom gabułtowskim oddałem” [17].

Lipiec 1769 r. – pod Leskiem. Potyczka rotmistrza Pułaskiego [Franciszka ? – miał wtedy służyć  pod rozkazami M. Dzierżanowskiego] z połączonymi oddziałami J. M. Lubomirskiego i A. Parysa.

„Wiadomość z Sanockiego dane 17 Julij 1769.

Odsyłając z mocnym podziękowaniem WM. Panu Dobrodziejowi papier pożyczony, a dwa JM. Księdzu Proboszczowi donoszę wiadomości, którem zastał. Pan Radzimiński {Filip Radzimiński, wówczas regimentarz przemyski] Dywizji Puławskiego Sty [Starosty] Augustowskiego porucznik oblokował się był w Łubkowie[Łupkowie] na granicy. Tego Xiąże Marcin zabrał do siebie do Grabia, a gdy się w Grabiu poniechęcili, wyszli z Grabia i chcieli zabrać armaty swoje, które mieli (…). Lecz pod nieobecność Xięcia mający komendę JmP. Parys lubo kazał wydać, jednak JmP. Bojanecki nie dał im wziąć, wielka stąd emulacyja między niemi nastąpiła, i między Parysem i Bojaneckim bezecna kłótnia. Po tej Radzimiński obóz Xięcia opuścił. Xiąże za nim poszedł /: Idąc w Korczynie 800 sztuk w blichu płótna wziął na namioty :/ i dognał go w górach za Liskiem w Sanockim, a gdy się łączyć nie chciał z Xieciem, przyszło do bitwy, w której bitwie Xięcia ludzie do kresu rozproszeni, Xiąże miał się ucieczką salwować ku Granicy., ale gdy go P. Rotmistrz Pułaski doganiał i chciał schwycić, od Xięcia został postrzelony, Xiąże się salwował, a o  JMP. Parysie, czy zabity, czy wzięty od nich w niewolę nie masz wiadomości” [18]

Ta ciekawa, ale nie do końca wiarygodna informacja wykorzystana została przez Szczęsnego Morawskiego w książce „Pobitna pod Rzeszowem, powieść prawdziwa z czasów konfederacji barskiej”, Rzeszów 1924, str. 206 – 207.

19 lipca 1769 r. – Lesko. Potyczka konfederatów z wojskami rosyjskimi.

„ie 19 psentis konfederaci napadli w Lisku Moskalów, których w samym mieście 25 trupem położyli, jednego oficera w areszt wzięli” [19].

Ta informacja może mieć związek z poprzednim wpisem.

 23 lipca 1769 r.– Kolbuszowa. Łubieński, regimentarz gostyński najechał dobra J. M. Lubomirskiego [20].

Z dekretu w sprawie księcia J. M. Lubomirskiego (1771 r.):

„IP. Łubieński rotmistrz gostyński z rana pod Kolbuszowę miasto Xiążęcia dziedziczne, ImP. Bojaneckiego szukając, sam się z ludźmi jednymi w polu na straży w odwodzie zostawszy, ordynans dał IP. Dzwonkowskiemu, by do pałacu poszedł, który wszedłszy z ludźmi w pałac, drzwi wybito, okna wystrzelano, piece potłuczono, podłogi porujnowano, portrety staroświeckie porąbano, srebra z drzewa Krzyża Świętego odarto, partykułę na ziemi porzucono, ludzi bito. Porucznika Sakłackiego, krawców roboty pilnującego zrąbano, z czego długo kurował się, co miał przy sobie zegarek, klejnociki, spinkę 30 czerwonych złotych wartającą zabrano, z spodni go nawet zwleczono i co miał pieniędzy wzięto. W stancji jego konie i jakie znaleziono rzeczy złupiono. Xiążęcia cokolwiek się znalazło w sprzętach, koniach i różnych rzeczach (czego osobne i pokrzywdzeni pod ten czas w sądzie niniejszym produkowali regestrowi) nie przepuszczono” [21].

 Z „Memoryału usprawiedliwiający J.O. Jerzego Marcina Lubomirskiego”:

„Wpadnięcie ImPana Łubieńskiego, zrujnowanie mego zamku kolbuszowskiego, gdzie nawet świętym rzeczom nie przepuszczono, bo tenże rozkazał zabrać srebra kaplicy zamkowej, część Krzyża Świętego była odarta z ozdoby oprawy złota, rzucona pod nogi, a złoto zabrane, bukiety od relikwiarzy użyte do przystrojenia czapek tej dywizji mianujących się Konfederatów. Wszystko to wykonane było przez ImPana Łubińskiego przez ordynanse zaś jemu dane od Ichm Panów Czernego, Tarnowskiego, Bierzyńskiego i Dzierżanowskiego – dzieło to stało się 23 lipca 1769” [22].

 8 sierpnia 1769 r. – Hoszów (koło Ustrzyk Dolnych).  Potyczka konfederatów z oddziałem rosyjskim [23, 24].

Opis potyczki w „Pamiętniczku konfederata barskiego” [25] autorstwa Antoniego Hulewicza: „Znowu była potyczka pod miasteczkiem Ustrzykami, ze stratą i naszą, bo ranionych 7.,
a Pułaski [Franciszek] brat stryjeczny Franciszka i Kazimierza szkaradnie raniony. Do kościoła liskiego [Fara w Lesku} zawieziony i tu pochowany. Był rotmistrzem [konfederacji przemyskiej]. To wszystko stało się w nocy, szkodzili nam wiele”.

O śmierci F. Pułaskiego: „Wczorajszy chorąży Strzemeski powiadał, o tem co był u mnie Pułaski rotmistrz zginął pod Ustrzykami, umarł w Lisku” [26].

10 – 13 sierpnia 1769 r. – Rzeszów. Wojska rosyjskie oblegają konfederatów, broniących się w rzeszowskim zamku [27,28].

13 sierpnia 1769 r.– Rzeszów (Pobitno). Potyczka oddziałów konfederackich pod dowództwem księcia Jerzego Marcina Lubomirskiego i Filipa Radzimińskiego [regimentarza przemyskiego, od listopada 1769 r, marszałka konfederacji sanockiej] z wojskami rosyjskimi dowodzonymi przez majorów Karla Magnusa Salemana i Aleksieja Matwiejewicza Kurojedowa.

Szczegółowe opisy zmagań pod Rzeszowem znaleźć można w:  „Relacji Francuza duHamela [Duhamela] dla księcia de Choiseul” [29], liście Sebastiana Balawędroskiego z 18 sierpnia 1769 r. [30] oraz w „Relacji o potyczce pod Rzeszowem” [31]. O biorących w bitwie oddziałach rosyjskich, dowodzonych przez Salemana i Kurojedowa w źródłach rosyjskich [32,33,34,35]. Niejednokrotnie o swoim „rzeszowskim triumfie” wspominał J. M. Lubomirski [36,37,38,39], wykorzystując w tym celu  m.in. zagraniczną prasę [40].Beletrystyczny opis starcia zaproponował Szczęsny Morawski [41], poetycki zaś anonimowy twórca w pieśni konfederackiej „A cóż to, książę, masz za uzary…” [42].

19 sierpnia 1769 r.- Rzemień. Potyczka w okolicach zamku w Rzemieniu, stoczona pomiędzy konfederatami barskimi dowodzonymi przez J. M. Lubomirskiego i F. Radzimińskiego,
a oddziałami rosyjskimi pod dowództwem K. M. Salemana. Bitwa przegrana przez konfederatów [43, 44, 45, 46, 47]. O udziale oddziału pułkownika Karla Gustawa von Rönne
w rozgromieniu wojsk księcia J. M. Lubomirskiego donosiła, wydawana w Toruniu, gazeta „Thornischewöchentliche Nachrichten und Anzeigennebsteinem Anhange von gelehrten Sachen” [48].

Przed 11 września 1769 r. – Kolbuszowa. Potyczka 100 osobowego oddziału konfederatów pod dowództwem A. Bojaneckiego (?) z oddziałem rosyjskim, dowodzonym przez Grafa Kastellego (Castelli), kapitana Kargopolskiego pułku karabinierów. W starciu miało polec ok. 30 konfederatów, 10 wzięto do niewoli [49].

12 listopada 1769 r. – Przemyśl[50]. Atak oddziału Józefa Miączyńskiego, marszałka bełzkiego na miasto, bronione przez oddział rosyjski pod dowództwem majora A, M. Kurojedowa.

Wiadomość z Przemyskiego D. 13 9br 1769.

ImP Miączyński marszałek bełzki stojący w Żmigrodzie z dywizją swoją w 150 koni, dowiedziawszy się że w Przemyślu miała Moskwy komenda stać mała, poszedł umysłem atakowania. Jak w sobotę, to jest D. 11 prasentis; stanął w Dobromilu wieczorem, tam wytchnąwszy godzin kilka, o jedenastej przed północą tegoż dnia ruszył do Przemyśla i nad samym świtaniem wpadł w miasto na Moskwę. Ale Moskwa przyszedłszy do sprawy, dała mu odpór i przymusiła go rejterować się, nie bez straty ludzi jego, do Krasiczyna, armatek mu dwie odebrawszy. Pułkownika i rotmistrza jego w niewolę zabrała i za resztą w pogoń o milę poszła, ale konfederaci strzelając się odwodem wraz z marszałkiem uchodzili. W tej pogoni
z obu stron ginęli ludzie, których straty wiedzieć nie można. Wróciła się po tym Moskwa do Przemyśla, JP Miączyński marszałek obrócił trakt górami na Rybotycze …” [51].

Informacje o stratach obu stron znajdują się w raporcie rosyjskiego pułkownika Szirkowa, w którym donosi dowództwu I Armii: „o atakowaniu wysłanego przez niego do Przemyśla, dla niedopuszczenia w tamten rejon buntowników, majora Kurojedowa, przybyłej tutaj partii konfederatów, złożonej z 250 ludzi, pod dowództwem marszałka ich [Старэсты Мницкаго Каштеляпа] Miączyńskiego,  która została rozbita, zabito na miejscu ponad 60 Polaków i wzięto spośród nich 20 do niewoli w tym jednego majora i dwa działa. Z komendy tego majora (Kurojedowa) zabito 3 karabinierów i jednego kozaka” [52].

Przed 18 listopada 1769 r. – Zbydniów. Oddziały rosyjskie pod dowództwem porucznika Kusznikowa [Suzdalski pułk piechoty] i podporucznika Sawina [Woroneżski pułk dragonów] wzięły do niewoli 2 towarzyszy i 4 szeregowych z oddziału Hadziewicza [rotmistrza konfederacji sandomierskiej]. Pozostali konfederaci uciekli przez Rozwadów i Nisko do Jarosławia [53].

Styczeń (początek) 1770 r. – Kolbuszowa. Rotmistrz Hadziewicz najeżdża Kolbuszową.

Z dekretu w sprawie księcia J. M. Lubomirskiego [54]:

„IP.Hadziewicz zaordynowany, (…), IP. Bojaneckiego [Antoniego], już w komendzie JW. Pułaskiego [Kazimierza] będącego, tego usilnie starając się dostać, Kolbuszową najechał, miasto pikietami obstawił  wszędzie szukając, gdzie IP. Bojanecki na górę chroniwszy się
z drabiny spadł i w tydzień rozchorowawszy się umarł” [55].

13 stycznia 1770 r. –  Grab. Atak wojsk rosyjskich na obóz konfederatów barskich (wówczas stacjonowały w nim oddziały K. Pułaskiego i  F. Radzimińskiego). Kazimierz Pułaski wspierany oddziałem pułkownika Antoniego Szyca (Schutz), blisko 3 godziny bronił obozu. Ciężko ranny w rękę zmuszony został do przekroczenia granicy z Węgrami. Po otrzymaniu posiłków od
Józefa Miączyńskiego, odbił obóz, a nawet wziął kilku jeńców. Niestety konfederaci utracili zgromadzone w obozie zapasy, co w konsekwencji zmusiło K. Pułaskiego do przeniesienia się z ludźmi do obozu usytuowanego bardziej na zachód. W starciach pod Grabiem poległo ponad 30 konfederatów [56, 57, 58].

5 kwietnia 1770 r. – Siepietnica. Potyczka 100 konnego oddziału Tadeusza Ignacego Kirkora, regimentarza mścisławskiego [stanowiącego podjazd głównych sił K. Pułaskiego] z oddziałem rosyjskim (kozakami), wchodzącym w skład większej jednostki taktycznej (około 2000 żołnierzy, w tym 600 piechoty, „dwie armaty i tyleż szmigownic”), dowodzonej przez podpułkownika Aleksieja Jełczaninowa [w 1770 r. podpułkownik Woroneżskiego pułku dragonów] i majora  A. M. Kurojedowa. W starciu poległo od 3 do 15 konfederatów (według źródeł rosyjskich nawet 40). Rosjanie mieli utracić kilkunastu żołnierzy, w tym oficera [59, 60, 61, 62, 63, 64].

10 kwietnia  1770 r. – Żmigród. Oddział rosyjski, wchodzący w skład zgrupowania podpułkownika

A. Jełczaninowa, stoczył walkę z wojskiem konfederackim dowodzonym przez J. Miączyńskiego [65, 66, 67, 68].

13 (15) maja 1770 r.[69] – Dęborzyn (k. Pilzna). Oddziały konfederackie Kazimierza Pułaskiego, marszałka łomżyńskiego i Wojciecha Tressemberga, marszałka warszawskiego, stoczyły bitwę z oddziałami rosyjskimi dowodzonymi przez podpułkownika A. Jełczaninowa i majora A. M. Kurojedowa.  W bitwie, trwającej przeszło 9 godzin, dostali się do niewoli:  ciężko ranny marszałek Tressemberg, Zaleski, adiutant Pułaskiego i 2 innych oficerów oraz 26 konfederatów. 200 barżan zostało zabitych. Z liczącego 1200 ludzi oddziału konfederatów znaczna część  poszła w rozsypkę. Według „raportu moskiewskiego” (podobnie Pietrow),

w bitwie poległ tylko 1 rosyjski karabinier(!), a 13 innych zostało rannych [70, 71, 72].
Z cytowanego przez W. Konopczyńskiego listu „S. Bukowskiej do Ewarysta Kuropatnickiego
z Moderówki 18 maja”, wynika, że Moskwa straciła jednego „oficera od karabinierów” (pochowany w Pilźnie), pozostałych poległych żołnierzy (swoich) Rosjanie potopili w Wisłoce, a 50 rannych odesłali do Rzeszowa. Wzięty do niewoli, marszałek Tressemberg, umarł
w drodze na skutek odniesionych w bitwie ran i został pochowany „u Kapucynów”
w Sędziszowie [73].

24 maja 1770 r.– Mielec. Kwatermistrz Suzdalskiego pułku piechoty Wasiliew zaatakował 60 osobowy oddział konfederacki dowodzony przez rotmistrza Hadziewicza. W starciu zginęło 10 konfederatów i jeden żyd (szpieg) [74].

31 maja 1770 r. – Rzędzianowice i Trzciana (pod Mielcem  – „около деревень Женженович
и Ксена”).
Kwatermistrz Suzdalskiego pułku Wasiliew  i adiutant Parfientiew, zaatakowali oddział rotmistrza Kuczewskiego (z partii Tadeusza Ignacego Kirkora, regimentarza mścisławskiego), zabito 7 konfederatów,  9 wzięto do niewoli [75].

Czerwiec 1770 r. –  okolice Lubaczowa. Potyczka rotmistrza przemyskiego  Dionizego Pułaskiego z wojskami rosyjskimi.

Z raportu K. Pułaskiego z dnia 18 czerwca 1770 [76]:

Komenderowany z przednią strażą rotmistrz przemyślski Pułaski pod Lubaczowem dość mocny nieprzyjacielski wytrzymał atak i kilkunastu trupem na placu zostawiwszy, bez najmniejszej straty swojej do podjazdu powrócił” [ porównaj 77].

Przed 30 czerwca 1770 r. – Pilzno.

„Pod Pilznem poraziła konfederatów Moskwa ultimie Junii” [78].

21 lipca 1770 r. – Świątkowa[79, 80]. Potyczka oddziału dowodzonego przez K. Pułaskiego z większym oddziałem rosyjskim.

„Na Matkę Boską Szkaplerzną (21 lipca) pobiegł  [K. Pułaski] w 200 koni do lasu w Świątkowej (o 2 mile przed Żmigrodem), by zrobić zasadzkę na jakiegoś generała rosyjskiego, zapewne Szachowskiego [był wówczas pułkownikiem], ale zdradzony przez szpiegi, ujrzał się  otoczonym przemocą moskiewską i z trudem przerąbał sobie drogę do obozu” [81, 82].

Lipiec/Sierpień1770 r. – okolice Leska. Pod koniec lipca lub w pierwszych dniach sierpnia, Józef Suhak, regimentarz konfederacji sanockiej, stoczył w okolicach Leska zwycięską potyczkę z oddziałem rosyjskim [83].

17 października 1770 r. – Górki [koło Mielca?]. Potyczka oddziału rosyjskiego pod dowództwem Wilhelma Pietrowicza  von Ditmarna, kapitana Suzdalskiego pułku piechoty z podjazdem rotmistrza Hadziewicza.

Z raportu A. W. Suworowa do I. I. Weymarna  z dnia 27 (16) stycznia 1771 r. – „o informacjach (danych wywiadu dop. K.B.) otrzymanych z posterunków” [84]:

„Z Sandomierskiego posterunku kapitan Ditmarn raportuje mi 8-go (19) października, że 6-go (17) tego miesiąca, ze swoim oddziałem wkroczył do miasteczka Osiek, a że tam nie zastał rotmistrza Hadziewicza, który przekroczył Wisłę i udał się do Tarnowa, sam przeszedł

z oddziałem Wisłę i poszedł do wioski Górki, gdzie zastał buntowników w liczbie do dwudziestu koni  z komendy rotmistrza Hadziewicza, z których zabito towarzysza i dwóch pocztowych, około pięciu wzięto do niewoli: strażnik jeden, towarzyszy dwóch i trzech pocztowych; z jego strony [Ditmarna] zabity jeden kozak. Z powrotem do Sandomierza wrócił bezpiecznie”.

Pomiędzy 21 a 27 stycznia 1771r.Sędziszów. W raporcie z dnia 29 (18) stycznia, porucznik kawaler Michaił Sacharow donosi Suworowowi o potyczce („около местечка Чендышева…, котороеот Ланзгута в 5-ти милях”) komendy księcia pułkownika Szachowskiego z 40 osobowym oddziałem konfederatów, z których 12 zabito, a  9 wzięto do niewoli [85, 86]

15 maja 1771 r. – okolice Kolbuszowej [87]. Odział rosyjskiego podpułkownika Iwana (Nogai Wilhelm) Iwanowicza Heissmana stoczył zwycięską potyczkę z konfederatami K. Pułaskiego [88, 89].

“4 (15) maja, partia konfederatów Pułaskiego, licząca do 300 ludzi, podeszła pod Kolbuszową, w której stacjonował niemały oddział naszych wojsk, pod dowództwem podpułkownika Heissmana. Heissman wystąpił przeciw tej partii konfederatów, rozbił ją i zmusił do powrotu za Dunajec” [90]. W starciu zginęło 50 konfederatów, a 10 dostało się do niewoli [91, 92, 93].

19 i 20 maja 1771 r.Ustrzyki i „Хрщота (?) [94].Podjazd podpułkownika I. I. Heissmana,  rozbił dwa oddziały konfederatów.

„8 (19) i 9 (20) również rozbite przez naszą komendę dwie nieprzyjacielskie partie: jedna przy miasteczku Ustrzyki, a druga bliżej wioski Хрщота, straty przeciwnika 6 zabitych i 14 wziętych do niewoli,  i to bez strat własnych” [95, 96, 97].

25 maja 1771 r. – pod Dębicą i koło Mielca. Potyczki konfederatów pod dowództwem K. Pułaskiego z podjazdami rosyjskiego oddziału podpułkownika I. I. Heissmana.

Według Władysława Konopczyńskiego, wspierającego się raportami K. Pułaskiego, wynik potyczek był następujący:

„25 maja koło Dębicy sam Pułaski napotkał 300 karabinierów i kozaków, bił się z nimi
i poszedł dalej z 12 jeńcami. Później natrafił na inny oddział, zaczajony w lesie pod Mielcem, prawdopodobnie też należący do komendy Heissmana, i tutaj też ustąpili Rosjanie” [98, 99].

W źródłach rosyjskich finał obu starć jest zgoła inny:

„14 (25) maja dwoma podjazdami Heissmana rozbito na prawym brzegu Dunajca jeszcze dwie partie konfederatów, jedną licząca 30, a drugą 50 ludzi, przy tym wzięto do niewoli jednego porucznika, dwóch towarzyszy (narodowej kawalerii) i trzech huzarów, z naszej strony ranny został chorąży i zaginęło siedmiu kozaków” [100, 101, 102].

28 maja 1771 r.– Majdan (Królewski) [103].  Bitwa stoczona pomiędzy oddziałami rosyjskimi dowodzonymi przez Iwana Ignatowicza Poliwanowa, pułkownika Kijowskiego pułku kirasjerów a ariergardą głównych sił wojsk konfederackich, liczących ponad 1000 żołnierzy [104]. W skład „zgrupowania” wchodziły oddziały: głównodowodzącego Kazimierza Pułaskiego (marszałka łomżyńskiego) oraz Filipa Radzimińskiego (marszałka sanockiego), Tadeusza Przyłuskiego (marszałka czernihowskiego), Jana Karczewskiego (marszałka warszawskiego po W. Tressembergu) i Józefa Sławoszewskiego (regimentarza przemyskiego). Ariergardą wojsk konfederackich (około 150 konnych), dowodzili Tadeusz Przyłuski i Stawski [105]

Z raportu Kazimierza Pułaskiego [106]:

„Uszedłszy jeszcze kawałek drogi, ujrzałem maszerujący na spotkanie pod wsią Majdanem,o dwie mile od Kolbuszowej, oddział 900 Rosjan [107] kirasjerów, karabinierów, kozaków i piechoty z dwoma działami; było to wojsko wyborowe, zwłaszcza kirasjerzy, świeżo przybyli do Polski i pierwszy raz walczący z konfederatami. Pan Bóg pobłogosławił moim prawym zamiarom, gdyż po dość zażartej walce nieprzyjaciel, nie mogąc wytrzymać ognia naszej artylerii, zmuszony został do odwrotu i wycofał się w porządku”. Atak konfederackiej konnicy (w tym korpusu „bosniaków”) rozbił ostatecznie obronę nieprzyjaciela, zmuszając go do panicznej ucieczki. Oddział Poliwanowa „był ścigany przez pół godziny, aż wreszcie, napotkawszy przeszkodę w postaci płotów w pewnej wsi[108], stracił w tym miejscu z górą 200 ludzi. Wzięliśmy mu 46 jeńców, 200 koni, dużo broni palnej i pałaszy”.

Opis potyczki w źródłach rosyjskich:

„19 (30 maja) Pułkownik Kijowskiego pułku kirasjerów Poliwanow w pogoni, przy miasteczku Majdanie,  za  nieprzyjacielską zbieraniną w sile 1500 ludzi i pod dowództwem samego Pułaskiego i marszałków Radzimińskiego i Karczewskiego, pokonał ich ariergardę, zabił 18 ludzi i wziął do niewoli 13, z naszej strony zabici zostali: 2 podoficerowie i 15 szeregowych, raniono 6” [109, 110, 111].

Polegli w walce konfederaci mieli zostać pochowani w zbiorowej mogile koło kościoła w Majdanie. W miejscu tym stoi obecnie rokokowa figura, wybudowana w 1788 r. [112].

28 (29) maja 1771 r. – Krzątki[113]. Wojska konfederackie pod dowództwem K. Pułaskiego, rozgromiły oddział rosyjskich karabinierów.

Z raportu Kazimierza Pułaskiego [114]:

„Po tym sukcesie [Majdan, Huta Komorowska] maszerowałem dalej i napotkałem oddział 120 karabinierów; tych posiekaliśmy wszystkich, z wyjątkiem 3-ch ludzi, którzy uszli
z wiadomością o klęsce. Dowodzący nimi kapitan dostał się ranny do niewoli”.

Koniec maja/ pierwsze dni czerwca 1771 r. – Ulanów. Aleksandr Wasiliewicz Suworow, w czerwcu 1771 r., donosi Iwanowi Iwanowiczowi Weymarnowi o potyczkach stoczonych przez odziały rosyjskie z konfederatami Pułaskiego pod Ulanowem i Стодановым (?). Stracie podjazdów pod Ulanowem zakończyło się sukcesem konfederatów [115].

Pierwsza połowa lipca 1771 r. – pod Mielcem. Potyczka awangardy głównych sił A. W. Suworowa
z niewielkim oddziałem konfederackim. Wojska rosyjskie dowodzone przez rotmistrza Leopolda Lemana, (S. Petersburski pułk karabinierów) i porucznika Wasilija  Arcybaszewa (Suzdalski pułk piechoty) rozbiły podjazd barżan, biorąc do niewoli: rotmistrza i 23 konfederatów [116]

Druga połowa lipca 1771 r. – w pobliżu Krzeszowa. Udany atak konfederatów pod dowództwem pułkownika Antoniego Szyca, na małą komendę rosyjską osłaniającą transport [furaż]
z Jarosławia [117].

24  sierpnia 1771 r. – pod Sanokiem. Odział rosyjski, dowodzony przez L. T. Nagiela, majora Permskiego pułku karabinierów, rozbił niewielką partię konfederatów i zabrał ochraniany przez nich transport sukna, przeznaczonego na mundury (z Leska)[118, 119, 120].

24 sierpnia 1771 r. – pod Rymanowem[121]. Potyczka wojsk rosyjskich pod dowództwem podpułkownika I. I. Heissmana z oddziałami konfederackimi dowodzonymi przez „pułkownika Łubieńskiego [właściwie regimentarza gostyńskiego], Lenartowicza [Kazimierz Albin, pułkownik sieradzki] i rotmistrza [pułkownika] Rudnickiego”. W starciu poległo 40 konfederatów, 14 trafiło do niewoli [118]. Po stronie rosyjskiej zginęło 5 żołnierzy, 4 zostało rannych [119].

Po 18 października 1771 r. – Strzyżów. Porucznik Antoni Hulewicz, podkomendny pułkownika Rudnickiego, rozbił 70 osobowy oddział rosyjski Silkiewicza (?). Konfederaci wzięli do niewoli 14 żołnierz nieprzyjaciela [122].

Przed 21 stycznia 1772 r. – Wiśniowa. Konfederaci, z oddziału pułkownika Rudnickiego [123], stoczyli zwycięską potyczkę z Rosjanami broniącymi się w zabudowaniach dworu w Wiśniowej.

Z „pamiętniczka” A. Hulewicza: „W Wiśniowej przed dniem po miesiącu napadliśmy ich. Oficerów trzech z siedmią końmi do pałacu uszło i z 20 piechotnemi i kozakami zamknęli się. Nieprędko po zamknięciu się ich, gdy ogień z okna sypali i dwóch naszych zabili, poddać się byli zmuszeni i prócz zabitych i uciekłych w niewolę sporo zabraliśmy, z końmi, bronią, bo się byli wystrzelali z patronów [tu: gilza nabojowa do broni odtylcowej] zupełnie.” [124].  21 stycznia prowadzili konfederaci przez Krosno 36 kozaków, wziętych do niewoli po potyczce
w Wiśniowej [122].

26 lutego 1772 r. – Wiewiórka (koło Dębicy). Potyczka wojska rosyjskiego, dowodzonego przez majora I. Wołkowa (S. Petersburski pułk karabinierów), z  podjazdem konfederackim.

Z raportu A. W. Suworowa dla Aleksandra Iljicza Bibikowa:

„Kiedy major Wołkow jechał z Tarnowa do Mielca, był przed nim 3 mile, zaatakował nieprzyjacielski oddział w sile 20 koni. Posłał wachmistrza Gaslewa z podkomendnymi karabinierami i dogonił wroga przy wsi Wiewiórka, rozbił oddział: trzynastu zabito, 7 wzięto do niewoli, wśród których był ciężko ranny ich chorąży Paweł Żabnicki. Oddział konfederacki został wysłany przez rotmistrza Bielickiego (?) z komendy pułkownika Moszczyńskiego [rotmistrza sandomierskiego)” [125].

Luty 1772  r. – Rzeszów. Incydent z księciem Kasprem Lubomirskim [126].

Z „pamiętniczka” A. Hulewicza:

„… Rzeszowem, w tym mieście w pałacu wzięliśmy X. Kaspra Lubomirskiego, generała ros[yjskiego], a ten o córkę księżnej chorążynej się starał [Barbary, córki Joanny ze Steinów Lubomirskiej]. Miał komendę nad naszą dywizją Snaki [Józef Suhak] regimentarz ziemi sanockiej, temu książę okupił się, dał 3000 dukatów i kredens srebrny” [127].

Z Listu Jerzego Marcina Lubomirskiego adresowanego do Karola Stanisława Radziwiłła  [wojewody wileńskiego] z dnia 9 kwietnia 1772 r.:

„Do akcji Rzeszowskiej powodem mi była wiadomość, którą dawniej miałem, że Xiąże Gaspar [Kacper Lubomirski] w służbie moskiewskiej zostaje. Sądziłem, że nieprzyjaciela wszędzie ścigać można. Gdy zaś tenże okazał, iż nie jest w służbie przysiągłszy i akces uczyniwszy wolny został, dawszy na wojsko 1000 #, których połowo na dywizję sanocką, druga na przemyską [słowo nieczytelne – dop. K.B.]. Związanie godnego obywatela w służbie saskiej znajdującego się tak jest bajeczne, jak dawniejsze tego Xiężny na mnie poczynione zażalenia” [128].

O napaści na K. Lubomirskiego wzmiankowała europejska prasa [129].

Przed 7 marca 1772 r. –  Bukowisko (Bukowsko)[130].   Starcie konfederatów dowodzonych przez pułkownika Rudnickiego z oddziałem rosyjskim pułkownika I. I. Poliwanowa.

Z Kroniki OO. Kapucynów w Krośnie:

„Dnia 7 marca przybył do Krosna pułkownik moskiewski Poliwanow z 1200 moskalami, których Rudnicki ścigał i dopędziwszy ich pod wsią Bukowisko pobił. Kiedy jednak moskalom nadciągła świeża pomoc, cofnął się. Moskale powrócili do Krosna bez żadnego jeńca,; zaraz podążyli do Brzozowa. Po tygodniu przybyli znowu do Krosna skąd,  Poliwanow wysłał 30 kozaków pod miasto Duklę, by wyśledzili konfederatów. Gdy tych konfederaci pojmali, żyd, szpieg, który sam jeden uszedł, dał znać o tem moskalom, którzy jak najśpieszniej podążyli pod Żmigród (18 marca)” [131].

Pierwsza połowa kwietnia 1772 r.  – Pilzno. Starcie konfederatów barskich z wojskiem rosyjskim.

W pamiętniku księżnej Teofili z Jabłonowskich Sapieżyny, pod datą 17 kwietnia, czytamy:

„Tegoż dnia przyszedł raport od jmp. Marszałka inflanckiego [Zyberka], że w 250 swoich pod komendą jmp. Francuzewicza, pułkownika, złączywszy się z 150 koronnych pod komendą Suhaka [Józefa] atakowali Moskwy 250 w Pilźnie stojącej i tak szczęśliwie, że prócz 15
w zakrystii zamkniętych i ukrytych, 39 w niewolę wziętych, reszta na placu lub śmiertelnie rannych, 68 koni prócz innych różnych rzeczy i broni dostało się w zdobycz naszym” [132].

Opis potyczki z „pamiętniczka” A. Hulewicza:

„W Pilźnie mieście udało się nam przede dniem napadłszy, prócz trupa w niewolę zabranych 285. Oficerowie do kościoła i w zakrystii rejterowali się, dobyci, chociaż drzwi żelazne, ci dostali pardon, a chorąży od towarzysza za ołtarzem zabity został” [133].

W potyczce zginęło 15 Rosjan, 14 pochowano we wspólnej mogile koło kościoła parafialnego, zabity chorąży został przewieziony do Tarnowa. Poległy w walce konfederat miał zostać złożony w grobie przy nieistniejącym już kościele św. Andrzeja [134].

Druga połowa kwietnia 1772 r. – Jarosław.        

Oddział pułkownika Rudnickiego zaatakował 200 rosyjskich kirasjerów konwojujących jeńców do Połonnego. Potyczka zakończyła się zwycięstwem konfederatów i uwolnieniem 83                więźniów, wśród których znajdowali się dwaj francuscy oficerowie: Mallzan i Donzac. Nieprzyjaciel stracił w walce 80 żołnierzy [135, 136, 137].

9 maja 1772 r.  – Krosno. Wojsko rosyjskie, pod dowództwem pułkownika I. I. Poliwanowa, rozbiło oddział konfederacki. W potyczce miało zginąć około 200 konfederatów [138].              

22 maja 1772 r. – Strzyżów. Oddział F. Radzimińskiego, marszałka sanockiego stoczył przegraną potyczkę z wojskami rosyjskimi [139].

1-2 czerwca 1772 r. – Jeżowe, Leżajsk.  Marszałek inflancki        Zyberk [Jan Kazimierz ?], dowodząc 700 konfederatami, toczył ciężkie boje z oddziałami rosyjskimi I. I. Poliwanowa [140].

Koniec czerwca 1772 r. – Mielec. Zwycięska potyczka sekund – majora Disterlau z blisko stu osobowym oddziałem konfederatów. W walce zginęło od 7 do 15 barżan, a 10 zostało wziętych do niewoli, w tym chorąży i 2 towarzyszy. Rosjanie stracili jednego karabiniera i dwa konie [141].

Lipiec 1772 r.  – pod Rzeszowem. Oddział pułkownika Rudnickiego starł się z wojskami cesarskimi z korpusu rafa Andreasa Hadika von Futak [teścia J. M. Lubomirskiego].

W swoim pamiętniku, pod datą 22 lipca (1772 r.), księżna Teofila z Jabłonowskich Sapieżyna zapisała:

„Rudnicki, pułkownik konfederacki, do 1500 wzmocnił się. Miał akcję z cesarskimi [Austriakami], broniąc się napaści, z półtorasta położył na placu, pędząc ich przez dwie mile pod Rzeszowem. Hadick generał wziął w ścisły areszt oficera, który się ważył bez ordynansu atakować” [142].

W znanych mi źródłach spotkałem się niejednokrotnie z miej szczegółowymi informacjami dotyczącymi miejsc, w których doszło do starć konfederatów z wojskami rosyjskimi.

Przykładowo, w cytowanym przeze mnie kilkukrotnie „pamiętniczku” A. Hulewicza, wymieniane są miejsca potyczek, bardzo trudnych do umiejscowienia w proponowanym wyżej zestawieniu chronologicznym, wśród nich: Złukowa, „pod Przemyślem jednego dnia trzy potyczki”, Radziejowice (może Radziejowa), Klembówka (Klimkówka?), Bieżdziałka (Bieździadka w pow. jasielskim), Brzozów – być może o tym starciu wspomina Ks. W. Mrowiński [143]. W rękopisie Lwowskiej Naukowej Biblioteki im. W. Stefanyka NAN Ukrain. (Oddział Rękopisów. Zespół 5 – Rękopisy Zakładu Narodowego im. Ossolińskich), sygnatura oryginału: 572/II, str. 352, „Pułkownicy znakomitsi przez zacne dzieła”). Przy wymienionym w spisie pułkowniku Rudnickim, widnieją nazwy miejscowości – miejsc potyczek, a miedzy nimi: Łubków (Łupków) czy Radziejowa (nieistniejąca dziś wieś
w Bieszczadach). Z powodu braku odpowiednich źródeł lub braku wiedzy o nich, nie umieściłem w wykazie informacji o miejscach ważnych, którym „lokalna tradycja” nadaje status „pola bitwy stoczonej przez konfederatów” (Iwla, Rogi, Sokołów, Tyczyn, Jedlicze, Samoklęski i wielu innych).

Źródła:

1. Gottfried Kazimierz, Jarosław w XVIII wieku, Jarosław 1938, str. 165.

2. Stanisław Lubomirski marszałek wielki koronny – pamiętniki. Z rękopisu wydał

Władysław Konopczyński, Lwów 1925, str. 54.

3. O nim: „ImP. Kossowski rotmistrz za porwaniem się przeciw Jw. Dzierżanowskiemu, sądem konfederacji na śmierć ukarany”; Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu           [dajej: BOss], rkps. 586/II, k. 149;  „Z Warszawy ie 8. Novembris 1769”.

4. Gottfried Kazimierz, Jarosław w XVIII wieku, Jarosław 1938, str. 165-166.

5. Gottfried Kazimierz, Kościół i klasztor OO. Reformatów w Jarosławiu, Jarosław 1934, str. 29 – 30.

6. BOss 586/II, karta 33.

7. Stanisław Lubomirski marszałek wielki koronny – pamiętniki. Z rękopisu wydał Władysław Konopczyński, Lwów 1925, str. 57.

8. Konopczyński Władysław, Kazimierz Pułaski – życiorys, Kraków 1931, str. 82 (przypisy) i 84.

9. BOss, rkps. 553, str. 83 – 85.

10. Memoryal usprawiedliwiający J.O. Jerzego Marcina Lubomirskiego, BCZ, rkps. 865, k. 327.

11. Mejbaum Wacław, O tron Stanisława Augusta. Lwów 1918, str. 85.

12. Konopczyński Władysław, Kazimierz Pułaski – życiorys, str.  84.

13. Kazimierz Pułaski, Szkice i poszukiwania historyczne, Seria IV, Lwów 1909, str. 22.

14. BOss, rkps. 564, str. 267.

15. BOss, rkps. 566/II, str. 122; BOss, rkps. 553, str. 90 -92: ”Manifest marszałków Grabskich [J.M. Lubomirski i A. Parys]”, „dany 30 maja w obozie pod Łubkowem [Łupkowem]”.

16. Biblioteka Książąt Czartoryskich w Krakowie [dalej: BCz], rkps. 865, Memoryal usprawiedliwiający J.O. Jerzego Marcina Lubomirskiego,  str. 327.

17.BOss, rkps. 568, Manifest J. Bierzyńskiego,  str. 296 -330.

18. BOss, 566/II, str. 122 – 123.

19. „Gazeta pisana z Warszawy (sierpień)”, BOss, rkps.  586, k. 103.

20. LNB im. W. Stefanyka NAN Ukrainy, Fond 5, Rękopisy Biblioteki ZN im. Ossolińskich (dalej LNB BOss), rkps. 6737/II, Manifest J. M. Lubomirskiego z 20 września 1769 [Krzepice], str. 83 – 93.

21. BOss, rkps. 564, str. 274.

22. BCz, rkps. 865, str. 317.

23. Żychliński Teodor, Złota księgą szlachty polskiej, Rocznik VIII, Poznań 1886, str. 428 – 430.

24. Konopczyński Władysław, Kazimierz Pułaski, str. 119.

25. Dankowska Ewa, Pamiętniczek konfederata barskiego. Rekonstrukcyjna relacja uczestnika wydarzeń Antoniego Hulewicza; Rocznik Biblioteki Naukowej PAU i PAN w Krakowie, Rok LIV (2009), Kraków 2009, str. 191.

26. BOss, rkps.  586/I, k. 46; materiały Morawskiego w  Bibliotece Naukowej PAU i PAN
w Krakowie [dalej: BPAN] 1147, strona 96 (odpis  Sz. Morawskiego z BOss, rkps. 586 „Wyciąg z listu Pani Bukowskiej”).

27. BOss,rkps 586/I, k.  111, odpis BPAN rkps 1147, k. 91 „Z Rzeszowa 18 Aug 1769”.

28. Julian Nieć, Rzeszowskie za Sasów, Rzeszów 1938, str. 127.

29. „Relacja Francuza duHamela dla księcia  de Choiseul” , Konopczyński W., Materiały do dziejów wojny konfederackiej, Kraków 1931, str. 21 – 27.

30. BOss, rkps 586/I, k.  111 – 112, odpis w materiałach Morawskiego w  BPAN, rkps 1147, k. 91
„Z Rzeszowa 18 Aug 1769”.

31.BOss. Pawl. 267, str. 371 – 372, “Relacja  o Potyczce pod Rzeszowem Dn. 14 augs 1769”.

32. Żurnal wojennych diejstwijarmiejjejaImperatorskogoWieliczestwa 1769 goda, pod datą 9 (20) sierpnia.
S. Petersburg 1770 [pod datą 9 (20) sierpnia].

33. Pietrow А. N. Wojna Rossii z Turciej i polskimi konfederatami s. 1769 – 1774 godow,
S. Petersburg,  Т I, str. 246.

34. Lacinskij A., Chronologijarusskojwojennojistorij, S. Petersburg 1891, str. 38.

35. Chronologiczeskijukazatiel wojennych diejstwijrusskoj armii i flota, S. Petersburg 1908, T I,
str. 101.

36. Memoryal usprawiedliwiający J.O. Jerzego Marcina Lubomirskiego, BCZ, rkps. 865, k. 321.

37. . BOss, rkps. 564, str. 269.

38. LNB im. W. Stefanyka NAN Ukrainy, Fond 5, Rękopisy Biblioteki ZN im. Ossolińskich, rkps. 6737/II, Manifest J. M. Lubomirskiego z 20 września 1769 [Krzepice], str. 85 – 86.

39. Sentence absolutoirerendue en faveur de S. A. Monseigneur le Prince George Martin Lubomirski, …, Biała 25 września 1771 r., str. 11.

40. Przykładowo: informację o potyczce pod Rzeszowem zamieściła na swoich łamach „La Gazette de France” z 29 września 1769, a za nią „Gazeta de Madrid” z 17 października tego samego roku – obie powoływały się na „doniesienia z Warszawy z 12 września”.

41. Szczęsny Morawski, Pobitna pod Rzeszowem, powieść prawdziwa z czasów konfederacji barskiej, z roku 1769, Rzeszów 1924, str. 335 -341.

42. Kolbuszewski Kazimierz, Poezja barska, Kraków 1928, str. 326 – 328; porównaj: Kowalski Jacek, Niezbędnik konfederata barskiego, Pieśń o zdradzie murzynowej, Poznań 2008, str. 208 – 210.

43. „Relacja Francuza duHamela dla księcia  de Choiseul”, Konopczyński W., Materiały do dziejów  wojny konfederackiej, Kraków 1931, str. 21 – 27.

44. BOss, rkps 586/I, k.  117 – 118, odpis w materiałach Morawskiego w  BPAN, rkps 1147, k. 94,
„Z Rzeszowa 25 Aug 1769”.

45. Żurnal wojennych diejstwijarmiejjejaImperatorskogoWieliczestwa 1769 goda, pod datą 15 (26) sierpnia.

46. Pietrow А. N. Wojna Rossii z Turciej i polskimi konfederatami s. 1769 – 1774 godow, S.Petersburg,  Т I, str. 247.

47. Lacinskij A., Chronologijarusskojwojennojistorij, S. Petersburg 1891, str. 38.

48. ThornischewöchentlicheNachrichten und AnzeigennebsteinemAnhange von gelehrtenSachen. ZehntesJahr 1769 z 30 września: “Gdańsk 26 września” oraz w dodatku z 6 października: „Warszawa 26 września”.

49. Żurnal wojennych diejstwijarmiejjejaImperatorskogoWieliczestwa 1769 goda, S. Petersburg 1770, pod datą 31 sierpnia (11 września) 1769 r.

50. Stanisław Lubomirski marszałek wielki koronny, Pamiętniki, z rękopisu wydał

Władysław Konopczyński, Lwów 1925, str. 92: „13 [Listopad] w Przemyślu Moskwa miała awantaże nad marszałkiem bełzkim Miączyńskim, starostą łosickim”.

51. BOss, rkps. 1409/II, str. 123 – 126 [dotyczy potyczek pod Przemyślem i Starą Solą].

52. Żurnal wojennych diejstwijarmiejjejaImperatorskogoWieliczestwa 1769 goda,S. Petersburg 1770, raport z dnia 6 (17) listopada 1769 r.

53. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str. 194:

„Raport A. W. Suworowa do I. I. Weymarna o działaniach przeciwko konfederatom z 9 (20) listopada 1769 r.”.

  1. BOss, rkps. 564, str. 275.

55. Liber Mortuorumecclesiae Kolbuszowa (1745-1783) T. 1, str. 98.

56. Konopczyński W., Materiały do dziejów wojny konfederackiej, Kraków 1931, Detail des operationsmilitaireesducomtePulaski par le comte Zajączek, str 8.

57. „List Jw. Kasztelana Czerskiego Suffczyńskiego do Jw. Pułaskiego Marszałka Łomżyńskiego z Zborowy ie 20 Januarj 1770 pisany”, BOss, rkps.  567, str. 195, Kazimierz Pułaski, Szkice i poszukiwania historyczne, Seria III, Kraków 1906, str. 244.

58. Konopczyński Władysław, Kazimierz Pułaski –  biografia, Kraków 1931, str. 129.

59. BOss, rkps. 1479, str. 241 – 245, Postępek szkaradny wojska rosyjskiego w mieście grodowym JKMci. Bieczu wykonany dnia 5 tego kwietnia roku 1770, od tego, który na to patrzał opisany i BOss, rkps. 567, str. 120 – 122, Postępek niegodziwy wojska rosyjskiego w Bieczu wykonany 5 Aprilis 1770.

60. Schmitt Henryk, Źródła odnoszące się do pierwszego okresu panowania Stanisława Augusta, tom dodatkowy [IV], Lwów 1884, str. 84.

61.Konopczyński Władysław, Kazimierz Pułaski –  biografia, Kraków 1931, str. 136.

62. Archiwwojenno –  pochodnoj kancelarii Grafa P. A. Rumiancewa – Zadunajskawo, Cz. II, 1770 – 1774, Moskwa 1863, str. 64.

63. Ruskije Polkowodcy, P. A. Rumiancew, Moskwa 1953, T II (1768 – 1775), str.285.

64.Pietrow А. N. Wojna Rossii z Turciej i polskimi konfederatami s. 1769 – 1774 godow, S. Petersburg,  Т II, str. 229.

65. Konopczyński Władysław, Kazimierz Pułaski –  biografia, Kraków 1931, str. 136.

66. Schmitt Henryk, Źródła odnoszące się do pierwszego okresu panowania Stanisława Augusta, tom dodatkowy [IV], Lwów 1884, str. 93 [Wyjątek z listu biskupa kamienieckiego do Gałęckiego marszałka sieradzkiego z 20 kwietnia].

67. Literatura konfederacji barskiej – Silva rerum, Warszawa 2009, T IV, str. 255 – 256.

68. Dankowska Ewa, Pamiętniczek konfederata barskiego. Rekonstrukcyjna relacja uczestnika wydarzeń Antoniego Hulewicza; Rocznik Biblioteki Naukowej PAU i PAN w Krakowie, Rok LIV (2009), Kraków 2009, str. 189: „Pod Żmigrodem miasteczkiem mała korzyść”.

69. W źródłach, zarówno polskich jak i rosyjskich wymienionych poniżej, podawane są dwie daty potyczki 13 lub 15 maja. Przykładowo: Wacław Szczygielski w biogramie (PSB t. XXIX, str. 388)  Kazimierza Pułaskiego  podaje datę 13  maja; Stanisław Lubomirski marszałek wielki koronny, Pamiętniki, z rękopisu wydał Władysław Konopczyński, Lwów 1925, str. 114: „ Tressemberga
w górach 13 znieśli, dawniej jednak Pułaski na Drewiczu miał awantaże”; Chronologiczeskij ukazatiel wojennych diejstwij russkoj armii i flota, S. Petersburg 1908, T I,  str. 111 – potyczka pod Pilznem
z datą 4 (15) maja; Żychliński Teodor, Złota księgą szlachty polskiej, Rocznik VIII, Poznań 1886, str. 318 –  wzmiankuje o porażce Pułaskiego pod Pilznem w dniu 15 maja.

70. Pietrow А. N. Wojna Rossii z Turciej i polskimi konfederatami s. 1769 – 1774 godow, S.Petersburg, Т II, str. 230 – 231 (podaje datę 4 (15) maja).

71. „Raport moskiewski o zaszłej potyczce między Konfederatami i Moskwą pod Pilzną die 15 maji 1770 anno”,  LNB BOss, rkps. 321, str. 471 – 472.

72. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str.253 – 254: „Raport A. W. Suworowa do I. I. Weymarna o działaniach przeciw konfederatom z 10 (21) maja 1770 r.” i „Raport A. W. Suworowa do I. I. Weymarna o działaniach posterunków i komend z 16 (27) maja 1770 r.”.

73. Konopczyński Władysław, Kazimierz Pułaski –  biografia, Kraków 1931, str. 141 (data bitwy jak
u Pietrowa).

74. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str.257: „ Raport A. W. Suworowa do I. I. Weymarna  z 22 maja (1 czerwca)  1770 r., o działaniach komend sandomierskiego posterunku”.

75. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str.257: „ Raport A. W. Suworowa do I. I. Weymarna  z 22 maja (1 czerwca)  1770 r., o działaniach komend sandomierskiego posterunku”.

76. Żychliński Teodor, Złota księgą szlachty polskiej, Rocznik VIII, Poznań 1886, str. 320.

77. Konopczyński Władysław, Kazimierz Pułaski –  biografia, Kraków 1931, str. 144.

78. Stanisław Lubomirski marszałek wielki koronny, Pamiętniki, z rękopisu wydał Władysław Konopczyński, Lwów 1925, str. 116.

79. Data w przypisie: Konopczyński Władysław, Materiały do dziejów wojny konfederackiej, Kraków 1931, str. 8.

80. Antoni Hulewicz wspomina o potyczce pod Świątkową Większą: Dankowska Ewa, Pamiętniczek konfederata barskiego. Rekonstrukcyjna relacja uczestnika wydarzeń Antoniego Hulewicza; Rocznik Biblioteki Naukowej PAU i PAN w Krakowie, Rok LIV (2009), Kraków 2009, str. 187.

81. Konopczyński Władysław, Kazimierz Pułaski – biografia, Kraków 1931, str. 146 – 147, za nim: Pieradzka Krystyna, Na szlakach łemkowszczyzny, Kraków 1939, str. 47.

82. Konopczyński Władysław, Materiały do dziejów wojny konfederackiej, „Ciekawostki z obozu konfederackiego 1770”, Kraków 1931, str. 44; LNB BOss. rkps. 717.

83. „Ciekawostki z obozu konfederackiego 1770”: Konopczyński Władysław, Materiały do dziejów wojny konfederackiej, Kraków 1931, str. 47.

84. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str. 332:

85. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str. 339:

W raporcie A. W. Suworowa do I. I. Weymarna  z dnia 3 lutego (23 stycznia) 1771 r. – „informacje
o konfederatach otrzymane z posterunków”.

86. Ks. Jan Wołek-Wacławski, Będziemyśl i Klęczany, Jaworów 1937, str. 48: „W r. 1771 – pochowano w Sędziszowie żołnierza o nieznanym nazwisku, zabitego w walce z Moskalami (cum moscovitis)”.

87. Skowroński Kazimierz, Jak to Pan Kolbuszowej theatrum dawał /i z siebie/ i bawił Warszawę, Towarzystwo opieki na zabytkami przyrody i kultury im. J. Goslara w Kolbuszowej, Biuletyn nr 1/65, str. 48: według autora potyczka miała miejsce „na polach Błonia i Krokwi pod Kolbuszową”.

88. Lacinskij A., Chronologija russkojwojennoj istorij, S. Petersburg 1891, str. 49.

89. Chronologi czeskij ukazatiel wojennych diejstwij russkoj armii i flota, S. Petersburg 1908, T I,
str. 130.

90. Pietrow А. N. Wojna Rossii z Turciej i polskimi konfederatami s. 1769 – 1774 godow,
S. Petersburg,  Т III, str. 219.

91. Żurnal wojennych diejstwij armiej jeja Imperatorskogo Wieliczestwa 1771 goda, S. Petersburg 1773, Od dowodzącego korpusem  w Polsce generała – majora Kreczetnikowa.

92.Konopczyński Władysław, Kazimierz Pułaski –  biografia, Kraków 1931, str. 249.

93. Heisman P. A., Nachalnik „Detashementa” armii imperatritsy Ekateriny Velikoj, S. Petersburg 1895, str. 12 -13.

94. Konopczyński Władysław, Kazimierz Pułaski –  biografia, Kraków 1931, str. 249: walki toczono pod miejscowościami Ustrzyki i Chaszczowem [obecnie Ukraina]; Janusz Roszko, Ostatni rycerz Europy, Katowice 1983, str. 225: „Pułasczycy innego oddziału, 19 i 20, ścierali się z Rosjanami aż pod Ustrzykami i Haczowem”. (Może doszło do kolejnego starcia pod Ustrzykami i niedalekim Hoszowem?)

95. Żurnal wojennych diejstwij armiej jeja Imperatorskogo Wieliczestwa 1771 goda, S. Petersburg 1773, Od dowodzącego korpusem  w Polsce generała – majora Kreczetnikowa.

96. Pietrow А. N. Wojna Rossii z Turciej i polskimi konfederatami s. 1769 – 1774 godow, S.Petersburg,  Т III, str. 219.

97. Heisman P. A., Nachalnik „Detashementa” armii imperatritsy Ekateriny Velikoj, S. Petersburg 1895, str. 13.

98. Konopczyński Władysław, Kazimierz Pułaski –  biografia, str. 249.

99. Konfederacja barska, wybór tekstów, Wrocław 2010, str. 143 – 144: „Marsz Pułaskiego na Zamość, Raport P[ułaskiego] do Generalności  z 21 czerwca 1771”.

100. Heisman P. A., Nachalnik „Detashementa” armii imperatritsy Ekateriny Velikoj, S. Petersburg 1895, str. 13.

101. Żurnal wojennych diejstwij armiej jeja Imperatorskogo Wieliczestwa 1771 goda, S. Petersburg 1773, od dowodzącego korpusem  w Polsce generała – majora Kreczetnikowa.

102. Pietrow А. N. Wojna Rossii z Turciej i polskimi konfederatami s. 1769 – 1774 godow,
S. Petersburg, Т III, str. 219.

103. Szczygielski Wacław w PSB –  biogram F. Radzimiński: „Uczestniczył w potyczkach koło Dębicy (25 V) i Mielca. Pod Majdanem w pobliżu Łańcuta (obecnie wieś ta nosi nazwę Opaleniska; nie był to Majdan Kolbuszowski, jak błędnie podaje W. Konopczyński)”. W źródłach podawane są trzy daty potyczki pod Majdanem: 28, 29 i 30 maja.

104. W różnych źródłach rosyjskich liczebność sił konfederackich wynosi od 1000 do 2000 żołnierzy. Konopczyński Władysław, Konfederacja barska, Warszawa 1991, T II, str. 511: Konfederaci dysponowali „2500 wojska”.

105. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str. 401: W raporcie A. W. Suworowa do I. I. Weymarna – „o aktywności wojsk konfederackich i potyczkach z nimi z 8 (19) czerwca 1771 r.”.

106. Konfederacja barska, wybór tekstów, Wrocław 2010, str. 143 – 144: „Marsz Pułaskiego na Zamość, Raport P[ułaskiego] do Generalności  z 21 czerwca 1771”.

107. Podana przez Zajączka liczba 2500 Rosjan wydaje się być mało prawdopodobna: Konopczyński W., Materiały do dziejów wojny konfederackiej, Kraków 1931, Detail des operationsmilitaireesducomte Pulaski par le comte Zajączek, str. 10.

108. Skowroński Kazimierz, Jak to Pan Kolbuszowej theatrum dawał…, str. 48: według autora, wzmiankowaną przez K. Pułaskiego wsią była Huta Komorowska.

109. Żurnal wojennych diejstwij armiej jeja Imperatorskogo Wieliczestwa 1771 goda,S. Petersburg 1773, Od dowodzącego korpusem  w Polsce generała – majora Kreczetnikowa.

110. Pietrow А. N. Wojna Rossii z Turciej i polskimi konfederatami s. 1769 – 1774 godow,
S. Petersburg, Т III, str. 227.

111. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str. 392: W raporcie A. W. Suworowa do I. I. Weymarna z dnia 20 (31) maja 1771 r.

112. Skowroński Maciej, Kolbuszowa i okolice, Warszawa 1964, str. 64.

113. Wieś leżąca nieopodal Majdanu Królewskiego, według K. Skowrońskiego miejsce kolejnej potyczki K. Pułaskiego: Skowroński Kazimierz, Jak to Pan Kolbuszowej theatrum dawał …, str. 48.

114. Konfederacja barska, wybór tekstów, Wrocław 2010, str. 144: „Marsz Pułaskiego na Zamość, Raport P[ułaskiego] do Generalności  z 21 czerwca 1771”.

115. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str. 404 -405.

116. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str. 420 – 421: Raport A. W. Suworowa do I. I. Weymarnaz 5 (16) lipca 1771 r. – „o marszu wojsk na Krzeszów i miejscach pobytu konfederatów”.

117.Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str. 430 – 431: Raport A. W. Suworowa dla I. I. Weymarna z 22 lipca [4 sierpnia] 1771 r. – „o prześladowaniu konfederatów Szyca”.

118. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str. 440.

119. Podobnie: Pietrow А. N. Wojna Rossii z Turciej i polskimi konfederatami s. 1769 – 1774 godow, S. Petersburg,  Т III, str. 233; Lacinskij A., Chronologija russkojwojennoj istorij, S. Petersburg 1891, str. 51; Chronologi czeskij ukazatiel wojennych diejstwij russkoj armii i flota, S. Petersburg 1908, T I,  str. 135.

120. Heisman P. A., Nachalnik „Detashementa” armii imperatritsy Ekateriny Velikoj, S. Petersburg 1895, str. 17: cytuje raport grafa Rumiancewaz 29 sierpnia (9 października); inna data potyczek pod Sanokiem i Rymanowem – 14 (25) sierpnia.

121. A. Hulewicz wspomina o dwóch ciężkich starciach w okolicach Rymanowa,  drugie z nich miało miejsce pod Klembówką (być może Klimkówka koło Rymanowa): Dankowska Ewa, Pamiętniczek konfederata barskiego, str. 184 i 190.

122. Ks. Władysław Sarna, Opis powiatu krośnieńskiego pod względem geograficzno – historycznym, Przemyśl 1898, str. 180: informacja z „Kroniki OO. Kapucynów w Krośnie str. 9-10”.

123. O udziale pułkownika Rudnickiego w ataku na dwór w Wiśniowej, czytaj w: LNB BOss, 572, str. 352, „Pułkownicy znakomitsi przez zacne dzieła”.

124. Dankowska Ewa, Pamiętniczek konfederata barskiego, str.188.

125. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str. 526: Raport A. W. Suwowrowa dla  A. I. Bibikowa z 19 lutego (1 marca) 1772 r. – „O rozgromieniu oddziału konfederatów przez komendę sekund – majora I. Wołkowa”.

126. Władysław Konopczyński wykluczył, według mnie niesłusznie, udział  K. Lubomirskiego
w opisywanym wydarzeniu. Konopczyński W., Konfederacja barska, T II, str. 653 (w przypisach): „Niezbyt sławny koniec partyzantki M. Lubomirskiego w Rzeszowie do spółki z Suhakiem dopuścił się gwałtów nad krewniakami (niestety, nie nad Kasprem L[ubomirskim], jak mylnie donosi Saint Saphorin”.

127. Dankowska Ewa, Pamiętniczek konfederata barskiego, str.184.

128. BOssrkps. 6059/II, Archiwum Lubomirskich z Kruszyny. Kopie korespondencji Lubomirskich
z Archiwum Nieświeskiego Radziwiłłów, Tom III, str. 301.

129. Przykłady: Thornischewöchentliche Nachrichten und Anzeigennebsteinem Anhange von gelehrten Sachen. Dreyzehntes Jahr 1772, “Warszawa 9 marzec”, str. 99; La Gazette de France,
6 kwietnia 1772, „Z Warszawy 14 marca 1772”, str. 127; Journal Politique, kwiecień 1772, str. 21 -22.

130. Bukowsko koło Sanoka. O potyczce stoczonej przez pułkownika Rudnickiego pod Tokarnią (gmina Bukowsko) czytaj w: LNBBOss, 572, str. 352, „Pułkownicy znakomitsi przez zacne dzieła”.

131. Ks. Władysław Sarna, Opis powiatu krośnieńskiego pod względem geograficzno – historycznym, Przemyśl 1898; str.  181 i 240.

132. Konopczyński W., Z pamiętnika konfederatki księżnej Teofili z Jabłonowskich Sapieżyny
(1771 -3), Kraków 1914, str. 44 – 45; Konopczyński W. Konfederacja barska, T II, str. 654.

133. Dankowska Ewa, Pamiętniczek konfederata barskiego, str.188.

134. Ks. Dr Karol Szczeklik. Pilzno i pilźnianie, Kraków 1911, str. 70.

135. Konopczyński W., Z pamiętnika konfederatki księżnej Teofili z Jabłonowskich Sapieżyny, str. 50.

136. Konopczyński W. Konfederacja barska, T II, str. 662.

137. Lettresparticulieresdu baron de Viomenil …, Paris 1808, [w liście z Cieszyna z 29.04.1772 ),
str. 259.

138. Ruskije Polkowodcy, A. W. Suworow, Moskwa 1949, T I, str. 586: Raport A. W. Suworowa dla
A. I. Bibikowa z 7 [18] maja 1772 – „o starciu pułkownika I. I. Poliwanowa z konfederatami pod Krosnem”.

139. Szczygielski Wacław, biogram Filipa Radzimińskiego, PSB tom XXX, str. 94.

140. Konopczyński W., Konfederacja barska, T II, str. 662.

141. Konopczyński W., Materiały do dziejów wojny konfederackiej, str. 165- 166: Opisanije woinskich diejstwij … generała – porucznika Bibikowa.

142. Konopczyński W., Z pamiętnika konfederatki księżnej Teofili z Jabłonowskich Sapieżyny, str. 119.

143. Ks. W. Mrowiński T. J., Cudowny obraz Matki Boskiej Starowiejskiej w ziemi sanockiej, Kraków 1895, str. 164: do bitwy konfederatów z Rosjanami miało dojść pomiędzy Brzozowem a Starą Wsią, około 1770 r.

Emocje w gronie byłych działaczy „Solidarności”. Sprawa zaginionych(?) w okresie stanu wojennego 3 milionów złotych z budżetu związku zdominowała prezentację „Aparatu represji  w Polsce Ludowej 1944-1989”.

$
0
0
Redaktor naczelny dr Dariusz Iwaneczko. Fot. S. Bury

Redaktor naczelny czasopisma „Aparat represji  w Polsce Ludowej 1944-1989” dr Dariusz Iwaneczko. Fot. S. Bury

Instytut Pamięci Narodowej Oddział w Rzeszowie zaprezentował dwa najnowsze numery „Aparatu represji  w Polsce Ludowej 1944-1989”, jednego z najważniejszych czasopism tego typu w Europie środkowo-wschodniej, którego redaktorem naczelnym jest dr Dariusz Iwaneczko, historyk rzeszowskiego IPN. Promocja odbyła się 12 lutego 2014 r. w siedzibie Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie i przemknęła bez echa. Zabrakło przedstawicieli mediów regionalnych i ośrodków naukowych. Jest to sytuacja niezrozumiała zważywszy, że od dłuższego czasu ośrodki medialne i samorządowe zabiegają o szeroką promocję osiągnięć naukowych i kulturalnych naszego miasta.

 Wybór Rzeszowa na miejsce prezentacji nie był przypadkowy. W numerze 1/11/2013 czasopisma znalazły się teksty historyków rzeszowskiego IPN, m.in. dr Paweł Fornal przedstawił strukturę, kadrę kierowniczą i główne kierunki działań operacyjnych Referatu Służby Bezpieczeństwa Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej/Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Brzozowie w latach 1957–1990, a dr Dariusz Iwaneczko omówił działania operacyjne SB wobec ośrodka duszpasterskiego na Drabiniance w Rzeszowie w latach 1969-1990. W numerze 1/10/2012 dr Iwaneczko przedstawił ponadto studium współpracy agenturalnej znanego przemyskiego poety Józefa Kurylaka z SB. W obu numerach czasopisma znajdują się również artykuły dotyczące m.in. Lecha Wałęsy, struktur i działalności ORMO, Wojskowej Służby Wewnętrznej, Zwiadu Wojsk Ochrony Pogranicza oraz innych komunistycznych organów bezpieczeństwa.

dr Anna Gałkowska i dr Paweł Róg. Fot. S. Bury

dr Anna Gałkowska i dr Paweł Róg. Fot. S. Bury

W prezentacji uczestniczyli: dr Dariusz Iwaneczko, redaktor naczelny, dr Anna Gałkowska, adiunkt na wydziale psychologii i nauk humanistycznych krakowskiej Akademii im. A. Frycza Modrzewskiego oraz dr Paweł Fornal z rzeszowskiego IPN. Prowadził dr Paweł Róg.Na wstępie dr Iwaneczko zwrócił uwagę zebranych na to, że Aparat Represji prezentowany jest w Rzeszowie po raz pierwszy. Przedstawił zagadnienia związane z obszarem wydawniczym i listą programową czasopisma. Podkreślił, że jako czasopismo funkcjonujące od 2004 roku i mające charakter czasopisma IPN o charakterze ogólnopolskim, trochę zostało zapomniane, m.in. były przerwy wydawnicze, a poprzedni numer ukazał się w przejściowym składzie rady naukowej czasopisma. Od grudnia 2013 roku periodyk jest wydawany w nieco zmienionej formie. Obecny numer został wydany pod redakcją ustanowioną Zarządzeniem Prezesa IPN. Iwaneczko podkreślił, że redakcja zamierza nawiązać do doświadczeń badań naukowych nie tylko historyków, ale także do prac badaczy innych dyscyplin naukowych: politologów, psychologów, kulturoznawców, specjalistów z dziedziny medycyny itp. Przykładem są dwa z prezentowanych tekstów, które mieszczą się w historiografii dziejów najnowszych, także aparatu represji Polski Ludowej. Pierwszy to tekst dr Agnieszki Gałkowskiej, natomiast drugi, został napisany pod kierunkiem dr. hab. Krzysztofa Szwagrzyka, który kieruje z ramienia IPN pracami ekshumacyjnymi szczątków ofiar zbrodni komunistycznych, napisany m.in. wraz z dr. Łukaszem Szleszkowskim, lekarzem medycyny sądowej, prowadzącym również te prace. – Mamy więc w tym przypadku do czynienia z nowym ujęciem i wykorzystaniem rezultatów badań medycznych przy badaniach historycznych – podkreślił Iwaneczko. ­­­­­­­­­­– Zasoby archiwalne pozostałe po aparacie represji są doskonałym materiałem badawczym dla naukowców tych dyscyplin i pozwalają inaczej pokazać różne aspekty dziejów najnowszych Polski – dodał. Odnosząc się do zaprezentowanych tekstów stwierdził, że niektóre z nich mają charakter przyczynkarski, są też takie, które mają charakter bardziej analityczny. Iwaneczko zwrócił uwagę m.in. na tekst Leszka Pawlikowicza z Rzeszowa, który opisuje podstawowe funkcje i struktury Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego przy Radzie Ministrów ZSRR w latach 1975-1991, artykuły Pawła Ziętary, Bartosza Kapuściaka i prof. Jerzego Eislera pt. „Jak badać dzieje aparatu bezpieczeństwa w Polsce Ludowej”, który porządkuje pewne zagadnienia, zwracające uwagę szczególnie młodych badaczy na zagadnienia metodologii.

Dr Dariusz Iwaneczko. Fot. S. Bury

Dr Dariusz Iwaneczko. Fot. S. Bury

Dr Gałkowska skupiła się na metodologii przeprowadzonych przez siebie badań. Zwróciła uwagę, że psychologiczna interpretacja wydarzeń historycznych zajmuje istotne miejsce w badaniach nad totalitaryzmami, choć w znacznej mierze skupiona jest w odniesieniu do faszyzmu, rzadziej natomiast stosowana jest przy próbach oceny komunizmu. Przechodząc do tematu swego artykułu stwierdziła, że materiały IPN dotyczące tajnych współpracowników wydają się poważnym źródłem wiedzy o postawach, które z pewnością powinny być badane przez psychologów. Zastrzegła, że przystąpiła do badania materiałów zgromadzonych w zasobach IPN z dużym dystansem, ostrożnością oraz ze świadomością, że są to materiały wytworzone przez Służbę Bezpieczeństwa i napisane językiem wyrażającym jej umiejętność widzenia świata i ludzi. Sytuując okres badawczy w końcu lat 70. i w latach 80., zainteresowała się głównie technikami wpływu czyli tym jak SB wciągała ludzi we współpracę. Przechodząc do metodologii, stwierdziła, że analizując podręczniki instruktażowe dla funkcjonariuszy SB, którzy prowadzili tajnych współpracowników oraz teczki pracy i teczki personalne TW, można wyróżnić szereg kategorii, które pozwalają wyodrębnić wspólne wzory i prawidłowości zachowań. Aby to osiągnąć należało na wstępie stwierdzić co na tą współpracę mogło wpłynąć, a ponieważ czynników wpływających było wiele, należało stworzyć pewne ich kategorie. Przede wszystkim zmienne, które dotyczą wieku, płci, wykształcenia, zawodu i innych typowych danych demograficznych. Jak poinformowała dr Gałkowska, na podstawie danych dotyczących nastrojów, cech indywidualnych czy ewentualnych potrzebnych stymulacji, podjęła próbę opisu osobowości tajnego współpracownika. Wskazała, że starała się określić czynniki, które mogą wpływać na zwiększenie podatności na wpływ, na ogół związane z jakimś kryzysem życiowym, a więc dotyczącym szerokiej sfery życia prywatnego TW (sytuacja rodzinna, ewentualne uzależnienia). Wyodrębniła kilkanaście takich kategorii, by mieć podstawę do właściwego opisania postaw.

Dr Paweł Fornal. Fot. S. Bury

Dr Paweł Fornal. Fot. S. Bury

W dalszej części wystąpienia, autorka opisała wybrane techniki wpływu stosowane przez SB wobec tajnych współpracowników. Zwróciła uwagę, że na podstawie materiałów, które poddano analizie, można określić czy podczas werbunku stosowano techniki tzw. „nogi w drzwiach” czyli stopniowego wciągania, czy stosowano gradację zadań lub czy pozostawiano osobom pozostającym w zainteresowaniu jakiś rodzaj wyboru (przypadki uznania autorstwa swoich decyzji w sytuacji wywierania na osobę określonego wpływu). Przedstawiła następnie kilka czynników, które mogły mieć wpływ na to pozorne poczucie samodzielności w podejmowaniu decyzji przez TW. Były to głównie – samodzielny wybór pseudonimu, własnoręczne spisane zobowiązania do współpracy, wpływ na dobór funkcjonariusza czy wpływ na wybór zadania. Opisała także w jaki sposób funkcjonariusze tworzyli rodzaj więzi z TW i jak ta więź była równoważna z obu stron. Wszystkie te elementy miały prowadzić do większego zaangażowania TW we współpracę.

Następnie dr Gałkowska przedstawiła (także statystycznie) swoje wnioski dotyczące analizy odnotowanych ze strony funkcjonariuszy SB oznak oporu tajnych współpracowników wobec działań bezpieki. Stwierdziła, że dużym zaskoczeniem było dla niej odkrycie, iż tych, którzy ten opór deklarowali było – według danych funkcjonariuszy SB – zaledwie ok. 30%. 14% przyjęło propozycję współpracy z zadowoleniem (kilku z entuzjazmem), a 25% próby badawczej mocno identyfikowało się z działaniami SB (dając wręcz oficerom wskazówki co do dalszych metod działania). Wracając do typów osobowości tajnych współpracowników, autorka poddała krytyce potoczną opinię, że „ludzie ulegali bo byli słabi” oraz że „trudno było oprzeć się działaniom SB”, bowiem tych typów osobowości w próbie badawczej było tylko 17%, natomiast pragmatycznych, stabilnych i rzetelnych TW – ponad 30%.

Autorka wskazała także, że badaniami objęła gratyfikacje dla TW oraz intensywność, długotrwałość i rodzaj współpracy dodając, że bardzo często motyw związany z „ego” tajnego współpracownika był wiążący dla propozycji współpracy. Kończąc swą wypowiedź dr Gałkowska podkreśliła znaczenie badań interdyscyplinarnych pozwalających rozwinąć wyniki badań historycznych o nowe aspekty wiedzy naukowej. – Bez psychologicznego aspektu próby zrozumienia sytuacji tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa w zasadzie nie osiągniemy pełnej wiedzy o tamtych problemach – stwierdziła.

Uczestnicy konferencji. Przemawia dr A. Gałkowska. Fot. S.  Bury

Uczestnicy konferencji. Przemawia dr A. Gałkowska. Fot. S. Bury

Dr Paweł Fornal podjął próbę przedstawienia struktury powiatowej jednostki SB w Brzozowie w latach 1957–1990. Na wstępie wskazał podobieństwo struktury brzozowskiej jednostki do innych placówek powiatowych na terenie ówczesnego województwa rzeszowskiego. Zakres badawczy podzielił na dwa okresy: lata 1957-75 (do reformy administracyjnej) oraz 1983-90 (z uwzględnieniem, że w latach 1975-83 nie było w Brzozowie jednostki SB). Następnie przybliżył strukturę organizacyjną SB za lata 1973-75, uznając ten okres za najbardziej reprezentatywny dla działań tej formacji. W liczbie dziewięciu etatów zajmowanych przez SB zawierały się: szefostwo, grupa operacyjna (funkcjonariusze zajmujący się rozpoznaniem czyli większością zagadnień operacyjnych, które w tym czasie realizowała SB, takich jak: walka z opozycją polityczną, inwigilacja b. żołnierzy AK i innych struktur podziemia), ochrona gospodarki, zwalczanie działalności Kościoła katolickiego, grupa paszportów oraz sekretariat. Struktura ta w okresie późniejszym ewoluowała przyjmując w latach 80. postać siedmiu zasadniczych grup, których nazwy i działalność w pełni określały obszary zainteresowania Służby Bezpieczeństwa. Autor przedstawił wyniki badań w formie prezentacji multimedialnej, opatrując swoje wystąpienie licznymi fotografiami. Przedstawił także w skrócie przebieg karier zawodowych wybranych szefów SB w Brzozowie – przybliżył sylwetki Stanisława Tęczy, Leona Cygana oraz Stanisława Jurczaka. Niejako w odniesieniu do wystąpienia dr A. Gałkowskiej, poruszył kwestię werbunków TW na obszarze właściwym terytorialnie dla jednostki brzozowskiej SB. Poddał analizie potoczne mniemanie, że liczba zwerbowanych tajnych współpracowników spadała z każdym okresem – wskazując na tendencję wręcz odwrotną. – Nie było tak, że brzozowska SB pracowała mniej aktywnie w schyłkowym okresie jej istnienia – podkreślił Fornal. Zwrócił jednocześnie uwagę na to, że fakt ukrycia pionu SB w strukturach Milicji Obywatelskiej, świadczy o tym, że jego działania nie miały mieć charakteru jawnego. Zdarzało się bowiem, że osoby mające kontakty z SB nie zdawały sobie z tego sprawy myśląc, że mają do czynienia z funkcjonariuszami Milicji.

Uczestnicy konferencji. Przemawia dr A. Gałkowska. Fot. S. Bury

Uczestnicy konferencji. Przemawia dr A. Gałkowska. Fot. S. Bury

W swojej wypowiedzi dr Fornal poruszył także kwestię pozostałego z tego okresu zasobu archiwalnego. Autor odniósł się do procesu niszczenia akt operacyjnych SB, podając okresy, w których niszczono dokumenty. Podał także ich objętość. Z jego ustaleń wynika, że w Brzozowie zniszczono ponad 360 jednostek archiwalnych, tzw. teczek operacyjnych – można domyślać się, że dotyczyły one przede wszystkim rozpracowań księży i opozycji politycznej. Zachowały się jedynie zapisy ewidencyjne. Niszczenie (palenie) odbywało się na zapleczu RUSW w Brzozowie na skalę wręcz masową. Tylko zachowane protokoły zniszczenia pozostawiają ślad, kto te czynności przeprowadzał. Podsumowując swoje wystąpienie dr Fornal podjął próbę oceny skali ubytków w zasobach. – Jeśli można odnieść skalę niszczenia akt w jednym tylko powiecie do sytuacji ogólnokrajowej, to w skali całej Polski była to operacja o charakterze masowym – stwierdził. Na zakończenie, zachęcając do zapoznania się z treścią swojego artykułu, zwrócił uwagę na fakt, że jego artykuł to kolejna próba przedstawienia działalności SB w schyłkowym okresie PRL.

W ostatniej części wypowiedzi dr Iwaneczko prezentował tekst własnego autorstwa. Jak wyznał, tekst powstawał bardzo długo i przysporzył mu niemałych trudności. Usiłował w nim ukazać różne aspekty inwigilacji jednaj z najważniejszych parafii oraz jednego z najważniejszych ośrodków duszpasterskich w Rzeszowie – ośrodka duszpasterskiego na Drabiniance, czyli obecnej katedry Diecezji Rzeszowskiej przez pryzmat akt Służby Bezpieczeństwa, choć nie tylko, bowiem wykorzystano w nim również inne materiały źródłowe. Poza parafią było to także miejsce, gdzie skupiała się działalność charakterze społecznym i opozycyjnym. Organizowano duszpasterstwo ludzi pracy i spotkania w ramach obchodów rocznic podpisania porozumień w Rzeszowie i Ustrzykach po wprowadzeniu stanu wojennego. Jak zauważył, znaczna część materiałów została zniszczona w roku 1990, stąd odtworzenie procesu inwigilacji tego ośrodka duszpasterskiego było dużym wyzwaniem. Powiedział także, że nie ma pewności, czy niektóre materiały się nie zachowały, lecz znajdują się w posiadaniu osób nieznanych. Autor podjął próbę dotarcia do funkcjonariuszy SB. – Próbowałem przeprowadzić rozmowę z osobą, która była funkcjonariuszem, osobą prowadzącą proboszcza parafii katedralnej w Rzeszowie, kapitanem Czesławem Niemczyńskim. Niestety nie udało się skontaktować z nim bezpośrednio tylko z córką, która stwierdziła, że ojciec jest na tyle schorowany, że ta rozmowa, że to przypomnienie tego wszystkiego mogłoby spowodować, że jego stan by się pogorszył. Podjęliśmy próbę osobistego dotarcia. Poprosiłem kolegę z oddziału wrocławskiego, ponieważ człowiek ten mieszkał na terenie Wrocławia i spotkał się z podobną reakcją. Córka po prostu w drzwiach oświadczyła, że ojciec nie będzie rozmawiał. Z innymi funkcjonariuszami nie podejmowałem takiej próby, gdyż oni w kontekście tego akurat tekstu niczego by nie wnieśli nowego. Pytanie jest także takie, na ile funkcjonariusz ten byłby skłonny mówić prawdę? – powiedział Iwaneczko. – Oni na ogół nie są skłonni mówić prawdę, mówić wszystko, to jest chyba trudność – podsumował.

Uczestnicy prezentacji. Siedzą od lewej dr Dariusz Iwaneczko, dr Paweł Fornal, dr Anna Gałkowska i dr Paweł Róg. Fot. S. Bury

Uczestnicy prezentacji. Siedzą od lewej dr Dariusz Iwaneczko, dr Paweł Fornal, dr Anna Gałkowska i dr Paweł Róg. Fot. S. Bury

Dyskusję, w której uczestniczyli zgromadzeni na sali byli działacze „Solidarności” zdominował opisany w omawianym artykule wątek rzekomych 3 milionów złotych, zdeponowanych decyzją Prezydium Zarządu Regionu Rzeszowskiego NSZZ „Solidarność” u proboszcza parafii katedralnej ks. Stanisława Maca. Wnikliwej krytyce poddał ten artykuł Marek Wójcik.  – W 1989 roku zostały przygotowane dwa sprawozdania kończące tę działalność (Regionalnej Komisji Wykonawczej – dop. MM), jedno, nazwijmy to problemowe, autorstwa Zbigniewa Sieczkosia i mojej skromnej osoby, dotyczące historii powstania, prowadzenia działalności i jej doprowadzenia do jesieni 1989 roku i drugie, finansowe, autorstwa Pani Marii Tarnawskiej, współpracującej z RKW i z jej szefem Zbigniewem Sieczkosiem – powiedział Wójcik. – W materiałach SB zachowały się informacje, że w 1981 roku decyzją Prezydium Zarządu Regionu na potrzeby tej parafii została przekazana kwota budowy kościoła w wysokości 3 milionów. Z kolei ks. Mac w swoich wspomnieniach pisze o milionie. I teraz powstaje pytanie. Na pewno jako członek RKW jestem zainteresowany aby historycy wyjaśnili problem owych rozbieżności na tyle na ile potrafią, być może ten problem potrafią wyjaśnić moi koledzy z RKW. Mnie w każdym razie i proszę tęwypowiedź traktować jako źródło, nie jest znany fakt, abyśmy w działalności podziemnej w 1982 roku dysponowali chociażby w cząstce kwotą, która była związana z przedmiotem tej uchwały. Nie mieliśmy pieniędzy, o których jest tutaj mowa, a przynajmniej ja nie posiadam takiej wiedzy i przed każdym sądem historycznym, i powiedzmy, każdym innym złożę w tej sprawie stosowne i zgodne ze swoją wiedzą wyjaśnienia. Powstaje więc pytanie: czy te pieniądze były czy też nie, a jeśli tak, to kto je ukradł, na czyje zlecenie i w która stronę poszły. Obawiam się, że jesteśmy tu w składzie wysoce niepełnym, bo przydałby się proboszcz parafii, przydałaby się również obecność byłego przewodniczącego RKW Zbigniewa Sieczkosia. To by pozwoliło nam te kawałki puzzli ułożyć – dodał działacz „Solidarności”. Stwierdził ponadto, że nic mu nie wiadomo o trzech milionach wykorzystanych w obiegu podziemnym, o wykorzystaniu ich dla potrzeb konspiracji, czy niesieniu pomocy charytatywnej. – Chciałbym uzyskać twarde dowody, że mylę się w tej sprawie, ewentualnie chciałbym się dowiedzieć kto kłamie i dlaczego – podkreślił Marek Wójcik. Zwrócił również uwagę na inny aspekt pilnej potrzeby ostatecznego wyjaśnienia tej sprawy. – Puzzle układają się w co najmniej w taki sposób, że można domniemywać nieczyste intencje paru naszych kolegów, a padają tu takie nazwiska, co do których można mieć pewność absolutną, że nie byli tym błotem umorusani. Więc ja świadomie wywołuję ten temat – konstatował. – Nie ma w sprawozdaniu finansowym informacji o tych pieniądzach, więc albo ktoś je ukradł, albo ukradli je funkcjonariusze SB. Próbujmy tę sytuację rozwikłać, bo ks. Mac mówi o milionie, a przekazane zostały trzy – apelował na koniec Wójcik. Odniósł się także do wątku rejestracji przez SB ks. Stanisława Maca, wieloletniego proboszcza parafii na Drabiniance. – Rzeczywiście, czytając wyciągi z raportów TW „Łukasza” to jest tak jakbym słyszał opinie wypowiadane nie tylko do mnie przez ks. Stanisława Maca, ówczesnego proboszcza na temat ludzi „Solidarności”, naszej wiarygodności, naszej moralności. Takimi ludźmi, jak Jarosław Szczepański, Marek Wójcik, Józef Konkel, Tadeusz Kensy, Janusz Szkutnik, ks. Stnisław Mac gardził. I nie krył pogardy dla tych ludzi. Byliśmy dla niego nikim, zawadą i problemem. Byliśmy dla niego korzyścią tylko jednego dnia, kiedy z całej Polski zjeżdżali ludzie na obchody i wtedy powiedzmy sobie jasno, była duża taca. Wtedy byliśmy ważni. Cała reszta jest dokładnie zawarta w tych wyciągach. Proszę mi wierzyć, tych kilka wyciągów z doniesień TW jest to bardzo wiarygodny portret tego człowieka, tego kapłana, który uważał, że duszpasterstwa ludzi pracy, duszpasterstwa rolnicze przegrają, a ich twórcy to ludzie, którzy się do niczego nie nadają – powiedział Marek Wójcik. Na koniec zwrócił uwagę na nieprecyzyjny termin, jakim historycy przywykli nazwać wydarzenia w 1981 roku. – Byłem autorem relacji z uroczystości poświęconych rocznicy podpisania porozumień w Ustrzykach Dolnych i Rzeszowie. O to bym prosił historyków, proszę nie używać zupełnie kretyńskiego określenia porozumienia ustrzycko-rzeszowskie. Czy my słyszymy w historii o porozumieniach gdańsko-szczecińsko-jastrzębskich? Są porozumienia w Ustrzykach Dolnych i w Rzeszowie. Owszem, wykształciło się pojęcie obchodów rocznicy porozumień ustrzycko-rzeszowskich i to jest skrót fatalny. Jednak historycy powinni zrezygnować z używania określenia porozumienia rzeszowsko-ustrzyckie dlatego, że w dwóch miejscach były podpisywane dwa oddzielane porozumienia i one mają swych różnych sygnatariuszy – zauważył Wójcik. Głos w tej sprawie zabierali także m.in. Antoni Kopaczewski i Stanisław Alot.

Przemawia dr Dariusz Iwaneczko, obok dr Paweł Fornal. Fot. S. Bury

Przemawia dr Dariusz Iwaneczko, obok dr Paweł Fornal. Fot. S. Bury

Odnosząc się do tych wypowiedzi dr Dariusz Iwaneczko zauważył: – Mnie interesowała próba odpowiedzi na pytanie, na które ostatecznie nie odpowiedziałem. To wszystko jest w sferze hipotetycznej. Mianowicie, czy umorzenie sprawy dotyczącej przekazania 3 mln złotych z zasobów Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” na rzecz budowy kościoła było związane z faktem zwerbowania ks. Maca i zarejestrowania go jako tajnego współpracownika, ponieważ on był jednym z aktorów tej całej operacji. Pan Marek Wójcik ma słuszną rację. My dzisiaj nie rozstrzygniemy co się stało z tymi trzema milionami. Trzeba by było sięgnąć do dokumentów, notatek, które pozostały, bo są takowe notatki, dotyczące finansów RKW. […] Uważam, że to jest kwestia działaczy podziemnej rzeszowskiej solidarności, którzy powinni przede wszystkim sami sobie postawić pytanie, czy te środki znalazły się w całej puli środków wykorzystywanych w latach 80. i zostały gdzieś tam wykorzystywane, na działalność podziemną, czy one w ogóle wróciły od tego depozytariusza, którym miał być ksiądz Stanisław Mac. Ja proszę państwa, oczywiście nie mam na to dowodów, tego w tekście nie opisałem, ale uważam, że ksiądz Mac nigdy tych pieniędzy w rękach nie miał i one były wirtualnie, w pewnych kwitach funkcjonowały. Natomiast najgorszą sprawą było to, że najlepiej poinformowanymi osobami o tych środkach były właśnie tajny współpracownik SB i funkcjonariusze SB i to najwyższej rangi. Włącznie z zastępcą Komendanta Wojewódzkiego ds. SB. Czyli właściwie szefa SB na terenie ówczesnego województwa rzeszowskiego – powiedział Iwaneczko. Na koniec opowiedział również o swojej pracy nad artykułem dotyczącym współpracy Józefa Kurylaka z SB. – Próbowałem odpowiedzieć na pytanie, jak osoba związana ze środowiskami literackimi, poezją, czyli jakby inaczej patrząca na kwestie piękna, postrzegania świata, rzeczy wzniosłych, mogła przez 20 lat współpracować z SB. Dla mnie postać tragiczna. A propos wypowiedzi dr Gałkowskiej i wypowiedzi Marka Wójcika, to jest tajny współpracownik, który zdecydował się rozmawiać ze mną. Stad ten tekst jest o wiele ciekawszy, że głos należy również do tego człowieka, który próbuje jakoś tam się wytłumaczyć, ale przede wszystkim przyznaje się do współpracy, co stanowi pewien ewenement, nie umniejsza jej, no może po części – podkreślił redaktor naczelny.

Prezentacja czasopisma niewątpliwie wyraźnie wykazała potrzebę prowadzenia dalszych badań nad okresem komunizmu i ówczesnym aparatem represji. Środowisko skupione wokół wydawanego w Rzeszowie czasopisma daje gwarancję, że takie badania będą kontynuowane i że nie zabraknie tematów do dalszej dyskusji.

Sławomir Bury, Marcin Maruszak


Dokumenty wywiadu AK. Wykaz aktywu komunistycznego oraz osób współpracujących i podejrzanych powiat Rzeszów (Cz. 3)

$
0
0

Poniżej prezentujemy w odpisie kolejną część dokumentu wywiadu Armii Krajowej, zawierającą trzecią setkę działaczy, współpracowników oraz osób podejrzanych o współpracę z PPR i GL z terenu powiatu rzeszowskiego w latach 1943-1944. Część pierwszą, wraz z odpowiednim wprowadzeniem historycznym zamieściliśmy w nr 1 Tajnej Historii Rzeszowa. Nazwiska i pseudonimy zostały ułożone w porządku alfabetycznym, zgodnie z oryginałem. Korekcie poddano jedynie błędy maszynowe i ortograficzne oraz uzupełniono interpunkcję. Rozwinięto także skróty oraz dodano przypisy tekstowe i rzeczowe.


 

200. KICAJ N. Mikołaj, Wiktor, Jan. Harta czł[onkowie] bojówki PPR.

201. KIEŁBIŃSKI N. Rzeszów, styk ze Zwolińskim, któremu ułatwia kontakt z Antosem, szewcem, Marszałkowska.

202. KLIMA N. Rzeszów, zatr[udniony] w narzędziowni w PZL[1]. Przed wojną aktywny lewicowiec, ob[ecnie] kontakt z dywersją leśną. Kontakt z inż. JABŁOŃSKIM, porz[ądnym] Polakiem i STĘPNIEWICZEM. Zbiegł do partyzantki, żona samobójstwo.

203. KLIMCZAK Stanisław, czł[onek] bandy MYTYCHA i Augustyna z którymi kontakt w Boguchwale.

204. KLOC N. Trzebownisko, areszt[owany] w maju 43 wraz z NOWAKIEM w schowku u CHLEBICKIEGO w Rzeszowie.

205. KLOC WŁADYSŁAW, Rzeszów Staromieście, w kontakcie z przedwoj[ennym] komun[istą] Obaczem Wład[ysławem], Klocem Janem, SKARBOWSKIM Franciszkiem, OLECHEM Stanisławem….

Punkt 205 skreślony atramentem.
206. KLOC Jan, Staromieście /czy ident?/, w/w/ w kontakcie z Antosem.

207.KLOC Stanisław z Zaczernia, kontakt z mgr. Kopciem.

208. KOBYLAS Stanisław, wyborowy cekaemista oddz[iału] partyz[anckiego] „Iskra” w pow[iecie] Rzeszów.

209. KOCUR Tomasz, stolarz, Błędowa, akt[ywny] komun[ista]. Patrz Bębenek.

210. KOGOT Tadeusz i Władysław, komend. z PZL, pochodzą z Miłocina ad. Rzeszów

211. KOGUTE[2] N. /Józef, Władysław lub Jan/, abs[olwent] gim[nazjum] ps. Marek, l[at] 26, Trzebownisko obok młyna, poszukiwany przez Gestapo, kieruje robotą komun[istyczną] w
rej[onie] Trzebownisko, Łąka, Stobierna. Sekr[etarzem] KPP[3] [w] Trzebownisku był RZUCIDŁO Jan, ob[ecnie] nieaktywny. Kog[utek] sięga do Sokołowa i Nienadówki. W Stobiernie kontakt z BIELENDĄ, w Trzebownisku z CHŁANDOWĄ. Kog[utek] Józef prowadzi robotę w Kamieniu, Górnem, Jeżowem. Widziany 15.VIII.1943 w Krakowie. Rodzina kontaktuje z PASTERNAKIEM Tadeuszem. Wraz z SZYBISTYM dowodzi band[ą] rab[unkową] w rej[onie] Stobierna, Sokołów, Głogów, Wysoka. Ukrywa się w rej[onie] Sokołowa, Kolbuszowej. Przyjechał w rzeszowskie z W-wy przez Kraków, w towarzystwie „Haliny” przyjaciółki. 2.44.członek CK PPR[4].

212. KOŁODZIEJ N., d-ca CHŁOSTRY[5], pozostaje w zażyłych stosunkach z KAWĄ Stanisławem, łącznikiem Komendy CK PPR w pow. Rzeszów.

213. KONIECZNY N. Trzebownisko, właśc[iwe] nazwisko przyp[uszczalnie] KUBICZ, zameldow[any] jako FURTAK u Chłandowej, utrzymuje się z własnych funduszów, buduje nagrobki. Powrócił przed wybuchem wojny sow[iecko]-niem[ieckiej]. Podejrzany o działalność komun[istyczną].

214. KONKOL Józef /Jan/, Rzeszów Rynek, komun[ista]. Ustawiacz w narzędziowni PZL, areszt[owany] 28.5. Przyp[uszczalnie] rozstrzelany.

215. KONKOL Antoni Budziwój, Rzeszów, czł[onek] grupy wykonawczej wraz z GŁODOWSKIM i SZCZUPIELEM. Duża ruchliwość przed wojną, czł[onek] SL[6], karany za działalność wywrotową.
216. KOŃ Wincenty i Andrzej, komun[iści] przedwojenni, dział[acze] ludowi „Wici”/Kontaktowali się z NN mgr: KOPCIEM ………….[7], SIERŻĘGĄ, A. PORADĄ. Bron.[8], zwrócili się do pewn[ego] podof[icera] WP o prowadzenie k-dy większej grupy wojskowej, który odmówił. K. Andrzej po wyjeździe w 2.43? na zjazd SL w Krakowie nie powrócił.

217. KOPEĆ Stanisław, Bronisław, mgr. praw, uważany za ludowca, pod hasłem Polska Chłopska, Łukawiec, of[icer] rez. WP w kontakcie z PPR, kierown[ictwem] aktywu w
Łukawcu. Pełnomocnicy: WIERCIOCH, SIERŻĘGA A., Kontakty: NN przybyły do Łukawca, KOŃ z oddziałami w lesie /?/, ŚWIEBODA Andrzej, ORZECH Fr.
Terliczka, Sadon Marcin, BIELENDA Jakub, RYDZ Michał, Kloc Stanisław, ORACZ Jan. Posiada prasę wszystkich stronnictw. Działalność ożywiona. Jego
współprac[ownicy] proponowali podof[icerowi] WP objęcie k-ndy wojsk[owej] grupy, ten odmówił ze względu na ich komun[istyczne] przekonania.

218. KORNAK Władysław Racławówka, w składzie komit[etu] kier[ownictwa] PPR i GL tamt[ejszego] terenu.

219. KOSA Jan Rzeszów, komunista.

220. KOSIKOWSKI N. Rzeszów PZL, członek bojówki CYRANA /GL[9]/. Patrz FLORCZYKIEWICZ i JABŁOŃSKI inż.

221. KOSOWSKI N., szofer f-my …….. [10]w Rzeszowie, przewozi żydów z obozów.

222. KOWALSKI Jan Błażowa, komunista.

223. KOWALSKI Franciszek wraz z bratem Antonim, czł[onkowie] oddz[iału] dywers[yjnego], prawdop[odobnie] „Iskra”, przebywa w domu. Górne 209. Komun[ista].

224. KOZIOŁ N. Zwięczyca, czł[onek] PPR.

225. KOZIOŁOWNA N., urzęd[nik] Ubezp[ieczalni] Społ[ocznej], w kontakcie ze STACHOWICZEM, przyp[uszczalnie] jego sekr[etarz] organ[izacyjny].

226. KRAMARSKI Jakub i Maciej Przybyszówka, konf[idenci] G-po[11]. Jakub, czł[onek] bojówki Stachowicza.

227. KRAZA Jan Przybyszówka, czł[onek] bojówki STACHOWICZA, kolportaż i propaganda komun[istyczna].

228. KRATOCHWILA N. u PACZEŚNIAKOWEJ, Rzeszów. Baldachówka u SZCZEPAŃSKIEGO, adw[okat] podejrzany o działa[lność] komun[istyczną].

229. KRÓLAK N. Rzeszów, pol[icjant] granat[owy],Grunwaldzka, ułatwia kontakty komun[ie] na agentów G-po dla Jolanty FILIPOWICZ i PACZEŚNIAKOWEJ. U niego spotkania z agentem G-po ZIELIŃSKIM. Kontakt z WIŚNIEWSKĄ. Aresztowany.

230. KRUCZEK Franciszek i Władysław oraz Tomasz kolejarz, wszyscy ze Zwięczycy, członk[owie] komun[y] miejsc[owej]. Władysław i Franciszek uprawiają propagandę prosow[iecką].

231. KRYGIEL Zygmunt Pobitno, kontakt z ramienia PPR z CHADERĄ Antonim i SAWKĄ Julianem.

232. KRZYSIK Tadeusz Trzciana, czł[onek] PPR w kontakcie z Michalskim, właśc[icielem] restauracji w Rzeszowie.

233. KSIĄŻEK N. z PZL w Rzeszowie /kontrola sprawdzianów/ podejrzany o przynależność do PPR, w kontakcie z czł[onkiem] PPR Polakiem N. Zam[ieszkały] Rzeszów, Kordeckiego
30. Prawdop[odobnie] major NN.

234. KUBASIK N., Rzeszów Grunwaldzka, u Idzika, notowany komun[ista] przedwoj[enny], podejrzany o działalność komun[istyczną].

235. KUBICKI  Władysław Zwięczyca, czł[onek] miejsc[owej] komuny, propag[anda] pro-sow[iecka].

236. KUBICZ N. mgr. i jego krewny ze Świlczy Mgr., czołowy aktyw PPR pod okupacją sow[iecką], wybitny działacz komun[istyczny] na usługach sow[ietów]. Ob[ecnie] zatr[udniony] we Lwowie w zakł[adzie] szczepionek, kier[ownik] org[anizacyjny] PPR. Czy ident., czy też jego Świlcza krewny[12], po Witku kieruje robotą PPR w pow. Rzeszów. Patrz Rittman.

237. KUBICZ Franciszek Świlcza, akt[yw] komp[artii], w kontakcie z WÓJCIKIEM i STACHOWICZEM.

238. KUBICZ Stanisław z Trzciany, w kontakcie z żydem KUGLEM, b[yłym] właśc[icielem] gorzelni w Jaśle, pracujący na torfowisku w Trzcianie oraz Bembenkiem Michałem.

239. KUBICZ, mgr. Lekarz, Stanisław /Józef/ ze Świlczy, zatr[udniony] we Lwowie w klinice, przedwojenny działacz komp[artii], ob[ecnie] nie wiadomo czy czynny. Kontakt ze Świlczy z NN por. ….. [13]CZAJKOWSKI, a ci dalej z  Boczajem Piotrem i LITNO WOJCIECHEM, K. Stanisławem, powrócił ze Lwowa, nie przejawia działalności. K. Józef brat Stanisław przebywa we Lwowie, uważany za działacza komun[istycznego]. Patrz 263 czy ident.?

240. KUC Dominik Rzeszów Czekaj, kont[akt] z LESIEM Zygmuntem.

241. KUC Antoni Budziwój, wraz z BOMBĄ Aleks. z-ca grupy wykonawczej GL.

242. KUC Gustaw „Gustek” z Rzeszowa, gdzie jego brat krawiec mieszka. Brał udział w wojnie domowej w Hiszpanii. W Krakowie jako czł[onek] GL, PPR. Kontakty na Tarnów, Rzeszów, Gorlice, Dębica. Przeniesiony chwilowo do OK[14] Warszawa, wraca jako obw[odowy] funk. GL z W-wy do Rzeszowa. Nazwisko KUC. Zginął w napadzie na pociąg na  linii Dębica-Rzeszów, gdzie dowodził oddz[iałem] partyz[anckim].

243. KUC N. Brat Gustawa, Rzeszów Czekaj, w domu Ferenca, czł[onek] komun[istycznego] podok[ręgu] PPR, w kontakcie z CZERNENKĄ /ukrainiec/, PUCEM Janem mgr. z rzeźni. Dla niego pracuje MICAŁ, krawiec, GAWRYLUK i PIK Kuliaa[15] / sklep Gawr przy ul. Lwowskiej /, PAWEŁEK Fr. z Drabinianki, PIKUŁA VD[16] właśc[iciel] składu opału na  Targowicy, PIELA Tad./ Czekaj, wszyscy silnie obciążeni  kontaktem z komuną.

244. KOGIŃSKI Wacław, urz[ędnik] PZL Rzeszów, czł[onek] PPR, areszt[owany], zwolniony.

245. KURZEJA Tadeusz Trzciana, Rzeszów, komun[ista] bez wpływu.

246. KUS N., sekretarz gm[iny] Czudec, czł[onek] okr[ęgowego] komit[etu] PPR.

247. KUS Andrzej, brat w/w detto[17].

248. KUSAJ Franciszek Rzeszów, ukrywa sie przed Niemcami za dostarczenie żydom dokumentów. Patrz SAWKA.

249. KWASEK Józef i Wojciech Zgłobień, Józef d-ca miejsc[owej] komuny.

250. KWIATKOWSKI Franciszek Racławówka, wchodzi w skład komit[etu] kierown[ictwa] PPR i GL na tamt[ejszym] terenie.

251. LASOTA N. Gwoźnica, komun[ista].

252. LELEK N. Budziwój, komun[ista].

253. LECH Leon i Marcin, Hadle Szklarskie, komun[iści], kandyd[aci] do bandy dywers[yjnej].

254. LEPSZY N., sekr[etarz] nadl[eśnictwa] Głogów, Rzeszów, w kont[akcie] z sołtysem Pawłem, komun[ista] podejrzany o konfid[encję] na rzecz Niemców.

255. LEŚ Zygmunt Rzeszów Czekaj, zatr[udniony] w restauracji „Erika”, w kontakcie z przedsięb[iorcą] budowl[anym] Czajką „Ołek” oraz z żoną MICAŁA Franciszka /Czekaj/, MICAŁEM Franc., KUCEM Dominikiem, PAWEŁKIEM Fr.

256. LEŚNIAK Jan Władysław /Rzeszów Dreszera 18/2. Żona Krystyna z synem w Krakowie Nowa Olsza, Piękna 4, organizuje chłopów w Błażowej, w Harcie, Dynowie,
„Będziemy mieli mniej roboty tam w Katyniu zginęli sami oficerowie z dwójki”. L. Wład. lotnik, z ramienia związku metalowców jeździł przed wojną do W-wy m. in. do „Arie”? W
czasie wojny przedostał się z synem na Węgry, poczem wraca do kraju, ob[ecnie] zatrud[niony] jako tokarz w PZL. Opinia lewicowca, pijak, t[owarzyst]wo ANIOŁY Stan. Przy znacznej gotówce częste rozjazdy do Krakowa, Jasła, Dynowa, Harty. W Jaśle kontakt z MOSKALEM /nazw[isko] lub pseudo./ Na zlecenie w/g. własnego oświadczenia od władz wyższych, zabezpiecz[ał] fabryki przy wstęp[owaniu] Niemców. Werbuje robotn[ików]. Przekonany o zwyc[ięstwie] ZSRR. Polska powinna być „Czerwona”, robotnicza.

257. LEWANDOWSKI Stefan Rzeszów, Pod……[18]przedwojenny i obecny działacz komun[istyczny].

258. LIB N. Rzeszów Drucknera 6/5, zdegradowany por. WP, częsty gość u PACZEŚNIAKOWEJ, gdzie tytułuje go kapitanem.

259. LIB N. Niechobrz, zatr[udniony] w gm[inie]w Czudcu, w kontakcie czł[onkami] komit[etu] komun[istycznego] Ok[ręgowego].

Rubryka 259 skreślona jest cała atramentem.

260. LINDE N., inżynier, Rzeszów, grupa robocza żyd[ów] w PZL, pracuje jako lekarz, dobra opinia u żydów /podobnie jak Weitt /, Kierow[nik] admin[istracyjno] gospodarczy. Kontakt z PPR.

261. LIP Eugeniusz i brat, Rzeszów Siemińskiego 5. Eug[eniusz] znany szuler, rz[ekomo] kontaktuje z KUŁACKIM i SZYMBOREM.

262. LIPIŃSKI W., prac[ownik] PZL Rzeszów, Drabinianka ad. Rzeszów, b[yły] marynarz, komunista.

263. LIPSKI N. Rzeszów, zatr[udniony] na kolei jako kierow[nik] poc[iągu] osob[owego]. Prowadzi robotę wśród kolejarzy. Patrz NIEDZIAŁKOWA.

264. LUBAS Ignacy i Józef, BZIANKA, czł[onkowie] bojówki STACHOWICZA.

265. LUBAS Józef i Szymon Bzianka, banda PPR/MACIĄG, Tadeusz i Kazimierz CIEBIERA, KASZUBA Franc., MYTYCH i AUGUSTYN/ u nich kryje się L. Józef, czł[onek] bojówki CZYŻA Wojciecha.

266. LUBAS Władysław, Bzianka, czł[onek] bandy AUGUSTYNA i MYTYCHA.

267. „Ludwik”, płatny funk, przeszkolony w Hiszpanii i Rosji, kieruje prac[ą] w Rakszawie ad. Jarosław ze swą agentką „Stefą”. Jest to Żyd z Zagłębia Dąbrow[skiego]. Z tow. „Heleną” delegat na okręg Rzeszów.

268. ŁAJSZYCKI Antoni, przedwojenny działacz KPP, b[yły] urzędnik poczt[owy] z Rzeszowa, karany za sprzeniewierzenie, w 1939 r. wrócił z Zasania przy znacznej gotówce, podając się za ofic[era] WP. Od wiosny 43  ukrywa się w Łańcucie, okolicy Błażowej i Boguchwały.

269. ŁUSZCZYŃSKI Franciszek Zwięczyca, uprawia propagandę prosow[iecką]. Członek miejsc[owej] komuny.

270. MACHNICA N. Czekaj – Rzeszów, czł[onek] bojówki PPR.

271. MACIĄG Tadeusz i Kazimierz z Bzianki, czł[onkowie] bandy PPR w rejonie. Inni: CIEBIERA, KASZUBA Franc., MYTYCH oraz AUGUSTYN z Niechobrza. Ukrywają się u ŁABUSA Józefa i  Szymona, MICAŁA Michała.
272. MACIEJ Kazimierz, Nosówka, bojówkarz w kontakcie z b[rać]mi PIĄTEK u MISIA Franc. w Przybyszówce. POSIADA broń krótką. Karany za zabójstwo 2 1/2 więzienia, po
1 r. zbiegł, ukrywa się, planuje napady na samochody niem[ieckie]. MACIEJ N.i N. b[ra]cia, czł[onkowie] bandy MYTYCHA i AUGUSTYNA, podobnie jak MACIEJ N. z Rzeszowa Piastów. Ukrywają się oni wraz z innymi członk[ami] bandy w  rej[onie] Sędziszowa ad. Dębica. Kontaktują się z jaczejkami komun[istycznymi] z okolicznych wiosek. Rabują, kontaktują się z ukrywającymi się Żydami m. in. z WICKNREM podch. WP. MACIEJE kont[aktują] się z SARNĄ.

273. MACKIEWICZ N. Rzeszów, działacz PPS, kolportuje ulotki PPR, w kontakcie ze ZWOLIŃSKIM.

274. MADERA N. Rzeszów, Rzeszowska komun.

275. MAGIERŁO Antoni, Budziwój, wybitny działacz komun[istyczny], emer[ytowany] naucz[yciel], b[yły] legionista. Współprac[ują] HUS Jan, CHAWLICKI, em[erytowany] naucz[yciel]…………..[19] z Rzeszowa. Kontakt ze ZWOLIŃSKIM.

276. MAGRYS N. Rzeszów, skład Fabr[yczny],Rynek N., prawdop[odobnie] zastępca ZWOLIŃSKIEGO. Kontakt z MIĄSIKIEM i NN. prof.

277. MAJDA Jan,  [Bo]rek Nowy, Rzeszów, plut[onowy] zawod[owy], komun[ista].

278. MAKOWA Władysław ps. „Czarny”, „Władek”,  czł[onek] bojówki PPR.

279. MALEC N., piekarz z okr[ęgowej] piekarni wojsk[owej], Rzeszów Reformacka, przedwojenny komun[ista],w kontakcie z rodziną WITANKÓW.

280. MARCZAK N. Błażowa, czł[onek] bojówki komun[istycznej], z zawodu ślusarz 7 kl[as] gimn[azjum]. Z nim kontaktuje [się] TOMASZEWSKI komun[ista].

281. MARCZYK N. Glinnik, czł[onek] bojówki.

282. MANKIEWICZ z żoną, Rzeszów Rynek Gł., wraz z PACZEŚNIAKOWĄ organiz[uje] pomoc z zewnątrz dla ucieczki Żydów. Areszt[owany].

283. MARKIEWICZ Stanisław, pow[iat] Rzeszów, plut[onowy] pol[icji] granat[owej], opinia komun[isty]. Podobno kontakt z majorem NKWD NN, który areszt[owany].

284. MARZEC Jan, Stanisław, Wola Borkowska, członkowie bojówki komun[istycznej]. M. Jan i PALUCH utrzymuje stały kontakt z ks. BOROWCEM.

285. MAZGAJ Franciszek, zam. w Staniszewskim ad. Rzeszów. Czł[onek] oddziału dywers[yjnego] PPR, prawdop[odobnie] „Iskry”. Ukrywa się.

286. MAZUR Jan Styków, czł[onek] PPR.

287.MIAZGA Henryk, PORĘBY Kupieńskie ad. Rzeszów, cz[łonek] PPR.

288. MIAZGA Franciszek Styków, czł[onek] PPR.

289. MIĄSIK Franciszek Boguchwała, komun[ista] karany.

290. MIĄSIK Marcin Rzeszów, przedwojenny działacz komun[istyczny], prowadzi biuro pisania podań przy ul. Gałęzowskiego gdzie schadzki ze ZWOLIŃSKIM i pisma. Kontakty:
ZWOLIŃSKI, JABCZUGA, PEREDEUSZ, rodzina WITANKÓW, kelner z Bufetu Warszawskiego, Grygielem Zygm., Magrysiem i NN prof., zatrudnionym u niego. Kontakty w swoim biurze lub u rejenta WIRSKIEGO. Często wyjeżdża w kier[unku] Jasła.

291. MICAŁ Augustyn Rzeszów Czekaj, były czł[onek] KZMP, przedwoj[enny] funk OB w CK Kielce-Rzeszów, brał udział w wojnie domowej w Hiszpanii w Leg[ionie] Dąbrowskiego w baonie Pola-Foxa[20], którego d-cą był Jan TKACZOW, kpt. z Boguchwały. W 39. przebyw[ał] w Rosji, w 42 r. wraca w rzeszowskie i wiąże kierowniczy aktyw kompartii. Pseudo „Stary” brat MICAŁA Franciszka z Czekaja. M. Augustyn ze Zwięczycy/czy ident. z w/w?/ wciągnął do PPR przedwoj[ennego] obwodowca „Starego”, w PPR pseudo „Marian”, który zginął w walce z Niemcami w początku 4.43. Kontakt z JABCZUGĄ przez NN muzykanta.

292. MICAŁ N. Rzeszów – Czekaj, krawiec wspólnik Kuca wspólnik KUCA[21] i dla niego pracuje w PPR.

293. Walenty MICAŁ Rzeszów Czekaj, czł[onek] boj[ówki] PPR w kontakcie z Wallerem.

294. MICAŁ Michał, krawiec w Bziance, czł[onek] bojówki STACHOWICZA, ukrywa czł[onków] bandy PPR Maciąga Tadeusza i Kazimierza, CIEBIERĘ, KASZUBĘ Franc., MYTYCHA i August., Micała Michała i Andrzeja, czł[onków] bojówki CZYŻA Wojciecha.

295. MICHALIK N.
, właśc[iciel] restauracji w Rzeszowie przy ul. Grunwaldzkiej, w kontakcie z czł[onkiem] PPR KRZYSIKIEM.

296. Michał I, Michał II – „Stanisław i Aleksander” – bolszewicy którzy połączyli się z bandą MYTYCHA i Augustyna 17.6.43 r. Na czele bandy Aleksander. Inni czł[onkowie] Piotr, d-ca złapany przez Niemców, żyd z Rzeszowa /zginął/ Jaksan z Zawadki, Michał I i II. /zginął/ Jan Władek. Banda całkowicie zniszczona!

297. MIREK JAN Budy, Piotra Skargi, d-ca bojówki.

298. MIREK N./czy ident. z Janem?/, przed wojną PPS[22], w czasie wojny ani w PPS ani w PPR nie aktywny. Wpływ na luźną grupę robotn[ików] niezorgan[izowanych].

299. MITKA Tadeusz Trzebownisko, aktyw komun[istyczny], Kontakt z OŻOGIEM Stefanem, zatrzymany w obławie w Stobiernej.

300. MLAS N i N, dwaj b-cia z Budziwoja, komun[iści].

 

Przypisy:

[1] Skrót od Państwowe Zakłady Lotnicze. W tym przypadku chodzi o przedwojenne PZL Filia Nr 2 w Rzeszowie, które w okresie okupacji niemieckiej przekształcono w połowie we Flugmotorenwerke Reishshof GmbH (włączone do firmy lotniczej Ernest Henschel z Kassel) i filię Daimler Benz ze Stuttgartu jako zakład naprawczy silników dla lotnictwa na froncie wschodnim.

[2] Kogutek.

[3] Skrót od Komunistyczna Partia Polski.

[4] Komitet Centralny Polskiej Partii Robotniczej.

[5] Kryptonim „Straży Chłopskiej”, formacji zbrojnej podporządkowanej podziemnemu Centralnemu Kierownictwu Ruchu Ludowego, którą w 1941 roku przemianowano na Bataliony Chłopskie.

[6] Skrót od Stronnictwo Ludowe „Roch”.

[7] Fragment nieczytelny.

[8] Tak w oryginale.

[9] Skrót od Gwardia Ludowa, formacja zbrojna Polskiej Partii Robotniczej.

[10] Fragment nieczytelny.

[11] Czytaj: Gestapo.

[12] Tak w oryginale.

[13] Fragment nieczytelny.

[14] Prawdopodobnie chodzi o Komitet Obwodowy PPR Warszawa.

[15] Tak w oryginale.

[16] Skrót od volksdeutsch (osoba, która podpisała niemiecką listę narodowościową).

[17] Chodzi prawdopodobnie o – getto.

[18] Tak w oryginale.

[19] Fragment nieczytelny.

[20] Powinno być Palafoxa.

[21] Tak w oryginale.

[22] Polska Partia Socjalistyczna.

Funkcjonariusze rzeszowskiej SB sfałszowali dokumentację operacyjną dotyczącą znanego poety i prozaika Janusza Koryla.

$
0
0

Marcin Maruszak

Takie są ustalenia Sądu Okręgowego w Rzeszowie, który pod przewodnictwem SSO Małgorzaty Moskwa wydał w dniu 27 XII 2013 r. wyrok w bezprecedensowej sprawie z prywatnego powództwa Janusza Koryla o naruszenie dóbr osobistych, poprzez określenie go „tajnym współpracownikiem” i „donosicielem” SB w książce pt. „Bagno”. Postępowanie toczyło się bez powołania biegłych z Instytutu Pamięci Narodowej. W dniu 26 czerwca o godz. 13.30 w siedzibie Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie sala nr 46 odbędzie się rozprawa apelacyjna w tej sprawie.  

Kopia pierwszej strony wyroku w sprawie I C 1445/11. Ze zbiorów THR

Kopia pierwszej strony wyroku w sprawie I C 1445/11. Ze zbiorów THR

 Ultimatum wobec agentów

W 2001 roku, w odpowiedzi na apel Instytutu Pamięci Narodowej (IPN), Wiesław Zieliński ówczesny Prezes Oddziału Rzeszowskiego Związku Literatów Polskich (ZLP) oraz członek Zarządu Głównego ZLP zgłosił chęć zapoznania się ze zgromadzonymi w IPN materiałami na swój temat. Jak sam twierdzi w wywiadzie udzielonym kwartalnikowi „Tajna Historia Rzeszowa”, dokumenty te były dla niego szokiem. W 2004 roku zaczęły się w nich bowiem pojawiać nazwiska jego bliskich współpracowników z terenu związku. Z dokumentami SB zapoznało się wówczas wielu innych członków ZLP, którzy nie kryli swego oburzenia. Atmosfera w związku stawała się stopniowo coraz bardziej napięta. Oliwy do ognia dolała publikacja książki Joanny Siedleckiej pt. „Kryptonim Liryka. Bezpieka wobec literatów”, w której znalazły się informacje na temat tajnych współpracowników SB, działających w związku. W odpowiedzi na coraz częściej pojawiające się rewelacje o agenturze w ZLP, Wiesław Zieliński sporządził pismo potępiające współpracę członków Zarządu Głównego ZLP z bezpieką.             Jednak na 46 członków oddziału, pod listem podpisało się tylko 13 osób. Następnie na nadzwyczajnym zebraniu Zarządu, które odbyło się w dniu 20 II 2009 r. w Warszawie Wiesław Zieliński postawił ultimatum, domagając się rezygnacji członków Zarządu Głównego wobec których istniały podejrzenia. W przeciwnym razie zapowiedział swoją rezygnację z członkowstwa w związku. Jak sam wspomina, tylko on jeden głosował za votum nieufności dla Zarządu Głównego. W reakcji na taki stan rzeczy złożył swoją rezygnację ze stanowiska oraz członkowstwa w związku. Nie była to pierwsza jak się okazuje, symboliczna rezygnacja Zielińskiego ze stanowiska w organizacjach związanych z kulturą. W lutym 1982 roku, na znak protestu przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego zrezygnował on z przewodniczenia Krajowej Radzie Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy „Gwoźnica”. Po rezygnacji z członkostwa w ZLP spotykał się z przejawami ostracyzmu ze strony dawnych współpracowników. Przeżywał ciężkie chwile. Nie poddał się jednak. Postanowił podzielić się swym doświadczeniem z czytelnikami. W 2011 roku ukazała się jego książka pt. „Bagno”, w której podjął niełatwy temat współpracy niektórych członków ZLP ze Służbą Bezpieczeństwa. Nigdy nie ukrywał przy tym, że chciał w ten sposób rozliczyć się ze swoim środowiskiem literackim oraz postawą niektórych jego członków wobec problemu komunistycznej agentury. Książka była szokiem dla całego środowiska, a fakt jej publikacji został całkowicie zignorowany przez lokalne środki masowego przekazu. Podczas pracy nad książką autor przeprowadził szczegółową kwerendę w zasobie archiwalnym Instytutu Pamięci Narodowej, docierając do nieznanych dotąd historykom dokumentów. W książce znalazły się ich szczegółowe opisy i cytaty, z których wynika, że bardzo wielu dawnych jego kolegów było uwikłanych we współpracę z SB.

Kopia fragmentu Noty IPN z dn.22.04.2010 r. Ze zbiorów THR

Kopia fragmentu Noty IPN z dn.22.04.2010 r. Ze zbiorów THR

Kopia fragmentu Noty IPN z dn.22.04.2010 r.  Ze zbiorów THR

Kopia fragmentu Noty IPN z dn.22.04.2010 r. Ze zbiorów THR

 

Pozew

Jednym z negatywnych bohaterów książki stał się znany rzeszowski poeta Janusz Koryl, który w reakcji na dotyczące go fragmenty książki, złożył w dniu 21 XI 2011 r. w Sądzie Okręgowym w Rzeszowie pozew o ochronę dóbr osobistych przeciwko jej autorowi. Domagał się w nim wydania zarządzenia zakazującego pozwanemu rozpowszechniania książki i wycofanie egzemplarzy wprowadzonych już do sprzedaży. Wysunął przy tym argument, że zmusza go to do ciągłego odpierania fałszywych oskarżeń w życiu prywatnym i zawodowym oraz zagraża jego karierze literackiej. Ponadto wysunął żądania zobowiązania pozwanego do wydania i umieszczenia w lokalnej prasie przeperosin za umieszczenie w omawianej książce nieprawdziwych stwierdzeń, naruszających jego dobre imię i cześć oraz zasądzenia na jego rzecz od pozwanego kwoty 5 000 zł. tytułem zadośćuczynienia i zwrotu kosztów postępowania. Koryl, poprzez swojego pełnomocnika, którym okazał się znany rzeszowski adwokat Ryszard Lubas, wskazał przy tym te fragmenty książki (m.in. str. 78, 82, 120), które przedstawiają go jako tajnego współpracownika SB, twierdząc jednocześnie, że autor książki podaje nieprawdziwe informacje, operując fałszywymi sugestiami, aluzjami i niedopowiedzeniami oraz „w sposób bezkrytyczny opierając się na kilku dokumentach z IPN-u, utworzonych kilka lat temu na podstawie zapisków por. Jana Szydełko”. Jak wynika z dokumentacji sądowej, Janusz Koryl w piśmie skierowanym do sądu zdecydowanie zaprzeczył jakoby był tajnym współpracownikiem SB, choć przyznał, że był nagabywany przez te służby. Zaprzeczył także autorstwu słów przypisywanych mu przez funkcjonariusza SB w dokumentach jakie zachowały się w IPN. Jako argument przytoczył m.in. nieprawdziwość faktów na jego temat, jakie figurują w dokumentach SB oraz powszechną dostępność niektórych z nich. Ma to rzekomo wskazywać, że źródłem tych informacji był ktoś inny.

                                                                                        IPN chwali książkę

Kopia Oświadczenia z teczki TW ps. Literat. Ze zbiorów THR

Kopia Oświadczenia z teczki TW ps. Literat. Ze zbiorów THR

Fakt złożenia pozwu wywołał w środowisku literackim Rzeszowa duże poruszenie. W powszechnej świadomości był odbierany jako próba zastraszenia autora książki. W odpowiedzi na pozew Wiesław Zieliński wniósł o oddalenie powództwa ze względu na błędną interpretację prawa i nadinterpretację fragmentów książki. Według Zielińskiego pozew zawierał „subiektywne odczucia powoda, które mijają się z treścią książki stanowiącej esej dokumentalny, odnoszący się do kilku postaci, a nie tylko powoda, który z przyczyn zrozumiałych zaprzecza oczywistym faktom”. Ponadto autor stwierdził, że książka nie narusza dóbr osobistych Koryla z jego winy. Zawiera jedynie odnotowanie jego postaw i zachowań, w wyniku czego był prześladowany. Zieliński wskazał także, że treść książki została oparta na dowodach w postaci dokumentów uzyskanych od IPN oraz przytoczył argumenty wskazujące, że książka nie budzi zastrzeżeń Instytutu odnośnie wiarygodności tych dokumentów. Podkreślił także, że przy pisaniu książki oparł się również na „osobistej wiedzy i znajomości tematu, w tym między innymi na osobistej znajomości powoda i jego roli w środowisku literackim”. Zaprzeczył także, jakoby bezkrytycznie wykorzystał dokumenty uzyskane z IPN twierdząc, że zweryfikował je na podstawie obserwacji środowiska i poszczególnych bohaterów książki oraz terminologii słownej widniejącej w dokumentach IPN. Jednocześnie Wiesław Zieliński podjął konsultacje z Oddziałem IPN w Rzeszowie, który jednak odmówił jej wydania, nazywając ją popularno-naukową. Jednak władze Instytutu, w nadesłanym do autora piśmie, bardzo pochlebnie wypowiedziały się na temat książki, wskazując na potrzebę jej publikacji. Pomimo to Wiesław Zieliński podjął starania o zaangażowanie Oddziału IPN w Rzeszowie w promocję wydanej już książki. Miało to w zamierzeniu autora pomóc w obronie warstwy merytorycznej książki. Jednak odpowiedź władz Instytutu okazała się również odmowna. Swą odmowę Dyrektor rzeszowskiego IPN uzasadniła m.in. tym, że „zasadą przyjętą przez Instytut Pamięci Narodowej Oddział w Rzeszowie jest organizacja promocji książek wydawanych przez IPN lub publikacji, w których mamy swój udział merytoryczny”. Można zatem odnieść wrażenie, że do promocji tej książki przez IPN nie doszło jedynie ze względu na nieformalne „zasady”, których przestrzeganie nie jest objęte regulaminem lub zapisami prawa.

Sprawa krypt. „Literat”

Kopia fragmentu planu wykorzystania TW ps. Literat. Ze zbiorów THR

Kopia fragmentu planu wykorzystania TW ps. Literat. Ze zbiorów THR

Kopia fragmentu planu wykorzystania  TW ps. Literat. Ze zbiorów THR

Kopia fragmentu planu wykorzystania TW ps. Literat. Ze zbiorów THR

Sprawę rozpatrywał Sąd pod przewodnictwem SSO Małgorzaty Moskwa. Jak wynika z ustaleń sądu, Wiesław Zieliński, począwszy od 1984 roku był rozpracowywany przez funkcjonariuszy Wydziału III WUSW w Rzeszowie w ramach kwestionariusza ewidencyjnego krypt. „Literat”, Nr Ew. 21207. Wśród zachowanych dokumentów sprawy nie ma jednak donosów pisanych bezpośrednio przez wykorzystywane w niej osobowe źródła informacji. Wszystkie  zebrane w sprawie informacje widnieją w aktach w postaci notatek sporządzonych przez oficera prowadzącego sprawę. Prawdopodobnie inwigilacja Zielińskiego miała związek z próbami wpływania przez SB na proces wyboru Prezesa Oddziału Rzeszowskiego ZLP i przewodniczącego Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy „Gwoźnica”. Wiesław Zieliński cieszył się wówczas bowiem opinią opozycjonisty o poglądach niezgodnych z linią PZPR. W ramach omawianego kwestionariusza wykorzystywano m.in. TW ps. „Literat”, którym według dokumentów SB miał być Janusz Koryl. W teczce personalnej TW znajdują się m.in. informacje o jego rejestracji w dniu 22 II 1985 roku oraz zdjęciu z ewidencji czynnych TW w dniu 6 XI 1986 roku. Według ustaleń sądu „w sprawie (teczce pracy TW – dop. M. M.) nie zalegają dokumenty, w których rozmowa lub udzielone informacje byłyby potwierdzone podpisem powoda lub listy płac z podpisem powoda, potwierdzające pobranie wynagrodzenia[…]. Do wniosku o opracowanie kandydata na TW dołączono pisemne zobowiązanie do zachowania w tajemnicy treści przeprowadzonych rozmów z pracownikiem WUSW w Rzeszowie i udzielenie pomocy w zakresie zainteresowań SB z podpisem J. Koryl”. W opisie dokumentów sporządzonym przez sąd odnajdujemy także informacje, że „pod wszystkimi opisanymi wyżej informacjami i uzupełnieniami, w których pojawia się TW „Literat”, jako źródło informacji widnieje podpis i zapis, że opracowującym był st. insp. Sekcji V Wydziału III por. Jan Szydełko oraz informacja zawierająca opis zadania oznaczonego przez tego funkcjonariusza SB”.

                                                                Materiał Dowodowy pod okiem sądu

Kopia wniosku o opracowanie kandydata na TW. Ze zbiorów THR

Kopia wniosku o opracowanie kandydata na TW. Ze zbiorów THR

W trakcie postępowania sąd pokusił się o ciekawą interpretację treści szeregu dokumentów stanowiących materiał dowodowy. Jednymi z nich są wydane przez Oddziałowe Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN Oddział w Rzeszowie  noty nr 151/04 i Nr 12/10 dotyczące „danych identyfikacyjnych tożsamość pracowników, funkcjonariuszy, żołnierzy organów bezpieczeństwa państwa oraz osób, które przekazywały informacje o wnioskodawcy organom bezpieczeństwa państwa”, w których wymieniono m.in. Janusza Koryla. Przedstawiając ten dokument, Wiesław Zieliński twierdzi, że „użył miana tajnego współpracownika i donosiciela wobec powoda, nie ze swej inicjatywy, lecz wobec wskazania przez IPN, że powód był donosicielem”. Jednak w opinii sądu „z dokumentu nie wynikało, że powód dostarczał informacji służbom bezpieczeństwa, jako Tajny Współpracownik, lub aby donosił tym służbom”. Sąd wskazał również, że „treść ich nie potwierdza takich czynności powoda. Noty już w swoich nagłówkach wyraźnie oznaczają zakres informacji, jakie zawierają. Podano w niej wystarczająco jasno, że dotyczą one danych identyfikacyjnych informatorów zanonimizowanych w dokumentach lub tożsamość pracowników […] oraz osób, które przekazywały informacje o wnioskodawcy organom bezpieczeństwa. Wbrew twierdzeniom pozwanego, dokumenty te nie wskazywały, że osoby te rzeczywiście przekazywały informacje, lecz oznaczały dane osobiste osób, oznaczonych pseudonimami, które były wymienione w dokumentach źródłowych – informacjach, notatkach służbowych i raportach zawartych w teczkach prowadzonych przez funkcjonariuszy SB. Ocena tych dokumentów sporządzonych przez IPN, oznaczonych jako Nota nr 151/04 i nr 12/10, winna być odniesiona do tych dokumentów, które zawierały pseudonim Tajnego Współpracownika „Literat” […]. Jeśli nawet gramatyczna wykładnia zapisu zawartego w tej Nocie o treści, „które przekazywały informacje” może wprowadzać w błąd, to tylko w sytuacji, gdy analizowany jest ten dokument w oderwaniu od wskazanych wyżej, znanych pozwanemu dokumentów źródłowych. Powiązanie tych dokumentów w sposób jednoznaczny prowadzi do wniosku, że przywołany dokument IPN nie potwierdzał współpracy”. Wydaje się oczywiste, że tak kuriozalna w swej treści ocena wydarzeń historycznych przez sąd była możliwa jedynie w oderwaniu od podstawowej wiedzy na temat procedur operacyjnych obowiązujących w SB, całości zapisów ewidencyjnych dotyczących TW „Literat” oraz opinii biegłych z Instytutu Pamięci Narodowej. Strona pozwana nie skorzystała jednak w obliczu tych „rewelacji” z możliwości podważenia kompetencji sądu do oceny wydarzeń historycznych. Ponadto zarówno sąd jak i obie strony postępowania nie podjęły żadnych starań o powołanie na świadków funkcjonariuszy, których podpisy widnieją na dokumentach. Odwołanie się do ich zeznań mogłoby mieć decydujące znaczenie dla ustalenia wiarygodności tych dokumentów. Jest to o tyle zaskakujące, że w omawianym przypadku niepełny materiał dowodowy (akta wykorzystane w publikacji) stał się przedmiotem dowolnej interpretacji ze strony sądu, który skupił się głównie na analizie gramatycznej treści pojedynczych dokumentów.  Wobec braku wniosku o powołanie biegłych oraz stosując podstawę prawną pozwu w postępowaniu cywilnym (art. 24 k.c.), działania sądu ograniczały się do przeprowadzenia oceny dostarczonego materiału dowodowego. Jednak decydując się na samodzielną ocenę omawianego materiału sąd naraził się na zarzut niefachowości. Uznał m.in., że „powód został umieszczony w dokumentach KWMO w Rzeszowie, jako tajny współpracownik bez swej woli”, przywołując w tym miejscu oświadczenie samego Koryla, który stwierdził, że „jego rejestracja, jako tajnego współpracownika służb bezpieczeństwa nastąpiła bez jego woli i wiedzy”. Wskazuje to oczywiście na brak podstawowej wiedzy sądu w sprawach dotyczących procedur obowiązujących w tym zakresie w SB. Jest rzeczą absolutnie bezsporną, że zarówno sama rejestracja TW jak i obieg dotyczącej go dokumentacji w MSW, nie mogły być w żaden sposób konsultowane z TW. Wiedza TW ograniczała się jedynie do faktu podjęcia współpracy i jej sformalizowania w postaci podpisanego oświadczenia. TW w żaden sposób nie mógł ingerować w proces tworzenia dokumentacji operacyjnej. Wydaje się, że wystarczającym argumentem w tej sprawie byłoby dostarczenie sądowi słynnej i cytowanej w niektórych dokumentach sprawy krypt. „Literat” instrukcji MSW Nr 006/70 zwanej „Biblią SB”, w której szczegółowo określono m.in. zasady pozyskiwania TW. Jest to o tyle ważne, że sąd na poparcie tezy o braku współpracy Koryla z SB, przytacza chybione i stojące w sprzeczności z wiedzą historyczną argumenty, wskazując np., że opisywane w dokumentacji zdarzenia były „znane publicznie, albo co najmniej dużej liczbie osób”. Innym argumentem mającym wspierać tezę o fikcyjnej współpracy, ma być również data obrony pracy magisterskiej TW, „z pomylonym miesiącem, czy inne drobne pomyłki, jak np. co do koloru oczu w kwestionariuszu”. Sąd, w swej zapalczywości, zarzuca wręcz brak profesjonalizmu oficerom SB, twierdząc, że „szereg dokumentów, powołanych i opisanych wyżej zawiera odwołania do innych współpracowników lub osób, a nawet zapisy o włączenie ich do dokumentacji TW „Literat”, co mogło stanowić podstawy do przypisania tych informacji powodowi”. Zaskakuje fakt, że w oparciu o taką interpretację dowodów, sąd podjął się próby generalnej oceny wiarygodności dokumentów wytworzonych przez SB twierdząc m.in., że „dokumenty te pochodzą z jednostek służb bezpieczeństwa PRL i były przygotowane przez funkcjonariuszy, co do których wymagano określonych wyników w werbowaniu współpracowników, a to w konsekwencji mogło powodować tworzenie niektórych dokumentów znajdujących się w aktach tych organów, w sposób, który budzi poważne wątpliwości, a doświadczenie zawodowe uczy, że w niektórych przypadkach były one zakwestionowane w postępowaniach sądowych”.

             Sąd negatywnie ocenił również dwóch świadków przedstawionych przez stronę pozwaną, m.in. byłą żonę Janusza Koryla, która zeznała, że pamięta jak jej były mąż wielokrotnie umawiał  się z człowiekiem o nazwisku Szydełko.Jednak jak wynika z dokumentacji procesowej, sąd nie dał wiary złożonym przez nią zeznaniom, uznając je za odosobnione i sprzeczne z zeznaniami powoda oraz uwzględniając fakt, że oboje pozostają w konflikcie, w tym prowadzą sporne sprawy. Jako niemające znaczenia uznał sąd również „dowody z listów, opinii, artykułów czy zeznań świadków wyrażających swoje prywatne opinie o książce , pozytywne lub negatywne, a w istocie nie odnoszące się do prawdziwości lub zafałszowania faktów”. Chodzi tutaj zwłaszcza o zeznania znanego historyka dr hab. Grzegorza Ostasza, który wskazał na dochowanie przez Wiesława Zielińskiego należytej staranności przy pisaniu książki i obiektywną wiarygodność użytych materiałów.

                                                                  Kto sfałszował podpis?

1.Kopia fragmentu ekspertyzy kryminalistycznej z dn. 05.11.2013 r. Ze zbiorów THR

1.Kopia fragmentu ekspertyzy kryminalistycznej z dn. 05.11.2013 r. Ze zbiorów THR

Koronnym argumentem w rękach powoda okazała się jednak ekspertyza kryminalistyczna podpisu pod oświadczeniem o zachowaniu tajemnicy. Strona pozwana domagała się odrzucenia złożonego w dniu 9 X 2012 r. wniosku w tej sprawie z powodu przekroczenia terminów wyznaczonych przez sąd, a po jego odrzuceniu domagała się zbadania całego dokumentu. Dopiero na zastrzeżenie pełnomocnika pozwanego w trybie art. 162 kpc, sąd postanowił objąć opinią grafologa nie tylko podpis powoda, lecz cały dokument oświadczenia. Strona pozwana wskazała także na przekroczenie terminu złożenia tego wniosku w tej sprawie przez powoda i nie poinformowanie o tym pełnomocnika strony pozwanej. Tymczasem sąd zatwierdził wniosek pomimo, że jak wskazał pozwany „strona powodowa została wezwana do złożenia wniosku na rozprawie 13 września 2012 roku w terminie dwutygodniowym. Mówi o tym protokół rozprawy z dnia 13 września 2012 roku. Dwutygodniowy termin wyznaczony 13 września mija 27 tego miesiąca, a nie 13 października”. Sąd z niewiadomych przyczyn nie uwzględnił jednak wcześniejszych zastrzeżeń strony pozwanej i wydał polecenie zbadania jedynie niepełnego podpisu na oświadczeniu. Pismem z dnia 23 VII 2013 roku sąd zwrócił się o opracowanie opinii biegłego grafologa, celem ustalenia, czy podpis  o treści „J. Koryl” na dokumencie oznaczonym IPN RZ 0094/1622 (sygn. KWMO/WUSW 13694/I) jest własnoręcznym podpisem powoda. Jako materiał porównawczy wskazano niektóre pisma widniejące w aktach i dokumenty przedstawione przez powoda. W dniu 5 XI 2013 r. Biegły Sądu Okręgowego w Rzeszowie mgr Zofia Grad przedstawiła ekspertyzę kryminalistyczną, z której wynikało, że przedmiotem badania był jedynie kwestionowany podpis o treści „J. Koryl”. We wniosku wskazano, że podpis ten „nie został nakreślony przez Janusza Koryla”, co przy braku innych, własnoręcznie sporządzonych przez TW „Literat” dokumentów, postawiło obronę w niezwykle trudnej sytuacji. Pełnomocnik pozwanego zgłosił zarzuty do opinii, w których znalazł się wniosek o dodatkową opinię uzupełniającą oraz o przeprowadzenie dowodu z opinii innego biegłego z Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. Sąd jednak z nie rozpoznał omawianego wniosku. Jak się wkrótce okazało, fakt ten przyniósł określoną, negatywną dla pozwanego ocenę sądu.  Przywołując bowiem fakt stwierdzenia fałszerstwa podpisu pod oświadczeniem TW „Literat” sąd posunął się do nie mających precedensu w tego typu sprawach stwierdzeń, wskazując m.in., że „w kontekście opisanego powyżej fałszerstwa dokonanego, jak należy przypuszczać, przez pracowników KWMO w Rzeszowie, a wysoce prawdopodobne, że przez por. Jana Szydełko, treść informacji i notatek służbowych odwołujących się do  TW „Literat”, jako źródła informacji, należy uznać za niewiarygodne. Zasadnym jest wnioskowanie, że skoro funkcjonariusz ten sfałszował podpis powoda pod oświadczeniem, a następnie doprowadził do rejestracji powoda, w oparciu o to doświadczenie, jako tajnego współpracownika, to dalsze sporządzone przez niego notatki i informacje mogły być sfałszowane w podobny sposób. Funkcjonariusz ten dysponował bowiem szeregiem danych dotyczących pozwanego i innych osób uczestniczących w działalności literackiej w Rzeszowie i Gwoźnicy, co podano w zawartych powyżej ustaleniach faktycznych”. Trzeba przyznać, że tak daleko posunięta w swych tezach interpretacja sądu na korzyść powoda jest zastanawiająca zwłaszcza, że sąd nie powołuje się tutaj na konkretne orzecznictwo, publikacje lub opinie biegłych.

                                                                 Skargi na Sąd

Kopia Raportu o wyeliminowanie TW ps. Literat z czynnej sieci agenturalnej. Ze zbiorów THR

Kopia Raportu o wyeliminowanie TW ps. Literat z czynnej sieci agenturalnej. Ze zbiorów THR

W piśmie skierowanym w dniu 15 II 2013 r. do Ministra Sprawiedliwości, Wiesław Zieliński wskazał, że w jego ocenie podczas omawianego postępowania „dochodzi do jawnego naruszania konstytucyjnych zasad bezstronności”. Zarzucił sądowi niedopuszczanie do głosu oraz odrzucenie najbardziej istotnych w jego mniemaniu dowodów. W treści pisma czytamy m.in., że „bez wniosku powoda przeprowadza się de facto lustrację, aby moim kosztem, po wykazaniu, że osobiste zobowiązanie do zachowania w tajemnicy faktu współpracy zostało sfałszowane, oczyścić go z zarzutu współpracy. Nie uwzględnił (Sąd – dop. M. M.) przy tym dostarczonej sentencji wyroku Trybunału Konstytucyjnego, sygn. akt K /2/07 z 11 maja 2007 roku, który określa pięć warunków jakie muszą być spełnione do uznania przez IPN osoby wytypowanej na tajnego współpracownika. […] Zgodnie z sentencją w/w wyroku TK o współpracy decyduje świadoma wola jej podjęcia i wypełnienie aktu współpracy poprzez udokumentowane donoszenie. Samo zobowiązanie osobiście napisane czy też z upoważnienia ustnego, – a o ustanej zgodzie na podjęcie współpracy mówią także akta SB przejęte IPN – nie decyduje o uznaniu kogoś jako TW! Tymczasem te dokumenty przyjął sąd do dalszych rozważań, zamykając pośpiesznie możliwość zgłaszania wniosków dowodowych, oddalając odnoszące się do treści książki. Poprzez zamknięcie dowodów i brak przesłuchania stron, uniemożliwił powołania ewentualnych świadków, jak np. przedstawiciela IPN czy osoby z bliskiej rodziny powoda, która wyraża gotowość potwierdzenia zgodności dokumentacji z zaistniałymi w przeszłości faktami”. Jednocześnie Wiesław Zieliński skierował do Prezesa i Sędziego Sądu Okręgowego w Rzeszowie wniosek o zmianę składu sędziowskiego w sprawie. Powołał się przy tym, oprócz argumentów wskazanych w piśmie do Ministerstwa Sprawiedliwości, na okoliczności pozbawienia możliwości obrony za sprawą oddalenia istotnych wniosków dowodowych, m.in. powołania świadków potwierdzających inne zeznania i treści zawarte w dokumentach SB. Wskazał jednocześnie na okoliczność dopuszczenia przez sąd dokumentów, których nie wykorzystał w książce, co też w jego mniemaniu nie miało wpływu na naruszanie dóbr osobistych powoda.

Wyrok „skazujący”

Wyrokiem z dnia 27 XII 2013 r. sygn. akt I C 1445/11 Sąd Okręgowy w Rzeszowie uwzględnił powództwo Janusza Koryla w całości i zobowiązał Wiesława Zielińskiego do przeproszenia powoda „poprzez złożenie oświadczenia podpisanego imieniem i nazwiskiem i zamieszczenie go na stronie trzeciej w Dzienniku Nowiny w terminie 14 dni od uprawomocnienia się orzeczenia o następującej treści: „Przepraszam Pana Janusza Koryla za umieszczenie w książce pt. „Bagno” nieprawdziwych stwierdzeń naruszających jego dobre imię i cześć”. Sąd zasądził także od pozwanego na rzecz powoda kwotę 2 500 zł oraz 2 650 zł. tytułem zwrotu kosztów procesu. Nakazał także ściągnąć od pozwanego kwotę 125 zł. tytułem uzupełnienia nieuiszczonej opłaty od pozwu w zakresie którego uwzględniono żądanie. Sąd jednocześnie oddalił powództwo w zakresie zabezpieczenia roszczenia poprzez wydanie zarządzenia tymczasowo zakazującego pozwanemu rozpowszechniania książki i wycofania wprowadzonych już do sprzedaży jej egzemplarzy. Bardzo interesująco wygląda uzasadnienie wyroku sądu we fragmencie dotyczącym interpretacji zapisów ustawy o IPN. Sąd uznał bowiem, że „zbędne jest dla potrzeb niniejszej sprawy analizowanie w sposób szczegółowy przesłanek regulacji prawnych odnoszących się do definicji współpracy w świetle ustawy z dnia 18 października 2006 r. o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa, a w szczególności orzecznictwa odnoszącego się do tej definicji. Pozwany nie podejmuje bowiem w swojej książce próby analizowania pojęć tajny współpracownik czy donosiciel w innym jak tylko potocznym znaczeniu tych słów. Pozwany w zaskarżonych treściach książki posługuje się ustawowym pojęciem tajnego współpracownika w zaskarżonym cytacie książki, oznaczonym na wstępie pkt. 4, jednakże nie wyjaśnia, czy pisząc o współpracowniku ma na myśli to, powód jest współpracownikiem w tym właśnie znaczeniu”. Sąd uznał jednocześnie, odwołując się do definicji współpracy widniejącej w ustawie lustracyjnej, że „powód nie spełnia wymogów wynikających z art. 3a 1 cytowanej wyżej ustawy, który stanowi, że współpracą w rozumieniu ustawy jest świadoma i tajna współpraca z ogniwami operacyjnymi lub śledczymi organów bezpieczeństwa państwa charakterze tajnego informatora lub pomocnika przy operacyjnym zdobywaniu informacji”.

                                                                  Apelacja obnaża słabość sądu

Kopia charakterystyki TW ps. Literat. Ze zbiorów THR

Kopia charakterystyki TW ps. Literat. Ze zbiorów THR

W Apelacji od wymienionego wyroku, pełnomocnik Wiesława Zielińskiego adw. Marek Rachel zarzucił Sądowi I Instancji „dokonanie ustaleń faktycznych w sposób wybiórczy” poprzez „pominięcie wskazanych przez pozwanego faktów”. Wskazał m.in. na okoliczność dochowania należytej staranności przez autora książki w zbieraniu i weryfikacji materiałów do niej oraz fakt iż „TW Grot jest tym, który z polecenie SB wyznaczony został do kontroli poczynań pozyskanego do współpracy powoda, pomimo wskazania w uzasadnieniu wyroku na tego współpracownika, jako osoby, od której pochodziły informacje uzyskane przez służbę”. Według strony pozwanej „pełny obraz funkcji i roli tego współpracownika pozwala na wyciągnięcie dalszych, logicznych wniosków, iż dokumenty zgromadzone w IPN, do których wgląd miał pozwany były ze sobą spójne, uzupełniały się, a oceniane całościowo pozwalały na stwierdzenie ich obiektywnej wiarygodności”. Apelacja wykazała również błędy w ustaleniach faktycznych, argumentując m.in. że „cały tekst zobowiązania jak i podpis zostały sporządzone tym samym charakterem pisma, podczas gdy tekst dokumentu nie był przedmiotem opinii i analizy biegłego, a materiał dowodowy nie daje podstaw do takiego twierdzenia”. Według Marka Rachela, dokument zobowiązania „nie mógł budzić wątpliwości dla osoby nie mającej wiedzy specjalnej z zakresu grafologii”. Ponadto w opinii adwokata dowód w postaci wykonanej ekspertyzy kryminalistycznej „nie zasługiwał na wiarygodność z uwagi na sprzeczności zawarte w opracowaniu, brak wyjaśnień istotnych kwestii, wybiórczość dokonanych ocen – brak odniesienia się do różnic podpisów w samym materiale porównawczym, brak wyliczenia cech wspólnych podpisów, ograniczenie ilustracji tylko do niektórych materiałów i wyjaśnienie w dalszej części opracowania jedynie co oznaczają znaczniki na obrazkach”. To właśnie na podstawie niepełnej i niewiarygodnej według strony pozwanej opinii sąd miał dokonać błędnego ustalenia, iż „cały tekst zobowiązania (nie będący przecież przedmiotem opracowania) i podpis pod nim zostały sporządzone tym samym charakterem pisma, a sam podpis został sfałszowany”. W apelacji znalazł się również zarzut wybiórczego traktowania treści niektórych dokumentów i pomijanie analizy dokumentów wskazujących na TW „Literata”. Jako główny zarzut wskazano „lakoniczne wskazanie, iż ocena dokumentów znajdujących się w aktach IPN jako niewiarygodnych jest uzasadniona brakiem podpisu powoda z pominięciem faktu, iż Wiesław Zieliński weryfikował ich treść zarówno z pracownikami Instytutu jak i w środowisku literackim, posiłkując się osobistą znajomością i wiedzą na temat powoda”. Jako wewnętrznie sprzeczne i niezgodnych z zasadami logicznego rozumowania uznano również ocenę dotyczącą omawianych wcześniej not IPN nr 151/04 i nr 12/10, które według oceny sądu, wbrew swojej treści nie wskazywały, „że powód dostarczał informacji służbom bezpieczeństwa”. W apelacji zauważono również, że Sąd I Instancji uznał, iż dołączenie szeregu dokumentów do teczki „Literat” mogło stanowić podstawę do przypisania ich powodowi, a jednocześnie pominął wynikający z tego wniosek, że pozwany miał podstawy do formułowania wywodów zawartych w swej książce.  Wskazano także na błędną ocenę zeznań żony powoda jako niewiarygodnych, podczas gdy zeznania tego świadka okazały się spójne z dokumentacją wytworzoną przez SB. Zarzuty sformułowane w apelacji dotyczą również złamania art. 217 § 1, art. 224 § 1, art. 227, art. 278 kpc poprzez nierozpoznanie wniosku pełnomocnika pozwanego o dodatkową opinię i biegłego z zakresu kryminalistyki oraz naruszenia prawa materialnego, m.in. art. 24 kodeksu cywilnego, ustawy o IPN-KŚZpNP i ustawy o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa z lat 1944-1990 oraz treści tych dokumentów poprzez ich niewłaściwą interpretację, błędną wykładnię i zastosowanie. Wykazano przy tym, że przywołane przez sąd i błędnie zastosowane zapisy tzw. ustawy lustracyjnej wskazują, że kwestia zgodności z prawdą oświadczeń lustracyjnych i dokumentów zgromadzonych w IPN winna być przedmiotem postępowania lustracyjnego. W interpretacji art. 24 k.c. sąd nie uwzględnił uwag strony pozwanej, która wykazała że zgodnie z orzeczeniem Sądu Najwyższego z dnia 5 III 2002 roku (I CKN 535/00) „bezprawność nieprawdziwej informacji, naruszającej cudze dobro osobiste, zostaje uchylona, w razie wskazania przez sprawcę, że źródło informacji, z którego korzystał, obiektywnie zasługiwało na wiarę”.

Wiesław Zieliński złożył uzupełnienie do Apelacji z dnia 14 II 2014 r., w którym wskazał liczne, nie odpowiadające w jego mniemaniu stanowi faktycznemu sformułowania zawarte w uzasadnieniu zaskarżonego wyroku. Zauważa w nim, że „podtrzymanie wyroku byłoby zezwoleniem na likwidację tych publikacji, które oddają historyczną rzeczywistość powojennej Polski i naszego Regionu”. Zwraca także uwagę na postanowienia Europejskiej Konwencji Praw Człowieka w zakresie ochrony swobody wypowiedzi w mediach, przedstawiając się jako dziennikarz i pracownik mediów. Jednak w ocenie specjalistów od prawa prasowego, nie mamy niestety w tym przypadku do czynienia z materiałem prasowym i koniecznością stosowania zapisów prawa dziennikarskiego. Kolejną reakcję Wiesława Zielińskiego na negatywną ocenę pracy Sądu I Instancji, stanowił wniosek o wszczęcie postępowania wyjaśniającego w celu zbadania prawidłowości przeprowadzenia sprawy przez SSO Małgorzatę Moskwę, skierowany do Rzecznika Dyscyplinarnego Krajowej Rady Sądownictwa. Wskazał w nim m.in., na sposób rozstrzygnięcia sprawy przez Sąd I Instancji z pominięciem i naruszeniem aktów prawnych oraz przy braku znajomości metod pracy SB.

                                                                10 000 zł. tytułem zadośćuczynienia

Kopia charakterystyki  TW ps. Literat. Ze zbiorów THR

Kopia charakterystyki TW ps. Literat. Ze zbiorów THR

31 I 2014 roku na stronie internetowej kwartalnika „Tajna Historia Rzeszowa” ukazał się obszerny wywiad z Wiesławem Zielińskim, w którym oprócz zagadnień dotyczących twórczości literackiej i działalności opozycyjnej, zasygnalizowano również fakt toczącego się postępowania. Niecałe dwa tygodnie potem, w dniu 12 lutego apelację od wyroku złożył również pełnomocnik Janusza Koryla, domagając się zasądzenia od pozwanego na rzecz powoda kwoty w wysokości 10.000 zł. tytułem zadośćuczynienia pieniężnego, z ustawowymi odsetkami liczonymi od daty wniesienia pozwu do dnia zapłaty. Ponadto zasądzenia od pozwanego na rzecz powoda kosztów postępowania za dwie instancje, w tym kosztów zastępstwa adwokackiego. Zarzucił również zaskarżonemu wyrokowi naruszenie przepisu art. 448 k.c. w zw. z art. 24 § 1 k.c. „z uwagi na nieadekwatność zasądzonego na rzecz powoda zadośćuczynienia, co zdaniem powoda wynikało z przyjęcia wadliwego kryterium „miarkowania” zadośćuczynienia i wynikających z tego konsekwencji procesowych określonych przepisem art. 98 k.p.c.” Apelacja zawiera jednocześnie wniosek o przeprowadzenie dowodów z załączonych dokumentów, wśród których znalazł się niepełny wydruk wywiadu, jakiego Wiesław Zieliński udzielił Tajnej Historii Rzeszowa. Miało to m.in. uzasadniać chybione zdaniem powoda ograniczenie wysokości zadośćuczynienia, z uwagi na fakt, że „jej opisy zamieszczały i zamieszczają portale internetowe”. Jako argument tej części apelacji przytoczono również fakt, że „znalazła się w zasobach bibliotecznych Biblioteki Narodowej w Warszawie oraz Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie”. Wskazano także, że „sprawa ta była przedmiotem zainteresowania wielu osób, czego dowodem była ich stała obecność na posiedzeniach sądowych”. Pełnomocnik Janusza Koryla stwierdził, że powód znając z doniesień medialnych zamiar pozwanego co do ignorowania przyszłego wyroku sądowego, zgłosił dodatkowo na etapie postępowania apelacyjnego subsydiarne roszczenie odsetkowe. Tym samym, apelacja złożona przez powoda, według opinii wielu osób sprawia wrażenie kary lub rewanżu za przejawy zainteresowania sprawą ze strony mediów i wypowiadane przez autora książki opinie na forum publicznym. Przez niektóre osoby związane ze sprawą odbierana jest jako próba zastraszenia autora „Bagna” zwłaszcza, że jak wskazał w apelacji pełnomocnik pozwanego „uzasadniając wniosek o zwolnienie od kosztów sądowych w postaci opłaty od apelacji wskazuję, że Wiesław Zieliński nie jest w stanie ich pokryć bez uszczerbku dla utrzymania koniecznego dla siebie i rodziny. Utrzymuje się on z niewysokiej renty i emerytury żony. Nie posiada żadnych oszczędności, a ponosi wysokie koszty utrzymania i leczenia”.

Gra o dużą stawkę

Nie ulega wątpliwości, że sprawa jaką Janusz Koryl wytoczył Wiesławowi Zielińskiemu nie ma precedensu na terenie Podkarpacia. Tak samo jak książka pt. „Bagno”, która stanowi jedyną jak dotychczas próbę zmierzenia się z problemem agentury SB w środowisku literackim Rzeszowa. Wiesław Zieliński podejmując się jej napisania kierował się niewątpliwie szlachetnymi pobudkami, jednak zetknął się z problemami o skomplikowanej materii prawnej, których rozstrzygnięcie będzie należało do Sądu. Pierwszy raz bowiem mamy do czynienia z orzeczeniem sądu (który nie jest sądem lustracyjnym), wskazującym na celowe sfałszowanie przez funkcjonariuszy SB całości dokumentacji operacyjnej MSW dotyczącej konkretnej osoby, co jest jednoznaczne z celowym i świadomym wytworzeniem i utrzymywaniem fikcyjnego źródła informacji w resorcie. Nie trudno zatem wysunąć wniosek, że w konsekwencji działanie takie musiało się opierać na celowym wprowadzaniem w błąd i sabotowaniu przez kilku funkcjonariuszy SB działań operacyjnych prowadzonych w MSW.  Podjęta przez sąd próba orzekania w tak skomplikowanej materii bez odwołania się do opinii biegłych z Instytutu Pamięci Narodowej sprawia wrażenie dość karkołomnej, a oparcie wyroku na fakcie sfałszowania oświadczenia, kłóci się z dotychczasowym orzecznictwem w sprawach lustracyjnych i definicją współpracy zawartą w ustawie lustracyjnej. Nie trudno jednak dostrzec, że postępowanie przed sądem cywilnym rządzi się swoimi prawami, a decydujące znaczenie ma waga materiałów dowodowych przedstawionych przez obie strony. W tym przypadku sąd uznał, że sfałszowanie oświadczenia o zachowaniu tajemnicy ma konsekwencje w postaci oceny pozostałego materiału dowodowego. Bez względu na subiektywną ocenę omawianego postępowania należy stwierdzić, że orzekanie w sprawach dotyczących współpracy z organami bezpieczeństwa państwa komunistycznego bez fachowej oceny wytworzonej w jej trakcie dokumentów i wskazania procedur obowiązujących w tym względzie w MSW jest ryzykowne i będzie obarczone błędem nie dochowania należytej staranności w postępowaniu.

            Na uwagę zasługuje jeszcze jeden, bardzo ważny aspekt omawianej sprawy. Gra toczy się bowiem o dosyć dużą stawkę. Obaj adwersarze są bowiem znanymi twórcami, których dorobek znacząco wzbogaca lokalną kulturę i oparty jest na wypracowanym przez lata autorytecie. Ewentualna przegrana w tym procesie może być obarczona poważnymi konsekwencjami. Widać to wyraźnie na przykładzie treści pozwu, w którym pełnomocnik Janusza Koryla stwierdza m.in., że „zarzuty pod jego adresem zawarte w książce pozwanego i związana z nimi zła sława z dużym prawdopodobieństwem znajdzie odbicie w jego relacjach z wydawcami i wpłynie w sposób negatywny na jego plany wydawnicze i całą karierę jako poety i prozaika”.

Masakra mieszkańców Staroniwy w 1943 roku nastąpiła po akcji Kierownictwa Dywersji (KEDYWU) Armii Krajowej. Prof. Grzegorz Ostasz ostatecznie rozprawia się z mitami narosłymi wokół tego wydarzenia.

$
0
0

_gost

Grzegorz Ostasz – historyk, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1996 r. obronił pracę doktorską, w 2007 r. uzyskał habilitację, a w 2013 r. tytuł profesorski. Dziekan Wydziału Zarządzania na Politechnice Rzeszowskiej oraz kierownik Zakładu Nauk Humanistycznych na tej uczelni. W badaniach naukowych zajmuje się dziejami struktur cywilnych i wojskowych Polskiego Państwa Podziemnego oraz niepodległościowych konspiracji z lat 1944-1956. Opublikował czternaście książek oraz blisko czterysta innych prac naukowych. 

Fakty i mity. Wokół akcji dywersyjnej AK w Staroniwie wiosną 1943 roku

Nocą z 31 maja na 1 czerwca 1943 roku pięciu żołnierzy Kedywu – pod dowództwem ppor. Mariana Szuby (ps. „Brzozowski”) – uszkodziło za pomocą karabinów podstację transformatorów w Staroniwie koło Rzeszowa. Zamierzonym rezultatem tej akcji dywersyjnej była kilkugodzinna przerwa w pracy rzeszowskiej fabryki silników lotniczych, wówczas Flugmotorenwerke Reichshof GmbH. Patrol Kedywu nie działał ad hoc. Żołnierze precyzyjnie wypełnili rozkaz komendy Okręgu AK Kraków. Zadanie wykonano po szczegółowym, dokładnym rozpoznaniu, przy użyciu trzech karabinów oraz zastosowaniu pocisków przeciwpancernych.

Meldunek ppor. Mariana Szuby (â--Brzozowskiâ--), dowĂłdcy grupy Kedywu, ktĂłra wykonaĹ-a akcjÄ- w StaromieĹ-ciu

Kopia meldunku ppor. Mariana Szuby (ps. Brzozowski), dowódcy grupy Kedywu, która wykonała akcję w Staroniwie. (Ze zbiorów Grzegorza Ostasza).

Akcji tej warto się przyjrzeć, ponieważ szybko obrosła swego rodzaju „czarną” legendą, która na różne sposoby wciąż funkcjonuje zarówno w świadomości rzeszowskiego społeczeństwa, ale też historyków i pasjonatów dziejów najnowszych[1]. Otóż wbrew temu, co jest podkreślane w wielu publikacjach, przyczynkach i relacjach, owo zadanie specjalne zostało wykonane – jak już wcześniej stwierdzono – przez żołnierzy podziemnego wojska, to jest Armii Krajowej. Faktem jest również, że o zamiarze przeprowadzenia dywersji w Staroniwie przez wydzielony patrol Kedywu nie wiedzieli oficerowie AK z tak zwanej siatki terenowej, to jest inspektoratu i rzeszowskiego obwodu. O planie specjalnej dywersji nie został poinformowany między innymi rzeszowski inspektor AK, por. Łukasz Ciepliński (ps. „Pług”), ale także ani nikt z jego sztabu. Ponadto zniszczenie transformatorów nie było uzgodnione z komendą wyższego szczebla, to jest Podokręgu AK Rzeszów; ta zresztą nie była jeszcze wtedy w pełni uformowana. Dlaczego tak się stało? Otóż Kedyw stanowił specjalny, wydzielony pion Armii Krajowej, który kategorycznie nie mógł mieć nic wspólnego z plutonami terenowymi AK. Ponadto samą akcję przeprowadzono jeszcze przed reorganizacją zespołów walki bieżącej, co nastąpiło dopiero jesienią 1943 roku, oraz przed wprowadzeniem oficerów dywersji do sztabów akowskich inspektoratów i obwodów. Pierwotne ścisły, w pełni zrozumiały rozdział struktur terenowych podziemnego wojska (szykujących się do powstania powszechnego) oraz formacji specjalnych – dywersyjnych – (które odpowiadały za walkę bieżącą) wynikał z oczywistej potrzeby gwarancji bezpieczeństwa, konspiracji.

Szkic sytuacyjny miejsca akcji dywersyjnej w StaromieĹ-ciu

Szkic sytuacyjny miejsca akcji dywersyjnej w Staroniwie wykonany prawdopodobnie w l. 70. XX wieku przez nieznanego autora. (Ze zbiorów Grzegorza Ostasza).

Zatem w rzeczywistości dywersja w Staroniwie nie była przejawem jakiejkolwiek samowoli żołnierzy Kedywu. Należała natomiast do tak zwanych akcji „zastrzeżonych”, czyli specjalnych, które były dokładnie zaplanowane w ramach „okresowego kontyngentu zadań dywersyjnych”. Oprócz transformatorów staroniwskich w czerwcu 1943 roku siatka dywersyjna AK przygotowywała zniszczenie podobnych obiektów w Krośnie i w Sanoku. Jednak w rezultacie wyjątkowo krwawego odwetu i represji wobec ludności cywilnej – wszak Niemcy rozstrzelali 44 mieszkańców Staroniwy[2] – Kedyw odstąpił od realizacji kolejnych tego typu zadań.

Fot. 1

Tablica w kościele p.w. Chrystusa Króla poświęcona m.in. ofiarom pacyfikacji w Staroniwie. (Fot. Sławomir Bury)

Właśnie brutalny terror niemiecki i zastosowana przez okupantów zasada zbiorowej odpowiedzialności za dywersję spowodowały, że do akcji nigdy nie przyznała się Armia Krajowa. Według relacji oficerów AK dowództwo w Rzeszowie, ale również w Krakowie było wręcz „zaskoczone i zszokowane skutkami”. Nic dziwnego, że starano się uniknąć komentarzy o rzekomej odpowiedzialności za śmierć kilkudziesięciu cywilów. Podkreślmy – odpowiedzialnymi za męczeństwo mieszkańców Staroniwy byli wyłącznie okupanci. Jakiekolwiek inne sugestie byłyby potwierdzeniem skuteczności niemieckich zbrodni odwetowych.

Fot. 2

Pomnik przy ul. Bohaterów w Rzeszowie, upamiętniający ofiary pacyfikacji w Staroniwie. (Fot. Sławomir Bury)

Jednakże duch oporu w społeczeństwie nie może być osłabiany żadnymi wątpliwościami. Dlatego wyjątkowo szybko, bo już 10 czerwca 1943 roku, w numerze 58 „Na Posterunku” – rzeszowskiego konspiracyjnego czasopisma AK – pojawiła się informacja, wedle której akcję w Staroniwie przeprowadziły „bojówki komunistyczne”. Ta ukuta przez akowską propagandę wersja zdarzeń trwale przyjęła się pośród nie zaznajomionych z faktami oficerów AK ze sztabów inspektoratu i Obwodu Rzeszów. Ulotki z hasłem Katyń – Staroniwa, informujące o dokonaniu przez Sowietów zbrodni katyńskiej, ale również sugerujące odpowiedzialność komunistów za skutki dywersji pod Rzeszowem, były pomiędzy 20 a 26 czerwca 1943 roku masowo kolportowane przez partyzantów z oddziału „Sokół” wystawionego przez Inspektorat AK Rzeszów.

Fot. 3

Tablica na pomniku przy ul. Bohaterów w Rzeszowie, upamiętniającym ofiary pacyfikacji w Staroniwie. (Fot. Sławomir Bury).

Tak czy owak, krwawy odwet ze strony okupanta z lata 1943 roku częściowo spełnił swoją rolę. Spowodował, iż Polskie Państwo Podziemne wręcz odżegnywało się od przeprowadzonej dywersji w Staroniwie. Mało tego, nadzorujący przygotowania do akcji na transformatory w Staroniwie ks. Florian Szawan (ps. „Szalewski”), dowódca rzeszowskiego Ośrodka Kedywu „Aldona”, zaskoczony sprowokowanym brutalnym niemieckim terrorem, złożył prośbę o zwolnienie ze stanowiska. W tym miejscu przypomnijmy, że szok po niemieckich egzekucjach nie trwał jednak długo. Wbrew zamysłom okupantów krwawy terror nie wymusił bierności polskiej konspiracji wojskowej. Choć płaciliśmy daninę krwi, podejmowano wszak działania partyzanckie, dokonywano dywersji na kolei, przeprowadzano akcje likwidacyjne oraz zamachy (choćby z 1 lutego 1944 roku na Franza Kutscherę, dowódcę SS i policji na dystrykt warszawski, czy rzeszowski z 25 maja tego samego roku na miejscowych funkcjonariuszy gestapo, niestety, okupione życiem wielu zakładników).

Okupacyjne obwieszczenie o egzekucji Polaków

Okupacyjne obwieszczenie o egzekucji Polaków. (Kopia ze zbiorów Grzegorza Ostasza)

Okupacyjne obwieszczenie o niemieckim odwecie

Okupacyjne obwieszczenie o niemieckim odwecie. (Kopia ze zbiorów Grzegorza Ostasza)

Wojenne próby wyjaśnienia, a w zasadzie przeniesienia odpowiedzialności na „bolszewików” za wywołany przez akcję w Staroniwie niemiecki terror, pośrednio dowodzą również, że siatka dywersyjna Kedywu była skutecznie odizolowana od akowskiej „terenówki”. Nawet wyjątkowo sprawny i dociekliwy wywiad AK z Inspektoratu Rzeszowskiego nie zdołał ustalić rzeczywistych wykonawców zadania i ostatecznie przyjął wersję o odpowiedzialności miejscowych komunistów za uszkodzenie transformatorów. Paradoksalnie, już wiele lat po wojnie do akcji w Staroniwie zaczęli się przyznawać członkowie szczątkowych struktur paramilitarnych konspiracji komunistycznej. W maju 1981 roku ukazała się bałamutna relacja, wedle której czterech gwardzistów (członków GL) miało w biały dzień z przestrzelić z pistoletu żebra chłodnicy jednego ze staroniwskich transformatorów (podczas, gdy odnotowana przerwa w dostawie energii elektrycznej nastąpiła dopiero po północy). Ta odtąd często przytaczana „opowieść” pozwalała kolejnym znawcom tematu nie tylko na bezkompromisowe wskazywanie sprawców tragicznej w skutkach dywersji, to jest komunistów, ale też potwierdzanie uszkodzenia transformatora za pomocą broni krótkiej. W rzeczywistości trudno uwierzyć w przestrzelenie – nawet przy rzekomym użyciu pistoletu Parabellum kalibru 9 mm – solidnej, metalowej konstrukcji i to z odległości co najmniej kilkunastu metrów, które oddzielały transformatory od ogrodzenia.

Szkolenie żołnierzy AK w Podokręgu Rzeszów

Szkolenie żołnierzy AK w Podokręgu Rzeszów (Fot. ze zbiorów Grzegorza Ostasza)

Szykowanie materiałów wybuchowych do akcji dywersyjnej AK

Szykowanie materiałów wybuchowych do akcji dywersyjnej AK (Fot. ze zbiorów Grzegorza Ostasza)

Jednak wciąż podtrzymywane i nadal przytaczane sensacyjne wyjaśnienia związane z akcją staroniwską, przede wszystkim nie wytrzymują konfrontacji z zachowanymi oryginalnymi dokumentami. Jednym z najważniejszych dowodów w sprawie jest raport, który 10 sierpnia 1943 roku por. Zenon Sobota (ps. „Świda”), dowódca Rejonu Kedywu Rzeszów, złożył mjr Stefanowi Tarnowskiemu (ps. „Jarema”), szefowi Kedywu Okręgu AK Kraków. Porucznik Sobota dokładnie przedstawił „sprawę transformatorów PZL Rzeszów”. Sprzeciwiał się niepotrzebnym emocjonalnym ocenom i dyskusjom, które zaistniały w kręgach konspiracji „na skutek ówczesnych represji n-pla”. Informował rzeczowo o osiągniętych przez akcję specjalną rezultatach: „unieruchomiono PZL Rzeszów (38% warsztatów) przez zniszczenie trzech transformatorów”. Przekonywał swojego przełożonego jak wytrawny żołnierz, znający wroga. „Zdaniem moim, mimo poniesionych przez społeczeństwo ofiar, uderzenie się opłaciło, unieruchomiony bowiem został […] bardzo ważny obiekt przemysłu wojennego”. Nie bez racji sugerował, że: „liczba ofiar w wypadku bombardowania lotniczego byłaby wśród personelu robotniczego fabryki na pewno większa przy niezbyt pewnym efekcie samego bombardowania”. Przypominał pierwotne plany – jeszcze z jesieni 1942 – wykonania „akcji uderzenia na transformatory”. Wspominał również ponaglenia, co do terminu wykonania zadania, które nadchodziły z konspiracyjnej centrali AK w Krakowie. Inny dokument mówi o ustalonym sposobie zniszczenia stacji transformatorów, dokładnie przeanalizowanym podczas odprawy z ppłk Janem Mazurkiewiczem (ps. „Jan”, „Radosław”); wówczas, to jest od marca 1943 roku zastępcą szefa Kedywu Komendy Głównej AK. Natomiast istotne szczegóły uderzenia na transformatory zawiera meldunek wspomnianego wcześniej ppor. Mariana Szuby (ps. „Brzozowski”), dowódcy grupy Kedywu, która wykonała akcję, a adresowany do por. Soboty (inny pseudonim „Korczak”):

„P. Korczak! Melduję, że akcję zaatakowania transform[atorów] wykonałem z zespołem p. Szalewskiego [ks. Floriana Szawana] [w składzie] 1+4 (3 kb) nocą z 31 na 1/VI.43. Ukończenie akcji [nastąpiło o godzinie] 0.15. Zespół […] z 3 kb podsunął się torami pod punkt. Zaatakowanie odbyło się szybko i sprawnie przy oświetleniu obiektów bateryjkami. Ogółem oddano do 3 transformat[orów] 34 [strzały z] naboi francuskich (kule miedziane). 6 naboi ppanc okazały się niezupełnie skuteczne (2 niewypały). Zespół okazał się b[ardzo] karnym i bojowym. Wycofał się w zupełnym porządku (połowę drogi zarekwirowanym zaprzęgiem) lasami na Czudec”.

Por. Zenon Sobota (â--Korczakâ--, â--Ĺ-widaâ--) - szef Rejonu Kedywu PodokrÄ-gu Rzeszowskiego AK

Por. Zenon Sobota (ps. Korczak, Świda) – szef Rejonu Kedywu Podokręgu Rzeszowskiego AK (Fot. ze zbiorów Grzegorza Ostasza)

[1] Np. M. Kryczko, Staroniwa 1-2 czerwca 1943. Nieroztropność czy prowokacja, Przemyśl 1998. Niestety autor tej dość obszernej pracy nie zdołał dotrzeć do najważniejszych dokumentów AK związanych z akcją dywersyjną w Staroniwie.

[2] Odsłonięta w 1968 roku tablica upamiętniająca tragedię informuje o rozstrzelaniu 45 mieszkańców Staroniwy.

Żołnierze AK na zasadzce; Podokręg AK Rzeszów

Żołnierze AK na zasadzce; Podokręg AK Rzeszów (Fot. ze zbiorów Grzegorza Ostasza)

 

Po akcji dywersyjnej AK

Po akcji dywersyjnej AK (Fot. ze zbiorów Grzegorza Ostasza)

Dokumenty wywiadu AK. Wykaz aktywu komunistycznego oraz osób współpracujących i podejrzanych. Powiat Rzeszów (Cz. 4)

$
0
0

Poniżej prezentujemy kolejną część wykazu aktywu komunistycznego z terenu powiatu rzeszowskiego (w odpisie), który został sporządzony w latach 1943 i 1944 przez żołnierzy wywiadu politycznego rzeszowskiego Inspektoratu Armii Krajowej, którym dowodził mjr Łukasz Ciepliński. Część pierwszą, wraz z odpowiednim wprowadzeniem historycznym zamieściliśmy w nr 1 Tajnej Historii Rzeszowa. Nazwiska i pseudonimy zostały ułożone w porządku alfabetycznym, zgodnie z oryginałem. Korekcie poddano jedynie błędy maszynowe i ortograficzne oraz uzupełniono interpunkcję. Rozwinięto także skróty oraz dodano przypisy tekstowe i rzeczowe.

 Według specjalnie przygotowanych instrukcji, wywiad polityczny AK gromadził wszelkie informacje na temat stosunków politycznych i społecznych, w tym na temat postaw ludności ukraińskiej. Szczególny nacisk kładziono na pracę wywiadowczą w środowisku komunistycznym, a zwłaszcza prosowieckiej PPR. Ewidencjonowano wszelkie przejawy działalności komunistów, tworząc również listy działaczy i sympatyków. Informacje były często zdobywane z tzw. drugiej ręki. Zapisywano także informacje zasłyszane, których części nie zdołano nigdy zweryfikować, dlatego należy podchodzić do nich ze szczególną ostrożnością. Nie umniejsza to jednak ich wartości historycznej.

  1. MORYS Irena vel Marzec,vel Marzycka, l[at] ok. 24, Rzeszów Pelara 1, podejrzana o szpiegostwo na rzecz Sowietów, w kontakcie z biurem N. Ritmana. Kobieta lekkich obyczajów w środowisku żołnierzy łączności lotniczej. Mówi jęz[ykiem] rosyjskim, czeskim, niemieckim, polskim. Bywa u niej Żółtek Alfons, przypuszczalnie konfident G-po.W przyjaźni z żoną PELCA, Rosjanką.
  1. MRÓZ Leon czł[onek] bandy MYTYCHA i Augustyna, z którymi kontaktuje [się] w Boguchwale.
  1. MURJAS Józef, Borek Stary, patrz Paluch.
  1. MUTH, firma przewozowa w Rzeszowie, udziela pomocy uciekającym z obozu żydom.Ma kontakt ze Szpilmanem.W wywożeniu z obozu pośredniczy CZAJKA ”Olek”.Szoferzy są wtajemniczeni. Uwolniony Grauze, komunist[a], który został zastrzelony przez Niemców.
  1. MYTYCH Władysław, Nosówka, osiedle Przymiarki, komun[ista]. Kolportuje Trybunę Ludową, którą otrzymuje od naucz[yciela] w Rzeszowie. Sporządził listę poborowych na okres przełomu. Oporni mają być rozstrzelani. Wraz z Augustynem i Budą zorganizował napady na elektownie PZL[i]. Kmdt.bojówki w Nosówce nadto w Błażowej, Borku Nowym i Starym, Budziwoju, Lubeni, Straszydlu, okolicy Błażowej i Tyczyna.W kontakcie z Bębenkiem, Ciebierą Józefem. Wraz z Augustynem dowodził bandą która nęka ludność. Banda ta 17.6.43 połączyła się z bandą sow[iecką] w Błędowej Zgłobieńskiej. Kontakt z Bombą K., wraz Maciejem i Augustynem ukrywają się w rej[onie] Sędziszów, Dębica. Nawiązyją tam kontakty z Miejsc[owymi] jaczejkami komun[istycznymi] i ukrywają komun[istów] i ukrywającymi się żydami m.in. z WICKEREM podchr.WP. M[YTYCH] ukrywa się również u swego wuja RAŁOWSKIEGO w Niechobrzu. M[YTYCH] wraz z Augustynem kontaktuje się z kofid[entem] Sarna Andrzejem [z] Nosówki – Krzywdy, b[rać]mi Czyż z Bzianki, z Górskim właśc[icielem] sklepu w Zabierzowie, z Pacześniakową/przez [fragment nieczytelny], Nalepową/Przez Pacz[eśniakową] mają kontakty na kripo i żydów w getcie, z Paskiem ze Zwięczycy, Witkiem z Racławówki. Banda rabuje w składzie: Maciąg Tadeusz i Kazimierz, Ciebiera, Kaszuba Franc[iszek]. Ukrywają się u Lubasa Józefa i Szymona i Micała Michała. Mytych odebrał sprawozdanie Rałowskiego z zebrania A.K.w Rudnej. Obecnie przebywa w Zgłobieniu.

  1. NN komisarz Kripo w Rzeszowie, opłacany przez PPR[ii]. Łącznik do niego szewc BĄK a ten w styczności z Groszkiem.
  1. NN „krewny”Jolanty Filipowicz, współpracuje z nią.

308. NN major z Rzeszowa, prowadzi robotę organ[izacyjną] z ramienia BUDY. Współdziała przy próbie założenia nowej komórki w Niechobrzu, wzg[lędnie] w domu KAWY, niski brunet. Przebywał w miesiącach jesiennych w Borku a po przeprowadzeniu jakiejś inspekcji wyjechał, przypuszczalnie w kier[unku] Dynowa.Ukrywał się chwilowo w Niechobrzu. Jest to prawdopodobnie Książek z Rzeszowa, Kordeckiego 30.

  1. NN „porucznik”, zakładał szereg komórek komun[istycznych] pod płaszczykiem SL[iii] w pow[iecie] Rzeszów, Dębicy, Siedliskach, Zarzeczu i tworzył również prócz polit[ycznych], grupy wojskowe. Posługiwał się prasą SL „Wieści”, do której dołączał ulotki, np. ostatnio o parcelacji bez odszkodowania.W Siedliskach u władz SL ma kwaterę w domu sołtysa Wnęk-Borowca. Podczas pacyfikacji sołtys zastrzelony. NN z synem sołtysa Antonim zbiegli. Ludność odgraża mu się, komuniści tropią go. Współprac[ownicy]: Ks.BOROWIEC, „Kapelan” GL[iv] z Budziwoja, w Siedliskach Golik, Sieradzki, Pietrzyk Kaz[imierz], Niedziałek, Gugolik Franc[iszek], czł[onek] kom[órki] GL, w Zarzeczu: Burz Józef młodszy, Zieliński Henryk.
  1. NN urzędnik firmy Ryttman w Jasionce, w łączności z NN francuską ze dworu w Staromieściu.
  1. NN.,Wysoka Strzyżowska, prof.uniw[ersytetu] [fragment nieczytelny], PPR.
  1. NN. Żyd, zatr[udniony w] PZL Rzeszów jako gruppenfuhrer, b[yły] komis[arz] bolszew[icki] w Przemyślu, szpieg sow[iecki]. Patrz jazbandzistka z „Eriki”, Reben Wacek, sędzia sportowiec z Przemyśla, czy ident[yczny] z b[yłym] komis[arzem] sow[ieckim], nie ust[alono].
  1. NN. Żyd zam[ieszkały] Staroniwa Dolna, ukrywa się pod nazw[iskiem] BOGDAŃSKI Zbigniew, łączność ze [fragment nieczytelny], jego żoną i córką, którzy są komun[istami]. Czy identyczny z Żydem BOGDANOWICZEM Zbigniewem, kontakt[ującym się] ze Zwolińskim. identyczny.
  1. NN. Żydówka „Fela”, ukrywa się u ZWOLIŃSKIEGO, Rzeszów Bema. Jeździła kilkakr[otnie] do Krakowa po gotówkę na pomoc żydom.Ob[ecnie] wyjechała w niewiadomym kierunku.
  1. Nadany N., Mochuczka pow.Rzeszów, komun[ista].
  1. Nalepowa N., Boguchwała, nieświadoma, pracuje wraz z dziećmi dla PACZEŚNIAKOWEJ.
  1. NATOŃSKA Helena, b[yła] nauczycielka z pomorza, zatr[udniona] w Arbeitsamt[v],współpracuje z Jolantą FILIPOWICZ, odbiera listy z Jugosławii, rzekomo jako współpracowniczka tow[arzystwa] budowlanego tamże. Przez nią wyrabia karty pracy dla komun[istów] Chłandowa z Trzebowniska.
  1. NEDKI Jan, Rzeszów PZL, przyjaciel Stefanii Czachur, siostra Stanisława zapatrywań komun[istycznych].
  1. NIEDZIAŁEK Antoni i Ignacy biorą udział w zebraniach w domu NIEDZIAŁKA w Niechobrzu. Patrz NN „porucznik”. Inni: CHROMIK N., CHMIEL Jakub,  NN „major” z Rzeszowa i Kawa Józef chcą założyć nową komórkę komun[istyczną] tamże.
  1. NIEDZIAŁKOWA N., żona kolejarza Rzeszów Staroniwa, podejrzana że jest łączniczką Lipskiego.
  1. Nitka Marian, Głogów, naprzeciw ratusza, podof.WP[vi], utrzymuje łączność z bojówkami komun[istycznymi] w Bratkowicach, Rudnej i Czarnej oraz dyw[ersją] leśną.
  1. NOWAK N., Rzeszów Lwowska, areszt[owany] w skrytce CHLEBICKIEGO wraz z KLOCEM.
  1. NYCKA lub NYCEK Władysław, kolejarz, czł[onek] A.K., podobno z[e] Zwięczycy, współpraca z kpt.STACHOWICZEM
  1. OBACZ Władysław, Rzeszów Staromieście, przedwoj[enny] komun[ista], kontakt [z] Kloc Wł[sdysławem].
  1. OBACZ Jan, Trzebownisko, kontakt z mgr.KOPCIEM.
  1. OBACZ Walenty na Kościarni, popularny komun[ista], Kontakt z KLOCEM Janem i Antosem, szewcem.
  1. OLECH Wojciech i syn, Błażowa, komun[iści].
  1. OLSZAK N., Rzeszów PZL, komun[ista].
  1. OPALIŃSKI N., Sekretarz gromadzki w Niechobrzu, prezes „Sierlad”. Kontakt z AUGUSTYNEM i POCZĄTKIEM. Odebrał sprawozdanie RAŁOWSKIEGO z zebrania AK z Rudnej.
  1. OPIOŁA Piotr, Czerwonki, Rzeszów, komun[ista].
  1. ORGANIŚCIAK Franciszek i Ludwik,Przewrotne,członkowie PPR.
  1. ORZECHOWSKI N., Rzeszów, PZL, pułk[ownik], komun[ista].Objął stanowisko gajowego w Sołonce, podejrzenie że chodzi o ułatwienie kontaktu z oddziałem partyz[anckim].
  1. OSAK N., Przybyszówka, kontakt z b-cmi Czyż współprac[ownikami] MYTYCHA i AUGUSTYNA.
  1. OSETEK Kazimierz i Franciszek, Górne, przywódcy silnej jaczejki komun[istycznej], obaj czł[onkowie] oddziału dywers[yjnego], prawdopod[obnie] „Iskry”. Dawniej bojówkarze Szybistego/Stobierna/ i KOGUTKA /Trzebow[nisko].
  1. OSIŃSKI N., prac[ownik] PZL Rzeszów, wraz z CYRANEM, CHLEBICKIM „Edwardem” tworzyli grupę wywiad[owczą] PPR. Na skutek ich donosu areszt[owany] 28.5.44 r.
  1. OSIP N. Błażowa, komun[ista].
  1. OSTROWSKI Michał, Kielnarowa, komun[ista].
  1. OWCZARSKI Franciszek, Racławówka, wchodzi w skład komitetu kierown[iczego] PPR i GL na tamtym terenie.
  1. OŻÓG Stefan, Stobierna, czł[onek] bojówki gwardzistowskiej w pow[iecie] Rzeszów pod d-ctwem Bielendy Józefa. Areszt[owany] wraz z Rożkiem/Trzebownisko?/ u którego rozstrzelany 20.9.43. Kontakt z MITKĄ Tadeuszem i Bednarzem Janem.
  1. PACZEŚNIAKOWA Jadwiga, rynek a następnie Baldachówka u adw[okata] SZCZEPAŃSKIEGO, żona miernika, siostra AUGUSTYNA. B[ardzo] ruchliwa i wielostronna. Kontakt z AUGUSTYNEM. Zagraża chłopom że o ile wydadzą jej brata w Niechobrzu Niemcom ona wyda innych Polaków, o których wie. Sporządzała jakieś zapiski wraz z dr.DYNIĄ, dr.WOSIEM i NN u dr. DYNI. Kontakt z AUGUSTYNEM przez niewiadomą rzeczy NALEPOWĄ i jej dzieci, kontakt na Kripo i żydów w gettcie, zaopatruje ich w dokumenty i broń i ułatwia im ucieczkę. Policjant FRANCISZKOWSKI dostarcza jej broni. Ma przejście do NN francuski w Staromieściu,do ZWOLIŃSKIEGO, do Jolanty FILIPOWICZ. Styka się z naucz[ycielką] PŁONKÓWNĄ /Słocina/, Libem N. zdegradowanym por.WP, tytułując go kpt. Przez KRÓLAKA’ polic[janta] granat[owego] załatwia kontakty z G-po. Wywiad dla PPR za pośred[nictwem] Dyniowej, żony lekarza. Przez TOBIASZOWĄ kontakt z AUGUSTYNEM, nadto z PATZEREM.U niej mieszka prof. Kratochwila podejrzany o komun[istyczną] działaln[ość], RAK Jan współpracuje z nią? Łącznicy na Niechobrz: KALANDYK Henryk i TOBIASZ Zofia.
  1. PADUCH Jan „Janek”, plut[onowy], rozkazem d-cy OB. awansowany Kmdt.oddziału partyz[anckiego] „Iskra” w pow[iecie] rzeszowskim.Ukrywa się. Zam[mieszkały] Huciska.
  1. PALUCH Walenty, kierownik filii mleczarni w Borku Nowym ad. Błażowa, prezes tamt[ejszego] „Wici”[vii], z-ca JAMROZ Stanisław, zbiegł do ZSRR przed pogróżką denuncjacji.
  1. PALUCH Stanisław, brat Walentego Borek Nowy, d[awny] czł[onek] „Wici”, zdolny organ[izator], pracuje ruchliwie wraz z MURJASEM Józefem z Borku Starego, również przedwoj[ennym] czł[onkiem] „Wici”dla PPR.Obaj czł[onkowie] bojówki GL.
  1. PALUCH Walenty,Czerwonki, komun[ista], czy ident[yczny] z 342.
  1. PALUCH Marian, Czerwonki, komun[ista], wraz z Marcem Janem stały kontakt z ks.Borowcem.
  1. PAPROCKI N., w policji niem[ieckiej] w Rzeszowie jako tłumacz. Przez niego NAJBLUM, który wg G-po rzeszowskiego był kurierem komun[istycznym] między Rzeszowem a żydami lwowskimi,dostawa auto za 5000 zł.
  1. PASEK N.ze Zwięczycy, kontakt z AUGUSTYNEM i MYTYCHEM.
  1. PASIECZNY Józef, Lwów Szerekowa,u niego ukrywa się DRĄG Stefan, aktyw[ista] komun[istyczny] z Huciska.
  1. PASTERNAK Tadeusz, stud[ent] wet[erynarii] we Lwowie, pochodzący ze Staromieścia, przedwoj[enny], ruchliwy aktyw[ista] komun[istyczny] /styczność z rodziną KOGUTKÓW z Trzebowniska/, w 40 r. czł[onek] NKWD na wysokim stanowisku. W 42 r. zniknął i ukrywa się w rej[onie] Ropczyc i Jasła, organizując bandy komun[istyczne]. W lipcu 43 r. u swej kochanki Zagórskiej w Brzezówce k/Ropczyc. Do pomocy b-cia KRÓL Władysław, Tadeusz, Julian. Przez NN kobietę w łączności z Dębicą, którą złapano i przeprowadzono obławę przy czem zastrzelono Króla Władysława i ZAGÓRSKĄ wraz z rodzinami oraz KRÓLA Juliana i rozstrzelano wszystkich.
  1. PAŚKIEWICZ N., Budziwój, komun[ista].
  1. PAŚKO Antoni lub Józef, Budziwój, aktyw kom part[ii].
  1. PAŚKO Jan Budziwój, komun[ista].
  1. PAŚKO Leon,znany przedwoj[enny] działacz komun[istyczny], teść komun[isty] Witka, przywódca jaczejki w Zwięczycy. Kontakt z WITANKIEM z Rzeszowa przez SKARBOWSKIEGO z AUGUSTYNEM i BUDĄ Andrzejem oraz REJMENTEM Wład[ysławem].
  1. PATZER, Rzeszów, kontakt z PACZEŚNIAKOWĄ, przejścia na G-po w Jarosławiu iżandarmerią w Łańcucie, jeździ do Krakowa.
  1. PAWEŁEK Franciszek, Rzeszów Czekaj, furman zawod[owy]. Jeździ często do Sokołowa.Kontakt z LESIEM Zygmuntem i komuną na Czekaju. Podejrzenie, że rozwozi broń dla PPR.
  1. PAWŁOWSKI Franciszek, Łąka, sekr[starz] Kompart[ii], areszt[owany] 15.7.42. za kradzież i zwolniony za kaucją 5000 zł.
  1. PAWŁOWSKI N., Rzeszów, prezes wiciowców, komun[ista].
  1. PECKA Alojzy, Białka, poch[odzi] z Borku Nowego, przysiółek Brzozówka, następca BOMBY na stanowisku okręg[owego] komis[arza] polityczn[ego]. Stały kontakt z ks.BOROWCEM.
  1. Pelc N., inż[ynier], b[yły] kpt. armii carskiej. Żona jego utrzymuje zażyły kontakt z MORYS Ireną, podejrzaną o szpiegostwo na rzecz Sow[ietów].
  1. PAŁKA Maria, siostra areszt[owanego] akt[ywisty] komun[istycznego], zam[ieszkałego] w Staniszewskim k/Głogowa.
  1. PEREDEUSZ N., kontakty MIĄSIK, ZWOLIŃSKI, JABCZUGA, Rodz[ina] WITANKÓW.
  1. PFEIPER N., Rzesz[ów] ul.Grunwaldzka 25. Właśc[iciel] restauracji, która [jest] lokalem kontakt[owym] czł[onków] PPR. Sam, zaufany człowiek PPR.
  1. PIĄTEK, b-cia Stanisław i Leon, Trzciana ad. Rzeszów, brygadziści przy robotach ziemnych, podejrzani o robotę werbunkową dla PPR. W kontakcie z Maciejem K. u Misia Franciszka z MYTYCHEM i BEMBENKIEM. P[iątek] Stanisław, zatr[udniony] w urzędzie melioracyjnym w Trzcianie, czł[onek] SL, przystąpił do PPR. Patrz Kawalec.
  1. PIETRASIEWICZ Kazimierz we wsi Bojdy k/Przybyszówki, w kontakcie z oddz[iałem] desant[owym] sow[ieckim] oraz RADWAŃSKIM Stanisławem.
  1. PIETRUCHA Jan, Brzezówka, komun[ista].
  1. PIETRZYK N., Siedliska, patrz NN „porucznik”.
  1. Piotr, d-ca bandy Aleksandra w rzeszowskim, częściowo w dębickim, złapany przez Niemców.
  1. PIOTROWSKI N., Budy Głogowskie, leśniczy, podobno AK i BCH, w stosunkach z TOMASIKIEM, podejrzany o komun[izm] po SCHONBORNIE ok.42.
  1. PIÓRECKI Józef, Budziwój, z-ca w grupie kierown[iczej] wraz z ks.BOROWCEM i WYJASEM.
  1. PLUTA Gustaw,Borek Nowy Wola, komun[ista].
  1. PŁAZA Stanisław, Przewrotne, aktywny komun[ista].
  1. PŁONKÓWNA N., Słocina, naucz[ycielka], styka się z PACZEŚNIAKOWĄ. Komunistka.
  1. POMYKAŁA Stanisław, Przewrotne, czł[onek] bandy dywers[yjnej].
  1. POCZĄTEK Władysław, Mogielnica, pow[iat] Rzeszów, komun[ista]. Kontakt z OPALIŃSKIM.
  1. POKRYWKA Stanisław s.Augustyna, podejrzany o działalność komun[istyczną] w rejonie Głogów-Przewrotne.Kontakty do AK.
  1. POKRYWKA Bronisław, Przewrotne, czł[onek] PPR, kontakt z GROSZKIEM i KORNBLUMEM. Zastrzelony 19.2.44.
  1. POŁUDNIAK N., Błażowa, czł[onek] bojówki komun[istycznej].
  1. POŁUDNIAK Julian /czy ident[yczny] z N?/, Błażowa, komun[ista].
  1. POPŁODZIŃSKI Józef, Pobitno, w kontakcie z Ogórkiem Mirosławem /Jasło/, podejrzenie, że obaj komun[iści].
  1. POPEK Franciszek s. Michała i jego brat stryjeczny, Zwięczyca. Przedwojenni Komun[iści], nieobjęci listą dostarczoną Niemcom. Aktywni komun[iści], czł[onkowie] komit[etu] w Zwięczycy.
  1. POPEK Józef, Rzeszów Dąbrowskiego, komun[ista].
  1. PORADA Walenty,Trzebownisko, przedwoj[enny] czł[onek] KPP[viii]. Areszt[owany] przez Niemców po napadzie bojówki komun[istycznej] na leśniczówkę w rej[onie] Medyni.
  1. PORADA Bronisław, Palikówka, zorganizował 18 ludzi. Kontakt z mgr. KOPCIEM, Koniem, NN. WIERCIOCHEM.
  1. PÓŁCHŁOPEK N., Rzeszów PZL.Czł[onek] bojówki Cyrana.
  1. PÓŁTORAK Jan, Rzeszów PZL. Komun[ista]. 
  1. PRĘDKI Antoni, Budziwój, komun[ista].
  1. PRÓCHNIK Józef, Przewrotne, pozostaje w kontakcie z ukrywającą się we Lwowie u Józefa Aktyw[istką] komun[istyczną] Drąg Stefanią.
  1. PRZEBIERADŁO N. „Sobek”, Stobierna, czł[onek] bojówki gwardzistowskiej pod dowództwem Bielendy Józefa. Tu zabity przez Niemców w lesie Trzebuszek k/Sokołowa.
  1. PRZYBOŚ N., Mokuczka, Rzeszów, komun[ista].
  1. PRZYWARA Wincenty, przeszkolony do pracy komun[istycznej] w ZSRR, wraca przez zieloną granicę do rzeszowskiego,odmawia dalszej współpracy z komuną. Mało aktywny, poszukiwany przez G-po.
  1. PUC Tadeusz, bojówkarz PPR rzeszowskiej, kuzyn SZPILMANA, komun[ista] zastrzelony 11.43r.
  1. PUC Stanisław ojciec, Rzeszów Chrzanowskiej, czł[onek] PPR.
  1. RADWAŃSKI Stanisław, Łąki k/Przybyszówki, rybak, poszukiwany przez G-po. Karany przed wojną 3 mies[ięcznym] więzieniem za komun[izm], w kontakcie z desantami sow[ieckimi] i PIETRASIEWICZEM Kazimierzem.
  1. RAK Jan, Rzeszów Budy, Karpińskiego, komun[ista].
  1. RAK Władysław, Rzeszów Czekaj, werbuje ludzi do PPR, kontakt z b-mi ZWOLIŃSKIMI oraz b. policjantem KAWULĄ.
  1. RAK Leon, Boguchwała, s.Franciszka, czł[onek] bandy MYTYCHA i AUGUSTYNA, kontaktuje się nimi.
  1. RAK Jan, szofer na poczcie Rzeszów, W.Pola, podejrzany o współpracę z PACZEŚNIAKOWĄ.
  1. Rakoczy Józef, Rzeszów Kolejowa, komun[ista].
  1. RAŁOWSKI N., Niechobrz, w zimie 42/43 próbował zorganizować bojówkę lecz nie udało mu się.Pozostawał w kontakcie z MYTYCHEM i AUGUSTYNEM, który się u niego ukrywał. RAŁOWSKI Władysław zdawał sprawę MYTYCHOWI i OPALIŃSKIEMU z zebrania AK w Rudnej. Areszt[owany] 10.8.43r.

[i] Skrót od Państwowe Zakłady Lotnicze. W tym przypadku chodzi o przedwojenne PZL Filia Nr 2 w Rzeszowie, które w okresie okupacji niemieckiej przekształcono w połowie we Flugmotorenwerke Reishshof GmbH (włączone do firmy lotniczej Ernest Henschel z Kassel) i filię Daimler Benz ze Stuttgartu jako zakład naprawczy silników dla lotnictwa na froncie wschodnim.

[ii] Skrót od Polska Partia Robotnicza

[iii] Skrót od Stronnictwo Ludowe

[iv] Skrót od Gwardia Ludowa

[v] Arbeitsamt – Niemiecki Urząd Pracy

[vi] Skrót od Wojsko Polskie

[vii] Związek Młodzieży Wiejskiej „Wici”

[viii] Skrót od Komunistyczna Partia Polski

Czy Piotr Pięta „Vis” pozostanie na zawsze „wyklęty”? Skandaliczna wymowa pisma Rzecznika Praw Obywatelskich.

$
0
0

Analiza akt sprawy Wojskowego Sądu Rejonowego w Rzeszowie sygn. akt Sr 85/47 wskazuje, że Piotr Pięta ps. „Vis”, Stanisław Piela ps. „Kościarz” i Wojciech Miś ps. „Sokół”, w trakcie zdarzenia będącego przedmiotem orzeczenia sądu, wykonywali rozkazy o likwidacji Wincentego Przywary, wysokiego działacza Komitetu Wojewódzkiego PPR oraz Leona Mytycha, funkcjonariusza organów bezpieczeństwa. Potraktowanie przez wymiar sprawiedliwości III RP tej akcji jako czynu kryminalnego uwałacza pamięci i dokonaniom żołnierzy antykomunistycznego podziemia.    

Tymczasem po skandalicznych orzeczeniach Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie oraz rażąco niekompetentnym stanowisku Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, o których pisaliśmy wcześniej, do grona instytucji pozbawiających Piotra Piętę szans na rehabilitację dołączył Rzecznik Praw Obywatelskich (RPO). Nie było by w tym nic szczególnego, gdyby nie duże nagromadzenie w aktach sprawy faktów, które wskazują, że Piotr Pięta został przez stalinowski sąd skazany za udział w strzelaninie pomiędzy trzema żołnierzami podziemia a trzema żołnierzami KBW i jednym PPR-owcem, z których jeden poniósł śmierć! Z niewiadomych przyczyn, zarówno orzekające w tej sprawie sądy III RP jak i Rzecznik Praw Obywatelskich traktują to wydarzenie jako zwykły czyn kryminalny!

Wszystko wskazuje na to, że nikt, absolutnie nikt ze składu Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie, a tym bardziej w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich nie zadał sobie do tej pory trudu aby szczegółowo przeanalizować akta sprawy Wojskowego Sądu Rejonowego w Rzeszowie sygn. akt  Sr 85/47 pod kątem motywów jakie kierowały działaniami Piotra Pięty oraz wyjaśnienia wszystkich okoliczności sprawy. Zamiest tego mamy pośpiesznie i niekompetentnie spisane tezy, sprzeczne w dodatku z ujawnionymi w aktach dowodami. Pismo od RPO w tej sprawie (zobacz poniżej) razi przede wszystkim brakiem wiedzy historycznej o epoce oraz rażącymi uproszczenimi, które wskazują na całkowitą niekompetencję i nieznajomość akt przez osobę go sporządzającą. Zważywszy ponadto, że sprawa przeleżała u Rzecznika Praw Obywatelskich niemal 2 lata, okoliczności te należy uznać za mające posmak skandalu.

W reakcji na wnioski wysunięte w tej sprawie przez Biuro RPO, Prezes Stowarzyszenia Rodzin Żołnierzy Niezłomnych Podkarpacia wystosował do RPO pisemny protest (zobacz poniżej), w którym zawarł szczegółową analizę materiału dowodowego ujawniającą nowe, nieznane dotąd okoliczności.

 Kopia 1

2

3

1 2 3 4 5 6 7

12345678910

„Zarzucałem dowództwu, że nas zostawili na pastwę losu!”

$
0
0

 Po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej, kpt. Józef Lis, noszący w AK pseudonim „Tajfun” zdecydował się opowiedzieć publicznie o szczegółach nieudanej akcji odbicia więźniów z rzeszowskiego zamku w nocy z 7 na 8 października 1944 r. oraz o okolicznościach śmierci Tadeusza Lisa „Uklei”, której był świadkiem.

Józef Lis w okresie gimnazjum. Lata 30. XX wieku. Fot. ze zbiorów Józefa Lisa

Józef Lis w okresie gimnazjum. Lata 30. XX wieku. Fot. ze zbiorów Józefa Lisa

Kpt. Józef Lis, ur. w 1922 r. w Bratkowicach. W konspiracji od 1940 r. Zaprzysiężony do ZWZ przez Kazimierza Gąsiora „Zamorę”. W 1943 roku ukończył szkolenie w zakresie szkoły podchorążych uzyskując stopień kaprala podchorążego AK. Przeszedł przeszkolenie dywersyjne. Od 1942 r. wchodził w skład oddziału dywersji podlegającego bezpośrednio Inspektorowi Łukaszowi Cieplińskiemu. Zimą 1944 r. otrzymał od Józefa Rzepki „Znicza” rozkaz utworzenia oddziału dywersyjnego w Placówce AK Bratkowice. Dowodził wieloma akcjami dywersyjnymi na terenie zachodniej części Obwodu Rzeszowskiego AK. Utrzymywał kontakt m.in. z Mieczysławem Kawalcem „Izą”. W okresie akcji „Burza”, dowodzony przez niego oddział wchodził w skład III Zgrupowania AK. W walce z Niemcami zdobył wiele sztuk broni i unieruchomił kilka samochodów wroga. Po wejściu Sowietów został aresztowany  i wcielony przymusowo do II Armii WP. Walczył m.in. w bitwie pod Budziszynem. Odznaczony m.in. medalem Pro Patria, Krzyżem Armii Krajowej, Medalem Wojska przyznanym decyzją Ministerstwa Obrony Narodowej Rządu Polskiego na Uchodźctwie, Krzyżem Partyzanckim i Medalem za udział w walkach o Berlin. Postanowieniem z dnia 9 lipca 2008 odznaczony został Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.

 Rozmawiali: Sławomir Bury i Marcin Maruszak

 SB i MM: Podczas próby odbicia więźniów z rzeszowskiego więzienia na zamku wchodził Pan w skład kilkuosobowej grupy AK dowodzonej przez Tadeusza Lisa „Ukleję”. Był Pan również bezpośrednim świadkiem jego śmierci. Proszę nam powiedzieć, czy według Pana akcja, którą dowodził Łukasz Ciepliński była dobrze przygotowana i przeprowadzona i czy okoliczności te mogły według Pana przyczynić się do śmierci „Uklei”?

 Józef Lis: Przez dłuższy czas nie chciałem tego tematu poruszać. Potem zamierzałem spisać swoje wspomnienia na temat tej akcji, ale za każdym razem na przeszkodzie stawały mi różne inicjatywy społeczne mające na celu upamiętnienie i uhonorowanie Łukasza Cieplińskiego. Nie chciałem ujawniać swoich poglądów, gdyż musiałbym wówczas poddać zdecydowanej krytyce działania tej „pomnikowej” już przecież postaci. Doszedłem jednak do wniosku, że muszę w końcu opowiedzieć jak to było, no i jak na tym wszystkim wychodzi ówczesne dowództwo Inspektoratu AK. Jestem to winien moim kolegom i przyjaciołom, którzy wówczas zginęli. Przez moje doświadczenia frontowe muszę powiedzieć, że różnie bywało i dowództwo różne decyzje podejmowało.Od tych decyzji zależało często życie wielu żołnierzy. Zdarzały się także różne pomyłki, które jednak w ostateczności decydowały o ludzkim życiu. Jednak zawsze obowiązywała jedna zasada. To dowódca ostatni opuszcza miejsce walki. Powiedzmy wprost: chcąc czy nie chcąc, nasi koledzy zostawili nas wtedy, narażając na poważne kłopoty.

 Może uznali, że polegliście?

 Nie sądzę. Choć Jan Łopuski w swych książkach i relacjach usprawiedliwiał Cieplińskiego, mnie jednak nurtuje jedna rzecz. Przecież Ciepliński dobrze znał „Ukleję”. Byli bliskimi przyjaciółmi i współpracownikami. Nie zainteresował się co się z nim dzieje po akcji? Wiedział przecież, na jak trudnym jest posterunku. Zresztą „Ukleja”, kiedy szliśmy na akcję oceniał, że nasz posterunek jest najgorszy, bo w przypadku kłopotów trudno będzie się wycofać.

ukleja

Tadeusz Lis „Ukleja” (1918-1944), podoficer WP i oficer AK. W l. 1943-1944 zastępca dowódcy Placówki AK Głogów. Od września 1944 r. oficer broni Inspektoratu AK Rzeszów. Zginał w 8 X 1944 podczas nieudanej próby rozbicia przez AK więzienia na rzeszowskim zamku. Pochowany został na zmentarzu Pobitno.

 Proszę opowiedzieć jak to było

 Do udziału w akcji została wyznaczona moja dawna grupa dywersyjna, na czele której stanął Tadek Lis „Ukleja” rodem z Bratkowic. Zbiórka nastąpiła nad Wisłokiem, na Olszynkach. Było nawet ustalone, że zbieramy się, gdy zaczyna się ściemniać.Tam wszyscy się zebrali. W grupie było nas pięciu: ”Ukleja”, Lachcik Franek „Roja” z Bratkowic, Trzeciak Franciszek z Rudnej Małej (znałem go jeszcze z grupy dywersyjnej Inspektoratu), piąty był z Zaczernia – nazwiska nie znałem. Wszystko początkowo dobrze się zapowiadało.Masa ludzi była wówczas w tych Olszynkach – chyba około setki. Poszliśmy szybko. Poszedł z nami również Łopuski – wyglądało jakby rozprowadzał ludzi. Szliśmy polną ścieżką w stronę ul. Lubomirskich.W miejscu obecnego Miastoprojektu było puste pole – nieużytki. Dalej szliśmy w stronę ul. Szopena. Ale jak wyszliśmy z tych krzewów i spojrzeliśmy na ulicę, dostrzegliśmy dwóch milicjantów. Szli powoli w naszą stronę. Byliśmy od nich ok.30 metrów. Łopuski pisze o tym w swojej książce.Wydawało się, że nas zobaczą, ale udało się nam tym razem przeczekać. Gdy milicjanci przeszli, przecięliśmy ulicę Szopena i doszliśmy do ulicy Lubomirskich.Wtedy Łopuski powiedział: „ja mam inne zadania – inny kierunek” – i rozstaliśmy się. Przeszliśmy ulicę Lubomirskich, potem pod Kasztany – mieliśmy iść pod główną bramę. Naszym zadaniem było pilnować głównej bramy, bo jeżeli inni załatwią wszystko wewnątrz, to wszystkich więźniów się tędy wypuści. Przecież była to jedyna brama, innej nie było.

 Jaką mieliście broń?

 Wszyscy mieliśmy zrzutowe steny. Bez żadnych przeszkód doszliśmy do bramy. Szliśmy zamkową fosą – tą doliną.Usadowiliśmy się przy bramie od strony północnej, na skarpie fosy zamkowej. Leżymy wygodnie. Cisza.Trzeba pamiętać, że teren przed zamkiem był trochę inny niż teraz – nie było drzew, zarośli, teren płaski, lekko opadał w stronę ulicy Dąbrowskiego i Hetmańskiej. Nagle huk. Olbrzymi. Potem dowiedziałem się, że eksplodował granat ręczny.Wtedy zaczął się rejwach.To rzeczywiście przesądziło o dalszym biegu spraw. Wyglądało, że wszystko pójdzie dobrze, gdyby nie ten granat, który upadł chłopakowi z innej grupy. Słyszałem, że on potem zmarł, podobno.

Dec. 477 -5,4

Kenkarta Józefa Lisa

 Jakie było wasze zadanie? Czy mieliście wyprowadzić więźniów?

 Nie. Inni mieli to zrobić. Oddział Tolka (Wiktor Błażewski ps. „Orlik” – dop. red.) miał tam wejść, załatwić wszystko w środku, otworzyć bramę i wyprowadzić więźniów. Naszym zadaniem było osłaniać akcję. Jakie były dalsze ustalenia co do przeprowadzenia więźniów tego nie wiem. Nasze zadanie dotyczyło osłony wejścia do zamku. Nie udało się jednak. Były potem różne dyskusje na ten temat. Różnie się domyślali – a że zdrada, bo to najłatwiej mówić, a to że źle termin wybrany, bo ta noc była naprawdę jasna. Najbardziej dyskutowali ci, którzy nie brali udziału. Moim zdaniem, gdyby nie ten wybuch to było by wszystko dobrze.

 Z której strony zamku,według Pana, doszło do tej eksplozjii?

 Z naszej pozycji to wyglądało to tak, jakby od strony ulicy Lenartowicza, czyli od strony południowej zamku. Mówiło się potem, że ten chłopak ciężko ranny zmarł ale czy to prawda – nie wiem. Na pewno był to granat przez nas produkowany. Choć te granaty były bezpieczne, myśmy ich często używali. Nigdy wcześniej nie słyszałem żeby komuś eksplodował. Tym razem było inaczej. Po tej eksplozji zauważyliśmy od razu rumor, ruch. Zobaczyliśmy patrol milicyjny biegnący od ulicy Dąbrowskiego, drugi patrol z ulicy Zamkowej. Zeszli się tutaj na placu przed zamkiem. Słyszeliśmy jak rozmawiali. Obydwa patrole poszły w stronę wybuchu. Za chwilę słyszeliśmy strzelaninę. Natknęli się na grupę naszych, ale nie na ten oddział, który był najbliżej czyli w okolicach ulicy Hetmańskiej (tzn.oddział Dyni) – na wprost nas. Milicjanci jakby ich minęli. Ostrzelani zostali przez następną grupę naszych. Wówczas te połączone patrole milicyjne wróciły na plac przed zamkiem. Wtedy naprawdę się zaczęło. Zaczęli się schodzić. Ściągali ludzi. Bez przerwy słyszeliśmy jakieś komendy. Jeszcze bez walki. My w tym czasie cały czas siedzieliśmy spokojnie na tej skarpie fosy. W okolicy była duża skrzynia przeciwpożarowa – ona trochę nas osłaniała. Nieopodal świeciła lampa uliczna.

Józef Lis w mundurze 48 pułku piechoty. 1945 rok. Fot. ze zbiorów Józefa Lisa

Józef Lis w mundurze 48 pułku piechoty. 1945 rok. Fot. ze zbiorów Józefa Lisa

 Przed zamkiem nie było żadnego zabezpieczenia, warty….?

 Nie, chodziły tylko patrole. Oni chyba się nie spodziewali ataku, a przecież front był niedaleko. Nic, moim zdaniem, nie wskazywało na to, żeby oni byli przygotowani na atak. Na placu wciąż przybywało ludzi w mundurach, a my wciąż nie zdradzaliśmy swojej obecności. Dopiero gdy podeszli bardzo blisko bramy, chcąc przyjąć lepsze pozycje do ataku na grupy atakujące od południa, musieliśmy dać znać o sobie. Otworzyliśmy ogień. Chronił nas brzeg fosy. Rozpoczęła się regularna walka. Doskonale słyszeliśmy komendy wydawane przez ich dowódców. Słyszeliśmy np.: „kompania, naprzód!”. Zaczęli tworzyć jakby tyraliery. Posuwali się powoli. Czekaliśmy. Gdy byli już bardzo blisko Tadek krzyknął – ognia! Podsunęliśmy się tylko wyżej w fosie i strzelaliśmy.Tamci uciekli. Nie umawialiśmy się, ale nikt z nas nie chciał chyba strzelać bezpośrednio do nich. Później znowu słyszeliśmy krzyki, komendy i przygotowania do ataku.Wszystko to aż w okolicy ulicy Dąbrowskiego i Kraszewskiego.

 Jak liczna była ta grupa?

 Było ich kilkudziesięciu, może około pięćdziesięciu ludzi. Czy to była kompania, to trudno powiedzieć.Takie przynajmniej były komendy.

 Czy od strony „Dorsza” były jeszcze jakieś oznaki walki?

 Początkowo tak. Ale potem patrzę, a od strony „Dorsza” strzelali do nas. Było to chyba przy trzecim ataku.Wykorzystując chwilową ciszę w ostrzale i moment przegrupowania przeciwnika, rozmawialiśmy między sobą. Powiedziałem Tadkowi, że ta sytuacja mi się nie podoba.Tadek wiedział, że oddziału Dyni już nie ma. Nie wiedzieliśmy  tylko – wycofał się czy zginął. Tadek powiedział: „nie wiem co będzie”. Naraz, po pewnym czasie otwiera się cichutko główna brama. Myśleliśmy, że to nasi. Tylko czemu tak ostrożnie. Brama się uchyliła, ktoś się wysunął, położył obok i brama się zamknęła. Za chwilę ten człowiek zaczął krzyczeć: „jestem porucznik (zdaje się) Piotrkowski”. Mogę się mylić co do tego nazwiska. I dalej: „są tutaj, po prawej stronie bramy”. Wtedy Tadek podczołgał się bliżej niego i powiedział, że jeśli jeszcze raz się odezwie to go wykończy na miejscu. Zaznaczam, że byliśmy około dziesięciu metrów od tego człowieka. Ale było jasne, że nie będziemy do niego strzelać. Tamten leżał, ale nie miał się tam gdzie schować, choć odsunął się od drzwi. Ostrzał z placu przed zamkiem skierowany był także tam. Co za pomysł miał ten człowiek, tego nie wiem. Po chwili przestał krzyczeć. I nagle słyszymy: „jestem ranny, jestem ranny!” No to zostawiliśmy go w spokoju. Pamiętam, że wielokrotnie powtarzał jeszcze potem swoje nazwisko.

Józef Lis wśród żołnierzy 48 pułku piechoty. 1945 rok. Fot. ze zbiorów Józefa Lisa

Józef Lis wśród żołnierzy 48 pułku piechoty. 1945 rok. Fot. ze zbiorów Józefa Lisa

 Kto do niego strzelał?

 Jasne jest, że dostał od swoich. Nie miał się gdzie schować. Leżąc na skarpie rowu byliśmy osłonięci od pocisków atakujących. Pociski te przelatując nad nami, trafiały wprost na leżącego pod bramą oficera milicji. Następne ataki były coraz bardziej zorganizowane. Jak byli dość blisko, podnosiliśmy się wyżej i ostrzeliwaliśmy się.

 Ile było takich ataków?

 Było ich kilka.Według mnie odstęp między atakami wynosił tak do pół godziny. Trwało to więc długo. Powiedziałem: „słuchaj Tadek, ja myślę, że to wygląda jakbyśmy tu byli sami. Przecież my nic nie wiemy”. A miał być sygnał jak będzie odwołane – miały być dwa długie gwizdki. Ja w jednej strzelaninie usłyszałem jakby jeden gwizdek.Tadek nie potwierdził tego. Nie słyszał.

 Nie było odwołania akcji, więc trzymaliście swoją pozycję?

 Tak jest. Jednocześnie jasne stawało się, że jesteśmy sami, że nikogo z naszych tu już nie ma. Tadek zapytał Lachcika: „Franek, trafiłbyś tam skąd przyszliśmy?”  Franek odpowiedział, że trafi bez kłopotu. – „To idź do komendy i zgłoś, że my pilnujemy bramy, dowiedz się co i jak i wracaj jak najszybciej”. Franek poszedł. Mija jeden atak, drugi atak, a Franka nie ma. Jednak nikt z nas o tym nie wspominał. Wszyscy  wiedzieliśmy, że Franek nie nawali, to był super chłopak. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, nagle Tadek się tak dziwnie skłonił. Leżeliśmy wtedy cały czas na tym wale. Zapytałem – „co ci jest, co ci jest!”. On już nie żył. Dostał w głowę. Ale jak? Byliśmy trochę niżej, osłonięci od linii ognia. Ale prawdopodobnie to z budynku przy zamku padł strzał.

Józef Lis (stoi drugi od lewej) wśród żołnierzy 48 pułku piechoty. rok 1945. Fot. ze zbiorów  Józefa Lisa

Józef Lis (stoi drugi od lewej) wśród żołnierzy 48 pułku piechoty. rok 1945. Fot. ze zbiorów Józefa Lisa

 Z tych budynków na rogu pl. Śreniawitów byliście dobrze widoczni.

 Trochę osłaniała nas fosa, drzewa i skrzynia przeciwpożarowa. Ale strzał mógł paść tylko stamtąd. Pomyślałem – koniec. Zostało nas trzech. Powiedziałem – „słuchajcie chłopaki, wycofujemy się stąd. Musimy wziąć Tadka”. Nie było to takie łatwe. Poszliśmy „pod kasztany” doliną fosy zamkowej. Nieśliśmy go bezwładnego za ręce i nogi. Odpoczywaliśmy co kawałek.

 Ile czasu minęło od początku akcji?

 Minęło kilka godzin odkąd  zostaliśmy sami. Oceniam to po tych szturmach, które były mniej więcej co pół godziny. Muszę dodać, że Tadek gdy jeszcze żył to powiedział wyraźnie, że bez rozkazu się przecież nie wycofamy. To było jasne. Tymczasem nieśliśmy Tadka przy pułnocno-wschodnim bastionie zamku, tam gdzie bastion-ostroga zamku schodzi blisko do drogi (a droga była ogrodzona siatką). Ponadto świeciła tam lampa i rozświetlała najbliższą okolicę. Musieliśmy idąc wzdłuż muru obejść bastion zbliżając się do drogi. Nagle zauważyliśmy grupę Ruskich w mundurach i z bronią. Potem dowiedziałem się, że tam gdzie jest obecnie  Polskie Radio, było dowództwo 10 Dywizji Piechoty, w której później służyłem. Wiem też, że tam mieścił się Oddział Informacji przy tej dywizji. Nie było innej drogi, musieliśmy przejść obok nich. Zatrzymaliśmy się jakby w cieniu muru. Nie widzieli nas. Zastanawiałem się co robić? Położyliśmy martwego Tadka w zagłębieniu utworzonym przez róg muru i jednego z bastionów. Nie zastanawiałem się długo. Musieliśmy przejść. Nie mogliśmy wrócić, bo wiedzieliśmy co jest za nami – tam już chyba zajęli nasze pozycje. Szedłem zdecydowanym krokiem prosto na nich, a za mną chłopaki. Wiedziałem, że nie damy im rady, jest nas tylko trzech. Ich było około dziesięciu. Stali z pepeszami gotowymi do strzału. Podszedłem i mówię – „towarzysze wy nie widzieli bandytów?” Nie wiem skąd mi to przyszło do głowy. Ruscy nic nie odpowiedzieli. Przeszliśmy obok nich. Była cisza. Po jakiś dziesięciu krokach, nagle zrobił się u nich jakiś rumor, głosy. Krzyknąłem do chłopaków – „chodu!” i puściliśmy się biegiem ulicą Lubomirskich w stronę ulicy Szopena, żeby jak najszybciej się oddalić. Ruscy nie pobiegli za nami, gdyż była to prawdopodobnie warta Informacji Wojskowej. Ruszyliśmy w stronę Wisłoka. Przeszliśmy Szopena i zaczęły się krzewy. Nagle słyszę: „stój,kto idzie!?”. Byłem przekonany, że tu na Olszynkach to już są nasi. Odpowiedziałem więc: „swój!”. W odpowiedzi usłyszałem: „hasło!” . A myśmy przecież nie mieli hasła. Zrozumiałem, że to nie nasi. Podświadomie puściłem serię w tamtym kierunku i w nogi. Tamci na pewno zareagowali padając na ziemię i otwierając ogień. Wykorzystaliśmy ten moment i uskoczyliśmy z powrotem do ulicy Szopena.

Bratkowice. Lata 40. XX wieku. Siedzą od lewej Józef Lis, Leon Surowiec, Stanisław Reguła, NN, Tadeusz Szalony. Klęczą od lewej NN, Jan Lis, Józef Lis. Fot. ze zbiorów  Józefa Lisa

Bratkowice. Lata 40. XX wieku. Siedzą od lewej Józef Lis, Leon Surowiec, Stanisław Reguła, NN, Tadeusz Szalony. Klęczą od lewej NN, Jan Lis, Józef Lis. Fot. ze zbiorów Józefa Lisa

 Nie spotkaliście nikogo z uczestników akcji?

 Nikogo. Zastanawialiśmy się nawet czy może choć drabiny wykorzystane do akcji zobaczymy. Ale nie było śladu naszych. Pomyśleliśmy, że jak nie udało się przejść w kierunku Wisłoka, to spróbujemy na ulicę Szopena. Jednak marsz wzdłuż ulicy wydawał się zbyt niebezpieczny. Postanowiliśmy pójść w stronę miasta, do hali targowej i dalej do cmentarza. Około 100 metrów od budynku obecnego Miastoprojektu, idąc bardzo ostrożnie nagle słyszymy: „stój,kto idzie!” I taka sama sytuacja. Okazało się, że wszystko tam było już obsadzone od strony Wisłoka. Przypomniałem sobie, że można spróbować przez posesję dr. Niecia (tam zawsze brama była otwarta).Wydawało się, że nie pomyślą abyśmy się wycofywali w stronę centrum miasta. Poszliśmy. Brama była otwarta.Tam znów to samo: „stój,kto idzie!”. My znów puściliśmy serię i odskoczyliśmy w tył. Wróciliśmy znów na dół. Była tam taka łąka. Przebiegliśmy ją będąc pod ostrzałem i zgubiliśmy się − rozdzieliliśmy się w tej ucieczce. Zostałem sam. Nie wiedziałem gdzie chłopcy pobiegli. Jak się znaleźć? Pomogli mi ci, którzy nas ścigali, bo zaczęli krzyczeć: „o tam,lecą, lecą tym ogrodem!”.To pomogło mi zlokalizować chłopaków i skierowałem się w tym kierunku. Spotkaliśmy się szczęśliwie. Każdy już ledwie żywy, gdyż wszystko było w biegu.Ustaliliśmy, że jedyne co nam zostaje, to przebić się. Franek Trzeciak od razu się zgodził. Tamten nic się nie odzywał. Ustaliliśmy – pędzimy w którymkolwiek kierunku, nie cofamy się. Co będzie, to będzie. Był tam obok zakład Zweiga – Żyda. Mała odlewnia żeliwa. Brama była od strony ulicy Lubomirskich. Poszliśmy w tą stronę. Przeszliśmy bramę.Wpadłem na ten mały jakby dziedziniec i rozglądam się.Cały plac pusty, a w jednym miejscu jakby studnia czy zbiornik. Skierowałem się w tą stronę. Obawiałem się że mogę być zauważony na odsłoniętym placu. Przez głowę przeleciało mi, że może ktoś się tam ukrywać. Nie myliłem się, dobiegając do zbiornika zobaczyłem tylko cienie trzech osób. Jedna po drugiej przemknęły w bok. Było jasne, że nie wytrzymali nerwowo, bo jak się okazało biegłem prosto na nich. Dziś myślę, że gdybyśmy wbiegli tam razem w trójkę, nasza sytuacja byłaby trudna.Tamtych było z sześciu. Ale ogień sypał się już zewsząd, tamci nie wiedzieli ilu nas jest. Tak więc nie przede mną oni uciekli, ale ze strachu, że wpadnie tam większy oddział i nie będą mieli gdzie uciec. A strach jednego z grupy działa na innych ze zdwojoną siłą. Przebiegłem spokojnie obok tego zbiornika, kierując się na ogrodzenie, w stronę obecnej Filharmonii. Dobiegłem do płotu, marnego raczej, jakieś krzaki tam pozostawały. Chłopaki również dołączyli. Zatrzymaliśmy się. Wtedy zaczęli bić do nas z tych zabudowań. Nie podjęliśmy walki. Ruszyliśmy dalej. Nie zbliżaliśmy się do Szopena, wiedzieliśmy, że tam wszystko obstawione. Idąc tamtym polem doszliśmy do ulicy Słowackiego. Postanowiliśmy, że nie pójdziemy do miasta, gdzie były liczne latarnie uliczne i patrole. To było dla nas niebezpieczne. Przemknęliśmy przez Słowackiego i doszliśmy do Szopena. Ciągle w obawie, czy posterunek, na który natknęlismy się wcześniej, nas nie wypatrzy. Okazało się, że głębiej posterunków nie mieli. Posuwaliśmy się powoli wzdłuż Szopena od domku do domku. Doszliśmy do cmentarza. Stary cmentarz był kiedyś ogrodzony murem, częściowo przewróconym. Pokonaliśmy ten mur, zbliżyliśmy się trochę w stronę Wisłoka idąc cmentarzem. Usiedliśmy na grobach. Wtedy pamiętam powiedziałem: „no chłopaki- jesteśmy wolni”. Rzeczywiście tak się poczułem, jakby niebezpieczeństwo minęło. A do domu przecież było jeszcze daleko. Wtedy ten chłopak z Zaczernia załamał się nerwowo. Franek zaczął go uspokajać, trochę straszyć, że jak się nie uspokoi, to go zostawimy. Po pewnym czasie uspokoił się. Przecież to nie jego wina. Wytrzymać to wszystko nerwowo to nie było łatwe. Zastanawialiśmy się co dalej? Postanowiliśmy iść na Rudną.  Ale najpierw trzeba przejść przez ulicę Lwowską. Wiedzieliśmy, że przy moście jest warta. Nie mogliśmy iść wzdłuż Wisłoka, aby się z tą wartą nie zetknąć. Podeszliśmy do krzyżówki, gdzie dochodził plac targowy. Wychyliliśmy się i uświadomiliśmy sobie, że ciężko będzie tam przejść. Na skrzyżowaniu ulicy Lwowskiej, w okolicy obecnego ZUS-u, świeciła duża latarnia. Ale trzeba było iść tędy. Zamierzaliśmy przeciąć Lwowską i poruszać się dalej w stronę torów kolejowych. Obserwowaliśmy skrzyżowanie. Nagle spostrzegliśmy trzech Milicjantów. Szli od strony Wisłoka w stronę miasta. Poczekaliśmy, aż odejdą.Wtedy ruszyliśmy. Gdyby się obejrzeli, mogliby nas zauważyć. Udało się jednak. Wiedzieliśmy, że na moście kolejowym też będzie warta. Jednak szliśmy w tamtą stronę. Aby uniknąć ujawnienia, próbowaliśmy przejść tory jak najwcześniej. Przeszliśmy je w miejscu gdzie nasyp był dość wysoki. Nagle patrzymy − stoi wartownik. Chyba znudził się stać na moście, bo tam miał budkę i odszedł dość daleko. Patrzył na nas, ale my do mostu nie szliśmy. Jego jakby to nie obchodziło. Przeszliśmy niedaleko od niego bez żadnych komplikacji. Potem między Staromieściem a Wisłokiem, przez ujście Przyrwy i dalej polami. Doszliśmy już za Miłocin. Było prawie jasno. Franek Trzeciak pochodził z Rudnej Małej i powiedział, że dalej pójdziemy polami, a nie główną drogą. Idąc łąkami wiedział na jakie domy się kierować. Doszliśmy do domu Franka. Jego ojciec już wstał. Widać było, że jest wtajemniczony. Powiedział: „Chodźcie tu, zjedzcie coś i ja wam zaraz pościelę w stodole, bo w domu lepiej nie spać”. Zaniósł pierzyny do stodoły. Zjedliśmy coś, położyliśmy się i spałem aż do wieczora. Wieczorem poszedłem do swojej wsi. Na drugi dzień już byłem w szkole. Akcja była w niedzielę, więc żeby nie budzić podejrzeń, następniego dnia poszedłem do szkoły. Chodziłem wówczas do drugiej klasy liceum. Po szkole popędziłem do szpitala. Spodziewałem się bowiem, że Tadka zawiozą do szpitala. Tam pielęgniarką była siostra Józefa Rzepki, Marysia i Sikorowa Wanda z Bratkowic. Dobrze je znałem. Znalazłem je. I choć zostawiliśmy go bo nie dawał znaków życia, Marysia powiedziała mi, że Tadek nie odzyskał przytomności, ale żył jeszcze. Może jakąś godzinę żył. Powiedziała, że może zaprowadzić mnie do miejsca gdzie przechowywano ciała zmarłych. Ale nie poszedłem. Zapewniała, że nikogo z UB tu nie ma. Owszem byli, ale gdy stwierdzili, że Tadek już nie żył, to poszli sobie.

 Co się stało z Franciszkiem Lachcikiem?

 Do dzisiaj tego nie wiemy. Nie było po nim żadnego śladu. Nie wiem nic o odnalezieniu go żywego lub martwego. Byłem pewien, że go złapali. Pomyślałem wtedy, że pewnie został wywieziony na Sybir. Jego rodzina próbowała się później czegoś dowiedzieć, ale nie było śladu człowieka. Myślę, że trafił na jakiś patrol koło zamku i został ujęty. Sądziłem, że tak jak wielu innych został wywieziony. Pewne niejasne tłumaczenia co do Franka słyszałem od Jana Łopuskiego, ale nic konkretnego się nie dowiedziałem. Rodzina Lachcika również nie zna jego późniejszych losów. Mnie aresztowano i wcielono później do wojska, po wojnie przeniosłem się do Krakowa, więc te sprawy nie były mi już tak bliskie.

Józef Lis. Lata 50. XX wieku. Fot. ze zbiorów  Józefa Lisa

Józef Lis. Lata 50. XX wieku. Fot. ze zbiorów Józefa Lisa

Wracając do akcji: nie słyszeliście gwizdka do odwrotu, nie było ustalonych żadnych haseł, w końcu zostaliście sami. Czy nie zastanawiał się Pan nad przyczynami?

 Przeprowadzenie akcji nie było złe. Uniemożliwił ją jednak niespodziewany wybuch granatu. Brak było jednak planu przerwania akcji i wycofania się, co jest często ważniejszym manewrem od samej akcji. Wiem, że wcześniej przed akcją była jakaś komisja,w skład której wchodzili Ciepliński, Rzepka,”Ukleja” i inni. Robili jakieś rozeznanie przed akcją.

 W takim razie jak Pan ocenia dziś przebieg akcji i jej konsekwencje?

 Początkowo byłem strasznie wkurzony, gdy myślałem o przebiegu akcji i okolicznościach śmierci moich dwóch kolegów z grupy. Z pewnej perspektywy, gdy się wyjdzie cało z jakiejś opresji to jest to fakt pozytywny. Ale w tych okolicznościach…  Niesłychanie szkoda było mi Tadka. To był wspaniały chłopak. Był zresztą żołnierzem zawodowym już jako małoletni. Dla mnie był kolegą i krewnym. Był ogólnie lubiany. Trzeba też pamiętać, że miał niesłychane perypetie. Podczas „Burzy” wychodził z dużych naprawdę opresji, a tutaj – co to była za walka – nic takiego, a zginął. Ciekawe, że na tą akcję chciał pójść także jego brat.Tadek nie zgodził się na to. No i nie wrócił żywy. Trochę jakby miał przeczucie.

 Czy pamięta Pan pogrzeb „Uklei”?

 Nie byłem na pogrzebie, musiałem być w szkole, ale wszystko było po cichu, jakby w tajemnicy. Byłem wściekły. Kiedyś, po wielu latach w czasopiśmie „San” przeczytałem artykuł Jana Łopuskiego, w którym napisał, że to on miał zawiadamiać o odwołaniu akcji. Do tej pory byłem wściekły na Cieplińskiego. W pewnych okolicznościach spotkałem kiedyś Łopuskiego i zrobiłem mu nawet awanturę pełną wyrzutów o brak informacji o odwołaniu akcji. Próbował się bronić, że informacja o odwołaniu była. Później jeszcze kilkakrotnie spotykałem go, ale nie poruszałem więcej tej sprawy. Jemu chyba też było z tego powodu nieprzyjemnie. Jednocześnie nie mogłem się wciąż pogodzić z tym, że tyle godzin zostaliśmy zostawieni sami sobie. Pięciu przeciw takiej sile.

 Obejmując swoje pozycje nie widzieliście w tym miejscu żadnego patrolu, warty?

 Nikogo.

 Czyli rozpoznanie przed akcją nie było zbyt dobre?

 Trudno jednoznacznie powiedzieć.

 Sytuacja przedstawiała się nieciekawie: w stronę bramy głównej nacierają na was tyraliery, przed którymi nie bardzo możecie się bronić. Okoliczne budynki są obsadzone, a na jedynej drodze odwrotu znajduje się areszt Informacji Wojskowej z wartownikami. Mogliście zostać wzięci jakby w kleszcze i zduszeni  przy murze zamkowym. Jak Pan sądzi dlaczego tak się nie stało?

 Nie mieli między sobą żadnej komunukacji. Ponadto wszyscy mieli świadomość co się dzieje, ale nikt nie znał liczebności naszej grupy. Ogólnie chyba dezorientacja przeciwnika nas uratowała.

Bratkowice. 28 maja 1950 r. Stoją od lewej NN, Zbigniew Bielak, Walenty Czyż, NN, Kazimierz Waltoś. Fot. ze zbiorów Józefa Lisa

Bratkowice. 28 maja 1950 r. Stoją od lewej NN, Zbigniew Bielak, Walenty Czyż, NN, Kazimierz Waltoś. Fot. ze zbiorów Józefa Lisa

 Nie podjęto próby otoczenia was, zduszenia w fosie zamkowej?

 Była taka próba. Próbowali podejść do nas od strony Alei Pod Kasztanami. Wtedy „Ukleja” wychylił się, szurnął granatem i po tym więcej nikt się z tamtej strony nie pojawił.

 Budynki obok zamku też mogły być dla was zagrożeniem. Stamtąd można by prowadzić ogień w waszym kierunku, pozbawiając was możliwości wycofania się.

 Właśnie. Bardzo się zdziwiłem, że stamtąd nas nie nękali.Choć przypuszczam, że śmiertelny pocisk, który zabił Tadka padł właśnie stamtąd. Wielu kwestii nie mogę dziś zrozumieć. Naprawdę mogliśmy tam zginąć wszyscy. Dlaczego nie wykorzystano możliwości obrzucenia nas granatami – nie wiem.Wygląda też na to, że załoga zamku nie miała kontaktu z nacierającymi na nas.

 Czy rozmawialiście później między sobą, między uczestnikami, kolegami z konspiracji o tej akcji?

 Z Frankiem Trzeciakiem tylko raz rozmawiałem o tym. Właściwie tylko on mi wtedy pozostał. Tego chłopaka z Zaczernia nie znałem i choć spotkałem go kiedyś, to nie rozmawiałem na ten temat. Nie kontaktowałem się z nim później. Z Frankiem umawialiśmy się na rozmowę na ten temat, ale nie zdążyliśmy. Ludzie odchodzą…

 Czy był Pan jakoś uhonorowany jako uczestnik tej akcji?

 Nie. Ale muszę dodać, że byłem potem, po akcji wezwany do Inspektoratu.Wezwano mnie, żebym opowiedział jak było. I przyznaję, że się trochę zagalopowałem w swoich ocenach dotyczących dowodzenia tą akcją. Było tam trzech oficerów. Wśród nich był Ciepliński. Zarzucałem dowództwu, że nas zostawili na pastwę losu. Któryś z obecnych, na tą moją skargę odpowiedział, że zostanę podany do odznaczenia za tą akcję. Odpowiedziałem tylko, że żadne odznaczenie nie wróci życia Tadkowi i Frankowi.

 Jaka była ich reakcja?

 Zamurowało ich. Po prostu.

 Czy sporządzał Pan jakiś raport na ten temat?

 Żadnego raportu nie sporządzałem. Przedstawiłem tylko szczegółowo przebieg akcji z naszej perspektywy. Poza Cieplińskim tych dwóch pozostałych nie znałem.

 Czy ktoś z dowództwa nalegał, prosił, czy też może wydał rozkaz, aby Pan na ten temat nie rozmawiał, nie opowiadał o tym zdarzeniu?

 Nie, takiego rozkazu ani prośby nie było. Ale ja i tak o tym wszystkim nie mówiłem nigdy. Zaczepiali mnie czasem o to. Nie chciałem o tym mówić. Było mi żal. Szczególnie Tadka. Z jego śmiercią nigdy nie mogłem się pogodzić.

 Dziękujemy za rozmowę

Po artykule w Tajnej Historii Rzeszowa, Prokurator OKŚZpNP postanowił wznowić śledztwo w sprawie masakry w Staroniwie

$
0
0

Po opublikowaniu na portalu Tajna Historia Rzeszowa artykułu Prof. Grzegorza Ostasza pt. „Fakty i mity. Wokół akcji dywersyjnej AK w Staroniwie wiosną 1943 roku”, redakcja czasopisma zwróciła się z prośbą do Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie o wszczęcie na nowo zawieszonego śledztwa w sprawie masakry ludności polskiej w Staroniwie w dn. 1 czerwca 1943 roku, celem uzupełnienia go o nieznane dotąd dokumenty i relacje. Poniżej publikujemy treść listu jaki redaktor naczelny Kwartalnika Tajna Historia Rzeszowa otrzymał w tej sprawie z Instytutu Pamięci Narodowej.  

Szanowny Panie!

Uprzejmie informuję, że Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie w dniu 20 marca 2015r. wydała postanowienie o podjęciu zawieszonego śledztwa w sprawie zbrodni nazistowskiej, stanowiącej jednocześnie zbrodnię przeciwko ludzkości, popełnionej 1 czerwca 1943 r. w Staroniwie pow. rzeszowskiego polegającej na zabójstwie 43 mężczyzn przez funkcjonariuszy państwa niemieckiego, tj. o czyn  z art. 1 pkt 1 dekretu z 31 sierpnia 1944r. o wymiarze kary dla faszystowsko – hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego (Dz. U. Nr 69, poz. 377 z 1946r. z późn. zm.) w zw. z art. 1 pkt 1 lit. a i art. 3 ustawy z 18 grudnia 1998r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (Dz.U.z 2007 r. Nr 63, poz. 424 j.t. z późn. zm.). Powyższe śledztwo prowadzone jest pod sygn. S 28/15/Zn.  W najbliższym czasie skierowane zostanie do Pana zaproszenie do stawiennictwa w OK. w Rzeszowie, celem złożenia zeznań w tej sprawie.

 Z poważaniem

Prokurator Oddziałowej Komisji

Ścigania Zbrodni przeciwko

Narodowi Polskiemu

Celina Przybyło


Wyrok na Piotra Piętę

$
0
0

Ostateczne stanowisko Biura Rzecznika Praw Obywatelskich w sprawie Piotra Pięty (zobacz poniżej) nie pozostawia złudzeń. Nie znajdziemy w nim żadnych odniesień do zawartego w aktach materiału dowodowego oraz analizy akt sprawy przeprowadzonej przez członków Stowarzyszenia, a jedynie „suche” stwierdzenie, że ...decydujące znaczenie dla stwierdzenia przesłanek kasacji mają argumenty prawne. Analizowanie przedmiotowej sprawy w kontekście historycznych okoliczności działnia powojennego podziemia antykomunistycznego i realiów epoki, choć niewątpliwie bardzo istotne, nie jest wystarczające do uznania, że spełnione są podstawy wniesienia kasacji do Sądu Najwyższego […]. Ustalony stan faktyczny nie może być kwestionowany na etapie postępowania kasacyjnego. Nasuwa się zatem proste pytanie: w jaki  Rzecznik Praw Obywatelskich zamierza pomagać ofiarom represji komunistycznych, skoro zarówno wadliwa i tendencyjna ocena przez sąd materiału dowodowego jak i uwarunkowania historyczne nie są argumentami prawnymi i nie mogą stanowić podstawy do wniesienia kasacji? Jak w tym kontekście należy traktować treść poprzedniego pisma RPO, w którym usilnie starano się argumentować wskazywać na okoliczności zajścia i uwarunkowania historyczne, twierdząc m.in., że: Strażnik Wojewódzkiego Komitetu PPR – Marian Bieszczad, który zginął w wyniku postrzelenia, przebywał na weselu w celach prywatnych, jako jeden z gości. Ojciec Pani oraz jego towarzysze dowiedzieli się o jego obecności dopiero po przybyciu na wesele. Nic nie wskazuje, że miała to być zaplanowana, konspiracyjna akcja o charakterze odwetowym? Dlaczego w sytuacji kiedy podważono te oficjalne ustalenia Biura RPO na temat okoliczności sprawy, Rzecznik Praw Obywatelskicj nie podjął polemiki na argumenty? Niestety, wygląda na to, że pytania te pozostaną bez odpowiedzi, a konsekwencje będące wynikiem „usług” świadczonych przez Biuro RPO poniesie rodzina Piotra Pięty.

RPO Ostatnie RPO Ostatnie (2)

Kierownictwo Wydziału Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie odpowiadało za zabezpieczenie realizacji polityki partii m.in. w prokuraturze i resorcie bezpieczeństwa

$
0
0

Untitled-1

Mirosław Romański

Bezpieka pod „specjalnym nadzorem” partii: Wydział Administracyjny KW PZPR w Rzeszowie.

Od lat przywykliśmy do opinii, że w państwie komunistycznym jakim była po II wojnie światowej Polska, styl funkcjonowania i władzę organów bezpieczeństwa cechowała nieograniczoność oraz pełna swoboda działania. Rzeczywiście w praktyce było w tym sporo prawdy, bo już od powołania UB i MO po wojnie, organa te permanentnie łamały przepisy ustanowione tak przez siebie jak i przez aparat „sprawiedliwości”. Jednak w pewnym sensie aparat bezpieczeństwa i jego działalność nie „uchronił” się od narzuconej ideologii partyjnej realizowanej praktycznie na każdym szczeblu. Mało tego, stosunkowo szybko powołano w ramach komitetów wojewódzkich PZPR na terenie całej Polski specjalistyczne komórki, które miały objąć szeroko rozumianą problematykę pracy organów bezpieczeństwa i wymiaru sprawiedliwości. Kluczowym ogniwem całej masy struktur stał się Wydział Administracyjny, który z przerwami działał już od powstania PZPR w grudniu 1948 r.

img-721092205-0003

Wyciąg z protokołu posiedzenia egzekutywy KW PZPR w Rzeszowie, na którym zatwierdzono kandydaturę Bolesława Żaka na stanowisko Instruktora Wydziału Administracyjnego, podpisany przez Jana Ptasińskiego, późniejszego Wiceministra Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i zastępcę przewodniczącego Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego przy Radzie Ministrów (Dokument ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

Wydział Administracyjny KW PZPR w Rzeszowie utworzony został już w 1949 r. i od razu rozpoczął funkcjonowanie. Od tego okresu przez niemal całe lata pięćdziesiąte kierownikiem jego był Kazimierz Wnęk, a jego zastępcą Bolesław Żak. Wydział oficjalnie zajmował się nadzorowaniem polityki i stylu funkcjonowania dwóch kluczowych obszarów ważnych dla komunistów, czyli aparatu bezpieczeństwa (MO, UB a od 1956 r. SB), a także wymiaru sprawiedliwości (sądy, prokuratury itp.). Ten nadzór w praktyce stanowił wytyczanie kierunków działania Wydziału przez struktury partyjne. Czyli de facto polityką „niezależnych” i samowolnych struktur ubeckich kierowała rządząca partia PZPR. W latach pięćdziesiątych – okresie represyjnej i ostrej polityki czasów stalinowskich – Wydział inspirował i wpływał na ostateczne wyroki sądowe. Daleko im było do sprawiedliwości, a tendencyjne i sfingowane procesy z góry „ustawiane” miały wyeliminować pewne osoby i grupy społeczne z życia publicznego. Czołową rolę wśród nich odegrały oczywiście struktury byłego państwa podziemnego i organizacje niepodległościowe działające na Rzeszowszczyźnie.

img-721092205-0004

Dossier z akt osobowych Bolesława Żaka, który w l. 1953-1954 pełnił funkcję Zastępcy Kierownika Wydziału Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie (Dokument w zbiorach Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

Wytyczanie i wspieranie polityki pracy „bezpieki” i wymiaru sprawiedliwości na Rzeszowszczyźnie odbywało się na specjalnych zebraniach i „pogadankach” w godzinach pracy Wydziału Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie. Dlatego zapraszano na nie oprócz pracowników tego Wydziału różne osoby związane etatowo z aparatem sądowniczym, milicyjnym, wojskowym i spraw wewnętrznych. Po przedstawieniu głównych problemów związanych z pracą aparatu bezpieczeństwa podejmowano formalne i nieformalne decyzje, wytyczne oraz uchwały.

Jedną z ważniejszych spraw dla pracy Wydziału Administracyjnego KW PZPR w woj. rzeszowskim była nomenklatura partyjna w aparacie bezpieczeństwa, kierowana bezpośrednio przez ten Wydział. W wojewódzkich władzach rzeszowskiej „bezpieki” niedługo po powstaniu PZPR Wydział inspirował tworzenie ogniw partyjnych w aparacie bezpieczeństwa. Zatem dość szybko zorganizowano komitet zakładowy przemianowany z dzielnicowego, i oddziałowe organizacje partyjne przy wydziałach Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie. W latach 1949–56 Wydział Administracyjny na funkcje sekretarza Komitetu Zakładowego PZPR przy WUBP zatwierdził Józefa Gajeckiego, Eugenię Wróblewską i Stefan Piegdonia. W 1956 r. po zreorganizowaniu urzędów bezpieczeństwa i włączeniu służb w skład MO, nastąpiło połączenie organizacji partyjnych na wszystkich szczeblach w jedną całość. Wówczas uchwała Wydziału Administracyjnego KW PZPR zdecydowała, że I sekretarzem KZ PZPR w Komendzie Wojewódzkiej MO w Rzeszowie zostanie Bolesław Jeziorski. W latach następnych był nim Antoni Fąfara.

Tajna notatka s?u?bowa dotycz?ca wyskoich funkcjonariuszy partyjnych, przekazana z SB do Wydzia?u Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie. Sporz?dzona zosta?a przez mjr. Zdzis?awa Panka str. inspektora Inspektoratu Kierownictwa SB KW MO w Rzeszowie. Przy pomocy stale nap?ywaj?cych tego typu informacji od organów bezpiecze?stwa partia mog?a sprawowa? kontrol? nad morale i postawami szerefowych cz?onków partii (Kopia ze zbiorów Archiwum Pa?stwowego w Rzeszowie)

Tajna notatka służbowa dotycząca wyskoich funkcjonariuszy partyjnych, przekazana z SB do Wydziału Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie. Sporządzona została przez mjr. Zdzisława Panka str. inspektora Inspektoratu Kierownictwa SB KW MO w Rzeszowie. Przy pomocy stale napływających tego typu informacji od organów bezpieczeństwa partia mogła sprawować kontrolę nad morale i postawami szeregowych członków partii (Kopia ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

Oprócz współpracy z organami bezpieczeństwa bardzo ważnym elementem funkcjonowania Wydziału Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie był jego wpływ na sprawy związane z agenturą UB/SB i polityką kadrową. Efektem pracy Wydziału było zatwierdzanie odpowiednich osób na stanowiskach w organach bezpieczeństwa. Ta swoista karuzela kadrowa de facto zaczęła też gwarantować wkrótce ludzi związanych z UB na stanowiskach w aparacie partyjnym. Wydział Administracyjny inspirował i rozwijał też samą współpracę UB/SB z PZPR. Praktycznie więcej było tu wpływu partii na obsadę kadrową aparatu bezpieczeństwa i obraną politykę jego pracy. Zwerbowanie każdego członka partii do współpracy z organami bezpieczeństwa wymagało zezwolenia Wydziału Administracyjnego i I sekretarza KW PZPR. Werbowanie składało się początkowo z rozpracowania kandydata, a gdy już stwierdzono, że potencjalna osoba się nadaje, partia w porozumieniu z Wydziałem Administracyjnym wydawała zgodę na werbunek. Można powiedzieć, że de facto partia mile widziała agenturę w swoich szeregach, a organy bezpieczeństwa były narzędziem wykonawczym w jej tworzeniu. Np. latem 1953 r. UB w Rzeszowie za zgodą KW PZPR zwerbowano do tajnej współpracy 42 członków PZPR z różnych miejscowości woj. rzeszowskiego. Jesienią podano informację o następnych 117 członkach PZPR, na które Wydział Administracyjny KW PZPR wyraził zgodę współpracy w charakterze TW. Agenturę osób z legitymacjami partyjnymi Wydział Administracyjny rozbudowywał praktycznie w każdym środowisku: w zakładach pracy, w szkołach, urzędach, ośrodkach maszynowych, służbie zdrowia, rolnictwie itd. Osoby z legitymacjami partyjnymi, które były współpracownikami „bezpieki” nazywano rezydentami i kontaktami osobowymi. Te zależności określono w 1955 r. w instrukcji „bezpieki”.

W latach pięćdziesiątych braki kadrowe i nieodpowiednie decyzje organizacyjne sprawiły, że Wydział Administracyjny miał przerwy w funkcjonowaniu. Teoretycznie w 1959 r., a praktycznie od lutego 1960 r. reaktywowano Wydział Administracyjny KW PZPR w Rzeszowie, który zaczął od tej pory funkcjonować na stałe. Obejmował on kilka etatów i po reaktywacji zatrudniano w nim Wojciecha Krząstka, Tadeusza Krupę, Stanisława Szczepanika i Eugeniusza Pietrasa. Następnie w wyniku zmian kadrowych – Kazimierza Wnęka, Bolesława Żaka i Stanisława Jasienia.

img-721092714-0001

Kopia img-721092714-0002

Świadectwo Pracy w organach partyjnych Tadeusza Krupy (Dokument ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

W 1960 r. cała nomenklatura Wydziału Administracyjnego obejmowała ponad 300 stanowisk. Zatem Wydział decydował o ich obsadzie. Były to w większości stanowiska w aparacie bezpieczeństwa i w sądownictwie. Po zatwierdzeniu danego kandydata na stanowisko i po otrzymaniu przez niego pozytywnej opinii wydanej przez I Sekretarza KW, zgoda na objęcie stanowiska przechodziła jeszcze przez Egzekutywę KW PZPR w Rzeszowie. Gdy ta też była pozytywna, kandydat rozpoczynał pełnienie funkcji. Trzeba tutaj dodać, że żadna osoba która nie posiadała pozytywnej rekomendacji partyjnej, choćby spełniała wszystkie wymogi, bez niej nie miała najmniejszych szans na objęcie danego stanowiska.

W latach sześćdziesiątych kierownikiem Wydziału Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie był Wojciech Krząstek. Intensywnie rozwijano wówczas politykę nagonki na Kościół, zatem rola organów bezpieczeństwa była tutaj szczególna. Powołanie tzw. Zespołu ds. Kleru wiązało się z zaangażowaniem w prace Wydziału Administracyjnego Tomasza Wiśniewskiego, Stanisława Golenia, Mikołaja Maszary (zastępcy komendanta MO w Rzeszowie), Mariana Kapalskiego oraz Henryka Żaka.

img-721092412-0003

Charakterystyka Wojciecha Krząstka sporządzona przez Władysława Kruczka I Sekretarza KW PZPR w Rzeszowie (Dokument ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

W latach siedemdziesiątych Wydziałem kierował Kazimierz Homik, pracownik etatowy KW PZPR w Rzeszowie. Również od początku lat siedemdziesiątych i przejęcia władzy przez ekipę Gierka w 1970 r., za najważniejsze i kluczowe stanowiska dla Wydziału Administracyjnego uważano oczywiście te, które były w aparacie „bezpieki”. Ogółem Wydział ten w dekadzie lat siedemdziesiątych miał wpływ na zatwierdzanie stanowisk bezpośrednio i pośrednio związanych z pionem administracji, przemysłu, w gospodarce komunalnej, energetyce, handlu, budownictwie, kulturze, służbie zdrowia, sądownictwie, prokuraturach oraz milicji. Organy bezpieczeństwa MO i objęcie ich nomenklaturą PZPR nadal były istotne dla aparatu partyjnego, ponieważ milicja jako aparat represji i „ramię zbrojne” zajmowała też dla ekipy Gierka bardzo istotne miejsce. W aparacie milicyjnym na terenie Rzeszowszczyzny istniały wówczas 53 stanowiska objęte nomenklaturą partyjną. Były to stanowiska komendantów powiatowych, zastępców komendantów ds. SB, a także naczelników wydziałów Komendy Wojewódzkiej MO w Rzeszowie.

W drugiej połowie lat siedemdziesiątych nomenklatura Wydziału Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie koncentrowała się na wymiarze sprawiedliwości i obejmowała stanowiska komendantów i naczelników MO, kierowników i komendantów komisariatów MO, stanowiska w prokuraturach, jak również pracowników sądów i komendantów Straży Pożarnej. Poza tym Wydział Administracyjny zatwierdzał również nominacje na stanowiska dyrektorów szpitali, prezesa PCK, Zrzeszenia Prawników Polskich i Rady Adwokackiej.

W zainteresowaniu Wydzia?u Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie pozostawa?a m.in. obsada personalna kierowniczych stanowisk w jednostkach MO (Kopia dokumentu ze zbiorów Archiwum Pa?stwowego w Rzeszowie)

59_1246_0_0_12900_076_1

59_1246_0_0_12900_077_1

W zainteresowaniu Wydziału Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie pozostawała m.in. obsada personalna kierowniczych stanowisk w jednostkach MO (Kopia dokumentu ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

Zadania Wydziału Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie tak w latach siedemdziesiątych jak i osiemdziesiątych obejmowały sporządzanie notatek i charakterystyk kardy zatrudnionej w aparacie milicyjno-esbeckim i w wymiarze sprawiedliwości. Sporządzano je w sposób ogólny, ale i szczegółowy, tzn. koncentrowano się na konkretnych osobach pełniących kluczowe funkcje. Zabiegi tego typu wykonywano z powodów ideologicznych, tj. dla partii ważne były osoby gwarantujące światopogląd i postawę polityczną zgodne z oczekiwanymi. Mało tego, takie charakterystyki sporządzano co jakiś czas, ponieważ skierowanie danego kandydata na stanowisko nie gwarantowało że będzie on utrzymywał swój światopogląd. Dlatego Wydział Administracyjny co jakiś czas prowadził rozmowy z osobami na kluczowych stanowiskach będących w jego gestii, aby zawsze panować nad sytuacją.

Kluczowe zadania Wydziału Administracyjnego miały zagwarantować wysoki poziom upartyjnienia w aparacie milicyjnym. Dlatego Wydział inspirował liczne szkolenia i dokształcanie pracowników tego aparatu. W myśl założeń, wysokie upartyjnienie miało zapewnić dobry poziom pracy. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych średni poziom upartyjnienia MO wynosił około 80%. Upartyjnienie MO wraz z SB wynosiło około 90%, przy czym samej SB prawie 99%. Jak widać, dla Wydziału Administracyjnego spośród aparatu bezpieczeństwa najważniejszą rolę pod kątem objęcia wpływami partyjnymi odgrywała Służba Bezpieczeństwa.

img-721092623-0001

Wniosek o odwołanie Eugeniusza Pietrasa ze stanowiska Instruktora Wydziału Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie (Kopia ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

Po 13 grudnia 1981 r. praca Wydziału Administracyjnego została zawieszona w związku z wprowadzeniem stanu wojennego. Później w praktyce nie działał on już w ciągłości, bo z uwagi na liczne problemy organizacyjne w wewnętrznej strukturze KW PZPR wiele jego zadań rozdzielano między inne komórki. Formalnie jednak Wydział istniał, choć jego praca jako tako nie była konkretnie ustalona przy pomocy zarządzeń i uchwał. W związku z likwidacją w lutym 1989 r. wszystkich wydziałów działających w rzeszowskim KW PZPR i powołaniu w ich miejsce komisji problemowych, cała dotychczasowa problematyka którą zajmował się Wydział Administracyjny została skoncentrowana w tzw. Komisji Problemowej do Spraw Przestrzegania Prawa i Porządku Publicznego. Jednak już w czerwcu 1989 r. na skutek upadku systemu PRL cały KW PZPR został rozwiązany.

Wydział Administracyjny rzeszowskiego KW PZPR był praktycznie jedną z najważniejszych komórek odpowiadających za sprawy kluczowe dla komunistów, czyli związane z bezpieczeństwem i porządkiem publicznym. Mam nadzieję, że niniejszy tekst pozwolił ogólnie zorientować się w jego działalności. Niestety „czyszczenie” dokumentacji wytworzonej przez MSW i SB w 1990 r. odbiło się również na pozbyciu się sporej części akt wytworzonych przez Wydziały Administracyjne (w tym rzeszowski). Jego dokumentacja zdeponowana w rzeszowskim Archiwum Państwowym (KW PZPR) stanowi najbardziej wybrakowany zespół porównując go z pozostałymi wydziałami. Zniszczoną dokumentację Wydziału Administracyjnego można oszacować na około 70%. Nie jest to dla badacza najnowszej historii takiego jak ja pocieszająca wiadomość, ale z drugiej strony zachowane akta pozwoliły na odtworzenie stylu i charakteru pracy omawianej komórki.

img-721092205-0001

Wyciąg z akt osobowych KW PZPR w Rzeszowie dot. Bolesława Żaka (Kopia ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

img-721092205-0002

Charakterrystyka Bolesława Żaka (Dokument ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

Kopia img-721092412-0001

Fragment akt osobowych KW PZPR w Rzeszowie dot. Wojciecha Krząstka (Dokument ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

img-721092412-0002

Wniosek o zwolnienie Wojciecha Krząstka ze stanowiska kierownika Wydziału Administracyjnego KW PZPR w Rzeszowie (Dokument ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

img-721092412-0004

Wyciąg z protokołu posiedzenia egzekutywy KW PZPR w Rzeszowie, na którym zatwierdzono kandydaturę Wojciecha Krząstka na stanowisko kierownika Wydziału Administracyjnego (Dokument ze zbiorów Archiwum Państwowego w Rzeszowie)

 

Wyrok na Władysława Kruczka

$
0
0

Marcin Maruszak

Z dokumentów przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej wynika, że na Władysławie Kruczku, wieloletnim I Sekretarzu KW PZPR w Rzeszowie oraz członku Biura Politycznego KC PZPR ciążył wyrok śmierci wydany przez struktury Polskiego Państwa Podziemnego. Rozkaz wykonania wyroku otrzymał oddział „Straży” Delegatury Sił Zbrojnych (DSZ) i WiN dowodzony bezpośrednio przez Hieronima Bednarskiego ps. „Nawrócony”, który podlegał dowódcy dywersji rzeszowskiej Placówki DSZ o pseudonimie „Zagłoba”, a od początku 1946 roku Kazimierzowi Dziekońskiemu ps. „Bruno”, Dowódcy „Straży” Okręgu WiN Rzeszów.

fot. Kruczka

Władysław Kruczek. Zdjęcie z okresu powojennego (zbiory autora)

Informacja o planowanej likwidacji Kruczka widnieje w sporządzonej przez SB KW MO w Rzeszowie Charakterystyce Nr 31 dotyczącej grupy „Nawróconego”. Odwołuje się ona bezpośrednio do zeznań Tadeusza Miąsika ps.”Mikuś”, jednego z aresztowanych wiosną 1946 roku żołnierzy oddziału, który wśród osób przeznaczonych do likwidacji wymienił oprócz Kruczka również innych znanych działaczy komunistycznych ze Zwięczycy, m.in. wysokich funkcjonariuszy Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP) w Rzeszowie: Bronisława Kruczka i Władysława Rejmenta oraz członków PPR: Jadwigę Paśko, Stanisława Zawadę oraz Władysława Micała, brata Augustyna Micała, agenta międzynarodówki komunistycznej i członka grupy inicjatywnej PPR na teren Rzeszowszczyzny. O wiarygodności zeznań Miąsika może świadczyć fakt, że swoje zeznania złożył już po podpisaniu oświadczenia o współpracy z UB. Uwiarygodniają je również fakty dotyczące działalności oddziału. W okresie od marca do lipca 1945 roku oddział „Zagłoby” przeprowadził szereg likwidacji osób, które utrzymywały kontakty z UB lub PPR i stanowiły tym samym zagrożenie dla lokalnych struktur podziemia. Zastrzelono wówczas m.in.: byłego dowódcę plutonu AK ze Zwięczycy Adama Wróbla, ponadto Władysława Saneckiego, Antoniego Dominę, Władysława Tokarza, Władysława Jakubca oraz funkcjonariusza UB Ludwika Barana. Podjęto również  próbę likwidacji Mariana Pietruchy, byłego żołnierza z plutonu dywersyjnego AK Tadeusza Paji „Sokoła”, który w lipcu 1945 roku wstąpił do PPR, a następnie robił karierę w UB.  W czerwcu 1945 roku żołnierze oddziału zadźgali nożami dwóch funkcjonariuszy sowieckiego NKWD, którzy systematycznie zapuszczali się na teren Zwięczycy. Ta ostatnia akcja przyczyniła się ostatecznie do zawieszenia działalności oddziału. W wyniku wzmożonych działań nowoutworzonego w WUBP w Rzeszowie Wydziału Do Waliki z Bandytyzmem żołnierze oddziału „Nawróconego” zostali zmuszeni do czasowego zamelinowania się na tzw. ziemiach odzyskanych. Warto wspomnieć, że o oddziale „Zagłoby”, w kontekście likwidacji członków PPR na terenie Rzeszowa i gminy Racławówka, zeznawał ponadto były dowódca rzeszowskich struktur wywiadu i dywersji AK Mieczysław Kawalec w trakcie śledztwa prowadzonego w przeciwko kierownictwu IV Zarządu WiN.

fot 1 Hieronim Bednarski z ok. 1937 r.

Hieronim Bednarski. Zdjęcie z okresu przedwojennego (zbiory autora)

 Wybór Bednarskiego i podległych mu ludzi do likwidacji Kruczka nie był dziełem przypadku. Tworzyli oni bowiem oddział dobrze uzbrojonych, wyszkolonych i zaprawionych w bojach w okresie „Burzy” żołnierzy. Sam Bednarski pochodził ze Zwięczycy czyli z tej samej miejscowości co Kruczek. Od 1942 roku należał do miejscowego oddziału komunistycznej Gwardii Ludowej, aż do jego rozbicia latem 1943 roku. Niewykluczone również, że utrzymywał wówczas kontakty ze swoim krewnym, pochodzącym również ze Zwięczycy por. Janem Kruczkiem ps. „Nurt”, który stał na czele lokalnych struktur niemieckiej policji kryminalnej „Kripo” i współpracował z Rzeszowskim Inspektoratem AK. To wszystko sprawiało, że Bednarski posiadał dużą wiedzę na temat lokalnych struktur PPR oraz powiązań niektórych jej działaczy z wywiadem sowieckim. Stanowił zatem realne zagrożenie dla miejscowych komunistów. Zapłacił za to wysoką cenę. Już po ujawnieniu w 1947 roku Bednarskiego próbowało zlikwidować dwóch funkcjonariuszy UB. Był nieustannie nękany przez organa bezpieczeństwa m.in.: propozycjami współpracy. Po nieudanej próbie przedostania się do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech został aresztowany i skazany na potrójną karę śmierci. Wyrok wykonano w więzieniu w Opolu miesiąc po śmierci Stalina.

Charakterystyka str. 1

Charakterystyka str. 11

Część Charakterystyki Nr 31 z zaznaczonymi fragmentami dot. Władysława Kruczka (kopie ze zbiorów autora)

Władze Polski Podziemnej miały wiele powodów aby zlikwidować Kruczka. Działalność komunistycznych jaczejek na terenie Podkarpacia była przez Inspektora Rzeszowskiego Inspektoratu AK Łukasza Cieplińskiego uważana za wybitnie szkodliwą dla niepodległości Polski. Dotyczyło to m.in. prowokowania odwetowych i prewencyjnych akcji niemieckich, których ofiarami była przede wszystkim ludność cywilna rzeszowskich wsi. Ponadto Komuniści organizowali siatki wywiadowcze, których zadaniem było zbieranie na potrzeby wywiadu sowieckiego informacji o strukturach Polskiego Państwa Podziemnego. Kruczek należał do głównych organizatorów tych działań. Znane były również jego powiązania z sowieckimi organami bezpieczeństwa. Jak sam podał w jednej z ankiet do akt osobowych PZPR, po zwolnieniu z więzienia we wrześniu 1939 roku udało mu się przedostać na teren okupacji sowieckiej, gdzie jako zasłużony „towarzysz” rozpoczął karierę w Armii Czerwonej. W innych dokumentach znajduje się jednak informacja o jego służbie w stopniu porucznika w wywiadzie sowieckich wojsk pogranicznych, które podlegały wówczas NKWD. Łatwo zatem wywnioskować, że aby w tak krótkim czasie awansować do stopnia oficerskiego w tej formacji, musiał przejść specjalistyczne szkolenie w podległej NKWD szkole oficerskiej wojsk pogranicznych w Moskwie.

Kwestionariusz V 1

Życiorys Władysława Kruczka z zaznaczonym fragmentem dotyczącym pracy w wywiadzie wojsk pogranicznych (kopia ze zbiorów autora)

Po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej Kruczek dostał się do niewoli niemieckiej skąd udało mu się zbiec. Jesienią 1941 przedostał się przez linię frontu na teren Rzeszowszczyzny, gdzie z rozkazu Stalina wraz z przybyłym z Moskwy Augustynem Micałem rozpoczął budowę struktur PPR oraz jej zbrojnego ramienia w postaci GL. W oparciu o te struktury oraz zgodnie z wytycznymi Międzynarodówki Komunistycznej (Kominternu), komuniści pod kierownictwem Kruczka rozwijali intensywnie akcje sabotażowe w terenie. Ze względu jednak na słabe wyszkolenie gwardzistów akcje te prowadzone były często w sposób nieprzemyślany, z narażeniem życia członków organizacji i ludności cywilnej, którą narażano na odwet ze strony okupanta. Zgodnie z zamierzeniami Stalina, które wcielał w życie Kruczek, rozpalenie na tyłach wojsk niemieckich intensywnej akcji partyzanckiej przy pomocy struktur PPR i GL, miało na celu odciążenie Armii Czerwonej. Oczywiście realizacja tych zamierzeń miała się dokonać kosztem społeczeństwa polskiego, które w ten sposób narażano na działania eksterminacyjne i pacyfikacyjne ze strony Niemców. Nie miała znaczenia ilość przelanej, polskiej krwi. Dla Kruczka i komunistów liczyła się przede wszystkim obrona ojczyzny światowego proletariatu oraz internacjonalistycznie pojmowany interes światowej rewolucji komunistycznej.

życiorys 1

życiorys 2

Życiorys Władysława Kruczka sporządzony w 1949 roku z zazanczonym fragmentem dotyczącycm służby w wojskach pogranicznych (kopia ze zbiorów autora)

W styczniu 1943 roku gestapo aresztowało Augustyna Micała, a w kwietniu tego samego roku za kratki trafił Kruczek. Efektem prowadzonego przeciwko nim śledztwa było rozbicie Komitetu Obwodowego PPR połączone z aresztowaniami kilkuset działaczy komunistycznych z okolic Rzeszowa. Końcowym efektem działań niemieckich śledczych były przeprowadzone latem 1943 roku pacyfikacje miejscowości powiązanych ze strukturami PPR i GL, m.in.: Zwięczycy, Boguchwały, Woli Zgłobieńskiej, Siedlisk i Pstrągowej. W ich trakcie zginęło kilkaset osób, a podobną ilość wysłano do obozów koncentracyjnych.  Kruczkowi udało się przetrwać pobyt w niemieckich więzieniach i obozach. Od kwietnia 1945 roku rozpoczął pracę w KW PPR w Rzeszowie, początkowo jako instruktor Wydziału Organizacyjnego, a następnie jako kierownik tego wydziału. W latach 1945-1947 Kruczek odpowiadał z ramienia KW PPR w Rzeszowie za całość działań wymierzonych przeciwko Polskiemu Stronnictwu Ludowemu (PSL) i jego regionalnym strukturom. Już jesienią 1945 r. rozpoczął objazd poszczególnych powiatowych struktur partii, celem rozpowszechnienia i zapoznania jej członków z programem przeciwdziałania wpływom PSL w terenie. W trakcie swoich wystąpień na poszczególnych zjazdach PPR podkreślał, że główną uwagę należy zwrócić na udzielenie pomocy „lewicy” w postaci reżimowego Stronnictwa Ludowego (SL). Działania te były równoległe do działań bezpieki, która na polecenie KW PPR w Rzeszowie rozpoczęła zbieranie kompromitujących materiałów na temat członków PSL zajmujących kierownicze stanowiska w administracji państwowej oraz prowadzić przeciwko nim działania terrorystyczne. Efektem podejmowanych przez PPR działań na terenie Podkarpacia były m.in. zabójstwa, porwania i pobicia wielu działaczy PSL. Z ramienia KW PPR Kruczek zajmował się ponadto tworzeniem partyjnego wywiadu, którego zadaniem była między innymi ochrona we współpracy z UB, struktur partii przed jej infiltracją, a także dostarczanie informacji o ludziach opozycji i podziemia. Należy jednocześnie zauważyć, że struktury PPR w terenie stanowiły w latach 1945-1946 podstawową sieć informacyjną organów bezpieczeństwa. Tak rozbudowana sieć wpływów umożliwiała także Kruczkowi ochronę towarzyszy partyjnych przed zarzutami związanymi z infiltracją i rozbiciem struktur PPR przez Gestapo oraz blokowaniem informacji na temat działań bandyckich prowadzonych w ramach GL.W styczniu 1947 roku Kruczek z ramienia PPR nadzorował działania, które doprowadziły do sfałszowania wyborów do Sejmu na Podkarpaciu, czego efektem było m.in. zmarginalizowanie PSL i umieszczenie wielu jego działaczy w aresztach śledczych UB.

Biorąc zatem pod uwagę wysoki stopień szkodliwości działań podejmowanych przez Kruczka przeciwko niepodległościowym i wolnościowym dążeniom Polaków można przypuszczać, że nie przez przypadek znalazł się on na liście osób wyznaczonych przez podziemie „do odstrzału”.

Kwestionariusz 1

Kwestionariusz 2

W kwestionariuszu dla nowego członka PPR z 17 sierpnia 1945 r. Kruczek nie wymienił swej służby w wojsku sowieckim. Powoływał się także na rekomendację słynnej Julii Brystygier, wysokiego funkcjonariusza Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, którą znał z okresu Lwowskiego (kopia dokumentu w zbiorach autora)

Poszukiwanie miejsc pochówków ofiar zbrodni komunistycznych w Rzeszowie. Dzień Pierwszy

$
0
0

Samodzielny Wydział Poszukiwań IPN pod kierownictwem dr. hab. Krzysztofa Szwagrzyka rozpoczął prace poszukiwawcze ofiar zbrodni komunistycznych na południowo-wschodnim bastionie murów rzeszowskiego Zamku Lubomirskich. W skład ekipy poszukiwawczej wchodzą m.in. specjaliści z zakresu medycyny sądowej z Wrocławia oraz archeolodzy z Muzeum Archeologicznego we Wrocławiu. Sporą grupę stanowią również studenci Archeologii Sądowej Uniwersytetu Wrocławskiego pod kierunkiem dr. hab. Macieja Trzcińskiego prof. nadzw. Uniwersytetu Wrocławskiego. W trakcie prac obecny będzie również Eugeniusz Taradajko, przedstawiciel Polskiego Czerwonego Krzyża w Rzeszowie.

Akta Ds 052

Pracownicy Samodzielnego Wydziału Poszukiwań IPN. Na drugim planie dr hab. Krzysztof Szwagrzyk (Fot. Marcin Maruszak)

Akta Ds 111

Studenci Archeologii Sądowej Uniwersytetu Wrocławskiego. Na dalszym planie dr Tomasz Borkowski z Muzeum Archeologicznego we Wrocławiu (Fot. Marcin Maruszak)

Prace będą  polegały na dokonaniu kilku wykopów w różnych miejscach szerokiego placu rozciągającego się pomiędzy budynkiem sądu a murem zamkowych obwarowań. O rozpoczęciu prac w tym miejscu zadecydowały wcześniejsze kilkuletnie badania archiwalne prowadzone przez pracowników Oddziału IPN w Rzeszowie pod kierunkiem Bogusława Kleszczyńskiego oraz przeprowadzone w zeszłym roku badania  przy użyciu georedaru, które potwierdziły liczne anomalia w strukturze tego terenu. Omawiane anomalia nie przesądzają jednak o istnieniu w tych miejscach pochówków, wskazują jedynie, że miała miejsce sztuczna ingerencja w strukturę gleby. Jedyną możliwość sprawdzenia uzyskanych informacji stanowią prace wykopaliskowe. Według biorących udział w pracach archeologów teren jest dosyć trudny. Mamy bowiem do czynienia ze

sztucznie usypanym wałem obronnym, na którym wybudowano mury obronne. Począwszy od XVII wieku teren ten był kilkakrotnie przebudowywany i przekopywany przez różnych właścicieli i dysponentów Zamku. W związku z powyższym struktura gleby była wielokrotnie naruszana, co de facto sprawia, że wyniki pomiarów mogą być wysoce nieprecyzyjne. Prace na terenie Rzeszowa mają być prowadzone etapami, co oznacza, że przed zakończeniem wykopalisk na Zamku nie będą rozpoczynane poszukiwania w innych miejscach na terenie miasta. Wydobyte szczątki zostaną poddane ekspertyzie sądowo-lekarskiej przez Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu. O tymczasowym miejscu ich przechowywania zdecyduje prokurator, gdyż w momencie odnalezienia szczątków zostaną niezwłocznie powiadomione organy ścigania. Ze względu na okoliczności i specyfikę miejsca będzie to prokurator IPN, który zarządzi dalsze czynności. W przypadku identyfikacji szczątków zostaną one pochowane z honorami zgodnie z wolą rodziny lub na koszt państwa. Do identyfikacji ofiar potrzebny jest jednak materiał genetyczny od członków najbliższej rodziny. Do tej pory udało się zebrać materiał genetyczny od ok. 40 osób. Jak zapewnia Kleszczyński od każdej osoby, która zgłosi się na miejsce prowadzonych prac lub do siedziby IPN, będzie można pobrać  taki materiał. Można również na miejscu otrzymać zestaw do samodzielnego pobrania DNA.

Akta Ds 023

Bogusław Kleszczyński i Krzysztof Szwagrzyk (Fot. Marcin Maruszak)

Akta Ds 077

dr hab. Krzysztof Szwagrzyk w trakcie pierwszego etapu prac (Fot. Marcin Maruszak)

Istnieje kilka przesłanek, które zadecydowały o tym, że dzisiaj podjęliśmy prace ziemne na terenie Zamku Lubomirskich w Rzeszowie – wyjaśnia Krzysztof Szwagrzyk. − Istnieją relacje ludzi, z których wynika, że tutaj czyli w najbliższej odległości narożnika murów, gdzie było zlokalizowane więzienie grzebano więźniów, ofiary komunizmu. Mamy świadomość również tego, że pod koniec lat 80. i na początku 90. XX wieku znaleziono tutaj szkielety ludzkie. To spowodowało, że zdecydowaliśmy się ten teren przebadać przy pomocy georadaru. Byliśmy ciekawi, czy wskaże on nam takie miejsca, które wskazywałyby na pewną regularność w zakłócaniu struktury ziemi. Istotnie, takie wyniki mamy. Jednak georadar jest urządzeniem, które zawsze stosujemy przy naszych pracach  zanim podejmiemy działania ziemne, ale trzeba mieć świadomość, że nie jest to urządzenie nieomylne i wskazuje wprost szczątki ludzkie. Ono wskazuje jedynie naruszenie struktury ziemi. Czy to jest grubszy korzeń, czy to jest stary wykop, czy też ślad po jakimś urządzeniu sprzed lat tego terenu, wskazania georadaru nie wyjaśnią nam tego od razu. O tym możemy przekonać się tylko podejmując tego rodzaju działania jak tutaj. Stwarzamy sobie w ten sposób szansę, aby móc odnaleźć szczątki ludzkie. Dopiero prace ziemne weryfikują uzyskane przez nas w trakcie prac przygotowawczych informacje. Posiadamy informacje o pięciu, sześciu miejscach na tym terenie,  które są najbardziej ciekawe i o kolejnych dwóch lub trzech, które są mniej ciekawe ale również nas interesujące. Mam nadzieję, że wszystkie te miejsca uda na się zbadać i wtedy będziemy mogli powiedzieć, gdzie georadar był precyzyjny, a gdzie pokazał nam fragmenty starych urządzeń sprzed lat – tłumaczył Naczelnik Samodzielnego Wydziału Poszukiwań.

1

Lista straconych i zmarłych w więzieniu na Zamku w Rzeszowie sporządzona przez Marię Ożóg i opublikowana w I Tomie „Studiów Rzeszowskich”

2 3 4 5

Akta Ds 050

Fragment wyników badań georadarem ukazujący teren prowadzonych prac (Fot. Marcin Maruszak)

Akta Ds 093

Dr Tomasz Borkowski i dr hab. Krzyysztof Szwagrzyk (Fot. Marcin Maruszak)

Akta Ds 099

Ekipa dr hab. Krzysztofa Szwagrzyka (Fot. Marcin Maruszak)

W trakcie prac przygotowawczych IPN oparł się na Liście straconych i zmarłych w Więzieniu na Zamku w Rzeszowie (sierpień 1944-grudzień 1956) sporządzonej przez Marię Ożóg na podstawie księgi głównej więzienia, która została opublikowana w I Tomie „Studiów Rzeszowskich” w 1995 roku. Jednak lista ta wymaga odpowiedniej interpretacji i weryfikacji Według Bogusława Kleszczyńskiego, jeśli w adnotacji na liście nie ma adnotacji „zmarł” lub „samobójstwo” to znaczy, że dany więzień został stracony. Ponadto od listy odjąć trzeba te osoby, których miejsca pochówku są znane (np. Wacław Polewczyński, Tadeusz Pleśniak, Jan Prędkiewicz, Bronisław Stęga, Stanisław Kossakowski, Kazimierz Rup). Ponadto w niektórych przypadkach są wątpliwości czy istniejący i podpisany grób zawiera szczątki tej konkretnej osoby. W niektórych przypadkach w grobach opisanych jako miejsce spoczynku jednego z zamordowanych może spoczywać więcej osób. Do wymienionej listy trzeba ponadto doliczyć osoby zamordowane w PUBP, WUBP i więzieniu, nie ujęte w księdze głównej. Z terenu więzienia ustalono dotąd 3 takie osoby znane z imienia i nazwiska oraz kilka „potencjalnych” ofiar anonimowych. Osobne zagadnienie to ofiary UB i KBW w terenie, których miejsca pochówku nie są znane np. Antoni i Janina Żubrydowie, Franciszek Chruściel i oddział Tadeusza Zadzierskiego itd. Osoby oznaczone na liście prof. Ożóg gwiazdką to ludzie związani z OUN/UPA. Programowo nie są objęci poszukiwaniami ale to nie znaczy, że przy okazji nie zostaną odnalezieni gdyż bywały przypadki egzekucji jednego dnia Polaka i Ukraińca a wówczas zapewne znajdują się oni w jednej jamie grobowej. Z listy trzeba jeszcze wyłączyć 7 osób narodowości niemieckiej, w tym volksdeutchy (VD), które też nie podlegają celowym poszukiwaniom. – Teoretycznie można założyć, że poszukujemy wszystkich. Nawet jeśli mamy czyjś grób to jeśli pochówku nie dokonywała rodzina i nie było 100% pewności, że dana osoba leży w tym a nie innym miejscu to dopóki nie sprawdzimy nie będziemy wiedzieć na pewno. Chyba tylko dwie osoby spośród skazanych na śmierć można uznać za z całą pewnością pochowane tam gdzie mają wystawione nagrobki – wyjaśnił Bogusław Kleszczyński.

Akta Ds 139

Dr hab. Krzysztof Szwagrzyk ze studentami archeologii (Fot. Marcin Maruszak)

Listę ofiar można również podzielić pod kontem miejsca pochówku. Z dotychczasowych ustaleń wynika bowiem, że od sierpnia 1944 roku do wiosny 1945 roku egzekucje więźniów zamku były wykonywane na terenie Zamku lub w lasach głogowskich. Od wiosny 1945 roku pojawiają się pochówki na terenie cmentarza komunalnego Pobitno. Należy zatem przyjąć, że większość osób straconych w więzieniu na Zamku została pochowana na cmentarzu Pobitno. Są jednak wyjątki, m.in. Tadeusz Pleśniak, którego rodzina pochowała na cmentarzu w Staromieściu  oraz Michał Zygo, Tadeusz Koba i Leopold Rząsa, którzy zostali pochowani na ówczesnym cmentarzu parafialnym w Zwięczycy. IPN ustalił  także dane czterech osób, które straciły życie na Zamku, a nie znalazły się w księdze głównej więzienia. Mogli to być ludzie, którzy zostali tu przyprowadzenie na śledztwo lub przetrzymywani nielegalnie. Według Bogusława Kleszczyńskiego lista Marii Ożóg stanowi nieocenioną pomoc.  – Nie zachowały się w większości materiały spraw prowadzonych przed wojskowym sądem garnizonowym i karnym sądem specjalnym, stąd tylko dzięki tej liście wiemy o wyrokach śmierci wydawanych przez te sądy, poza materiałami konspiracji – tłumaczy.

Akta Ds 148

Studenci Archeologii Sądowej podczas prac wykopaliskowych (Fot. Marcin Maruszak)

Zapytany o programowe wyłączenie z poszukiwań żołnierzy OUN/UPA Kleszczyński wyjaśnił, że działania IPN w tym zakresie są ograniczone ustawą. Poszukiwane są ślady tajnych pochówków ofiar zbrodni komunistycznych, które straciły życie walcząc o niepodległy byt Państwa Polskiego. − Nie mamy w planie poszukiwać szczątków żołnierzy radzieckich, ukrytych zwłok funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa lub ukrytych zwłok osób zastrzelonych przez polską konspirację za współpracę z okupantem, nie poszukujemy tez zwłok osób, które należały do ukraińskich organizacji nacjonalistycznych, które stanowiły zagrożenie dla niepodległego bytu Państwa Polskiego i dążyły de facto do oderwania części Rzeczypospolitej. IPN nie został powołany do realizacji tego typu zadań. Oczywiście, możemy natknąć się na szczątki innych osób i mogę zapewnić, że będą one traktowane z szacunkiem. Reszta będzie należała do rodzin tych ofiar – wyjaśnił Kleszcyński.

Akta Ds 150

Archeolodzy pod kierunkiem dr. hab. Krzysztofa Szwagrzyka (Fot. Marcin Maruszak)

Akta Ds 231

Archeolodzy odsłaniają fundament nieznanej budowli (Fot. Marcin Maruszak)

Akta Ds 323

Dr hab. Krzysztof Szwagrzyk wśród archeologów (Fot. Marcin Maruszak)

Akta Ds 438

Jama ze znaleziskami z okresu nolitu (Fot. Marcin Maruszak)

Z uzyskanych relacji wynika ponadto, że sam okres prac przygotowawczych polegający na gromadzeniu dokumentacji przyniósł ciekawe ustalenia. Rzeszowski IPN starał się m.in. pozyskać akta postępowań prokuratorskich wszczętych po odnalezieniu w 1988 i 1994 w tym miejscu szczątków ludzkich. Dwa odnalezione w 1988 szkielety ludzkie pozostawały w dyspozycji ówczesnej Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie.  Niestety nie wiadomo dzisiaj co się stało z tym szczątkami i nie zachowała się żadna dotycząca ich dokumentacja. W trakcie śledztwa wszczętego przez ówczesną Prokuraturę Wojewódzką po odnalezieniu szczątków w 1994 roku pojawili się świadkowie, którzy zeznali, że jako więźniowie byli świadkami dokonywanych na tym terenie pochówków. Jednak odnalezione wówczas szczątki ludzkie również zaginęły. Dokumentacja z tego dochodzenia została włączona do śledztwa prowadzonego obecnie przez IPN. Instytut podjął także próbę dotarcia do dokumentacji z prac konserwatorskich prowadzonych na tym terenie w 1984 roku, gdyż były wówczas prowadzone wykopy na terenie poszczególnych bastionów mające na celu ustalenie struktury i metody budowy obwarowań. Co ciekawe zachowała się jedynie dokumentacja fotograficzna z opisem omawianych prac. Nie zachował się natomiast tom z planami i rysunkami z prowadzonych prac. Dotyczy to kilku egzemplarzy tej samej dokumentacji, przechowywanej w różnych instytucjach m.in. u administratora terenu, wykonawcy prac i w Instytucie Dziedzictwa. To sprawia, że dokumentacja ta jest mało precyzyjna, gdyż w opisie odwołuje się do konkretnego numeru wykopu, który oznaczony był na zaginionych planach. Jednak jak zapewnił  Bogusław Kleszczyński, na podstawie dokumentacji fotograficznej i w kontakcie z wykonawcą udało się odtworzyć tę dokumentację. Wskazuje ona miejsca wówczas przebadane i udokumentowane, głównie w bliskim sąsiedztwie muru.

Akta Ds 423

Zabytki z okresu młodszej epoki kamienia wydobyte podczas prac (Fot. Marcin Maruszak)

W dniu dzisiejszym przebadano obszar kilkudziesięciu metrów kwadratowych terenu znajdującego się w najbliższej odległości od dawnego więzienia. Nie odnaleziono szczątków ludzkich. Na głębokości ok. 0,5 m natrafiono na zarys fundamentu nieznanej jeszcze budowli. Podczas dokonywania wykopu natrafiono na kilka marmurowych fragmentów dawnych umocnień oraz liczne elementy metalowe z XIX i XX wieku. W obrębie odnalezionego fundamentu, na głębokości ok. 1,5 m natrafiono na bardzo interesujące znalezisko archeologiczne w postaci toporka z okresu neolity i kilku fragmentów naczyń z tego okresu. Tomasz Borkowski, archeolog z Muzeum Archeologicznego we Wrocławiu, który natrafił na pierwsze zbytki przypuszcza, że mamy do czynienia z bardzo ważnym odkryciem. – Zupełnie przypadkiem pod fundamentem nowego powojennego budynku wyszła nam jama, a w jamie siekierka i neolityczna ceramika. Zwarzywszy na teren w jakim się znajdujemy jest to bardzo dziwne znalezisko. Pytanie zasadnicze brzmi, czy te znaleziska są na swoim miejscu, czy zostały przywiezione tutaj razem z ziemią do umacniania wałów. Znalezisko wygląda jednak na In situ czyli znajduje się w swoim naturalnym położeniu. Być może istniało tutaj wcześniej wzgórze ze śladami osadnictwa, na którym zbudowano potem zamek.  Gdyby to były zabytki pojedyncze, położone luzem to miałbym wątpliwości, ale mamy do czynienia z jamą, obiektem z epoki kamienia. Trudno jest na tym etapie zidentyfikować co to za kultura neolityczna, ale po oczyszczeniu zabytków będzie to możliwe. Ustalenia te potwierdził również Krzysztof  Szwagrzyk.  – To niezwykle ciekawe zjawisko. Nie jest to wprawdzie to czego się spodziewaliśmy, ale z punktu widzenia nauki i archeologii to niezwykle ciekawy efekt dzisiejszego dnia – podsumował. Ze względu na zabytkowy charakter miejsca prowadzonych prac przyjęto, że wszelkie znaleziska mogą mieć wartość archeologiczną. Wszystkie zbytki zostaną przez archeologów odpowiednio zabezpieczone i udokumentowane.

Akta Ds 010 Akta Ds 011 Akta Ds 012 Akta Ds 013 Akta Ds 014 Akta Ds 015

Akta Ds 136 Akta Ds 137 Akta Ds 138 Akta Ds 139 Akta Ds 140 Akta Ds 141 Akta Ds 142 Akta Ds 143 Akta Ds 144 Akta Ds 145 Akta Ds 146 Akta Ds 147 Akta Ds 148 Akta Ds 149 Akta Ds 150

 

 

 

Poszukiwanie miejsc pochówków ofiar zbrodni komunistycznych w Rzeszowie. Dzień Drugi

$
0
0
04.09.2015 168

dr hab. Krzysztof Szwagrzyk w gronie archeologów (Fot. Marcin Maruszak)

Dzień  4 czerwca przyniósł nowe nadzieje na odnalezienie szczątków ofiar komunizmu na rzeszowskim Zamku. Prace rozpoczęto od wykopu wzdłuż wschodniej krawędzi  muru od strony Alei Pod Kasztanami na długości ok. 15 m. Posuwając się w kierunku północnym systematycznie poszerzano i pogłębiano wykop. Zaczęło się dość obiecująco. Po zejściu na głębokość ok. 1,5 m natrafiono na czarny ślad wkopu o średnicy ok. 1 m, którywyraźnie odcinał się od żółtawego tła lessowych osadów. Nad wykopem zgromadzili się niemal wszyscy uczestnicy prac. Dr Tomasz Borkowski zadecydował o poszerzeniu wykopu i poprawieniu jego granic, co też skwapliwie wykonał niestrudzony operator koparki. W następnej kolejności miały ruszyć do pracy łopaty i rylce. Nad krawędzią wykopu zgromadzili się archeolodzy wypatrując w przerzucanej przez maszynę ziemi

04.09.2015 008

Początek prac wzdłuż muru od strony wschodniej (Fot. Marcin Maruszak)

04.09.2015 010

dr hab. Krzysztof Szwagrzyk (Fot. Marcin Maruszak)

 jakichś interesujących śladów. Wszyscy w napięciu obserwowali reakcję Dr Szwagrzyka, który w skupieniu spoglądał w dół wykopu. Dalsze ruchy koparki uświadomiły jednak badaczom, że mamy do czynienia z tzw. cegliskiem o nieregularnych kształtach. Ponadto łopata koparki zaczęła wydobywać różnego rodzaju kości zwierzęce i gruz. Zdarzały się także puszki i butelki. Na twarzach zebranych wokół ludzi zaczęło się malować rozczarowanie pomieszane z niedowierzaniem. Dodatkowo następne ruchy koparki w bliskiej odległości od muru odsłoniły fragmenty muru o dziwnej konstrukcji, który może stanowić fragment pierwotnych obwarowań zamku. To kolejne, bardzo interesujące odkrycie archeologiczne, które może zweryfikować dotychczasowe poglądy na historię wzgórza zamkowego. Wymaga jednak odpowiedniego zabezpieczenia udokumentowania, co dodatkowo angażuje archeologów. Na twarzy dr. Szwagrzyka nie widać było emocji. W skupieniu analizował sytuację, prowadząc jednocześnie konsultacje z archeologami. Kolejne odkrywane wzdłuż muru warstwy ziemi miały podobną, cegliskową konsystencję. Gdy koparka skończyła wykop o głębokości 2 szerokości 1,5 i długości ok. 15 metrów, archeolodzy przenieśli się na wczoraj odkryte stanowisko z okresu neolitu. Tutaj pod okiem dr Tomasza Borkowskiego rozpoczęto przygotowanie profilu odkrytej jamy do analizy i pomiarów. Odkrywka wymagała bowiem poszerzenia i pogłębienia. Studenci wykonywali te prace sprawnie i fachowo. Każda grudka ziemi przechodziła przez sita i ręce młodych archeologów. Pojawiły się kolejne zabytki w postaci narzędzi krzemiennych i ceramiki. To zestawienie artefaktów jest charakterystyczne dla młodszej epoki kamienia i według dr Borkowskiego pozwala z dużą dozą pewności datować znalezisko. Po dwóch godzinach żmudnej pracy pojawia się na ścianie wykopu dobrze widoczny ciemny ślad odkrytej jamy, wyraźnie odcinający się od jaśniejszych osadów lessowych.

04.09.2015 092

dr Tomasz Borkowski podczas pracy w wykopie (Fot. Marcin Maruszak)

04.09.2015 544

dr Tomasz Borkowski podczas pracy na stanowisku neolitycznym (Fot. Marcin Maruszak)

W pewnym momencie na terenie prac pojawiło się kilkoro pracowników pobliskiego Sądu. Z zaciekawieniem wysłuchali relacji dr Borkowskiego. Ich pytania dotyczyły głównie znalezisk, dalszych planów oraz metod prowadzenia badań. Teren badań odwiedził również Zbigniew Zieliński z Urzędu Ochrony Zabytków. Rozmowa pomiędzy nim a archeologami dotyczyła przede wszystkim dalszych prac wykopaliskowych. Ekipie Prof. Szwagrzyka wyraźnie zależało na zaangażowaniu w te prace miejscowych badaczy i instytucje. Prof. Maciej Trzciński wskazał na potrzebę dalszych badań i zaangażowania w nie Urzędu. – Aż się prosi aby wyjaśnić funkcję tego budynku, którego fragmenty odkryliśmy i pociągnąć to dalej. Tylko, że nasze prace są ukierunkowane w inna stronę. Mamy priorytety, które wykazane zostały przez badania geofizyczne i my raczej będziemy się trzymali środkowej części placu, a w dalszej kolejności zbadamy przeciwległy narożnik. Także nie planujemy czegoś w rodzaju śledztwa na temat proweniencji tego budynku – zaznacza. W odpowiedzi urzędnik zapewnia, że jest to kwestia dogadania się z archeologiem nadzorującym prace. – Należy wykorzystać okazję do przeprowadzenia tutaj badań archeologicznych, bo jeżeli wychodzą takie stare rzeczy, które wcześniej nie były tutaj potwierdzone, to jest to dla nas bardzo cenna informacja – ocenia. Prof. Trzciński przedstawił dalsze plany dotyczące badań stanowiska z okresu Neolitu. – My doczyścimy ten obiekt i odkryjemy część jamy po zewnętrznej część tego fundamentu, ale nie będziemy mogli się posuwać dalej, gdyż nie jest to nasze zadanie – podkreślił, kierując te

04.09.2015 350

Odkryty fragment kamiennego muru oporowego (Fot. Marcin Maruszak)

słowa do urzędnika UOZ. Pytany o procedury postępowania w tego rodzaju przypadkach Zieliński powołał się na przepisy prawne. − Kierując się wytycznymi ustawy o ochronie zbytków, sprawujemy piecze nad tego rodzaju znaleziskami. Jeżeli chodzi natomiast o pozostałości po drugiej wojnie światowej czy też świadectwa działalności Urzędu Bezpieczeństwa po zakończeniu wojny, to bardziej właściwym organem tutaj byłby IPN. Natomiast wszystkie rzeczy związane z zabytkami archeologicznymi, z architekturą tego założenia, to my sprawujemy nad nimi opiekę – tłumaczył. Zapytany o to czy Urząd Ochrony Zabytków będzie kontynuował prace archeologiczne na tym terenie stwierdził: − Myślę, że byłoby to dobrym rozwiązaniem. Skoro doszło już tutaj do odkryć i są otwarte wykopy, to myślę, że jest to dobra okazja do zrobienia tutaj badań interdyscyplinarnych, które dadzą nam pewne wyniki w zakresie poszukiwań szczątków. Zapytany, czy Urząd Ochrony Zabytków ma możliwości samodzielnie przeprowadzić badania wskazał na braki kadrowe. − Jeśli chodzi o skład osobowy, to nie mamy zbyt wielu archeologów i mogło by to się odbyć we współpracy z Muzeum, które posiada odpowiednią kadrę. Wojewódzki Konserwator Zabytków może ponadto wspomóc finansowo badania archeologiczne.

04.09.2015 162

Badania na stanowisku neolitycznym (Fot.Marcin Maruszak)

Po przerwie obiadowej koparka kontynuowała przerwany wykop, jednak tym razem prostopadle do poprzedniego, położonego wzdłuż wschodniego fragmentu muru. Ponownie nad wykopem zebrali się wszyscy członkowie ekipy, niecierpliwie spoglądając na kolejne ściągane przez koparkę warstwy gruntu. Konsystencja Ceglińska nie uległa jednak zmianie. Pojawiały się gruz i śmieci. W końcu po kilku metrach koparka natrafiła na solidny fundament, który spowodował kolejną przerwę w pracach. Archeolodzy przystąpili do jego oczyszczenia. Odkryty, około półtora metrowy  fragment usytuowany jest prostopadle i równolegle do ścian nieopodal odkrytego w dniu wczorajszym fundamentu. Jego budowa i położenie wskazują, że może to być część jednego, dużego budynku. W opinii archeologów świadczy to o tym, że teren ten był już w okresie powojennym kilkakrotnie przekopywany i zabudowywany.

04.09.2015 292

Prof. Maciej Trzciński w rozmowie ze Zbigniewem Zeilińskim (Fot. Marcin Maruszak)

Poproszony o podsumowanie prac drugiego dnia dr Szwagrzyk poinformował, że w dalszym ciągu nie odkryto żadnych szczątków ludzkich. − Przebadano potężny obszar kilkuset metrów kwadratowych znajdujący się wzdłuż muru i linii prostopadłej do niego. Odnaleziono stary mur, który położony jest w odległości ok. dwóch metrów od współczesnych obwarowań. Jest to dla archeologów, dla ludzi interesujących się architekturą zamku rzeszowskiego coś bardzo ważnego. Juto będziemy kontynuowali prace poszukiwawcze w części centralnej i przy przeciwległym murze. Liczymy na to, że nastąpi jakiś przełom w badaniach. Jeśli chodzi o fragment odkrytego dzisiaj w części centralnej fundamentu, mamy tutaj bardzo wyraźny ślad po fundamencie jakiegoś układu architektonicznego. Prawdopodobnie jest to obiekt widoczny na jednym ze zdjęć lotniczych, a więc fundament muru, który przebiegał dokładnie pośrodku tego bastionu. Z tego muru biegnie nam pewna linia w prawą stronę. Widać, że była tutaj jakaś dobudówka, albo też spacerniak więzienny podzielony był na segmenty. To też bierzemy pod uwagę. Na przykładzie tego co widzimy tutaj, mogę powiedzieć, że ten teren był wielokrotnie przekopywany. Istnieją tego wyraźne ślady. Mamy tutaj bardzo dużo gruzu, praktycznie w każdym miejscu gdzie jesteśmy. Mamy oczka, gdzie widać jakieś wysypiska śmieci, pozostałości po pracach budowlanych i remontowych. Dlatego stosujemy szeroko płaszczyznową metodę działania, żeby te wszystkie wkopy były dla nas widoczne. Ze względu na historię tego miejsca oraz fakt, że było ono użytkowane do końca i miało różnorakie przeznaczenie będziemy zaskakiwani. Ziemia zawsze kryje tajemnice ale sądzę, że po skończeniu przez nas tych działań w Rzeszowie, tajemnic, przynajmniej w odniesieniu do tego bastionu będzie mniej – tłumaczy  Krzysztof Szwagrzyk.

04.09.2015 316

dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, dr Tomasz Borkowski i archeolog Michał Nowak z wrocławskiego Oddziału IPN (Fot. Marcin Maruszak)

Bogusław Kleszczyński stwierdził, że podstawowymi ustaleniami dzisiejszych prac są dalsze odkrycia artefaktów prehistorycznych z epoki neolitu oraz odkrycie fragmentów muru oporowego fortyfikacji rzeszowskich. − To wchodzi już w zakres zainteresowań konserwatora zabytków oraz Narodowego Instytutu Dziedzictwa. Cały czas poruszamy się w obszarze wskazań georadarowych. Weryfikujemy kolejne miejsca mając nadzieję, że znajdziemy ślady związane z terrorem komunistycznym. Georadar wskazuje nam jedynie anomalie w budowie gruntu. Anomaliami tymi mogą być zarówno pochówki jak i wkopy śmieciowe lub fundamenty, które teraz odkrywamy. Żeby je zweryfikować musimy wykonać wykopy. Dla pewności przeprowadzono także kolejną weryfikację zeznań świadków z lat 80. I 90. XX wieku biorących tutaj udział w pracach budowlanych. Jak zwykle przy tego rodzaju pracach pojawiają się drobne elementy, które poddawane są badaniom i anlizie pod kontem szczątków ludzkich. Pamiętajmy o tym, że były tu odnalezione trzy szkielety. Nie mamy niestety protokołów podjęcia tych szczątków, więc nie możemy wykluczyć, że w tym miejscu, które właśnie badamy nie znajdą się jakieś fragmenty, pozostałości, które mogą świadczyć o niewłaściwej pracy poprzednich służb kryminalistycznych. Ponadto po wczorajszym wydaniu komunikatu o rozpoczęciu prac zgłosiło się kilka osób, krewnych ofiar do pobrania materiału genetycznego i jeden świadek, którego relacja nie dotyczy jednak Zamku. Jesteśmy w stałym kontakcie z tymi osobami – podkreślił Kleszczyński.

04.09.2015 355

Student Archeologii Sądowej Uniwersytetu Wrocławskiego Michał Nowak prezentuje odkryte narzędzia krzemienne (Fot. Marcin Maruszak)

Podsumowując prace na stanowisku neolitycznym dr Tomasz Borkowski zauważył, że dzisiejsze prace w pełni potwierdzają wczorajsze ustalenia. – Odnaleźliśmy dużą ilość narzędzi krzemiennych i półproduktów, ładniejszych niż wczoraj oraz dosyć ładny drapacz, co potwierdza epokę kamienia i w połączeniu z ceramiką daje neolit. To jedyna epoka kamienia, w której używano ceramiki. Sensacyjnych znalezisk nie ma, ale uważam, że udało nam się wykonać wszystkie planowane prace. Część obiektu, która znajduje się po południowej stronie muru została porządnie wyeksplorowana, dlatego znaleźliśmy sporo drobnych rzeczy. Ponadto używaliśmy sit i jest to dobrze przebrane. Jest ładnie wyczyszczony profil, zrobione zdjęcia, rysunek i opisane warstwy. Jutro przejdziemy na druga stronę muru i zobaczymy co dalej. Odkryta jama nie różni się od innych i ma

04.09.2015 462

Jama neolityczna (Fot. Marcin Maruszak)

miskowaty kształt. Jest nieco uszkodzona z jednej strony przez jakiś wkop. Stanowi jednorodne wypełnisko, ciemnobrunatne, z soczewkami jaśniejszego lessu. Nic nie wskazuje żeby to było palenisko lub jama grobowa. Jest to raczej gospodarcza jama na osadzie. Można się spodziewać w tym miejscu większej ilości zabytków. Taka jama wskazuje bowiem, że w pobliżu powinien być budynek mieszkalny, jakieś budynki gospodarcze. Pytanie, czy te obiekty się zachowały. Jama jest dosyć szeroka i głęboka i powinna się ciągnąć w stronę północną. Jutro odkryjemy jej kolejną część, położoną już na zewnątrz muru. Jeśli chodzi o sprawozdanie z prac, to powstanie ono w ciągu kilku tygodni – zapowiada Borkowski. Zapytany o to, czy odkrycia te mogą w jakiś sposób przeszkodzić w poszukiwaniu szczątków ofiar komunizmu stwierdza: – Przeszkadzałyby bardzo gdybyśmy mieli dużo pracy przy odkrytych szkieletach, ale w tej sytuacji mamy na razie czas aby się tym zająć.

04.09.2015 395 04.09.2015 396 04.09.2015 397 04.09.2015 398

04.09.2015 472 04.09.2015 473 04.09.2015 474 04.09.2015 475 04.09.2015 476 04.09.2015 477 04.09.2015 478 04.09.2015 479 04.09.2015 480

 

Viewing all 42 articles
Browse latest View live